Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

awanturnica

Zamieszcza historie od: 1 grudnia 2012 - 13:57
Ostatnio: 30 kwietnia 2018 - 5:23
  • Historii na głównej: 5 z 13
  • Punktów za historie: 3148
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 194
 
zarchiwizowany

#68593

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz się dzieje za granicą, gdzie pracowałam sezonowo. Do dyspozycji pracowników, w miejscu gdzie pracowałam, były kilkunastoosobowe vany. Pewnego dnia postanowiłam wybrać się ze swoim chłopakiem na zakupy właśnie takim "służbowym" autem. Ładujemy się, ja za kółkiem, zapinamy pasy, już prawie odpalam, wtem mój facet inicjuje taki oto dialog:
-V: "kochanie, proszę nie panikuj, cokolwiek powiem nie ruszaj się, dobrze?".
Kiwnęłam tylko głową, zaufałam, ale od razu spokojnie zapytałam o co chodzi.
-V: "Mamy w aucie węża."
W tym momencie, mimo że węży się specjalnie nie boję, zaczęłam się trząść ze strachu, wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
J: "gdzie? Jak duży?"
V: "Deska rozdzielcza, wyłazi z wentylacji"
Szybkie spojrzenie na wentylację, rzeczywiście, widzę czarnego, cienkiego wężyka, o mało nie odskoczyłam, bo był jakieś 10 cm od mojej nogi. Ale nie ruszam się, ufam chłopakowi, oboje wpatrujemy się w węża jakąś minutę. Ani drgnie. Po 2 minutach (wierzcie, liczyłam sekundy!) wąż nadal nie rusza się. Tak. To był gumowy wąż. Który do złudzenia przypominał prawdziwego. Ktoś umieścił go umyślnie w tym akurat miejscu, aby kogoś nastraszyć, spoko. Tylko co jesli ktoś, kto prowadziłby akurat to auto, ma poważny lęk przed wężami i zauważyłby go w trakcie jazdy? Ja omal nie zemdlałam za strachu stojąc w miejscu, a nie uważam się za osobę jakoś przesadnie lękliwą. Kto wie jak ja sama zareagowałabym w trakcie jazdy... Jak dla mnie skrajnie nieodpowiedzialne i mało śmieszne, na szczęście dobrze się skończyło. Jak uwielbiam pranki, tak ten był wyjątkowo piekielny...

"Zagranica"

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (236)
zarchiwizowany

#62793

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem palaczem. Mój ojciec też, od ponad 30 lat. W wakacje nie było mnie ponad 3 miesiące w domu i wtedy ponoć rzucił. Ponoć, bo od kiedy wróciłam, on znowu pali. Zaczęło się niewinnie od poproszenia mnie o fajeczkę "do kawki". Dałam mu, czemu nie. Prośby były coraz częstsze, po jakimś czasie zasugerowałam, żeby może się określił czy pali, czy nie. Zbył mnie jakimś głupim żartem. Kiedy było mu już chyba głupio prosić mnie o papierosa, poczuł się na tyle swobodnie, że sam sobie "pożyczał", albo raczej kradł. Z mojej torebki. Kiedy spałam, kiedy nie było mnie w pokoju, kiedy moja czujność była uśpiona. Jakiś czas temu kupiłam sobie cały karton i schowałam go za łóżko. Po kilku dniach brakowało paczki, ale jako że nie złapałam go na gorącym uczynku, nie zwróciłam mu uwagi. Karton schowałam w bezpieczniejsze miejsce. Zaczęłam chować też napoczętą w danej chwili paczkę. Wtedy Pan Spryciarz wymyślił taki "myk", że włazi mi do pokoju i prosi o fajkę, patrzy skąd wyciągam i znowu buszuje jak mnie nie ma. Skrytki za każdym razem zmieniam, ale zaczyna mnie to powoli śmieszyć/męczyć, że w swoim rodzinnym domu bawię się w kotka i myszkę z własnym ojcem, który zachowuje się jak dziecko. Nie nakryłam go nigdy bezpośrednio, ale jak wybiegał z mojego pokoju lub udawał, że robi coś innego. Np. Wczoraj robiłam kolację. Zwykle jem w kuchni, ale chciałam sobie obejrzeć film więc zabrałam talerz na górę. Wchodzę do pokoju, a tam ojciec zasuwa sprintem z jednego końca pokoju na taras i zaczyna zbierać pranie. Tu małe wyjaśnienie: mój ojciec NIGDY nie zbiera ani nie rozwiesza prania. Albo z dzisiaj. Robię obiad w kuchni, ojciec wiedząc że nie mogę oderwać się od garów bierze mojego brata na górę pod pretekstem pokazania mu czegoś, po czym zbiega od razu do piwnicy (tam zwykle jara), pod pretekstem napalenia w piecu. Potem podchodzi do mnie, a ja czuję od niego, że przed chwilą palił.
Piekielna jestem ja. Mam tego świadomość, bo mimo, że widzę problem i mam jakieś tam dowody, to nic mu nie powiedziałam, tylko wciągnęłam się w jakąś głupią grę. Może dlatego, że mój ojciec w życiu nie przyznał się do winy i nikogo nie przeprosił, może dlatego, że jestem tchórzem i boję się jego reakcji (jest wybuchowym człowiekiem), a może dlatego, że po prostu nie lubię się kłócić. Jednak faktem jest, że już mi to zaczyna przeszkadzać. Mieszkam z rodzicami, mimo, iż jestem już dorosła, ale to tylko przez kilka miesięcy przed planowaną wyprowadzką za granicę.

