Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

auristel

Zamieszcza historie od: 25 stycznia 2011 - 11:07
Ostatnio: 10 sierpnia 2014 - 23:59
O sobie:

A Jack of all Trades.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 18294
  • Komentarzy: 348
  • Punktów za komentarze: 2088
 

#54540

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Korepetycje...

Tia, jakoś w 2012 narzeczona mi nagrała gościa, jakiś tam synek, lat 18, klasa 2 liceum. Matka miała zadzwonić w ciągu tygodnia, dwóch, żeby wszystko ustalić, jednak mój telefon milczał. Wisienką na torcie jest fakt, że owa pani sama jest nauczycielką, na dodatek czynną zawodowo, co tylko dodaje absurdu poniższej sytuacji...

Wrzesień 2013, dzwoni telefon:

Ona: Dzieńdobry, dzieńdobry, czy pani Narzeczona panu mówiła o korepetycjach dla syna, bo ja bym chciała taką usługę?

Hmmmm... Dobrze, że z rana sobie dolałem nieco oleju do mózgownicy, bo trybiki by się przegrzały. W końcu sobie przypomniałem o kogo chodzi.

Ja: No tak, zdaje się, że jakoś rok temu mi mówiła...

Ona: Taaaak, (pięciosekundowa pauza) ale syn wcześniej nie chciał, a ja nie chciałam go stresować (oho! będzie fajnie!) i dopiero teraz wyszło.

Ja: No rozumiem. To czego syn potrzebuje?

Ona: Hmmmm... (pauza 5 sekund) Czy zna pan taką a taką książkę? (podaje tytuł jakiegoś podręcznika).

Ja: Nie, proszę pani, korzystam z własnych materiałów. Sprawdzone i rzetelne.

Ona: Hmmm... (pauza 5 sekund) To niedobrze (znowu pauza). I pan ma się za nauczyciela? (jaaaaasne, wszystkie podręczniki kupuję jakie tylko są, bo śpię na forsie!) A ja bym wolała, żeby pan syna uczył na podstawie tej książki.

Ja: Jeśli tak pani woli, nie widzę problemu, ale nadal nie wiem, czego syn potrzebuje?

Ona: Hmmm (pauza...) Bo on ma ogólnie słabe wyniki i ja bym chciała, żeby pan go nauczył angielskiego. A, no i maturę ma w tym roku.

No co też pani nie powie...

Ja: Proszę pani, w ciągu jednego roku szkolnego, nawet przy intensywnej nauce, mogę co najwyżej przygotować pani syna, by zdał w miarę przyzwoicie maturę, jeśli faktycznie ma takie problemy, jak pani mówi. Nie ma mowy, żeby nauczył się w tym czasie biegle języka. Poza tym, mogła go pani skierować na korepetycje wcześniej, jeśli miał problemy.

Ona: A stawka jaka?

Ja: (podałem jej stawkę)

Ona: Nie, to za dużo... (pauza całonutowa) Zapłacę połowę. Niech pan kupi tamtą książkę i przyjdzie jutro na 15:00 na pierwsze zajęcia.

Ja: Nie. Po pierwsze nie za taką stawkę, po drugie nie na takich i nie w takich warunkach, po trzecie udzielam korepetycji tylko w piątki i weekendy, bo w tygodniu pracuję zarobkowo i po czwarte, pani zdaje się ignoruje wszystko co do tej pory powiedziałem, do tego będąc skrajnie bezczelną! Za kogo się pani uważa?

Ona: Trudno. (pauza) To nie jest pan zainteresowany?

Ja: Nie. Życzę powodzenia w dalszych poszukiwaniach. Zapewniam, że będą długie. Dziękuję za rozmowę.

Porażka po prostu... I ta pani od wielu lat pracuje w szkole. Prawdę rzekł Zamojski:
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie."

korepetycje domowe

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 705 (767)
zarchiwizowany

#52032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni kierowcy:

1. Skrzyżowanie w kształcie litery T, wyjeżdżam z drogi podporządkowanej (nóżki T) z chęcią skrętu w lewo. Jakiś wielce niecierpliwy burak w BMW objeżdża mnie z prawej strony, przy okazji zahaczając o chodnik i bez kierunkowskazów skręca również w lewo, o mało nie wpakowując się pod koła ciężarówce jadącej z prawej strony. Happy end - z lewej stali policjanci i krewkiego pacana złapali.

