Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

budyniek

Zamieszcza historie od: 19 kwietnia 2013 - 17:51
Ostatnio: 16 czerwca 2016 - 6:41
  • Historii na głównej: 23 z 28
  • Punktów za historie: 18592
  • Komentarzy: 104
  • Punktów za komentarze: 944
 

#64197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przedstawiam cykl. Cykl pt. "Polska Wieś".

vol. 1

- Pani, bo wzioł i kurem wpierniczył mie ten dziad!

Tak powitał mnie sąsiad, gdym wypełzła z domu zapytać się kto zacz.

- O. No to przepraszam. Ile sąsiad za kurę chce?
- To dobra kura!
- Rozumiem, więc ile się należy?
- Dobra! Jaja bym mioł. A tak nie mam.
- Dobrze, zapłacę za kurę, ile sąsiad chce?
- Jo joj ni mom! Jak mie pani nie wierzy to zobaczy! Całe podwórko w pierach!
- Wierzę, proszę powiedzieć ile powinnam zapłacić i już płacę sąsiedzie.
- Dobra kura! Wzioł i rozszorpoł.
- Dobrze, ile...
- Jak go zobycze jeszcze ryz to szpadlem zabije! I za bramę wrzucę.

Pokłady cierpliwości się skończyły.
- Sąsiedzie, a jak sąsiad po moich łąkach ogrodzenie pijany rozwalał to przyszłam? Coś chciałam? Zapłacę za kurę. Nie widzę, żeby pies miał pysk we krwi, ale powiedzmy, że uwierzę i zapłacę. ILE, sąsiedzie?

- Ale co pani! To nie tyn! tyn drugi czorny!

Atak śmiechu zmusił mnie do schowania się za drzwiami.

Już tłumaczę. Psy mamy 3. Jeden wielki, czarny pseudoowczarek. No, to jest łobuz, opcjonalnie mogłabym uwierzyć, że kurę przydusił. I ... dwa mikropseudojamniki. Z rzeki wyłowione, bo ktoś chciał potopić. Psy są z gatunku "grubszy ratlerek". Nie wiem czy ważą więcej jak 1,5 kg. W dodatku niedorajdy. Długie, ledwo to biega, o własne nogi się potyka. Głupie, ale spokojne. Jak kotu mysz uciekła to "tyn drugi czorny"... uciekał z piskiem. Przed myszą.

A sławetna kura sąsiada to była ze 3 razy większa od tego naszego krwiożerczego bydlaka.

- Dobrze. To ja zapłacę za tą kurę.
- Ale to dobr...
- Tak, wiem. Dobra kura. Najlepsza. Jajek nie będzie. Pierze wszędzie. Ile się należy?
- Już mie kiedy pomordował kurę ten drugi co tu był. Ten co ludzi mordował! (dopisek niżej)
- Panie sąsiad, tamten nikogo nie mordował. Powiedzcie ile za tą kurę.
- Jak nie chcecie psów to na pieniek a nie, w szkodę wejdą a wy płacić nie chcecie!

Na to zanim zdążyłam coś powiedzieć... Sąsiad poszedł.

Logika w wiejskim wydaniu.

(Dopisek: Chyba nie pisałam jeszcze, jak to mój pies ludzi mordował, więc w następnej historii opowiem. )

wieś

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (623)

#64423

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będę miała kilka historyjek "pracowych".
Jako, że zima w naszej firemce to okres martwy, a przez przypadek natknęłam się na ogłoszenie o pracy w zakresie moich zainteresowań - dlaczego nie? Jesteśmy ogromnymi zwierzolubami, hodowałam większość gatunków dostępnych w popularnych "zoologach", można powiedzieć : byłabym sprzedawcą-pasjonatem.

Historię o "szefowej" zostawię jako wisienkę do następnej historii.

