Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

digi51

Zamieszcza historie od: 22 września 2010 - 8:54
Ostatnio: 27 marca 2024 - 18:37
  • Historii na głównej: 212 z 236
  • Punktów za historie: 118681
  • Komentarzy: 6024
  • Punktów za komentarze: 47922
 

#90689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ile można powtarzać ludziom to samo?

Jadę dziś po bąbla do przedszkola, przede mną ktoś ewidentnie szuka miejsca parkingowego, co rusz przystaje, po czym w ślimaczym tempem rusza dalej. Dlatego zwróciłam uwagę na to auto.

Zaparkowałam i widzę, że auto parkuje przy skrzyżowaniu naprzeciwko przedszkola, ze środka wysiadła kobieta i facet w wieku może 50 lat. Popatrzyli jeszcze do środka auta, coś skomentowali i poszli. Godzina ok.15:35.

Ja poszłam po dziecko, pogadałam trochę z nauczycielką, z innymi rodzicami, popakowałam rzeczy - jak nic zeszło z 20-30 min, bo dzieciaki się żegnają na weekend, bo dziecko jeszcze samochodziku szuka, pokazuje swoje obrazki... Stoimy w przedszkolnym ogrodzie, więc widzę też skrzyżowanie, na którym auto jak stało - tak stoi nie niepokojone przez nikogo.
Do auta wróciłam ok.16. Słyszę skowyt. Wycie. W zaobserwowanym wcześniej aucie siedzi pies i wyje. Jedna z szyb opuszczona na 1cm. Upału nie ma, ale po południowe słońce grzeje solidnie.
K*rwa. Szukać właścicieli? Dzwonić po bagiety? Na ulicy pusto. Brak sklepów, kawiarni, czegokolwiek, gdzie można wejść i zapytać.

No nic, dzwonię na numer alarmowy. Dyspozytor ewidentnie znudzony każe czekać, zaraz będzie straż pożarna. Godzina ok.16:15. Mija kolejne kilka minut.
Nim zdążyła przyjechać straż pożarna, do auta wrócili właściciele. Opieprzyłam ich i poinformowałam, że czekam tu właśnie na interwencję. Standardowo - ale o co pani chodzi? 5 min nas nie było. Pocałuj się pani w dupę. Odjechali. Dzwonię ponownie poinformować, że właściciele już się znaleźli i pojechali w p*zdu. Dyspozytor dziękuje, numery auta niepotrzebne, bo co ma niby z nimi zrobić. W sumie racja.

I jestem wkurzona, bo:
1. Dlaczego zostawiać w ogóle psa w aucie na 40min?
2. Dlaczego ktoś z państwa nie mógł z psem zostać?
3. Lub ewentualnie wziąć go ze sobą?
Tak, wiem, nie zawsze i nie wszędzie się da, ale nie wierzę, że dwójka dorosłych ludzi nie wymyśliłaby lepszego rozwiązania niż zostawienie psa na 40 min w aucie. Gdyby się wysilili. I nie, nie ma znaczenia, że na dworze ledwie 25 stopni, auto troszkę w cieniu i nawet łaskawcy otworzyli minimalnie okno.
No po prostu nie.

PS. Dodam, że państwo sprawiali wrażenie wyjątkowo wyluzowanych, więc wykluczam opcję, że byli w wyjątkowo stresującej sytuacji, która odebrała im zdolność racjonalnego myślenia.

debile

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (171)

#90200

przez ~Lalalale ·
| Do ulubionych
Pewne fakty zmienione lub niedopowiedziane, ale sens historii zachowany.

Mój tata z racji miejsca pracy mógł kupić pewien produkt taniej- powiedzmy po 3 złote za kilogram. Kupił tego pewną ilość, a 10 kg przy okazji odwiedzin zawiózł swemu bratu w ramach jak by prezentu. Wujek chciał niby oddać pieniądze, ale ojciec powiedział "Daj spokój, nie będziemy się tu o 30 złotych szarpać. Korzystaj!" (w tym momencie wujek poznał cenę).