2. Tym razem to ja jadę drogą z pierwszeństwem. Z prawej strony czeka jakaś osobówka na włączenie się do ruchu. Mijam faceta a tu ni z gruchy ni z pietruchy zza owej osobówki wyjeżdża mi wprost pod koła jakiś dziadek na rowerze: godzina zdarzenia 21:30, gościu nieoświetlony, bez odblasków itepe. Dobrze, że mam sprawne hamulce, inaczej miałbym gościa na sumieniu.

3. Frajerzy nadużywający klaksonu: Stoję sobie w kolejce do wjazdu na rondo. Niestety godziny szczytu, a kierowcy też prawko chyba na basenie robili. Czekam i czekam, bo na rondzie istna karuzela, nikt nie zjeżdża po mojej lewej, żebym mógł się włączyć do ruchu. Ale ale, zjeżdża jakiś palant w BMW z pierdzirurą. Czemu palant i czemu ja nie jadę? Bo nie lubię zgadywanek, czy gościu zjedzie czy nie, skoro nie sygnalizuje tego kierunkowskazem. Zaraz za nim następny pacan w bolidzie typu Wiochtuner Civic robi to samo. A kolejny idiota stojący za mną zaczyna na mnie trąbić (no bo czemu ja nie jadę, nie?!). No tak, przecież ja jestem telepatą i wiem że koleś zjedzie z ronda mimo, że tego nie sygnalizuje, a ja mogę się bezpiecznie na nie wtoczyć, nie?

4. Samobójcy. Inaczej nie potrafię ich nazwać. No bo jak inaczej sklasyfikować pieszego, który na pasach gdzie nie ma świateł, jest ograniczenie do 60 km/h bez jakiegokolwiek rozglądania się, czy nic nie jedzie pakuje się na jezdnię? Bo ja mam tu pierwszeństwo i ch*j! Mówiłem już, że mam sprawne hamulce, nie? Inaczej pisałbym tego posta z więzienia.

5. Doradcy: dwóch kolesi ma u mnie bana na podwożenie gdziekolwiek. Szanowni panowie nie mogą powstrzymać się od komentowania mojego stylu jazdy: że za wolno, że za szybko, że tutaj mogłem się wcisnąć (wolę poczekać kolejne 5 sekund i nie płacić blacharzowi), że tam zajebista dupa idzie itp itd etc. Jeden z owych panów stracił prawko za jazdę po pijaku, drugi po chyba 12 czy 14 próbach uzyskania rzeczonego dokumentu dał sobie spokój. Reszta trzyma jadaczki na kłódkę, coby w razie czego transport nie przepadł.

6. "Ja mam lepsze!". Auto w sensie, nie? No tak, bo ten czy tamten ma rude BMW rocznik 1990 albo tatuś mu kupił na urodziny Smarta albo obniżył sobie zaciskami zawieszenie i założył pierdzirurkę - cokolwiek w tym stylu. Miej sobie, na zdrowie, co mnie to interesuje? Ja mam przynajmniej tą satysfakcję, że kupiłem auto takie, jakie potrzebuję, za własne pieniądze. Nie mam lepszego od Ciebie. Mam najlepsze dla mnie. Dziękuję.

Zmotoryzowani

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (279)

#49436

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W końcu mam dowody na to, że mój sąsiad jest niespełna rozumu.

Jestem palaczem. Nie palę dużo, ale lubię puścić sobie dymka. Problem polega na tym, że nie cierpię palić w zamkniętych pomieszczeniach, nawet przed wprowadzeniem zakazu wychodziłem z lokali by sobie zakurzyć. Oczywistym jest więc, że wychodzę przed blok by nie kopcić w domu.

No i stoję ja sobie przed klateczką, dając sobie w płuco i ciesząc ciało oraz oczy mocno spóźnioną wiosną. Nadchodzi sąsiad. Nadmienię, że nie bardzo trawię faceta, jest moim zdaniem upierdliwy i będzie Cię zanudzał na śmierć czczą gadaniną o byle czym, jeśli tylko przez nieuwagę mu pozwolisz.

(S)ąsiad: To ty palisz?
(J)a: Tylko ciągnę, żeby nie zgasło.
(S): Ale jak tak można, ty za młody jesteś, twoja matka wie, kto ci w ogóle papierosy sprzedał (pani Wiesia, bo nie jest stuknięta!), jak ci nie wstyd, na policję zadzwonię!?