Byłam tam na dwa dni próbne.
W czasie pracy do zoologa zawitał duet tata-syn. Chłopak około 6-7 lat. Każdą rybkę by chciał. Tata wydaje komendę "łowimy". Pytam o gatunki, ilość, płeć, wybór konkretnych osobników.

-Pani łowi co się synowi podoba.

Włażę na stołek, otwieram akwarium i słucham. Chłopak wybiera ryby kompletnie... "z czapy". Gatunki ławicowe - po jednej sztuce. Rybki z różnymi wymaganiami odnośnie wody i z różnych biotopów.
Lekko zaniepokojona próbuję wyjaśnić Panu Ojcu, że to... nie tak działa i próbuję uzyskać jakieś informacje odnośnie parametrów wody i wielkości zbiornika.
Na co słyszę tekst, który sprawił, że zamarłam z siatką w ręku i zapamiętam go na długo.

- Pani łapie to co syn chce, one i tak umrą.
- Aa... ale jak to umrą?
- No umrą. Wszystkie umierają.
- To może ja jakoś pomogę, żeby z tej umieralni zrobić akwarium?
- A po co. Pani wie jaką syn ma frajdę jak przychodzimy po nowe rybki?

Szefowa kazała łowić. Bo... "to dobry klient, co tydzień przychodzi po ryby".

Jednym słowem, ojciec kupuje dziecku ryby, żeby zdechły i syn miał frajdę, bo kupią następne, które też zdechną.

I jak to nowe pokolenie ma być normalne, skoro rodzice wpajają, że śmierć taka fajna?

zoolog

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 959 (1025)

#63849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka malutka piekielność.

Sprzedaję auto, bardzo okazyjnie, bo gotówki potrzeba.

Pan pyta o drobiazgi, odpowiadam bez słowa skargi. Następnie pyta, kiedy można obejrzeć. Odpisuję, że w dowolnych godzinach, od poniedziałku do czwartku, bo w weekendy mąż (niezbędny z różnych powodów) pracuje.

Na to dostaję odpowiedź, że pan jest zainteresowany i chce podjechać dziś, tj w niedzielę.

Grzecznie odpisuję, że jeśli to ma być dzień dzisiejszy, to mogę opcjonalnie zaproponować godzinę 22, bo o tej godzinie mąż wróci do domu, jeśli natomiast mu ta godzina nie odpowiada, to zapraszam w dniach o których pisałam wcześniej.

Na co dostaję odpowiedź (pisownia oryginalna):

"no ty cyba niepowarzna jestes przeciesz o tej godzinie nic nie widac!!!! jak mozna proponowac ludzion takie rzeczy nieuczcwy spszedawca!!! jak cos rpzrzedajesz to powinna byc opja obejżenia a nie w ciemno na chama wciskac po ciemku!!!!"

Nie wiem, czy komentarz jakikolwiek jest potrzebny...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (588)
zarchiwizowany

#63889

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Postanowiłam dodać komentarz w formie historii. Chodzi dokładnie o tą opowieść: http://piekielni.pl/63876#comments

"Ja to w minutę po cesarce przewalałam już węgiel!"
"Ale te kobiety się nad sobą użalają!"

Oczy przecieram i uwierzyć nie mogę.

Ja dobrze znosiłam ciążę, znaczy, że mam teraz objeżdzać kobiety cierpiące na różne dolegliwości? Bo "Przecież moja była bezproblemowa" ?

Skąd w Was taka skłonność do oceniania? Skąd pewność, że to użalanie się nad sobą?

Też się po cesarce nie oszczędzałam. W okolicach 5 doby zaległam na fotelu i ledwo kontaktowałam, a noc wcześniej brzuch bolał mnie tak, że wyłam. Teściowa też uznała, że przesadzam i się nad sobą rozczulam (pomagała nam kilka pierwszych dni). Dopiero wieczorem gdy prawie traciłam przytomność i miałam drgawki, teściowa zmierzyła mi temperaturę. Prawie 40 stopni.
Pogotowie, przyjęcie do szpitala. Okazało się, że w środku brzucha wytworzyły się ropnie, torbiele czy inne dziadostwo.

