Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

borozlasu

Zamieszcza historie od: 27 lutego 2015 - 14:42
Ostatnio: 4 marca 2015 - 15:16
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1360
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 73
 

#65215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem przejazdem w Wyższym Seminarium Duchownym. Przez 3 lata. Że niby nie powinno tam się spotykać piekielnych? Teoretycznie może i tak. Ale był na przykład ON.

ON trafił do seminarium w sposób specyficzny. Otrzymał wezwanie na komisję lekarską (przedpoborową), zatem mama zapakowała synka w autobus i przywiozła. Został przyjęty. Armia odetchnęła z ulgą.

Młodsze roczniki mieszkały w pokojach po trzech. Zmiany lokali następowały co semestr. W pierwszym ON dzielił pokój między innymi ze mną. Zimą zimno, ale rankiem pokój trzech facetów fiołkami nie pachnie. Wypada przewietrzyć. Jesteśmy co do tego zgodni. Ale ON nie. Bo zimno. To nic, że zanim wrócimy, zdąży się nagrzać. Zimno i już.
Nowy semestr, roszady międzypokojowe (odgórne). ON zamieszkał z dwoma niemrozoodpornymi. Raj, sielanka... Że co? Jak to co? Śmierdzi, i trzeba otwierać okna! Bo ON nie będzie w smrodzie mieszkał. Zawsze mogę się pocieszać, że przez pół roku nauczyłem kolegę wietrzenia pokoju.

Polot jak u dodo. Niby pióra są, ale żeby się wznieść, to nie bardzo. Się nie rozumie, to trzeba wykuć na pamięć streszczenie książki. Streszczenie własnoręczne w skali 1:2. Sprawdzaliśmy wielokrotnie. Do rozumienia filozofii potrzeba czegoś więcej niż wykucia. Generalnie poza nauką żadna inna aktywność nie wchodziła w grę. ON miał plan. Zapytany o swoją przyszłość duszpasterską odpowiedział:
- Jakoś przemęczę się rok na parafii, a potem mnie na pewno dalej na studia wyślą.
Dość kurczowo trzymał się tej wizji. Nie dane mu było jej zrealizować. Ku radości niedoszłych owieczek, seminarium zeń zrezygnowało.

seminarium klerycy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 276 (376)

#65189

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Policjanty to fajne chłopaki. A może ja po prostu mam do nich szczęście, albo właściwe podejście. Ci dwaj byli uroczo piekielni. Ale od początku.

Byłem w odwiedzinach. Samochód zostawiony przy średnio oświetlonej uliczce osiedlowej (osiedle domków jednorodzinnych). Zaparkowałem po lewej stronie, częściowo na chodniku. Kilkadziesiąt metrów wcześniej była zatoczka parkingowa, ale zastawiona przez pojazdy uczestników jakiegoś nabożeństwa, czy też Mszy.
Kolegę, którego odwiedzałem, pożegnałem chwilę przed północą - w obawie, żeby mój pojazd nie zamienił się na powrót w dynię.

O tej porze ulica była już mocno opustoszała, żeby zatem nie kombinować zanadto, uznałem za słuszne wykorzystać do zawrócenia wspomnianą wyżej zatoczkę. To cofam. Patrzę w lewe lusterko, żeby zidentyfikować punkt zakończenia krawężnika. Jest. Kręcę w lewo. I już, już niemal osiągnąłem idealną trajektorię... Taaa... Idealną, żeby zatopić samochód, który zaparkował po prawej stronie. E tam, zaraz zatopić, nieco nadwerężyć lakier na poszyciu. Konkretnie spowodować niewielkie (maksymalnie 5cm długości i 1 cm głębokości) wgniecenie na lewym przednim błotniku. Mi odpadła plastikowa osłona zderzaka. Znaczy mojemu samochodu. Do samodzielnego zamocowania choćby na Super Glue.
Pan uszkodzony też odwiedzał, na co wskazywały tablice spoza województwa.

Skruszony przyznałem się do gapiostwa i na wyciągniętej dłoni tuż obok serca położyłem niezbędną dokumentację i chęć spisania oświadczenia. Niestety, Pan nie podjął. Wydarł na mnie to, co miał 'między czapeczką a kołnierzykiem' robiąc ze mnie złodzieja, oszusta i coś tam jeszcze, ale nie słuchałem zbyt uważnie. Wezwał policję. Patrol musiał drzemać na jakimś pobliskim parkingu, bowiem rozbudzeni zjawili się stosunkowo szybko. Przypomnę - okolice północy. Musieli śnić o czymś przyjemnym, gdyż nie wyglądali na zadowolonych koniecznością opuszczenia objęć Morfeusza. Sprawę zakończył taki mniej-więcej dialog między mną (BZL) a piekielnym policjantem (PP).

[PP] Przecież to DROBIAZG. Nie mogli Panowie tego między sobą załatwić?
[BZL] Mogli, nawet chcieli, ale nie wszyscy.
Tu popatrzyłem wymownie na Uszkodzonego.

PP pomruczał chwilę pod nosem, wziął moje dokumenty, wypisał najniższy możliwy mandat i tak rzecze:

[PP] Proszę to (osłona zderzaka) zabezpieczyć i może pan jechać. A tutaj - zwrócił się do uszkodzonego - nie jestem pewien, czy nie doszło do uszkodzenia układu jezdnego (Taa... Taka rysa może narobić ciężkich szkód i jest zagrożeniem dla życia, a nawet zdrowia, czy jakoś tak), dlatego poproszę o dowód rejestracyjny. Pan pojedzie na stację diagnostyczną i z zaświadczeniem, że wszystko w porządku odbierze Pan sobie papiery w Wydziale Komunikacji.
Mina uszkodzonego - jak w reklamie kart kredytowych - bezcenna.

policja parking

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (659)
zarchiwizowany

#65146

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając ciurkiem piekielne opowieści trafiłem na kilka związanych z rzucaniem śniegiem i przyległościami. Przypomniało mi to historię z trudem opowiadaną przez kolegę. Trud wynikał z napadów niepohamowanego śmiechu kolegi, gdy tylko sobie ja przypominał. Ale do rzeczy, która miała miejsce kilka dobrych lat temu.

Dolny Śląsk, Głogów, parking przy jednym z osiedli. Zima. Piekielne dzieci korzystają z okoliczności przyrody rzucając się śnieżkami. Do super-hiper-wypaśnego Mercedesa wsiada jego piekielny właściciel. W tym momencie samochód zostaje przypadkowo 'postrzelony' śnieżką. Piekielna reakcja piekielnego właściciela sugeruje, że pocisk zawierał ładunek wybuchowy. Obrzucone wyzwiskami po całej długości i szerokości piekielne dzieci odpowiedziały zmasowanym ogniem śnieżnym (?) i w zorganizowanym pośpiechu wycofały się na z góry upatrzone pozycje pomiędzy blokami. Na placu boju pozostał kierowca, wokół którego parował roztopiony ogniem świętego oburzenia śnieg, oraz osierocony przez dzieci bałwan. Kierowca zajął miejsce za sterami i postanowił zrobić użytek z celownika zamontowanego na masce. I tak nieszczęsne dziecię zimy w osobie bałwana przyjęło na klatę cały impet kontrnatarcia pana w Mercedesie.
I tu mogłyby się skończyć drobne piekielności tamtego dnia. Ale nie, gdyż bałwan posiadał solidny kręgosłup w postaci hydrantu, na którym osadziły go dzieci.

parking

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (510)

1