I dalej w ten deseń.

Aha, zapomniałem dodać, że mam 28 lat, a mieszkam pod tym gościem od dwudziestu czterech...

Blok mieszkalny

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 478 (678)

#49131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno mnie nie było, zmieniłem dwa razy w tym czasie pracę, obowiązków przybyło (kasy też ;) ) ale razem z tym mnóstwo piekelnych historii, więc niektórymi się z wami podzielę.

Obecnie pracuję w dość dużym zakładzie przemysłowym, jako kontrola jakości. Nie powiem, praca ciekawa, ale momentami upierdliwa i niewdzięczna. Kto kiedykolwiek w tym robił wie jak na nas się patrzy: policja zakładowa. Niektórzy traktują nas normalnie, kumpel-pracownik i już, po prostu inna fucha, inni jak zło konieczne, w końcu w takim dużym zakładzie kontrola musi być i basta, ale niektórzy wywaliliby nas na zbity pysk, bo "przeszkadzamy w pracy".

Uprzedzając: przeszkadzamy. Inaczej firma może na raz ponieść nawet kilkaset tysięcy złotych niepotrzebnych strat, bo zamiast produktu wytwarzamy złom. Z całkiem nietanich materiałów.

Przydługi wstęp, wiem, ale nie zmieniajcie jeszcze kanału.

Historia przytrafiła mi się jakieś trzy miesiące po rozpoczęciu przeze mnie pracy, więc byłem "świeżakiem", zważywszy, że niektórzy przepracowali tam nawet po 20 lat.

Nie będę opisywał zawiłości technicznych które spowodowały, że musiałem zatrzymać produkcję (tak, mamy taką władzę - czasem nad tym ubolewam) - tak czy inaczej brygadzista był tym faktem mocno niepocieszony, jako że centralny komputer od czasu takich "pauz" odpowiednio przelicza mu premię.

Facet zaczął jechać po mnie jak po burej suce, nie brakowało epitetów typu "gówniarz", "debil", nie omieszkał mi wypomnieć mojego stażu pracy itepe. Pech chciał, że po pierwsze miałem rację, a po drugie zdążyłem się już wyrobić jeśli chodzi o krzykaczy. Kazałem mu się zamknąć, nie uruchamiać produkcji, bo zabiję, wyjąłem telefon i dzwonię do mojego kierownika.

Ojej, uderzyłem w czułą strunkę. Facet jeszcze bardziej poczerwieniał, kazał mi szybko udać się jak najdalej, czyli mówiąc prosto: spie*dalać i widzę, że szykuje się, by ponownie uruchomić maszyny.

Przykro mi bardzo, nie na mojej warcie. Na każdej szafie transformatorowej oprócz wielkiej wajchy "on/off" jest wyłącznik awaryjny - tzw. grzybek odcinający całkowicie dopływ prądu do maszyn. Pieprznąłem w grzybek, maszyny siadły, za to włączył się alarm - taki myk, jak coś wysiądzie, żeby wszyscy wiedzieli. Część pracowników zdążyła się już wokół nas zgromadzić i patrzą co się będzie działo dalej, niepewni kogo słuchać.

Wpada na halę kierownik (pewnie zwabiła go syrena alarmu) i morda na mnie co się dzieje. Koleś już zadowolony, bo będę miał mocno przekichane, nie? Ano nie. Zanim jeszcze zdążyłem otworzyć usta pracownicy jeden przez drugiego zaczęli tłumaczyć, że miałem rację, że brygadzista chciał na siłę uruchomić znowu produkcję i że powstrzymałem go uderzając w grzybek. Kierownik patrzy na mnie i mówi spokojnie: przypilnuj żeby usunęli awarię i przyjdź do mnie, napiszesz protokół.

Koniec końców (i piekielność) wyszła dopiero potem, jak pracownicy mi wytłumaczyli, klepiąc mnie po plecach, że brygadzista miał ponoć jakieś potężne plecy gdzieś wyżej i wszyscy bali mu się podskoczyć, bo obcinał premie, straszył wywaleniem z pracy, oni dostawali opiernicz za błędy w produkcji, które wynikały z jego winy i takie tam, a ja pojechałem mu na nieświadomce, bo zwyczajnie nie wiedziałem, że jest taki "ważny". Koleś stracił na najbliższe 3 miesiące premię, a te są u nas całkiem spore, dostał naganę i do dzisiaj patrzy na mnie spod byka.