Rozpatroszono mnie na drugi dzień rano. (Moment, gdy dwie pielęgniarki cię przytrzymują bez uprzedzenia, a drugie dwie bez słowa wsadzają nożyczki w dziurę w brzuchu i rozcinają - bezcenne) Przez tydzień byłam odizolowana od dziecka i leżałam na oddziale z dwiema butlami zwisającymi z rany (mąż obecny przy zmianie opatrunków żartował, że mam prywatną kieszeń na smartfona - taki kaliber dziurki) zalepionej opatrunkami. Dostawałam naraz kilka kroplówek, moja córka nie mogła jeść mojego mleka a ja... doiłam co trzy godziny z łzami w oczach obserwując laktację zanikającą ze stresu i bólu. Zszyto mnie pod narkozą.

Przesadziłam z aktywnością. Zbyt dałam się ponieść nurtowi "ciąża i poród to nie choroba". I miałam efekt. Nie chciałam wyjść w oczach społeczeństwa na lenia co to zalega na kanapie, bo przecież "Kiedyś kobiety w polu rodziły, przegryzały pępowinę, zawijały małe i dalej zbierały kartofle".

Więc, pora na konkluzję.
Kobiety, kochane, wspaniałe przyszłe mamy; proszę, nie dajcie sobie wmówić co powinnyście bądź nie powinnyście. Słuchajcie własnego ciała. Jeśli czujecie ból - nie bądzcie na siłę superwoman i wyluzujcie. Nie zwracajcie uwagi na "dobre rady" opisujące jak to kobiety szalały zaraz po cesarce. Bo one to nie Wy. To inne ciało, inny organizm. I każdy znosi to inaczej. Nie pozwólcie nikomu oceniać Waszego postępowania.

Zaś jeśli chodzi o oceniających... Znam kobiety, które znosiły ciążę bardzo źle. Nawet mały brzuszek przeszkadzał. Bo naciskał na żołądek a w efekcie - kobieta wiążąc buty puszczała malowniczego pawia. To, że jedna kobieta po porodzie jest samodzielna a druga potrzebuje pomocy - nie świadczy o tym, że ta pierwsza jest gorsza.

Jeśli nie potraficie okazać życzliwości przyszłej/doszłej mamie, nie odzywajcie się do niej. Wystarczająco już zalewa jej umysł zestaw hormonów, żeby musiała się jeszcze barować z ludźmi, którzy nie mają w sobie kszty empatii.

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (639)

#62574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zakupiłam w sklepie RTV EURO AGD maszynę do szycia. Jedną z najdroższych w ofercie. Powiem tylko, że maszyna kosztująca ponad 2 tysiące, komputerowa, marki Singer. Zamówiłam przez internet, odbiór w sklepie.

Na miejscu nie było nikogo, kto "się zna" na maszynach i nikt nie był w stanie mi jej sprawdzić. Dobra, nie ma problemu, sprawdzę sama. Podłączyłam wszystko.

Gra, trąbi. To pan tam wszystko spakuje, a ja pójdę zapłacić i wziąć fakturę. Zachwycona byłam uczynnością.

Maszyna zabrana, spakowana. W domu podłączam, a tu niespodzianka. Nie ma kabla zasilającego. Taki zwykły kabel, z jednej strony wtyczka z drugiej strony taka "dwurura".

Wybieram się do sklepu. Opowiadam. Ależ, przecież, bo to niemożliwe! To nie miało miejsca! Kabel na pewno jest. Urojenia mam.

Akurat pech chciał, że... dostałam ze sklepu internetowego prośbę o opinię. Napisałam, że jestem zadowolona, ale zrobiono ze mnie wariata a tak naprawdę - okradziono. Rozumiem, że koszt znikomy, ale jednak...