Miał ktoś w domu złodzieja?

Dom rodzinny dom

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (26)
zarchiwizowany

#62399

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję sobie dzisiaj w banku w kolejce do "kasy", by wpłacić na konto pieniądze. "Kasy" znajdują się od razu po wejściu do oddziału a dalej jest tzw. Strefa klienta indywidualnego, która składa się z kilku poprzedzielanych ściankami "boksów" z biurkami i konsultantami obsługującymi klientów. Mniej więcej pomiędzy obiema strefami stoi malutki stolik z jakimiś malowankami i dwa krzesełka dla dzieci. Kolejka do "kas" dość długa, ja słuchawki w uszach, muzyczka puszczona cichutko, trochę się zamyśliłam. Moje zamyślenie przerywa głośne "łup". Jakby ktoś rzucił ziemniakiem w podłogę. Mój wzrok padł na stolik dla dzieci i, na oko, 2-letniego chłopczyka leżącego na ziemi. Przewrócone było także jedno z krzesełek i jakieś klocki. Po chwili lekkiego szoku dziecko zaczęło płakać i z jednego z boksów wybiegli rodzice roku. Bałwany siedli sobie z panią i omawiali jakieś swoje sprawy a dwulatka posadzili przy stoliku. Chłopiec prawdopodobnie stanął na krzesełku i nie utrzymał równowagi. Gruchnął nieźle o ziemię, ale poza kilkoma minutami płaczu i strachu myślę, że nic mu się nie stało. Od razu uprzedzę, że nie widziałam dziecka wcześniej, była spora kolejka i jakoś nie rozglądałam się poza strefę "kas". Nie jestem w stanie zrozumieć zachowania rodzica nawet kiedy jest sam w jakimś miejscu, gdzie musi coś załatwić i dziecko zostawia samo sobie, a co dopiero dwoje rodziców. Ludzie mnie zadziwiają brakiem wyobraźni. Może liczyli że obsługa banku ma dziecko na oku?

Bank

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (21)
zarchiwizowany

#61990

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lotnisko w Amsterdamie, czekam na przesiadkę w drugi samolot, po drodze na terminal wstępuję do palarni na dymka. W środku jak to w palarni, chmury dymu, smród i masa ludzi. Jednak moją uwagę przyciąga dwóch Polaków komentujących dość głośno:
-Boże co za smród, chyba ktoś ruskiego fajka odpalił albo jakieś inne wschodnie gówno.
-ja stawiam na tego kitajca (wskazał na starszego Azjatę) a ty Sławek co myślisz?
-no bez kitu jaki smierdziuch


I w ten deseń kilka minut, do tego śmiechy i hihy. Zgasiłam fajka, wzięłam torbę w rękę i rzeklam na odchodne: ojciec mi dał na drogę paczkę ruskich mentoli, przepraszam, od teraz powinno już pachnieć normalnie.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)