Najśmieszniejsze? Jego "plecy" zostały wywalone jakieś 2 miesiące potem, za "rażące niedopatrzenia w wykonywaniu obowiązków służbowych". To znaczy oficjalnie. Nieoficjalnie za to, że niektórzy byli u niego równiejsi niż inni. Karma to suka, nie? ;)

duży zakład przemysłowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 791 (875)
zarchiwizowany

#32448

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna kandydatka do tytułu matki roku...

Zacznijmy od tego, że dzień od początku zapowiadał się źle: wizytacja panów Ważnych w pracy, PRL-owska kolejka po bilet miesięczny i niewychowany tłuścioch w markecie wjeżdżający mi koszykiem w to miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetność...

To chyba był znak - zostań w domu, bo będzie tylko gorzej.

No i masz - wyjechałem z domu rowerkiem, jadę sobie ulicą, wiaterek szumi w uszach. Przede mną chodnikiem idzie [M]amusia - niczym nie wyróżniająca się kobieta po trzydziestce i na oko najwyżej dwuletni szkrabek. Problem, że szkrabek defiladuje dobre 30 metrów przed mamusią, która wcale nie wydaje się być tym faktem przejęta.

Szkrabek za to znalazł sobie fajną zabawę. Stanął i patrzy się na mnie, jak jadę. Mijam mamusię a dzieciaczek hyc - z chodnika wskakuje mi prosto pod koła. Minąłem go dosłownie o centymetry. Zatrzymuję rower z piskiem i się zaczyna.

Dzieciak w ryk - przecież właśnie przeleciało koło niego coś dużego i ciężkiego, co mogło go zamienić w mokrą plamę na drodze. Mamusia natomiast daje istny popis zdolności wychowawczych.

[M]: Ty taki i owaki, męski narządzie płciowy, burwa i wuj, prawie mi dziecko zabiłeś.
[J]: (Zachowując te mizerne resztki spokoju jakie mi zostały). Może warto by dziecka popilnować, to jest dość ruchliwa...
[M]: Zamknij gębę, gówniarzu, ty urwa, urwa, wuj, wuj, morderca, zabić chciał, policja! Siedzieć będziesz!
[J]: (struna pękła) Przymknij się, idiotko, i pilnuj dzieciaka, bo urwa zaraz będziesz jednego w plecy. Tępa jesteś czy jak? To jest ulica, do wała ciężkiego! Jakbym jechał samochodem to bym skrobał twojego synalka ze zderzaka!
[M]: Bezczelność! Ja tak nie zostawię! Na policję! Do sądu! Do więzienia cię zamkną, bydlaku itepe, itede, etcetera.

Odjechałem. Jestem bezsilny w starciu z taką głupotą, a kobiecie przywalić nie potrafię. Pocieszam się w duchu, że debilizm tej babki wymrze - jej synalek prędko sam usunie się z puli genowej ludzkości.

Kurtyna! (Idę sobie zaparzyć melissy)

Ulica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (329)

#29597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z dzisiaj. Jeszcze się we mnie krew gotuje. Była już nawet podobna, ale co tam, opiszę mój przypadek.

Tak się złożyło, że trzeba się wybrać do jubilera - sprawa dość gardłowa (precz ze szczegółami). Stwierdziłem, że najwygodniej będzie wybrać się prosto po pracy. Mój błąd, pracuję bowiem w zakładzie przemysłowym, a człowiek raczej stamtąd czysty nie wychodzi. Prysznic natomiast 100x bardziej wolę w domu, w pracy tylko ogólne mycie. Tak czy inaczej, wyjeżdżając z pracy mam czyste ręce i twarz, ale za uchem czy na szyi trochę brudku się uchowa. Nie tyle w każdym razie, by stanowiło to problem. Do dzisiaj.

Wracając do sprawy. Wpadam do jubilera, i nim zdążyłem otworzyć usta, zostaję otaksowany przez młodą (18-19 lat) ekspedientkę po czym poinformowany:
- Wyjdź stąd, nie masz tu czego szukać. Tacy jak ty tylko patrzą co by tu ukraść. Brudas jeden.

Pięknie. Dziewczę młodsze o około dekadę, właśnie sprowadziło mnie do poziomu menela i potencjalnego złodzieja, a nawet bruderszaftu jeszcze nie piliśmy. Zachowałem na ile mogłem posturę i mówię lodowatym tonem:
- Nie jestem z panią na ′ty′ i nie życzę sobie takich uwag. Kontakt do kierownika bądź właściciela poproszę.