Moja opinia na drugi dzień została usunięta z "odpowiedzią sklepu". Identyczną jak pracownika! Jak kabel był to jest. A, że nie ma? To nie ich wina, to nie u nich, bo jak był to jest.

Nie powiedziałabym złego słowa, gdyby faktycznie pracownik powiedział "Przepraszam, zawieruszył się, już dokładam" a nie szedł w zaparte, że na pewno mam kabel i robię sobie 100 kilometrów do sklepu celem rozrywki i pozyskania kabla wartego może 15 zł.

Sytuacja miała miejsce w sklepie RTV EURO AGD, na pasażu marketu TESCO, przy ulicy Włókniarzy w Łodzi.
Za chwilę zamierzam zakupić kilka rzeczy do wykonywania fotografii, w tym wymarzony obiektyw. Moje pieniądze zostawię gdzieś, gdzie będę mogła liczyć na otrzymanie pełnego produktu, za który zapłaciłam.

rtv euro agd

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 623 (763)
zarchiwizowany

#60079

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak zasłużyć na miano mendy?

Otóż.
Warsztat samochodowy mamy. Malutki. Zatrudniliśmy "mechanika". Po pewnym czasie mechanik... trafił do więzienia. Za co? Oj mnogo wytłumaczeń było. Nieistotne.

Po kilku miesiącach mechanik może wyjść za opłatą. 2 tysiące. Mój śp. teść płaci za niego, odbiera z "pierdla", daje mieszkanie i pracę. Układy się zmieniają i "mechanik" ma od nas wynajmować warsztat za darmo, dopóki nie stanie na nogi. Zamieszkał z żoną, mieli płacić za wynajem.

No to od początku. Mechanik nie płaci. Ani za opłaty (co wykorzysta na warsztacie) ani za mieszkanie. Pożycza. Wiecznie zwodzi, obiecuje zapłatę. W końcu idzie do pracy z pensją, bo jego dług za mieszkanie już opiewa na kilka tysięcy. I cały czas obiecuje, że zapłaci.

W tym czasie ma mały wypadek, niegroźny. O pierwszej w nocy z pogotowia odbiera go mój mąż, bo rodzinka się nie kwapi. Nie dość, że za mieszkanie nie płaci to pomieszkuje u niego dwóch synków. W ramach odrobienia długu ma naprawić nasze auto - psuje je i kosztuje to nas prawie 10 tysiecy.

Pieniędzy ciągle nie oddaje, nie płaci dalej. Dług rośnie. Przyjeżdza jeepem pod dom i kłamie, że wcale go nie kupił, tylko dostał w pracy.

U teścia diagnozują raka. Płuc. Zaawansowanego. Po chemii dostaje udaru i jest w stanie prawie wegetatywnym. Teściowa prosi o zwrot kilku tysięcy, bo potrzebuje pieniędzy na leczenie.

Co robi mechanik? UCIEKA. Jak wsza. Jak tchórz. Kłamie o wyjeździe służbowym. Potem jest rozwód, atak serca, rak, śmierć matki, wypadek... oczywiście wersja zależnie od tego kto pyta, bo dla swojego szefa był w pracy a dla nas w szpitalu ledwo żyjący.

Oszczędzę perypetii. Zwodzący ZŁODZIEJ i KŁAMCA uchylał się bezczelnie od spłaty długu ludziom, którzy wyciągali go z więzienia, dali dach nad głową, znosili zaleganie, pożyczali pieniądze, odbierali z pogotowia. Którzy pomogli mu bardziej niż rodzina. A on okłamuje i okrada ich w czarnej godzinie, gdy teść jest na łożu śmierci.

Teraz próbujemy odzyskać pieniądze. Sprawę zgłaszamy kuratorce, lada dzień pójdziemy na policję i do sądu. Ale ciągle mam drgawki jak pomyślę, że istnieją takie ludzkie potwory, którzy potrafią tak niecnie wykorzystać dobre serce.

