Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

dzasdusia

Zamieszcza historie od: 21 czerwca 2015 - 0:06
Ostatnio: 23 października 2017 - 22:57
  • Historii na głównej: 9 z 10
  • Punktów za historie: 2174
  • Komentarzy: 196
  • Punktów za komentarze: 1244
 

#76204

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla mnie niekoniecznie piekło, bo bardziej rozśmieszyła mnie ta sytuacja, ale piekielne wydaje mi się ogólne zachowanie starszych ludzi (wiek +70, co zauważyłam zarówno dziś, jak i w kilku wcześniejszych, podobnych sytuacjach).

Zakupy w Auchan, w którym jedna czy 2 z kas są "z pierwszeństwem dla kobiet w ciąży i matek z małymi dziećmi". I właśnie do takiej kasy podeszliśmy, bo była przy niej najmniej liczna kolejka. No i z ciekawości też, zobaczyć, ile osób zwróci uwagę w takiej kasie na mnie - orkę. Ja już po terminie porodu, chodzę daleko za brzuchem, nie sposób nie zauważyć, że to ciąża, a nie syty obiad. Niemniej chodzić i stać jeszcze mogę, więc nie mam potrzeby upominać się o przepuszczanie dla zyskania 10 minut.

Stajemy z mężem w kolejce sześciu osób, wszystkie w wieku "na oko" 70+. I tak sobie stoimy i rozmawiamy o obrazach, a pani starsza przede mną stojąca, co chwila się obraca to do mnie, to w stronę plakatu informującego o przeznaczeniu kasy. Po dłuższej chwili gapienia się na mnie, szturcha swojego męża i pokazując palcem na plakat, mówi szeptem:
- Patrz, bo tu jest pierwszeństwo dla kobiet w ciąży, a ta pani jest w ciąży.
Dziadeczek spojrzał na mnie i rzecze:
- No i co z tego?
Śmiechliśmy z mężem moim, rozwodząc się kolejne minuty humorystycznie nad tym, że powinna być to kasa dla ludzi starszych, bo już za nami kilka kolejnych +70 się ustawiło. Wtedy podeszła do mnie kolejna babcinka i wchodząc przede mnie mówi, że ona tylko 1 rzecz ma, więc ona sobie stanie przede mną. Zwróciło to uwagę kasjerki na mnie - orkę - i zostałam obsłużona jako następna po zamknięciu poprzedniego paragonu, oczywiście pod czujnym okiem kolejki, czy aby na pewno brzucha specjalnie nie wypchałam.

Raz jeszcze dodam - moja ciąża to nie choroba (wiem, że są kobiety, które czują się gorzej i w stosunku do nich uważam takie zachowania za piekielne). Mi się nie spieszyło, stanie nie było problemem. Ale przyznam, że w ciągu całego okresu posiadania wyraźnego brzuszyska, trochę zniesmaczyło mnie zachowanie ludzi starszych w autobusie, kolejkach czy np. u lekarza. Bo zawsze, gdy do laboratorium czy do gabinetu zostawałam zapraszana poza kolejką przez doktora/pielęgniarkę, musiałam się potem nasłuchać, że jestem taka, siaka i owaka, bo se zrobiłam dziecko tylko po to, żeby mnie doktor czy kasjerka brała bez kolejki. Trochę smutny obrazek społeczeństwa.

Ciaza

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (266)
zarchiwizowany

#76102

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Normalnie nie wierzę w kuriozalne przepisy banku i operatora...
Jak chorujecie i macie do zapłacenia rachunki, to pamiętajcie, żeby wyjść na przepustkę ze szpitala, aby upoważnić kogoś do ich zapłacenia.
Babcia trafiła do szpitala po zawale. Wyjdzie dopiero za kilka dni, a w dniu zawału dostała rachunki za telefon oraz media. Media zawsze płaci przez swój bank, telefon w punkcie lub na poczcie.