Laska nie zdążyła zripostować, bo z zaplecza słychać odgłos zamykania drzwi i głos: "Nie będzie potrzeby".
Laska blednie, a z zaplecza wychodzi mężczyzna:
- Jan Piekielny, właściciel, w czym mogę panu pomóc?

Wyjaśniam czego potrzebuję, nadal jeszcze trzęsąc się ze wściekłości. Pan wysłuchał i rzecze:
- Da się zrobić w 2 dni. A teraz niech mi pan powie, jakiej formy satysfakcji pan sobie życzy? - Tu wymownie spogląda na bladą już jak śmierć dziewczynę. Chyba nawet przestała oddychać.
- Wystarczy, by ją pan uświadomił, że ludzie czasem brudzą się w pracy i nie wszyscy są z nią po imieniu.

Bilans: jestem jakieś 400 peelenów do przodu, bo za materiały zapłaci owa panna, ja jedynie za usługę. Tylko nadal nie mogę pojąć, jak można być tak bezczelnym.

Jubiler

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1254 (1286)
zarchiwizowany

#24192

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno nie dodawałem nowych historii, a przydarzyło się to i owo. Najbardziej napsuły mi krwi dwie panie wiedźmy - policjantki z mojego szacownego miasta. Pisałem już kiedyś o nich, tym razem (znów) padło na mnie.

Wracam po 22:00 do domu z pracy. Jadę sobie spokojnie rowerkiem, oświetlony, widoczny, ruch uliczny nie istnieje o tej porze w poniedziałki, sielanka. Ups, kogut za plecami, i to chyba na mnie, bo żywej duszy w promieniu pół kilometra.

Zatrzymuję się i już widzę, że będzie przeprawa: w radiowozie siedzą [w]iedźmy.

[W1]: "Mandat za wykroczenie w ruchu drogowym. Dokumenty!" pada hasło zamiast zwyczajowego "Dobry wieczór.", czy "Pocałuj mnie w dupę." Nie powiem, wkurzyłem się nie na żarty, bo żadnego wykroczenia nie popełniłem, poza byciem zbyt przystojnym. Postanowiłem że nie będę idiotkom dłużny.
[J]: "A kim wy w ogóle jesteście, do ciężkiej cholery?", po czym wyciągam komórkę i na ich oczach włączam dyktafon.

Ojoj, dwa kolejne "wykroczenia".
I pęknięta żyłka u paniusiek.

[W1]: "To jest obraza funkcjonariusza na służbie! To mandat będzie! Areszt! Grzywna! Nagrywać nie wolno!"
[J]: "Po pierwsze, to żadnej z pań nie obraziłem. Gdybym was nazwał idiotkami, bądź kretynkami, to owszem, byłaby to obraza. Po drugie, skąd mam wiedzieć kim panie jesteście? Procedury już nie obowiązują? Stopień, nazwisko, numer legitymacji służbowej, proszę. Po trzecie, to niech mnie panie z łaski swojej oświecą, gdzie i kiedy popełniłem wykroczenie? I po czwarte, jeśli faktycznie jesteście z policji, to jesteście funkcjonariuszkami państwowymi na służbie, a takich wolno mi nagrywać do woli."
[W2]: "(podała stopień i nazwisko), wykroczenie za spowalnianie ruchu drogowego, jechałeś stanowczo za wolno."
[J]: "Na tej drodze nie obowiązuje prędkość minimalna, jak też zakaz jazdy rowerem. A jedynym ruchem drogowym byłem ja. Dopóki nie pokazały się panie. Jeśli tylko tyle do mnie macie, to ja już pojadę. "
[W1]: "A dokumenty?!! Gdzie to się tak spieszysz, co? I skąd wracasz?"
[J]: "Proszę pani, świń razem nie pasaliśmy, bruderszaftu też sobie nie przypominam. A dokumentów okazywać nie muszę, tłumaczyć się też nie. Nie popełniłem wykroczenia, nie macie też podejrzenia popełnienia przestępstwa. Dobranoc i żegnam ozięble!"
[W2]: "Dobrze, niech będzie! Dzisiaj tylko pouczenie."
[J]: "Niech lepiej pani poucza koleżankę jak wyglądają procedury i vice versa. Pouczeń pod swoim adresem wysłuchiwać nie będę."