Ta historia nie jest śmieszna. Jest smutna. Oszust znów znikł z miejsca pracy i jest nieuchwytny. Ale pewnie jego synowie czytają. I powiem krótko. Nie popuścimy.
Jeśli ktoś wie, gdzie przebywa JERZY LUDWISIAK lub ma z nim kontakty zawodowe - polecam unikać, bo nie dość, że najpierw narobi długów to potem jak tchórz ucieknie. Najpewniej grasuje po województwie łódzkim. Sprawia naprawdę miłe wrażenie, szkoda, że okazuje się krętaczem i złodziejem.

Próbowaliśmy po dobroci. Bo żal człowieka. Bo nikt się nie spodziewał, że po tym wszystkim zrobi takie świństwo. Bo mamy dobre serca. Ale czas dobroci się skończył. Koniec obiecanek. Niech cały świat się dowie jak potraktował rodzinę przeżywającą tragedię.

Łódź Jerzy Ludwisiak

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (410)

#56844

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do tej pory miałam przyjemność poznawać samych rzetelnych kurierów. Ale byłoby zbyt szczęśliwie.

Pełna euforii zamawiam materiały na zabawki, które mam uszyć na prezenty świąteczne. Opłacone. Nadane w środę.

W czwartek-nie ma. Ale rozumiem. 1,5 tygodnia przed świetami. Mają prawo.

W piątek- nie ma. Wyrozumiała ze mnie baba.

Weekend mija niespodziewanie, cały poniedziałek spędzam czatując. NIE MA. Popołudniu, około 15 zaczynam się już wściekać. Nadano brokerem. Dzwonię do brokera.

15.00 "My nic nie wiemy. Zadzwonimy."

17.00 "My nic nie wiemy, jak dostaniemy odpowiedź to się odezwiemy"

18.00 "Tu firma MamyCięWZadzie czynne do 18.00"

Olewam brokera, dzwonię bezpośrednio do K-exa (niech się wstydzą!).

Po długiej batalii uzyskuję numer do kuriera i pani obwieszcza :
"Mam tu próbę doręczenia w sobotę. Dlaczego Pani nie odebrała?" - Zamieniam się w znak zapytania i zaczynam się śmiać. Bo cóż mi innego zostało? Zostawiłam półroczną córkę w szufladzie i poszłam sobie bansować.
Dzwonię do kuriera. Uparcie, upierdliwie, raz za razem. NIE ODBIERA.

Wtorek - od samego rana dzwonię upierdliwie po wojewódzkim oddziale K-exa i do kuriera. Tam zajęte, kurier nie odbiera-widmo. Udaje się w końcu połączyć ze sztabem dowodzenia.
"No ja tu mam, że paczka u nas na magazynie leży." Zapytuję więc, dlaczegóż nie wyjechała do mnie ZNÓW.
"A bo widocznie są pilniejsze przesyłki."
Uzyskuję numer do "wydawacza" przesyłek, bo pani nie jest w stanie mi wyjaśnić jakim cudem w sobotę moja paczka była dość pilna, a we wtorek pilna już nie jest. Muszę dodawać, że jak wszyscy w tej firmie pan wydawacz również NIE ODBIERA?

Środa- (paczka nadana tydzień wcześniej) Od rana do pana kuriera dodzwonić się nie idzie. Wtem, odbiera! całe 45 sekund podczas których pytam o paczkę do mojej miejscowości a on mi odpowiada
"JA JEJ NIE WZIĄŁEM"
i rozłącza się następnych połączeń nie odbierając.
Purpurowa dzwonię do sztabu kontrolnego. Dodzwonienie się do łódzkiej filii (niech się wstydzą podwójnie!)jest już bardziej prawdopodobne niż do kuriera. Pani mi obwieszcza co następuje:

"Ja tu mam, że paczkę wydano kurierowi do doręczenia. Mówi, że jej nie ma? to kłamie, widocznie nie chce mu się jechać, zadzwonię do niego"

Tak dosadne obwieszczenie tej prawdy objawionej wmurowało mnie w kanapę. Zwłaszcza, że wypowiedziane głosem brzmiącym jak "nic nowego, u nas same nieroby pracują".

