Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aviska

Zamieszcza historie od: 26 października 2014 - 10:05
Ostatnio: 21 marca 2023 - 19:46
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 961
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 38
 

#89035

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sama na siebie sprowadziłam nieszczęście - chcę pieniądze z ZUSu.

Żeby nakreślić sytuację: do 20.09.2021 miałam podpisaną umowę zlecenie w miejscu X, do 30.09.2021 umowę o pracę w miejscu Y. 23.09 mocno się rozchorowałam, poszłam na L4, które trwało najpierw do 07.10, a potem zostało przedłużone do 31.10 - czyli przez miesiąc po ustaniu stosunku pracy z pracodawcą Y. Za październik ZUS powinien więc wypłacić mi pieniądze.

Jeszcze w październiku złożyłam potrzebny wniosek i trochę o sprawie zapomniałam. Nowa praca od listopada się znalazła, oszczędności wystarczyło, żeby nie umrzeć z głodu, czekając na wypłatę z ZUSu, a że ta instytucja nie słynie z błyskawicznego działania, to miałam nadzieję, że o sprawie przypomni mi przyjście przelewu.

Niestety zrobił się koniec listopada i przelewu brak. Na początku grudnia dostałam za to pismo, że ZUS widzi, że byłam na zwolnieniu po ustaniu zatrudnienia i jeśli chcę za ten okres pieniądze, to muszę złożyć wniosek w ciągu siedmiu dni, bo inaczej nic mi nie wypłacą. No ale zaraz, przecież ja dokładnie ten wniosek już złożyłam. Dzwonię więc na infolinię (wtedy jeszcze dało się dodzwonić), rozmawiam z miłą panią konsultantką, która oznajmia mi, że rzeczywiście mój wniosek jest w systemie, tylko nikt go nie otworzył, ona nie wie dlaczego, ale sporządzi notatkę i sprawa ruszy, nic nie muszę robić. W porządku.

Dałam instytucji dwa tygodnie, żeby cokolwiek się ruszyło, ale że wciąż nic, to skorzystałam z możliwości napisania do nich przez ich portal - żeby odpowiedź mieć na piśmie. Generalnie odpowiedź znowu ta sama - że wniosek w systemie jest, wciąż nikt go nie otworzył, pani sporządzi notatkę, sprawa ruszy, nie mam się niczym przejmować.

Nowy rok powitałam, oczywiście, bez pieniędzy z ZUSu. W połowie stycznia dostałam za to pismo, które ZUS wystosował do mojego byłego pracodawcy Y, że nie został złożony przez nich wniosek, który mieli obowiązek złożyć, skoro poszłam na zwolnienie, w trakcie którego ustał stosunek pracy. Mój były pracodawca się nie spieszył z uzupełnieniem braków, ale w końcu się udało. Myślę sobie - to teraz z górki.

Jakoś w połowie lutego dostałam przelew. Czy za cały miesiąc? Nie, za jeden dzień - 01.10.2021. Okej, może coś im źle poszło w systemie, zaraz doślą resztę, ale ewidentnie mają już wymagane papiery, skoro jakieś pieniądze wyszły.

Nie minęło kilka dni i przyszło pismo. Że przyznają mi zasiłek za 01.10, ale już nie za 02.10-31.10, ponieważ, uwaga, nie mam prawa do zasiłku, jako że będąc na zwolnieniu podpisałam umowę zlecenie w miejscu X.

Tylko że takiej umowy nie ma. Nie istnieje. Nie podpisałam żadnej umowy w miejscu X po 20.09, nie tylko w październiku, ale w ogóle.

Pomyślałam, że może ich księgowość coś schrzaniła. Może zgłosili nieistniejącą umowę jakoś z rozpędu. A co jeśli zgłosili ją też do skarbówki, przez co mam źle wystawiony PIT, który już rozliczyłam? Czy skończę w lochu na wieczność? Człowiekowi przychodzą do głowy różne złe myśli, jak okazuje się, że została w jego sprawie poświadczona nieprawda w instytucjach, które nie biorą jeńców.