Wsadziłem komórkę w kieszeń i odjechałem. Wiedźmy jechały za mną jeszcze dobry kilometr, aż w końcu odpuściły.

Dyktafonu w komórce nie mam.

droga szybkiego ruchu a.k.a. miejska uliczka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (332)

#22982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak ochroniarz nie powinien wykonywać swojej pracy.

Pracuję w zakładzie przemysłowym. Oczywiście, zakład jest strzeżony i wstęp mają jedynie pracownicy. Siłą rzeczy więc jest portiernia, a w niej ochroniarz, wróć, cieć, otwierający bramę i wpuszczający pracowników na portiernię.

Firma korzysta z usług zewnętrznej spółki ochroniarskiej. Przysyłają nam 2-3 stałych ludków, ale że jeden z nich odszedł w końcu na emeryturę, przyszedł nowy - cholernie nadgorliwy, a na dodatek lubiący napoje wyskokowe o minimum takiej samej mocy jak podstawowa stawka VAT.

Pierwszy dzień pracy owego "pana" polegał na tym, że na portiernię wpuszczał dopiero po dokładnym zlustrowaniu delikwenta przez szybę - co było śmieszne samo w sobie, jako że nie znał jeszcze żadnego pracownika, a przepustki okazujemy i zostawiamy w środku - a następnie warczał "Nazwisko!". Wszyscy skonsternowani, o co mu chodzi, ale nazwisko mniej lub bardziej chętnie podali. Niestety, owemu idiocie trafiło się na szefa/dyrektora. Tak więc dyrektor najpierw postał sobie na mrozie przed portiernią, został zlustrowany od stóp do głowy a po wpuszczeniu przywitany formułką "Nazwisko!".

Dyrektor jest luzak i ogólnie spoko facet, ale jak sami rozumiecie to już jest przegięcie. Odpala więc:
- Brzęczyszczykiewicz.
Ochroniarz piana na pysk, pani lekkich obyczajów i znowu:
- Nazwisko!
Dyrektor jeszcze spokojny pyta się:
- A o co chodzi?
Natomiast buraczek wali do niego:
- Się dowiesz o co chodzi w swoim czasie, a teraz nazwisko, bo czasu nie mam!
Dyro się uśmiecha i mówi:
- Jan Piekielny, dyrektor. Z takim podejściem szybko pan będzie nowej pracy szukał. Jeśli oczywiście chłopaki pana nie naprostują wcześniej za chamstwo, bo z żadnym z nich nie jest pan na ′ty′. - I sobie poszedł.

Dyrektor go nie wyrzucił, ale fakt faktem, koleś spokorniał. Już nie warczy i wpuszcza nas na portiernię bez problemu. Inna sprawa, że nadal patrzy spod byka i jest generalnie niemiły. A o co był cały rejwach z nazwiskiem? Kadrowa miała dla kilku z nas przygotowane nowe umowy o pracę i chciała, żebyśmy jeszcze przed zmianą przyszli. A dekiel zamiast wywiesić listę z nazwiskami, wolał ją trzymać w kieszeni i sprawdzać każde nazwisko.

"ochrona" portiernia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (635)

#22605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje lata szkolne. Będzie długo.

W wieku 15 lat poszedłem do technikum. No i ni z gruchy ni z pietruchy stałem się obiektem prześladowań. Nie był to co prawda taki hardcore jak niektórzy tu opisują (nigdy mnie nie pobito), jednak wolałbym zapomnieć. Grożono mi pobiciem i śmiercią, wydzwaniano dziesiątki głuchych telefonów, zamawiano wszelakie towary i usługi na moje nazwisko, wyzywano, dokuczano, szturchano, popychano, niszczono moje rzeczy itp, itd, etc. Postawić się nie umiałem, poza tym bałem się jak cholera. Sprawę potęgował fakt, że miałem wtedy jakieś 150cm wzrostu i byłem bardziej chudy niż patyczak - przeciwstawienie się ośmiu większym ode mnie chłopakom byłoby samobójstwem.

Skrycie cierpiałem przez półtorej roku. Pomijam nerwicę, nieprzespane noce, strach, stres i resztę plag egipskich z myślami samobójczymi na czele, a chęcią zbiorowego mordu ostrym narzędziem zaraz potem. Nauczyciele nic nie widzieli, bądź nie chcieli widzieć. Nie wiem. Po tym czasie coś we mnie pękło. Poszedłem z problemem do mojej ówczesnej wychowawczyni. Błąd. Pani nie zrobiła nic, stwierdziła, że to "chłopięce zabawy". Idź w cholerę, kobieto, nie będę z tobą rozmawiał. Poszedłem do szkolnego pedagoga. Jeszcze większy błąd, o czym miałem się przekonać już wkrótce.