UWAGA! kurier przyjeżdza!
-O, jednak ma pan dla mnie paczkę.
- A, jednak mam - z głupim uśmieszkiem.
- A podobno pan nie miał.
- No, ale jednak mam.
- A w sobotę, to pan był?
- Nieee, w sobotę to ja w szpitalu leżałem.
- To chyba pana nie doleczyli, skoro tak szybko pan zapomina o przesyłkach.

Wzięłam paczkę. Dostaję w łapę elektroniczne dziadostwo do podpisywania. Nie podpisuję. Oddaję i mówię:
- Podpisane.
- Ale nie podpisała pani.
- A jednak nie podpisałam. Tak jak pan paczki nie miał.

Paczka w łapę i idę do domu. Kurier zaczyna szarpać bramę, pokrzykując, że muszę podpisać, muszę i koniec! Jednak rezyguje z włażenia za bramę, gdy widzi warczącego owczarka. Idę do domu, spokojnie zasiadam do komputera, drukuję zgłoszenie reklamacji. Kurier wciąż się dobija. Teraz numer odnalazł. I dzwoni. I teraz to ja nie odbieram.
Wspaniałomyślnie wychodzę i zgadzam się pokwitować, po wypisaniu formularza reklamacji. Jojczy, że go zwolnią. Trudno. Jak się do pracy nie nadajesz to ją zmień.

Koniec końców wypisuję reklamację, kurier spada wkurzony. Dobrze, że mam dużego psa. Inaczej bałabym się trochę tego zapominalskiego kuriera.

PS: smaczek- Przesyłki pocztą polską dochodzą do mnie na drugi dzień. Nawet dziś odebrałam wysłaną wczoraj paczkę. Ale oczywiście każdy zamawia kuriera, żeby czekać tydzień, prawda?

kurierzy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (715)

#55822

przez (PW) ·
| Do ulubionych
NIGDY nie korzystajcie z opcji pomocy w egzekwowaniu długów.

Łatwa sprawa. Firma wisi mi ponad 60 tys nowych złotych. Mam na to kwity z podpisami i datami, że się przyznają. Nie mam czasu sama za to się zabrać.

Podpisuję umowę z firmą, która za procent od długu wyegzekwuje go dla mnie.

Firma chce, żebym zapłaciła za rozprawę sądową. Nie wysyłając wcześniej żadnych upomnień do dłużnika. Procedurę odzyskiwania długu ograniczają do założenia sprawy. Nie mam pieniędzy, mówię im o tym. Każą zapomnieć o umowie i mówią, że ruszymy, jak będę miała.

Rok później nagle widzę, że na koncie mam -12 000 zł ( zadłużenie konta -12 tys). O CO CHODZI?

Otóż firma zleciła komornikowi odzyskanie pieniędzy.

Logika? Otóż oni by tyle zarobili, jakby odzyskali dla mnie moje pieniądze, ale im to uniemożliwiłam, nie płacąc opłat sądowych, więc oni stwierdzają, że są stratni i za to, że nic nie zrobili żądają pieniędzy.

Odbyła się rozprawa, sąd przyznał im rację, komornik nasłany. Nieważne, że sprawa zrobiona zaocznie, nikt mnie o niczym nie poinformował a kopii umowy nie ma i nie wyślą, bo nie, a swojej znaleźć nie mogę. I mam pewność, że nie podpisałabym świstka, który nakazuje mi im płacić, nawet jeśli nic nie zrobią.

A że wyrok się już uprawomocnił, o czym też mnie nie poinformowano, to żadne apelacje nie wchodzą w grę.
Muszę zapłacić i koniec.