I teraz dochodzimy do najlepszej części. Skontaktowałam się z osobą z miejsca X i poprosiłam o sprawdzenie tematu. Nie tylko dostałam potwierdzenie, że nie mają ze mną żadnej umowy w październiku, ale też dowiedziałam się, że ZUS wysłał do nich zapytanie, czy podpisałam jakąś umowę w okresie 01.10-07.10.2021. Jak również ZUS dostał oficjalną odpowiedź, że żadnej takiej umowy nie ma. I już PO otrzymaniu tej odpowiedzi, wystawił decyzję o odmowie przyznania świadczenia, twierdząc, że z dokumentacji wynika, że umowa jest.

A więc ja nie mam umowy, miejsce X nie ma umowy ani nie zapłaciło za mnie składek, ZUS ma papier, że nie ma umowy - po czym wystawia papier, że jest umowa, nie ma więc świadczenia, jak się pani nie zgadza, to proszę się odwoływać do sądu.

Oczywiście, że się odwołałam. Trzymajcie kciuki, bo aż się boję, co będzie dalej.

ZUS

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (219)

#70687

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam szczęście do służby zdrowia. Albo pecha, zależy jak spojrzeć.

Źle stanęłam. Zabolało, ale to nie pierwszy raz, kiedy skręciłabym nogę, więc wiedziałam, jak działać. Był piątek, więc po prostu nie poszłam na zajęcia, kostkę posmarowałam maścią, usztywniłam bandażem i wyjęłam z szafy koleżankę kulę ortopedyczną. W poniedziałek nie było gorzej, ale uznałam, że jednak przyda się zwolnienie za ten piątek, więc wybrałam się do lekarza ogólnego. Pomacał kostkę, podumał, wystawił skierowanie do ortopedy na cito i na prześwietlenie. I wtedy zaczęła się zabawa.

Podreptałam do przychodni, trzasnęli mi fotkę z jednej i drugiej strony, dopisali do akurat przyjmującego ortopedy. Rejestratorka się pośmiała, że pan doktor młody, fajny, hehe, będzie miło. No, to najważniejsze. Próbujemy.

Kolejki nie było, to nawet myślałam, że nie mogłam lepiej trafić. Pan doktor rzeczywiście wyglądał, jakby dopiero co z uczelni wyszedł, ale to dobrze, jeszcze mu się chce. Zdjęcie obejrzał, nogę pomacał, pełen niedowierzania zdjęcie obejrzał ponownie, a to przysuwając się, a to odsuwając od monitora, po czym zapytał:

- Jak pani tu przyszła?

No jak to jak, normalnie, na nogach, o kuli. A on mi na to, że złamanie. Pokazuje zdjęcie, rzeczywiście, kość w dwóch częściach, no jak w mordę strzelił. Idealnie równa przerwa. To co teraz? Ano teraz w gips. Ale to lepiej będzie, jak mnie nie zagipsują na miejscu, w przychodni, tylko żebym do szpitala poszła, bo może by mnie operować chcieli. Jasne, nie ma sprawy, co to dla mnie, taki spacerek. To tylko złamanie przecież.

Jeden szpital. No tak, złamanie, przykra rzecz, ale akurat ortopeda jest na operacji, to może lepiej, żebym do drugiego szpitala poszła. Jasne, co to dla mnie.

Drugi szpital. Tu już profesjonalnie, po odczekaniu odpowiedniego czasu kolejne zdjęcie, gips i do domu. Tylko dali do podpisania, że się musiałam włóczyć po mieście, bo mnie odesłali z przychodni i pierwszego szpitala, no bo przecież tak nie można. Rzeczywiście jakby bez sensu.