#61706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój młodszy brat rok temu poszedł do pierwszej klasy. Jako, że rodzice mieli prawo wyboru, puścili go, mimo iż miał dopiero 6 lat. Młody jest jak na swój wiek dość poważny i samodzielny, toteż od drugiej klasy rodzice pozwolili mu, razem z sąsiadem z jednej klasy, wracać do domu autobusem (3 przystanki). Mieszkamy na osiedlu, gdzie w otoczeniu domków jednorodzinnych wybudowano blokowisko dla ludzi, których przesiedlono z baraków z centrum miasta. Nie chciałabym tutaj ich wrzucać do jednego worka, ale większość z nich to tzw. margines społeczny, to znaczy alkoholicy, złodziejaszki i panie lekkich obyczajów. No i dużo tam dzieci, które z moim Młodym chodzą do szkoły i jeżdżą, siłą rzeczy, tym samym autobusem.

Jak Młody poszedł do drugiej klasy to zaczął się dziwnie zachowywać. Jakiś taki wycofany się zrobił, ale jak się go zapytało, to wszystko ok. No to ok. Przyszła jesień, liście z drzew. Młody wraca ze szkoły, czapka w liściach. Ok, jesień jest, dzieciaki się bawią. Ale po kilku (nie pamiętam dokładnie ilu) dniach, jak codziennie przynosił liście dosłownie powbijane w czapkę, rodzice zaczęli wypytywać gdzie tak lata po szkole, że tyle liści nałapał. Młody na to, że nigdzie i że nic nie wie. Ojciec za kolejnym razem trochę go przycisnął i Młody zmiękł. Okazało się, że po szkole na przystanku, koledzy "z bloków" ze starszej klasy się z niego śmieją, że dopiero jesień a on chodzi w czapce i jeden z nich codziennie zabiera mu ją i rzuca za ogrodzenie prosto w kupę liści. Młody musi naokoło zasuwać i ledwo wyrabia na autobus. Ojciec się wściekł. Na drugi dzień rano zapakował Młodego w samochód i przejeżdżając obok przystanku, gdzie dzieci wsiadają zapytał go, który to jeleń zabiera mu czapkę. Potem szybko odwiózł Młodego do szkoły, żeby zdążyć przed autobusem i zaczaił się na przystanku, gdzie dzieciaki wysiadają. Kiedy nasz delikwent wysiadł, ojciec zawołał go, podniósł jedną ręką do góry za kurtkę i powiedział mu, że jak jeszcze raz choćby podejdzie do Młodego, to mu powyrywa z tyłka ręce i nogi, tak że go własna matka nie pozna. Od tamtej pory spokój.

Żeby nie było, że pochwalam takie metody, ale mój ojciec to choleryk i zawsze jak nam działa się krzywda to brał sprawy w swoje ręce, jednak przemoc choć słowna to wciąż przemoc. Nikogo by nigdy nie uderzył, tylko tak straszył, ale może to właśnie jest jedyna skuteczna metoda na dzieciaki które czują się bezkarne i każą spadać na drzewo każdemu kto KULTURALNIE zwróci im uwagę?

podstawówka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (674)

#61553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idzie kolega [K] do sklepu, po drodze pali papierosa. Mija przystanek autobusowy, na którym siedzi żulik [Ż].

[Ż]- Przepraszam, czy mógłby pan poczęstować papierosem?

Kolega skąpy nie jest i dobre serce ma, poczęstował.

[Ż]- A mogę dwa?

[K]- Proszę.

[Ż]- Dziękuję bardzo dobry człowieku!!!

Kolega wraca 20 minut później znowu z papierosem w ustach i mija te sam przystanek z tym samym żulikiem.

[Ż]- Przepraszam, czy mógłby pan poratować mnie papieroskiem?

[K]- Ale dopiero co dałem panu dwa?

[Ż]- A to spier.....

Cóż, od tamtej pory kolega nie częstuje...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (538)

#61412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od trzech lat jeżdżę na tzw. Work&Travel i pracuję na campie dla dzieci w jednym ze wschodnich stanów USA przez wakacje na stanowisku "laundry girl", czyli moim królestwem jest pralnia. Do moich codziennych obowiązków należy pranie ciuchów zarówno dzieciom, jak i ich opiekunom. Mam tu kilka piekielnych historyjek, które zdarzyły mi się przez okres mojego pobytu w "Hameryce". Ostrzegam, że będzie obrzydliwie.