Później pochwalił się, że rodzonej córce sprzedał 5 kg z tego, po 4 złote. Tak. Zarobił na czymś co dostał za darmo, w dodatku na swoim jedynym dziecku i jeszcze się tym chwali.

rodzina

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (152)

#89199

przez ~LasPalma ·
| Do ulubionych
Czy ze mną jest coś nie tak?

Mam brata, który jest nauczycielem. Mniejsza o to jakiego przedmiotu uczy, nie jest to istotne w historii. Poprosiłam go by wziął pod swoje skrzydła moją córkę, bo naprawdę średnio jej idzie nauka z tego przedmiotu. Na pierwszych zajęciach zorientował się jakie ma zaległości, młoda poleciała się przywitać z kuzynkami, a ja pytam ile takie lekcje będą nas kosztować. Tutaj podał konkretną kwotę, pełną, jaka bierze zwyczajowo.

I tu nastąpiło moje zwieszenie systemu nerwowego. Zapytacie dlaczego? A no dlatego, że wielokrotnie pomagałam bratu, jak i rodzinie jego żony, w mojej "dziedzinie naukowej", czasem pomagał również mój mąż. Nigdy nie wzięłam za to ani grosza. Ba, nawet czekoladek nie otrzymałam.

Nigdy nawet nie pomyślałam żeby "kasować" za, jak wtedy myślałam, przysługi.

Nie rozumiem.

Korki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (212)

#87879

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drodzy Piekielni.

Nie jest to historia na plusowanie czy minusowanie, chciałem Wam tylko zostawić wiadomość.

Jak wiadomo - większość ludzi to idioci.
Jak również wiadomo - większość ludzi uważa, że większość ludzi to idioci.

Niemniej jednak czytając Wasze historie, mam wrażenie, że większość z Was to ostatni bastion zdrowego rozsądku społeczeństwa.

Czytam historie o rodzinie, która nie akceptuje tego, że chłopak związał się z kobietą z dzieckiem - "a co ich to obchodzi?"

Czytam historię o pasażerach, którym motorniczy zamyka drzwi przed nosem - no cóż, ja jak jadę bądź przechodzę obok autobusu/tramwaju to przytrzymam drzwi jak widzę, że ktoś biegnie.

Czytam historie o roszczeniowych ludziach, którzy za darmo wezmą, ale tylko z dostawą pod dom i pocałunkiem w d***.

To jest niesamowite, jak społeczeństwo głupieje z roku na rok. Zapewne większość z Was również tak uważa. Na marginesie, jeżeli nie oglądaliście filmu "Idiokracja", to polecam. Miała to być komedia...

Swoją droga, ciekaw jestem co by wyszły, gdyby oddzielić takich pustaków od istot rozumnych. Naprawdę mam już dość oglądania śmieci pozostawionych przed altaną śmietnikową, źle posegregowanych śmieci (papier w szkle itp) czy kup po psach pozostawionych na trawniku. Nawet jakimś murem. Oddzielić się od takich pasożytów i niechlujów jak najmocniej.

Na koniec życzę Wam siły, aby zaakceptować to, czego zmienić nie możecie. Odwagi, aby zmienić to, co zmienić możecie. No i oczywiście mądrości, aby odróżnić jedno od drugiego.

Pozdrawiam Was serdecznie!

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (282)

#87197

przez ~wyrodnamatka ·
| Do ulubionych
Piekielne mamuśki w natarciu.

Bynajmniej nie będę pisać o maDkach, roszczeniowych Karynach czy patusach płodzących dzieci dla 500+. Nie.