Pani pedagog, wielce "światła i obyta", po jakimś tam kursie pedagogiki stwierdziła, że najlepszym pomysłem będzie konfrontacja. Ale nie tylko nas, lecz też naszych rodziców. No i urządziła szopkę, w której ja i moja matka graliśmy role kozłów ofiarnych, a buractwo oraz ich rodzice, przygotowani na całą sprawę, nawymyślali bzdur, że ich prowokuję, to, tamto. Moja matka wyszła z tego "spotkania" zapłakana i z poczuciem ogromnej bezsilności. Ja natomiast stałem się zdeterminowany by to zakończyć. Kazałem pedagogiczce się więcej w "pedagogię" nie wpie*dalać, idę z tym do dyrekcji, do kuratorium i na policję. Nie omieszkałem powiadomić o tym moich dręczycieli i ich cwaniaczkowatych rodziców. Dano mi spokój...

...na całe dwa miesiące. Potem sprawa powróciła. Jako, że u mnie słowo droższe od pieniędzy (Pawlak przy mnie wysiada), poszedłem z tym najpierw do dyrekcji. I tu psikus - pani dyrektor o niczym nie wie. Zamknęła się ze mną w gabinecie i rozmawialiśmy kilka ładnych godzin. Stwierdziła, że cała ta sytuacja jest niedopuszczalna. Zebraliśmy dowody. Ja w rozmowie stwierdziłem, że chcę zmienić klasę - istniała taka możliwość. Pani dyrektor poparła moją decyzję o zmianie klasy i mocno zbulwersowana, obiecała zająć się sprawą.

Zajęła się z godną podziwu werwą: jeszcze tego samego dnia. Załatwiła papiery o przeniesienie do innej klasy. Moja wychowawczyni i "pedagog" dostały pisemne nagany. Natomiast dnia następnego wezwano do dyrekcji oprawców razem ich rodzicami. Tym razem nie na debilne spotkanie przy herbatce i gnębienie pognębionych. Wezwano przed pluton egzekucyjny.

Do szkoły przybyła policja oraz ludzie z kuratorium. Pani dyrektor w kilku zwięzłych i mocnych słowach opowiedziała o całej sytuacji oraz co myśli o dręczycielach i ich rodzicach, którzy nie tylko nie potępili ale bronili swoich "dzieciaczków". Zarzuty były mocne, istniały też niezbite dowody, zeznania świadków. Oni z myśliwych stali się zwierzyną. A ja... Pozwolono mi zdecydować co zrobić z moimi dręczycielami. W grę wchodziły: nagana, brak promocji do następnej klasy, wyrzucenie ze szkoły, oraz, jeśli zechciałbym tego, zatrzymanie oprawców przez policję i proces karny. Oczywiście rodzice prostestowali, lecz dyrekcja i policja szybko ich uciszyli. Brakuje mi epitetów by opisać satysfakcję, jaką miałem patrząc każdemu z nich prosto w oczy z poczuciem, że ich los zależy ode mnie. I nie, wcale mi nie wstyd z tego powodu.

Koniec końców, chciałem jedynie by przyznali się do winy i dali mi święty spokój. Nie chcę przeprosin - i tak nie byłyby szczere. Nie jestem mściwy. Wiem, mam zbyt miękkie serce. Dyrekcja zgodziła się, z zastrzeżeniem, że policja pojawi się natychmiast, jak tylko pojawi się choć jeden sygnał z mojej strony, że coś jest nie tak. No i jakby nie patrzeć, to przyznali się przy jakichś 10 świadkach, że są winni. Miałem ich w garści.

Finał: klasę zmieniłem następnego dnia. Najlepsi ludzie jakich znałem z lat szkolnych i studenckich. Wychowawczyni z głową na karku. Na korytarzach dotychczasowi oprawcy spuszczali wzrok i omijali mnie szerokim łukiem. Skończyły się groźby i telefony. Błogość. Absolutna błogość.