Na początku może opiszę w skrócie jak wygląda mój tydzień. 3 razy w tygodniu, co 2 dni jedna grupa ok.50 osób (dzieci i ich opiekunów) przynosi nam pranie w podpisanych z imienia i nazwiska torbach. My mamy 2 dni żeby to wyprać. 1 dzień w tygodniu pozostali pracownicy campu przynoszą swoje pranie. To tak w skrócie.

Nie chciałabym absolutnie uogólniać, ale z mojego doświadczenia wynika, że Amerykanie to osoby, które najmniej uwagi przywiązują do higieny, a jeszcze mniej do tego, co na temat ich higieny myślą inni.

Przykładowo, brudne gacie. Strasznie głupio o tym pisać, ale wyobraźcie sobie sytuację, gdzie ktoś przynosi Wam torbę, w której znajduje się ok. 10 par brudnej od (nazwijmy rzeczy po imieniu) kupy bielizny. Mówię tu o takim szlaczku w okolicach tyłka, tzw. kleksie. I robi to za każdym razem... Paradoksalnie takie pranie należało zwykle nie do dzieci, a ich dorosłych opiekunów, których łatwo zidentyfikować, ponieważ, jak już pisałam, każda torba podpisana jest z imienia i nazwiska... Nie muszę chyba dodawać że na campie wszyscy się znają, wieczorami wychodzimy razem na piwo i ciężko potem patrząc na takiego gościa nie pamiętać o tym, że popuszcza w gacie. Co istotne, Europejczykom raczej się to nie zdarza, a i dzieciom raczej rzadko.

Skoro jesteśmy przy dzieciach. Rok temu robiłyśmy pranie grupie, w której było 3 czy 4 chłopców, których pranie zawsze zawierało jakąś niespodziankę. Najczęściej była to właśnie kupa albo nawet i dwie lub trzy zakręcone w gacie, spodnie i na koniec ręcznik... Ręce i cycki i wszystko opadało, bo chłopcy mieli po 13 lat!!! Nie muszę chyba opisywać odoru jaki niósł się z pralni po odkryciu takiej niespodzianki... Można o tym wszystkim pomyśleć, że przecież to dzieci i czasem może się zdarzyć, ale to się zdarzało co tydzień w tej samej grupie u tych samych dzieci! O ile pamiętam, ja w wieku 13 lat umiałam już korzystać z toalety od ładnych paru lat a jeśli nawet zdarzyłoby mi się coś takiego, to za żadne skarby świata nie chciałabym, aby ktoś to zobaczył i wolałabym już takie gacie wywalić niż nieść w podpisanej imiennie torbie do pralni. Szczególnie, że pobyt takiego dzieciaka na campie kosztuje rodzica 10 000 $, więc biedni oni nie są...

Housekeeping. Oprócz pracy w pralni czasem sprzątałam też domki. Raz zostałyśmy z koleżanką poproszone o posprzątanie jednego z domków, w domku obok mieszkali ok. 16 letni chłopcy którzy nazajutrz mieli wyjechać. W dniu ich wyjazdu poproszono nas aby posprzątać ich domek. Kiedy dotarłyśmy na miejsce moja koleżanka powiedziała, że musi skorzystać z toalety, więc poszła do domku, który sprzątałyśmy dzień wcześniej, bo wiedziałyśmy że jest tam czysto. Niestety nie było. W każdym kiblu kupsko zawalone po same brzegi, to samo pod prysznicami. Ja nie wiem co oni mają z tym, przepraszam za wyrażenie, gównianym ekshibicjonizmem. Na szczęście mamy super managera, który zajął się przepychaniem i czyszczeniem tych brudów, a chłopaki zostali nieźle opierniczeni.