Mam dwójkę dzieci, chłopców, 3 i 5 lat. Staramy się z mężem wychowywać ich powiedzmy rozsądnie, kierując się zasadą złotego środka, bo przesada w żadną stronę nie jest dobra. Nauczyłam się już puszczać mimo uszu uwagi stetryczałych ciotek, że jak chłopcy mają swoje fochy to trzeba przyrżnąć pasem w tyłek albo że jak dziecko dłubie w talerzu i nie pochłania wszystkiego co mu się podstawi pod nos to na pewno jest chore. Bardziej denerwuje mnie czasem postawa kobiet z mojego pokolenia, którym się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadały. Po kolei

1. Telefon, tablet, komputer

Moje dzieci wiedzą co to za sprzęty i do czego służą. Dostaną czasem do ręki, ale wiedzą, że to nie są zabawki, tylko sprzęty dla dorosłych, z których mogą korzystać pod naszym nadzorem, na ogół 15-20 min dziennie. Jak mają coś oglądać, to tylko ze mną lub z mężem, my wybieramy, my określamy jak długo. Gier nie znają, bo i my w nic nie gramy.

Od koleżanki, mamy kolegi starszego syna z przedszkola, usłyszałam, że jestem nieodpowiedzialna, bo dzieci dostają od tego raka mózgu, tracą kreatywność, zainteresowanie światem i ona jej dziecko nawet nie wie, czym jest komórka i się nie dowie co najmniej 12 roku życia.

Z forów internetowych - rodzice, którzy pokazują dzieciom te sprzęty w ogóle się nimi nie interesują, dają do ręki, żeby mieć spokój. Każda z kobiet wypowiadających się w tym tonie podkreśla, że ona oczywiście nigdy dziecku telefonu, tableta czy laptopa nie pokazuje, bo kocha swoje dziecko i woli kreatywnie spędzić z nim czas.

Jak się takiej zapytasz, jak kreatywnie spędza czas z dzieckiem to nigdy nie dostajesz odpowiedzi, poza ogólnikami typu "można inaczej spędzać czas niż z telefonem, szkoda, że sobie tego nie wyobrażasz!" Do tego jak się odezwiesz i powiesz, że przecież to, że dziecko jest z technologią zaznajomione nie oznacza, że zajmuje się tylko tym i chyba nie jest tak źle, bo większość rodziców nie pozwala dzieciom na dłuższe korzystanie z telefonu to zostaniesz zakrzyczana, że właśnie, że większość rodziców pozwala dzieciom tak spędzać całe dnie.

Oczywiście, wszystkie te panie przypadkowo należą do chlubnej mniejszości. Nie znają w sumie też nikogo, kto należy do tej okropnej większości, ale przecież tak jest!!!

2. Telewizor

Tak, moje dzieci mogą też oglądać telewizor. Oczywiście w granicach rozsądku. W tygodniu może co drugi dzień ok. 30 min, w sobotę trochę ich rozpieszczamy, ok.1-2h. W niedzielę jeździmy do dziadków z jednej lub drugiej strony więc w ogóle nie.

No i znowu, dzieciata znajoma chwali się, że jej dziecko w ogóle nie ogląda telewizji. Bo ona woli wyjść z nim na spacer. Fajnie, tylko doba ma 24 godziny i spokojnie można ogarnąć jedno i drugie, na co zwróciłam jej uwagę. Nieee, bo ona chodzi na takie długie spacery, a nie to co ja. No to pytam - długie czyli ile? Bo na placu zabaw widzę ją tak maksymalnie godzinę. Zrobiła głupią minę i stwierdziła:

- No, ale musimy jeszcze przyjść i wrócić to na pewno z 1,5h wychodzi!

Tak dla jasności - jak ja wychodzę z chłopakami na dwór to tak, żeby się wyszaleli. Wybiegali, wybawili, wybrudzili. Delikatnie to ujmując nie wierzę, aby im się to udało w godzinę ;)

3. Sterylność

Wiecie, ja wiem, że każdy się boi o swoje dziecko. Aż mi jest trochę tych dzieciaków żal, jak widzę, że na placu zabaw niczego im nie wolno, bo mają śliczne, nowe białe spodenki i się pobrudzą. Wejść na jakiś sprzęt? Nie, bo spadniesz! Huśtawka? Nie, bo spadniesz! Odejść na dalej niż metr od mamusi? Nie, bo się przewrócisz. Podnieść coś z ziemi? A fuj! I ja tu mówię o dzieciakach starszych niż moje.