Dotarłam do domu z przykazaniem, że za tydzień kontrola w przychodni, z myślą, że może wrzucę tę historię na piekielnych, co się przecież jeszcze może wydarzyć. Hehe. Kilka dni spokoju, noga w gipsie, spacerki ograniczone do absolutnego minimum. I w czwartek wieczorem niespodzianka. Niby nie chodziłam, nie stawałam na gipsie, nic, a jednak gips pękł. Tak na wysokości kostki. Trudno było mówić o usztywnieniu, o które chodziło, więc powstała decyzja – w piątek znowu do przychodni. Sprawdzone godziny urzędowania ortopedy, tym razem innego, wszystko się zgadza, wio.

Na miejscu okazuje się, że ortopedy nie ma. Żadnego. No, w grafiku jest, ale nie ma, bo nie ma, bo nie. Tak, przykra sprawa, taki złamany gips, proszę przyjść w poniedziałek, przecież ten mój lekarz tylko w poniedziałki jest. Za późno? To do szpitala, jej jest wszystko jedno.

Izba przyjęć. Tak, tak, złamany gips, ale przecież miałam iść na kontrolę. Do ortopedy w poradni przyszpitalnej, ten szlaczek to wcale nie jest nazwisko ortopedy z przychodni, nieważne, co to jest, mam iść do poradni. To poszłam. Tam mi pani powiedziała, że to trzeba było przyjść szybciej, a w ogóle się zapisać, a w ogóle doktor kończy pracę za piętnaście minut, więc już nie przyjmuje. Logiczne.

Izba przyjęć. Ratownik medyczny się zainteresował, gdzieś poszedł, z kimś zagadał, tak czy inaczej po odczekaniu odpowiedniego czasu założyli nowy gips i kazali na kontrolę w przyszły poniedziałek, do ortopedy w przychodni, który mnie tu za pierwszym razem przysłał.

Poniedziałek. Trzy godziny odczekane, bo chociaż najpierw należało wchodzić do gabinetu według kolejności przyjścia, to nagle, dwie osoby przede mną, lekarz zmienił zdanie i zaczął wyczytywać nazwiskami. I o mnie zapomniał. Zdarza się. Kiedy w końcu weszłam do gabinetu, obejrzał gips i stwierdził, że trzeba prześwietlić. Nie ma sprawy, mam wprawę w skakaniu na rentgen. Tak, trzeba prześwietlić, tylko bez gipsu. Także mam sobie przed prześwietleniem gips zdjąć, po prześwietleniu założyć. A że to szyna gipsowa, to będzie „jeszcze łatwiej”. Ale jak, sama zdjąć, sama założyć? „No ja z panią przecież nie pójdę.” Aha.

No to poszłam. Tak coś czułam, że nic z tego nie wyjdzie, ale lekarz powinien wiedzieć, co robi. Odwijam jeden bandaż, drugi… Ale trzeci to już w gips wtopiony, cudów nie ma, nie odwinę. Radiolog mnie ochrzanił, że to trzeba było iść do gipsowni, ale nie teraz, tylko jak w gipsowni ktoś jeszcze był, bo o tej porze to wiadomo, że nie ma. On może prześwietlić w gipsie, ale jak lekarz kazał bez, to on nic nie poradzi, do widzenia.

Wróciłam następnego dnia. Z ciężką artylerią – matką moją, choleryczką. Ja nie umiem walczyć o swoje, ona w razie potrzeby wszystko na głowie stawia. Aż mi głupio było, ale wyższa konieczność. Więc wróciłam, zostałam dopisana do innego ortopedy, gips mi ściągnięto normalnie, w gipsowni. Lekarz obejrzał zdjęcia, obejrzał nogę i stwierdził... Że to wcale nie jest złamanie. Najprawdopodobniej mam tak genetycznie jedną kość w dwóch częściach. Skręciłam, owszem, nawet mocno, ale złamanie to to nie jest. Po koledze po fachu poprawiać w karcie nie będzie, więc niech będzie, że złamana, ale taki młody, to pewnie nawet nie wie, że tak się da, w dwóch częściach. W poniedziałki już nie przychodzić, we wtorki.