Po chłopcach przyjechały dziewczynki, też na oko 15-16 lat. Co prawda nie zapychały toalet tym czym chłopcy, ale zużytymi tamponami/podpaskami i owszem. Oprócz tego tampony latające po całej łazience (???) to była norma, w pokojach taki syf, że czasem zastanawiałam się czy tam jakiś armagedon nie przeszedł, całe zgrzewki pustych butelek po napojach pod łóżkami, zalepione podłogi i ściany, nawet nie wiem czym. I wszystko Amerykanki...

W tym roku dwie Węgierki pracują w housekeepingu i mówią, że dziennie ok. 3-4 zapchane toalety to norma, kupy pod prysznicami to norma, ogólnie przesrana robota.
Ostatnia obrzydliwa anegdota. Kilka dni temu jak zwykle robiłam pranie jednej grupie, po czym opiekunowie zabrali je do domków dzieci. Po jakimś czasie przychodzi chłopak, ok. 13 letni i mówi że w jego torbie są jakieś mokre rzeczy ubrudzone czym??? ....oczywiście, że kupą. Jak się później okazało, cudowni koledzy z domku mu zgotowali "żart". Bardzo prześmieszny. Sprawcy zostali odpowiednio ukarani...

Może powiecie, że inni też tak robią, że nie mam porównania z innymi narodowościami, ale u nas na campie są ludzie z ok. 15 krajów, w tym Kanada, Meksyk, Nowa Zelandia, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania, Ukraina, Czechy, a to Amerykanie zawsze sprawiają takie niespodzianki.

HAMERYKA

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 621 (737)
zarchiwizowany

#61267

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótko. Przypomniało mi się ostatnio, jak to kilka lat temu zwierzyłam się z czegoś rodzicom. Mianowicie, od trzeciego roku życia uczęszczałam do przedszkola. W przedszkolu tym, do piątego roku życia dzieci musiały w trakcie dnia odbyć tzw. "leżakowanie". Jako dziecko byłam dość ruchliwa i niepokorna, toteż bardzo nie lubiłam tego zajęcia. Zatem, jako cztero czy pięciolatka w trakcie leżakowania próbowałam robić wszystko, aby nie uciąć sobie drzemki. Często z nudów szukałam sobie jakiegoś zajęcia czyli np. uśmiechałam się do innych dzieci, próbowałam przemycić na leżaczek jakąś zabaweczkę, jak to dziecko. Pani przedszkolanka kilka razy zwracała mi uwagę, ale często nie docierało do mnie. Postanowiła zatem ukrócić raz na zawsze moje wybryki i... przy wszystkich dzieciach zdjęła mi majtki i pokazała pupę i "przód". Pani zrobiła to 2 razy. Dla mnie, jako takiego malucha, był to tak potworny wstyd, że z wesołego i ruchliwego dziecka zamknęłam się w sobie totalnie, dzieci śmiały się ze mnie i wytykały palcami. Rodzicom przyznałam się dopiero jakieś 2 lata temu, czyli jakieś 18 lat po tym zdarzeniu, ponieważ zwyczajnie było mi wcześniej wstyd. Niestety przedszkole już nie istnieje a ja dokładnie nie pamiętam tej pani, poza tym że miała na imię Marlena. Mam mało wspomnień z tak wczesnego dzieciństwa, ale to jedno utkwiło mi w pamięci do dziś...

przedszkole

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (319)

#60543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie tak dawno odbywałam staż w pewnej firmie transportowej. Miałam pracować jako typowa pomoc biurowa: klepanie zleceń do systemu, kserowanie, korespondencja, ogólnie pomoc przy papierkach spedytorom. Na początku stażu przez miesiąc miałam "ofertować", czyli dzwonić po firmach i przedstawiać im naszą ofertę oraz prosić o wyceny i przekazywać "kontakty" do spedytorów. Było to zajęcie strasznie nudne i monotonne, ale powiedziano mi, że w taki sposób najlepiej poznam ofertę firmy i zapoznam się z jej specyfiką. No okej, jestem w stanie to zrozumieć. To, co jednak wyprawiało się w tej firmie przez 6 miesięcy mojej pracy, to istny cyrk na kółkach. Opowiem Wam dlaczego.