Epilog: spotkałem kilku z nich po latach. Przeprosili mnie za swoje zachowanie i przyznali się z całą szczerością do błędu. Natomiast jeden z tych, co nie przeprosili, zaatakował mnie na moim osiedlu. Dwa lata po ukończeniu technikum(!). Na szczęście wtedy już mi się trochę urosło - tak dokładnie do 191cm - i skończyło się to dla niego złamanym nosem oraz pozbawieniem dwóch zębów. Nie wezwałem karetki. Tylko nie wiem czy warto było brudzić sobie ręce.

szkoła (przetrwania)

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1093 (1149)
zarchiwizowany

#22984

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Już pisałem, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, niet? No cóż, na pewno z rodziną mojego taty.

Ma on czworo rodzeństwa, każde ma co innego za uszami.
Będzie po kolei, od najmłodszego.

Najmłodszy stryj zawsze postrzegał i postrzega mnie jako gówniarza. Nic to, że już mi bliżej jak dalej do trzydziestki. Wpada wczoraj do mnie i zrób mu laptopa, tu i teraz, bo on grać nie może. Super, ja się właśnie szykuję do pracy, przyjdź innym razem, przynieś piwko, pogadamy, pomajstruję przy kompjutrze. Odpowiedź? Weź dzisiaj wolne, ja nie mogę czekać. A piwa tobie przecież nie wolno, za młody jesteś. Super. Jakoś przeżyję, z nim nie jest jeszcze najgorzej.

Ciotuńcia pracuje w banku. W banku w którym ja i moi rodzice mamy swoje konta osobiste. Był taki czas, co prawda zamierzchła historia, ale pracownicy mieli dostęp do kont klientów - tzw podgląd. I oczywiście przy wizycie u nas pytanie, czemu Auristel tak mało zarabia, przecież ma studia, a wam też się widzę nie przelewa. Tak mało ostatnio na koncie mieliście, pla pla pla. Ojciec wywalił ją na butach z domu, ja wniosłem skargę do dyrekcji. Przez następne dwa miesiące telefony, że premii ją przez nas pozbawili, że zdegradowali, że serca nie mamy i tak dalej. Tata do dzisiaj nie utrzymuje z nią kontaktów. Ja też nie.

Druga ciotuńcia zahacza już swoją definicją o coś, co brytyjczycy nazywają zgrabnym słówkiem "spinster" a my po prostu starą panną. Nic jej się nie podoba, każdy pracuje nie tam gdzie powinien i za dużo (sic!) zarabia. Ja jestem strasznym psujem i nierobem. Jakżeby inaczej, przecież remont się sam zrobił a telewizor i lodówka same naprawiły. Ja z kolei od dwudziestego roku życia nigdy nie pracowałem i pracować nie zamierzam, bo po co? Pieniądze mam z kieski złotosypki. Dodatkowo ciotuńcia przegięła kiedy zaczęła mi wjeżdżać, że się zadaję z nieodpowiednią dziewczyną. Zaręczyliśmy się jakiś czas temu i co usłyszałem? Że takie gówniarstwo się bawi w takie rzeczy, ona nie jest dla ciebie odpowiednia itepe, itede. Moja luba jej nie odpowiada i już. Dodam, że nigdy nawet z nią nie rozmawiała. Ok, niech jej będzie - ja dwóch lat nie rozmawiam z ciotką.

Na deser najstarszy stryjek. Co tu dużo będę mówić: alkoholik i pieniacz. Poza tym straszny oportunista. No i jego dzieci są święte i najlepsze, inne mogą się gonić. Za dużo by było opisywania, za każdym razem daje mojej matce, ojcu, bratu i mnie, że ma nas (mnie i brata) w głębokim poważaniu, bo jego dzieci są najważniejsze i najfajniejsze, studia pokończyły (a my nie?) i sratatata. I też oczywiście interesuje się tym, czym nie powinien: ile zarabiam, kiedy się wyprowadzam z domu, a czemu moja narzeczona jest taka młoda, czy z nią sypiam i tak dalej. Nie jestem dumny z tego faktu, ale dostał już raz za to w twarz i wyleciał na kopach za drzwi. Mój tatulek mnie pochwalił.

Nie wiem, czy mój ojciec jest od listonosza, czy jak, bo nigdy nie miał problemów ani z moimi wyborami, czy to chodziło o szkołę, pracę czy dziewczynę. Cóż, rodziny się nie wybiera. Na szczęście nie muszę utrzymywać z nimi kontaktów.

rodzina...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 351 (397)