Zajebiście, prawda? za to, że nic nie zrobili muszę im zapłacić, a system sprawiedliwości im w tym pomaga, opierając się tylko na piśmie od nich "bo nam się należy i już", bez żadnych podstaw.

Bonusowo pan komornik jest takim milutkim zwierzątkiem, że stwierdził, że żadne raty nie wchodzą w grę. Mam zapłacić całość. W ciągu tygodnia.
Jeśli nie zapłacę to on chce zacząć procedurę przejęcia mienia. DOMU.

Podsumowując: Firma nic dla mnie nie zrobiła, za co żąda zapłaty, nie popierając tego żadnym podpisanym dokumentem, sąd wydaje zaocznie wyrok bez żadnych podstaw prawnych, bo ma prawo wydać nakaz zapłaty ot tak, a pan komornik chce zlicytować dom wyceniony na przeszło MILION za dług 12 tysięcy. I najlepsze, że nijak nie można tego ruszyć, bo już się uprawomocniło i każdy prawnik rozkłada ręce.

Polska. Kurfa.

Skrót, bo chyba niejasno troszkę napisałam:

- Podpisałam umowę, wedle której firma ma odzyskać pieniądze od mojego dłużnika w zamian za procent.
- Firma informuje mnie, że chce założyć sprawę o sądowe zlecenie zapłaty (od mojego dłużnika dla mnie).
- Mam kiepski okres w działalności gospodarczej, mówię- sorry, nie mam pieniędzy na wszczęcie postępowania
- Oni mówią - Dobrze, to pani powie jak bedzie pani miała
- O sprawie zapominam
- Po roku chcę zrobić jakiś przelew a tam stan konta - 12 tys.
- Dzwonię do banku
- Bank mnie informuje, że zajęcie konta przez komornika
- Dzwonię do komornika
- Komornik na podstawie rozprawy o której nie wiedziałam (zawiadomienia przychodziły na adres meldunku a jest inny niż korespondencyjny) ma w łapach zlecenie zapłaty(sądowe) na rzecz firmy która miała odzyskać mój dług. On nie wie o co chodzi, on ma tylko zlecenie.
- Firma tłumaczy jak wyżej, chce pieniędzy, bo im uniemożliwiłam odzyskanie długu i założenie sprawy mojemu dłużnikowi, a tyle by zarobili, więc chcą 12 tys za nic.

Firma windykacyjna nic mi nie dała, nic nie przelała, nic nie zrobiła poza wiadomością "chcemy założyc sprawę jak pani zapłaci za założenie". Kopii umowy ani listów monitujących (o tym, że upominają się o pieniądze na założenie sprawy) nie dostałam. Firma nie daje gwarancji odzyskania pieniędzy i pobiera opłatę dopiero, gdy je odzyska, a oni pobrali prowizję od pieniędzy, których nawet nie zaczęli odzyskiwać.

Wygrałabym sprawę w sądzie, którą oni założyli (o to, że chcą ode mnie prowizji za nic), gdybym o niej wiedziała, a nie wiedziałam, bo listy szły na adres meldunkowy a nie na korespondencyjny.

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 420 (632)

#52305

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszyscy zawsze narzekali na TP i neostradę, tymczasem ja nie mogę im zarzucić nic. Niestety zmarło się mojej rodzinie i zostałam z "tepsą" w spadku. Oczywiście umowa rozwiązana, wszystko super. Nowej podpisać nie mogę, gdyż w grę wchodzi jedynie opcja telefon plus internet, a stacjonarnego nie potrzebuję.

Szukamy konkurencji. Niestety na obrzeżach wspaniałego miasta nic oprócz TP i Netii nie działa. Więc została Netia.

Umowa dostarczona przez kuriera, podpisana, mają 30 dni na podłączenie. Wszystko napawało optymizmem...