Po pierwszym miesiącu zaproponowano mi przeniesienie do działu planowania, który kontrolował kierowców, sprawdzał ich czasy pracy i planował dalsze trasy. Dostałam od groma obowiązków, zasuwałam jak mały samochodzik, ale po to jest staż aby się czegoś nauczyć, wobec tego nie narzekałam. Dział planowania i spedycji mieścił się w jednym wielkim pomieszczeniu i było tam bardzo głośno, cały czas miałam okazję przyglądać się jak wygląda praca spedytora. A wygląda ona tak:

1. Spedytor ma pod sobą kilka/Kilkanaście firm, w zależności od tego jak bardzo wchodzi w d*pę szefowi. Między spedytorami trwa nieustanny wyścig szczurów, każdy ma do wyrobienia limity sprzedaży ładunków oraz musi zadowolić swoje firmy obstawieniem ich kontraktowych szycht. Ze swojej pracy zdają codziennie raporty do 3 (!!!) kierowników plus prezesa. Spedytorów jest 8...

2. Prezes i kierownicy praktycznie codziennie piją w trakcie pracy, po czym wysyłają wszystkim kolejne maile o tym jak bardzo są beznadziejni i jak to wszystko jest ich winą, że nie ma wyników. Często gęsto zdarzało się że prezes wpadał nawalony jak meserszmit na spedycję i urządzał bez powodu awanturę.

3. Spedytorzy nie mieli pod sobą aut, ładunki rozdzielał dział planowania, często według swego widzimisię, wobec tego kto bardziej wchodził w d*pę planistom, ten miał więcej ładunków obstawionych. Można było się poskarżyć, ale rację miał zawsze ten, kto miał lepszy wynik.

4. Pozyskiwanie nowych firm i utrata ich po miesiącu współpracy. Prezes najpierw cisnął spedytorów żeby pozyskiwali nowe firmy, a kiedy się to udawało, to niestety nie mogliśmy ich obsłużyć, ponieważ brakowało nam aut. Zamiast skupić się na firmach które mieliśmy i usprawnić współpracę poprzez większe zaangażowanie, szefostwo narzekało, że za mało firm, w skutek czego podczas mojego stażu około 10 starych firm zakończyło z nami współpracę.

5. Okłamywanie klientów. Branie na siebie za dużo ładunków, za krótki czas na dostawę, kierowcy wściekli nie zjeżdżają do domu miesiąc, klient czeka na towar kilka dni. Co robi firma? Straszy kierowcę jakimiś kruczkami w umowie, a klientowi mówi, że auto się popsuło. Takie wciskanie kitu budzi u wszystkich na sali euforię, kto wciśnie lepszy wałek ten bardziej zajebisty. Szef przyklaskuje. Do momentu, aż za piątym czy dziesiątym razem klient się kapnie i zerwie kontrakt.

6. Raporty, raporty, raporciki... Tam gdzie pracowałam, trzeba było wysyłać prawie 3-stronicowy raport z tego ile i komu co się sprzedało, z kim się rozmawiało przez telefon i o czym oraz ile maili się wysłało. Do tego na sali był zamontowany monitoring i (!!!) podsłuch, a kierownikiem były policjant.

7. Psychiczne gnębienie. Jeśli coś ci nie wychodziło, miałeś gorszy dzień, albo po prostu chciałeś wyżalić się kierownictwu - pamiętaj - wszystko jest twoją winą. Wieczne porównywanie, co miesiąc nowe tabele z coraz wyższymi progami w raportach. Inni potrafią, ty nie. Co z tego, że ty masz 3 firmy a ktoś inny 15. Zawaliłeś i tyle.

Czemu o tym wszystkim piszę? Bo pod koniec stażu zaproponowano mi pracę. Jako spedytor. Zrobiono to w sposób na zasadzie: damy ci pracę, Przemyśl to, twoja koleżanka (także stażystka) powiedziała nam że ma nas gdzieś (co było nieprawdą) i nie chce u nas pracować. Ty masz jeszcze szansę. Nie zmarnuj jej. Zapytałam o warunki i charakter pracy. Nie uzyskałam odpowiedzi. Wobec tego i ja nie udzieliłam żadnej. I tak oto w milczeniu rozstałam się z tą firmą. W dniu naszego odejścia kierownictwo wzięło wolne...