Nie raz, nie dwa byłam pod ostrzałem pytań typu: "No co ty, tak go puszczasz? A jak mu się coś stanie?" No to się stanie. Ale ja w przeciwieństwie do przewrażliwionych mamusiek chodzę za chłopakami, asekuruję i pomagam, gdzie trzeba. Ale łatwiej usiąść na ławce, posadzić dzieciaka koło siebie i chwalić się, że codziennie zaliczają spacer.

Podobnie podejście do zwierząt - absolutnie żadnego kontaktu, bo się alergii nabawi. Nie mamy póki co zwierząt, bo w gryzonie się nie chcemy bawić, a dzieciaki są za małe na psa. Ale dziadkowie z obu stron mają psy, dzieci je uwielbiają, uczymy obchodzić się odpowiednio ze innymi stworzonkami. Mogą głaskać, zachęcać do zabawy (psy akurat w wieku dziadkowym, więc średnio chętne)

No i zarówno od znajomych mamusiek, jak i z forów internetowych dowiedziałam się, że raz, że moje dzieci to na 100% będą miały alergie, a dwa, że jestem chora, bo przecież każdy pies to zabójca, który rzuca się na dziecko i przegryza mu gardło, więc trzeba trzymać z dala najlepiej do osiemnastki.

4. Kontakty z innymi dziećmi

Ja swoim dzieciom pozwalam na luzie zaczepiać inne dzieci na placu zabaw. Oczywiście chodzi mi o zaczepianie w formie zagadywania, dzielenia się zabawkami i wspólnej zabawy, a nie szarpania, bicia czy wyzywania. Nie widzę powodu, aby za każdym razem, gdy synowie "zakumplują się" z dzieckiem w piaskownicy lecieć do rodzica i pytać czy mogą się razem pobawić.

Ot, patrzeć, kontrolować, sprawdzać, czy wszyscy w tej zabawie czują się ok i nie dochodzi do jakichś nieprzyjemności. Raz już zebrałam za to opieprz. W piaskownicy bawił się jakiś chłopiec, chłopcy podeszli do niego, starszy, bardziej rozgadany zapytał czy chce się razem z nimi pobawić i zobaczyć nasze zabawki. Chłopiec nie odpowiedział, więc mały zapytał jeszcze raz. Na to do piaskownicy wpadła pani matka, zaczęła drzeć dziób na moje dziecko, więc wkroczyłam do akcji. No to wydarła dziób na mnie, że chyba widać, że jej syn się bawi, dlaczego ja wpuszczam swoje dzieci do piaskownicy, jej syn ma autyzm i nie chce się z nikim bawić, więc moje "gnojki" mają go zostawić w spokoju.

Opisałam tę sytuację na jednej z twarzoksiążkowych grup i okazało się, że pani miała rację, bo dzieciom trzeba ostrożnie dobierać kolegów, poza tym wiele dzieci ma zaburzenia rozwojowe i nie mogą się bawić z innymi, a poza tym dać dzieciom się tak po prostu ze sobą bawić jest nieodpowiedzialne, bo mogą się nie polubić i dojdzie do nieszczęścia (może pogryzą się jak psy bez smyczy? No nie wiem).

Żeby było jasne, sytuacja sprzed czasów, gdy "korona" stała się słowem roku 2020.

5. Jedzenie

Moje dzieci jedzą wszystko. Na co dzień jemy raczej zdrowo, gotuję codziennie ze świeżych warzyw, dobrej jakości mięsa lub ryb, nie za tłusto.

Ale chłopcy znają też słodycze, chipsy (no możesz raczej głupki), owoce, różne zbożowe przekąski. Obiady, które gotuję doprawiam lekko, my z mężem dosalamy sobie na talerzu. Oczywiście, też wszystko robię źle. Dzieciom trzeba gotować osobno. Jak zapytałam takiej jednej mamusi na forum, dlaczego i czy jest jakaś lista produktów zakazanych dla dzieci w tym wieku to odpisała, że trzeba osobno i aż strach, że osoba, która tego nie wie, ma dzieci.