29 dnia dzwonię z pytaniem "A gdzież mój internet?" na co konsultantka oburzona "przecież jest!". Zwątpiłam w swoją trzeźwość umysłową. Sprawdzam, patrzę. No ni ma. Ani techników nie było, ani nic nie zwiastowało pojawienia się Edenu. Dobzie, oni sprawdzą.

Sprawdzili, jełopy, niech ich brzozowe witki po łydkach. Zamiast na Piekielną podłączyli na Piekiełkową. Wg Netii, oni się wywiązali z umowy, "no bo podłoczylim, c'nie?". Zmiana adresu z ich winy to kolejne... 30 dni oczekiwania! internet założono nam 29 dnia. Od podpisania umowy minęło 58 dni.

Nie przeszkodziło im to oczywiście naliczyć opłaty za czas zmiany adresu...

Przez pewien czas był spokój. Niestety znów dali o sobie znać.

Widzę jakiegoś batmana, czy innego ajronmena, jak coś majstruje przy słupie, na którym jest jakaś skrzynka TP, po której w magiczny sposób mamy internet z Netii (nie mam zielonego pojęcia o szczegółach technicznych).
Nasz internet padł, drgawki przedśmiertne, potoczył ostatnie spienione kilobajty z paszczy i wyzionął ducha.

"Oczywiście, technik przyjedzie!". Pomijając codzienne obiecanki, jakoby technik już zmierzał, dotarł bohatersko po 1,5 tygodnia bez internetu. Ja wściekła, bo przelewy muszę do ZUSu puścić i to mnie będą ganiać, a nie durnego dostawcę. Przelewy poszły pocztą...

Pan technik, dumnie krocząc, zerknął na wszystko, pochrumkał fachowo. "Hmpf, bo wie Pani, to ja nie pomogę hmpf! Bo to wina po stronie Tepesa jest, hmpf. Z nimi naprawiać hmpf".

Nikogo nie obchodziło, że mam umowę z Netią i to oni mają mi dostarczyć internet, choćby wiadrem z pola. Po 3 tygodniowej walce udało się rozwiązać usterkę. Oczywiście na własną rękę, prosząc TP o pomoc, gdyż Netia wypięła się swoim szerokopasmowym dupskiem.

Udało się wywalczyć darmowy okres, gdy internetu nie było, ale dopiero po wystosowaniu do nich pisemka z pieczątką kancelarii znajomego.

Gdybym ja traktowała w mojej firmie tak klientów, to najpewniej żarłabym tynk ze ścian. Szkoda, że oni nie żrą. HMPF.

call_center

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 521 (631)
zarchiwizowany

#52324

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Córkę powiłam. Ot, bobas jak bobas. Żre, krzyczy, rzyga i wydala. Choć dla mamy najpiękniejsza na świecie.

Teściowa na punkcie wnusi zwariowała. Dostała ją na jeden dzień, żeby marudzić przestała.

Mała cały dzień ryczy. Marudzi. Kwęka. Dziwne, bo w domu najczęściej przesypia cały dzień albo patrzy z zaciekawieniem na świta. Ryczy tylko jak mama za wolno z butelką biegnie. A tu Jej Kulkowaty Żarłoczny Majestat kolokwialnie... pruje ryja jak obdzierana ze skóry.

-U nas tak nie krzyczy - ośmieliłam się delikatnie powiedzieć.
-HMPF! Ona nie chce spać, żeby się nacieszyć babcią! oj tititititi - odparowała teściowa.

Wtedy rozstąpiło się piekło. Nastała nagła ciemność, przecinana jaskrawym światłem błyskawic. Ptaki skrzecząc uciekły w popłochu. Myszy porzuciły okruchy i zabarykadowały wejścia do norek.
a to wszystko spowodowane zaćmieniem umysłu młodej matki, która ośmieliła się powiedzieć :

"NO, WIDAĆ JAK SIE CIESZY, ŻE BABCIĘ WIDZI..."

chyba boję się pojechać tam ponownie...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (75)