Firma transportowa

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 337 (405)
zarchiwizowany

#59828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam i z gory przepraszam za brak polskich znakow. Historia lolachan o chciwym taksowkarzu przypomniala mi sytuacje ktora miala miejsce niecaly rok temu na warszawskim lotnisku Okecie. Ale od poczatku.
1 pazdziernika zeszlego roku wracalam sobie radosnie z wakacji, ktore spedzalam w USA, a dokladnie na Florydzie. Co istotne, mialam za soba ok. 20-godzinna podroz trzema roznymi samolotami, wobec tego bylam mocno zmeczona i marzylam jedynie o cieplej kapieli i lozku. W Warszawie postanowilam zatrzymac sie u kolezanki na Ochocie i dopiero na drugi dzien wyjechac do rodzinnej miejscowosci oddalonej od stolicy jakies 150km. Musze przyznac, ze raz na jakis czas bywam w Warszawie i wiem mniej wiecej jak sie po niej poruszac, wiadomo, ze nie jestem az tak "oblatana" jak rodowity Warszawiak, ale mniej wiecej ogarniam ile wyniesie mnie taksowka z lotniska na Ochote a ile na Prage. To tyle slowem wstepu.
Po wyladowaniu na Okeciu i odbiorze bagazu skierowalam sie do wyjscia w celu zlapania taksowki do kolezanki. Z powodu wczesnej pory nie chcialam jej bowiem ciagnac na lotnisko tylko po to aby pomoc mi zapakowac walizki do auta. Niech sobie pospi bidula :) mocno zmeczona, zaspana i obladowana po pachy sunelam powolutku w strone wyjscia, kiedy przypomniala mi sie ze w portfelu z gotowki posiadam jedynie obca walute. Zaczelam wiec rozgladac sie za jakims bankomatem, poniewaz w kantorze lotniskowym mieli dosc niekorzystny kurs. Wtedy podszedl do mnie ON. Pan mniej-wiecej 50 letni zapytal czy nie potrzebuje pomocy w postaci taksowki. Nawet sie ucieszylam, wszak tego wlasnie potrzebowalam, ale poinformowalam pana, ze najpierw musze znalezc bankomat, gdyz posiadam tylko $ i nie bede miala czym mu zaplacic no I ogolnie potrzebuje gotowki. Pan powiedzial wtedy ze nie ma sprawy on moze po drodze znalezc jakis kantor lub bankomat, bo tu na lotnisku to niestety bankomatu nie ma. Wtedy zapalila mi sie czerwona lampka po raz pierwszy. Mowie mu zatem ze to niemozliwe, na lotnisku musi byc bankomat, sama s niego korzystalam, ale z uwagi na zmeczenie nie pamietam gdzie. Na to pan mi odpowiada, ze to po drugiej stronie lotniska, ze daleko, ze on pomoze, a w ogole to umowmy sie tak (?) ze ja mu zaplace w $. Spytalam wobec tego ile by chcial tych $, na co on uslyszywszy adres stwierdzil, ze 30$ bedzie spoko. Ja mimo rozespania robie szybki rachunek i w sekunde zapala mi sie druga czerwona lampka. Zaraz. Hola. 90zl za przejazd na Ochote? Jeszcze mnie nie pogielo, jestem serio w Warszawie czy jeszcze w NYC? Cos mnie tknelo i podeszlam do stojacej nieopodal pani bedacej pracownikiem lotniska ispytalam o najblizszy bankomat. Byl po drugiej stronie korytarza. Panu oczywiscie podziekowalam. Ta sytuacja obudzila mnie bardziej niz pora na kawa. Po wyplaceniu gotowki te sama pania poprosilam o skierowanie do lotniskowych taksowek, co powinnam byla zrobic na samym poczatku, Jednak moja uspiona czujnosc spowodowana wyczerpaniem omal nie wpedzila mnie w male co prawda, ale Jednak straty finansowe. Powiedzcie mi Kim trzeba byc aby w taki sposob wykorzystywac ludzi? Nie mowie, ze takie rzeczy tylko w Polsce, Bo za granica tez wiele razy chciano mnie oszukac, ale do czego czlowiek moze sie posunac zeby tylko zdobyc kase? Brak slow.

Za taksowke lotniskowa zaplacilam 40zl razem z 25% napiwkiem

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (217)