Oczywiście, wszystko co dziecko spożywa musi być organiczne, bezglutenowe, bez laktozy, bez soli, bez cukru, bez konserwantów. Parówką to można dziecko co najwyżej zabić. A zamiast ciastka to już mu lepiej od razu wsadzić arszenik do buzi, zaoszczędzisz cierpienia, otyłości, cukrzycy i raka żołądka.

Nie wiem, może faktycznie jestem złą matką i podświadomie nienawidzę swoich dzieci, a może to te panie po prostu mają pier...olca. Póki co zostaję przy swoim.

matki i dzieci

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (215)

#87066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat siedmiu. Dialog w niej zawarty tak mnie rozbawił, że wtedy zapisałam go w notesie, a obecnie notes odnalazłam i mogę historią się podzielić. Akurat na czasie. Jest to powód, dla którego "polska zaściankowość" kojarzy mi się lepiej niż nowomodne słowotwórstwo. Dialogi tłumaczone z języka angielskiego.

Pracowałam wtedy w firmie, której największym klientem była firma szwedzka. Wiązało się to z cyklicznymi wizytami w siedzibie klienta (zazwyczaj dwa razy do roku), co by porozmawiać o dalszej współpracy, zacieśnić relacje biznesowe. Podczas jednej z takich wizyt zapoznałam się ze sporą liczbą pracowników firmy klienta. Przedstawiali się imieniem, mówili z jakiego działu są, czym się zajmują, na wypadek gdybym potrzebowała o coś dopytać. Projekty, które robiliśmy dla tej firmy były mocno zindywidualizowane, więc wymagały konsultacji z wieloma osobami po stronie klienta.

Podeszła do nas kobieta lat około trzydzieści pięć, blondwłosa, o dosyć charakterystycznej szwedzkiej urodzie.
- Cześć! Jestem Karin.
- Cześć, raptus21. Czym się zajmujesz Karin?
- Jestem lesbijką.
Tu nastąpiło chwilowe zawieszenie systemu. Wydedukowałam sobie, że to pewnie nazwa jakiegoś stanowiska po szwedzku, więc pytam uprzejmie
- Wybacz, nie za bardzo rozumiem. W jakim dziale pracujesz?
- Jestem lesbijką. Mieszkam z kobietą. Kochamy się, jesteśmy parą. Uprawiam seks z kobietą, moją żoną.
Tłumaczyła to dosłownie jak pięciolatkowi. Szwedzi wokół przybrali miny sugerujące, że rozjechałam im kotka, ale nie mogą mnie ukatrupić, więc się uśmiechają. Ja, już całkiem zbita z tropu, bo jak ma mi pomóc w przyszłej współpracy informacja o czyjejś orientacji seksualnej, pytam:
- OK, ale jaki to ma związek z pracą?
Na to stwierdzenie Karin poczerwieniała, zaczęła trajkotać po szwedzku i wybiegła z pokoju kawowego. Cóż. Atmosfera się popsuła, wszyscy byli uprzejmi, ale wiało chłodem.

Wieczorem poszliśmy coś zjeść i pytam Jonasa, który się nami podczas wizyty opiekował, o co chodziło. Kilka razy zmieniał temat, ale w końcu udało mi się z niego wydusić, że zachowałam się nieuprzejmie, bo powinnam była Karin pogratulować i wyrazić poparcie. Zostałam uznana za homofoba i ogólnie osobę nietolerancyjną. W końcu dowiedziałam się też, że Karin pracuje w dziale obsługi klienta. Zastanawiałam się wtedy, czy w każdej rozmowie Karin przedstawia się w ten sposób i czy to pomaga jej w pracy.