A teraz sobie czekam na rehabilitację. Do maja. Spoko, mi się nie spieszy.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (339)

#62654

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w recepcji na basenie. Zwykle klienci są mili, ale jak już przyjdzie jakiś piekielny, to zostaje w pamięci na długo.
Gwoli wyjaśnienia: można skorzystać u nas z sauny, jednak trzeba wcześniej zarezerwować w niej miejsce. Jest przyjęta zasada, że najpóźniej na sauny wpuszczamy o 20, a na basen o 20:30 (to już nie do przeskoczenia nawet o minutę, tak mamy ustawiony system).

Co jakiś czas z sauny korzysta pewien pan. Na pierwszy rzut oka klient jak klient, sympatyczny, grzeczny, ale w pewnym momencie się okazało, że siedząc w saunie nago (co jest oczywiście w porządku, o ile pozostali użytkownicy sauny nie mają nic przeciwko) nachalnie namawia panie, by się rozebrały, przechodząc z dolnej ławki na górną macha tym i owym tuż przed ich twarzami i nie słucha żadnych próśb.

Ostatnio ów [K]lient zapisany był na piętnastą. Zadzwonił, by przesunąć rezerwację na siedemnastą. O siedemnastej jednak się nie zjawił.
Przyszedł o dwudziestej trzydzieści – i pięćdziesiąt sekund. Kojarzę go z twarzy, więc jak się tylko w drzwiach pojawił, nabiłam mu wejście, żeby zdążyć przed zablokowaniem systemu. Podchodzi do lady i podaje mi kartę Multisport (takie karty można dostać w miejscu pracy i po wykupieniu abonamentu można korzystać z różnych obiektów sportowych w całym kraju). Ja kartę nabijam na terminal, zaznaczam, że jest to 60-minutowa wizyta na basenie i zadowolona oddaję ją klientowi razem z opaską do szatni. Nawet radośnie rzuciłam, że taka fajna jestem i specjalnie przygotowałam opaskę, żeby mógł wejść.

K: Proszę kluczyk do sauny.
J: Przykro mi, ale w tej chwili już nie ma takiej możliwości. Wejścia na sauny są do godziny dwudziestej, zresztą już nabiłam sam basen, żeby zdążył pan wejść, bo już jest po wpół do dziewiątej.
K: Ale mnie to nie obchodzi, że pani nabiła, proszę mi natychmiast zmienić na saunę.
J: Jest po wpół do dziewiątej, system nie przyjmuje już nowych wejść, więc naprawdę nie mam możliwości, przykro mi.
K: Pani to specjalnie zrobiła! A ja mam rezerwację na saunę i pani nie ma prawa!
J: Owszem, rezerwował pan miejsce w saunie, ale na siedemnastą, a jest dwudziesta trzydzieści.
K: Bo nie zdążyłem wcześniej, ale jestem teraz i chcę wejść. Ja mam Multisport i mi się należy!
J: W tej chwili i tak w obu saunach mam komplet osób. I oczywiście, ma pan możliwość skorzystania z sauny w ramach karty Multisport, ale przy wcześniejszej rezerwacji i do dwudziestej. Następnym razem proszę po prostu przyjść szybciej i nie będzie problemu.
K: Ja tu przyjechałem na saunę. Niech mi pani dodatkowo da klucz do sauny, a w systemie niech będzie, że jestem na basenie.
J: Przykro mi, nie mogę tak zrobić. Jeśli nabijam wejście na basen, to z tego się później rozliczamy. Poza tym i tak w saunie nie ma miejsc.
K: Przecież ja i tak płacę abonament! To co za różnica!
J: Przykro mi, nic nie mogę zrobić.

Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, więc wróciłam do czytanej książki. On tylko stał i na mnie patrzył, jakby w oczekiwaniu, że zrobię tak, jak on chce. W końcu rzucił:

K: Ja tu przyjechałem na saunę. [tu rzucił opaskę na ladę] To sobie pani może w dupę wsadzić.

I wyszedł.
Na koniec tylko dodam, że pan, jak się okazało, ma tytuł profesora i wykłada na pobliskim uniwersytecie. Pozwolę sobie nie skomentować.

basen

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (525)

1