Wtedy wyciąganie kwestii pożycia seksualnego w rozmowie biznesowej, między obcymi ludźmi, wydało mi się dalece niestosowne i trudne do wyobrażenia. Że orientacja seksualna nie powinna być czymś, co nas publicznie definiuje w życiu, jak imię i nazwisko. Cóż. Obecnie i w Polsce znajdują się osoby, dla których informowanie innych o swoim życiu seksualnym stało się celem samym w sobie. Piekielne jest to, że zarówno Karin jak i te osoby pokazywane w mediach nie akceptują faktu, że kogoś może to nie interesować.

zagranica

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (307)

#86999

przez ~Aaaaaaa ·
| Do ulubionych
Podczas przeglądania poczekalni trafiłam na kilka historii o kurierach, to dodam swoją z zeszłego tygodnia.
Najpierw wstęp.

Moja siostra, razem ze szwagrem, zamawia bardzo dużo paczek. Moi dwaj bracia mniej, ale też w miarę regularnie. Ja bardzo rzadko. Wszystkie te paczki są na adres mamy, która jest na emeryturze, więc ją najłatwiej zastać w domu. Moja siostra jako odbiorcę podaje czasami siebie, czasami szwagra, a czasami mamę. Moi bracia podają swoje dane. Wszyscy, poza szwagrem, mamy to samo nazwisko. Przesyłki są dostarczane przez chyba wszystkie możliwe firmy kurierskie (mama mówi, że już chyba w każdej firmie ma kilku znajomych kurierów). I praktycznie 99% paczek jest za pobraniem.

Teraz do rzeczy.
Miały do mnie przyjść trzy przesyłki, i akurat wszystkie przez jedną firmę kurierską. Dostałam rano smsy z informacją, że dwie z nich będą dostarczone tego dnia w godzinach 11-15, i z numerem kuriera. Akurat miałam wolny dzień, a zależało mi na tych paczkach, to pojechałam do mamy żeby sobie od razu odebrać. I tak siedziałyśmy i gadałyśmy, aż zrobiła się godzina 16. Wiadomo, może być opóźnienie itd, jednak bez przesady. Po telefonie do kuriera usłyszałam że: on już dawno był w tym rejonie i zaraz zjeżdża do bazy. On widział, że ma paczki na ten adres, ale uznał, że to pomyłka bo nigdy nie było paczki adresowanej na taką osobę. On nie ma obowiązku dzwonić i pytać, przecież to nie jego wina, że ktoś źle zaadresował przesyłkę. I nie, on się nie będzie wracać bo jest na drugim końcu miasta i zaraz kończy pracę.

Zdenerwowałam się tak, że w sumie sama nie wiem co mu powiedziałam. Podobno bardzo go zwyzywałam. Ale jednak się wrócił. Przy płaceniu bardzo się oburzył, że dostał odliczoną kwotę (mama zawsze zaokrąglała w górę), a powinnam mu dać więcej za to że się poświęcił i wrócił. Usłyszał, że jedyne co może dostać to skargę. Pomarudził coś pod nosem i poszedł.

Na następny dzień przyszła trzecia paczka, ale był już inny kurier. Chociaż gdy mama ją odbierała to powiedział, że nie był pewny czy to nie pomyłka, ale że miał i tak paczkę do mojego brat,a to nie dzwonił pytać tylko przyniósł obie.

PS. Nie pisałam skargi bo jednak ten kurier jest przynajmniej raz na tydzień u mojej mamy, a bałam się, że zacznie robić problemy z innymi paczkami.

kurierzy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (148)

#86954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzimy z moim chłopem dość aktywne życie zawodowe. Oboje jesteśmy na etatach w korpo, a do tego mamy kilka biznesów. Firmy mamy osobno, żeby się nie pozabijać ;)

Jedyny dobry pracownik, to zadowolony i doceniony pracownik. Ludzie opłacani powyżej rynku bez opóźnień, w koronie wzięliśmy na siebie wszystkie koszty, żeby pracownicy nie odczuli. W czerwcu wypłaciliśmy każdemu dodatkowe pół pensji jako koronabonus bo było widać, że jest im ciężko.

W jednej z moich firm pracują cztery osoby. Zasada jest prosta, tylko jedna osoba może być na dłuższym urlopie w tym samym czasie. Jeden z pracowników, Franek, w styczniu poprosił o urlop na trzy tygodnie lipca-sierpnia, reszta zespołu się zgodziła, super.

Miesiąc temu dzwoni do mnie inna pracownica, Natalia. Bo ona by chciała urlop 3 tygodnie w tym samym czasie co Franek, a że Franek dostał, to czemu ona nie. Mówię jej, że nie ma opcji, może wziąć inny termin. Płacz, że ona już zapłaciła i, że mąż nie może w innym czasie. Żal mi się laski zrobiło, chociaż jest moim najbardziej problematycznym pracownikiem, więc zgodziłam się na dwa tygodnie zamiast trzech. Jadą autem do Chorwacji.

Dzisiaj był (miał być właściwie) pierwszy dzień Natalii po urlopie. Zero z nią kontaktu, do biura nie przyszła, telefonu nie odbiera. O 11.30 dostaje maila:

'Cześć,
Przedłużam swój urlop o kolejny tydzień, bo mąż dostał biegunki i nie może prowadzić, dlatego jesteśmy jeszcze na Chorwacji i nie będziemy wracać do weekendu. Będę za tydzień.
Natalia'

Nie przeczytaliście źle, laska twierdzi, że jej mąż będzie miał sraczkę przez tydzień i ona dlatego nie może pracować. Jako, że pracodawca ma mniej praw niż pracownik, nie mogę jej po prostu zwolnić za niestawienie się do pracy. Znaczy mogę teoretycznie, ale będę mieć PIPa na sobie. Muszę dokonać wszelkich starań, żeby pracownikowi umożliwić powrót do pracy.

Ja już wiem, że z tej współpracy nic nie będzie, dziewczyna ściemnia totalnie. W dodatku to nie jest pierwszy raz, kiedy nie wraca z urlopu, ale zawsze brała zwolnienie na siebie.

Dzwonię do niej i proszę o zwolnienie lekarskie męża. W odpowiedzi słyszę, że on ma biegunkę, więc PRZECIEŻ nie poszedł do lekarza z taką pierdołą. I że ona bardzo by chciała wrócić, ale nie może, bo ona nie ma prawa jazdy, a tu jest jeden samochód tylko. W dodatku słyszę, że są oboje na plaży, śmiech męża i znajomych w tle.

Ja: Natalia, nie tak się umawiałyśmy. Dzisiaj masz nieusprawiedliwioną nieobecność w pracy. Jutro się Ciebie spodziewam na 9.
Natalia: Ale ja nie mam jak wrócić, mąż ma biegunkę od rana i musimy tu zostać jeszcze tydzień.
Ja: Jak to od rana? Rano miałaś być w pracy 1200 km dalej.
Natalia: yyyy... wczoraj rano...
Ja: Nieważne, właśnie leci Ci na maila bilet lotniczy na dzisiaj na 16.30, masz 4,5 godziny, a jesteś jakieś 45 minut od lotniska. Firma pokryje też taksówkę na samolot, tylko weź rachunek.
Natalia: Ale jak to? Ja jestem na wakacjach.
Ja: Jutro na 9 zapraszam do biura.

Myślicie, że wsiadła do samolotu? Nie. A skąd to wiem, bo godzinę temu jej mąż robił live z nią i znajomymi na plaży. I to nie była plaża nad Wisłą.

Jutro 9.15, poleci dyscyplinarka.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 416 (430)
zarchiwizowany

#86225

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Idę z dzieckiem w wózku na spacer przed osiedle, na którym mieszkam. Dodam, że składa się ono w 80% z wąskich uliczek, najczęściej tak zastawionych parkującymi autami, że widoczność przed przejściami dla pieszych bliska zeru, całość to strefa 30, ale realnie da się jeździć 10-15 i mieszkam w Niemczech, gdzie pieszy ma bezwzględne pierwszeństwo pasach.

Zbliżam się do przejścia zastawionego autami z każdej strony, wychodzę przed wózek i wychylam się, aby zobaczyć czy droga wolna. Naprawdę nie widziałam NIC, bo przed samym przejściem parkował bus. No i wpadłabym pod koła starszej pani. Na szczęście pani wykazała się refleksem, a ja nie weszłam na jezdnię, tylko wychyliłam się zza parkujących aut i oczywiście zatrzymałam w miejscu. Do tej pory spoko, pani mnie przepuściła i na tym mogło by się skończyć, ale kobieta poczuła się zobowiązana gestami pokazać mi, że było blisko wypadku. Zrozumiałam, że ma do mnie pretensje, ale rozłożyłam tylko ręce w geście niezrozumienia i poszłam w swoją stronę. Kobiecisko najpierw mnie otrąbiło, a gdy tym już zdobyła moją uwagę, zaczęła się drzeć przez okno:

- Co pani tak włazi na jezdnię jak krowa? Nie można uważać? Prawie panią przejechałam!
- Słucham? Przecież się zatrzymałam przed wejściem na jezdnię, w czym problem, nie weszłam pani pod koła!
- Noooo, ale ja ledwo co wyhamowałam!
- Nooo, to może trzeba wolniej jeździć, jak się nic nie widzi?
- Ja jechałam dobrze, po co się wpi...rdalasz na jezdnię, życie ci niemiłe? Ja się WYSTRASZYŁAM i mogłam zawału dostać.
Tu skończyła się moja chęć dyskusji, pokazałam nieparlamentary gest (tak, taka chamka ze mnie) i poszłam w swoją stronę. Mitrzyni kierownicy nie mogła odpuścić i wrzasnęła za mną:
- To dziecko to od razu lepiej zabij, jak masz się tak o nie troszczyć!

Kierowcy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (43)

#82607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oo tym, co się wyprawia u nas na RODosie*

Niedawno nabyliśmy starą, bardzo zaniedbaną działkę.
Od dekady nikt tam nie bywał, więc możecie sobie wyobrazić - istna dżungla drzew, krzewów i oczywiście chwastów, otoczona niskim płotkiem (może 1,5m wysokości).

Zaczęliśmy więc swoje poletko doprowadzać do ładu - kosić trawę, przycinać drzewka, pielęgnować i porządkować.
Wywołało to OGROMNE zainteresowanie całej społeczności. Nie tylko nasi bezpośredni sąsiedzi, ale ludzie z odległych czasem pół godziny spaceru działek, zaczęli "walić drzwiami i oknami" na pielgrzymkę celem sprawdzenia co, kto, po co i za ile? Nasz płot zaczął przypominać prawdziwy "żywo-płot" złożony z ludzi :D

Jak to latem, w upały - zaczęliśmy po uprzątnięciu bajzlu korzystać na poważnie - robić pikniki, grille, wystawiać basen do pochlapania się wodą.
Razem z naszą aktywnością uaktywniły się Lokalne Strażniczki Moralności.
Chodziły one na skargę do Zarządu, że nienormalni zboczeńcy [mąż w kąpielówkach, ja w bieliźnie, dzieci znajomych wg. wieku - albo w kostiumach albo w pieluszce etc.] urzędują na tej działce i że one będą dzwonić po policję.
To podnieśliśmy płotek, zamontowaliśmy pasujące do otoczenia osłonki z wikliny. Płotek 1,5m, a osłonka około 1,8m.

Na takie podłe postępowanie LSM poszły na skargę, że to nie poligon, żeby się grodzić, że osłonki mamy zdjąć natentychmiast, bo regulamin!!! Że brzydko! Że jak tak można się nie integrować - chamy!

A przy płocie dalej wystają godzinami i japę drą, że one zadzwonią po mops i policję, bo zboczeńcy demoralizują dzieci.
Przy płocie, przy którym obecnie muszą stawać na palcach, albo podkładać sobie polne kamienie, żeby nas widzieć.

*dla niezorientowanych RODos to taka czuła nazwa dla ogródków działkowych (ROD, Rodzinne Ogrody Działkowe).

działki ROD babcia-wizjerek sami zboczeńcy szalone staruszki

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (205)