Bank:
Do konta bankowego babci jest upoważniona moja mama - w teorii, nigdy nie potrzeba było sprawdzać praktyki. Mama więc wzięła rachunki za media i wio do banku zlecić przelew. Dla pewności zabrała ze sobą jeszcze napisane przez babcię ręcznie upoważnienie, głównie dla operatora telefonu, skoro w banku mama już upoważniona jest. Okazało się, że mama nie może opłacić jej rachunków, ponieważ bank życzy sobie upoważnienia podpisanego przez babcię "tu i teraz". Czyli jeśli mama przyszłaby do banku z babcią i babcia przy okienku napisałaby jej upoważnienie, to mama mogłaby zapłacić jej rachunki.
No dobra, to jeszcze idzie obejść, opłaci rachunek na poczcie i po kłopocie.

Operator:
Mama nie znalazła u babci w mieszkaniu rachunku za telefon. Zaszła więc do operatora ze spisanymi z dowodu danymi babci i pokazując karteczkę w okienku, pyta o kwotę, wyjaśnia sprawę, babcia w szpitalu, boi się, że jej zablokują połączenia, a rachunek się zapodział. Odpowiedź? Operator nie posiada systemu, który mógłby sprawdzić, jaką kwotę ma do zapłacenia babcia. Jakby mama miała rachunek w ręce i przyszła z nim, to może zapłacić. Ale oni w systemie tego rachunku nie potrafią sprawdzić. Można jedynie zadzwonić na infolinię i podając kilka kodów z umowy, poprosić o powtórne przysłanie rachunku. Babcia w stresie, nie wie gdzie ma umowę, nie pamięta kodów, gdzieś ma zapisane, ale kto by teraz o tym myślał.
Zablokowało mnie, jak mi mama o tym opowiedziała. Ile razy płaciłam rachunek z punkcie innego operatora podając tylko dane osobowe (moje, mamy, wujka, brata, kogokolwiek), nigdy nie było problemu sprawdzić konta klienta i jego zadłużenia...

bank rachunki

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (91)

#76038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stary, poczciwy Inpost... Kiedyś mnie do siebie zniechęcił, ale potem poczytałam dużo pozytywnych opinii i wiadomości o restrukturyzacji wewnątrz firmy, że wszystko lepiej, szybciej i w ogóle, tak więc znowu z nimi zamawiam już od początku roku, zawsze zadowolona. A że zbliżają się święta, to teraz zamówień robię dużo. W większości wypadków wybieram paczkomat, ale kiedy takiej opcji nie ma, stawiam na paczkę poleconą przez kuriera. W sumie z kilkunastu przesyłek, 6 szło do mnie Inpostowym kurierem. Byłam w szoku, kiedy kurier pukał do drzwi na drugi dzień, maksymalnie 2 dni po pojawieniu się na moim mailu numeru nadania. Jednak to by było zbyt piękne...

Przytoczę trwające wciąż historie 2 paczek z nadzieją, że dzięki rozgłosowi się magicznie odnajdą, jak moja ostatnia paczka GLSu, która przyszła chwilę po opisaniu jej dziejów na Piekielnych.

P-1.
Nadana 15.11 - wtorek. 16.11 - środa - o godzinie 15:11 dostaję maila z numerem śledzenia i statusem przesyłki "Przyjęta w oddziale Rybnik". Dla kontrastu dodam, że 5 godzin wcześniej dostałam takiego samego maila o innej paczce, która dzień później była w moich rękach. Wtedy jeszcze brak paczki z godziny 15:11 mnie nie zdziwił, tym bardziej, że - jak poinformował mnie sprzedawca - mają 4 dni robocze na jej doręczenie (choć dziś dowiedziałam się na infolinii, że regulamin mówi podobno o 3).

Nawet jakby uprzeć się i nie liczyć środy jako pierwszego dnia, to paczka powinna być u mnie wczoraj. A przede wszystkim powinien zmieniać się jej status. Przy każdym innym numerze śledzenia status zmieniał się za każdym razem, gdy z paczką było "coś robione" - nadana, przyjęta w oddziale, w doręczeniu (przekazana kurierowi), doręczona. A tutaj jak była "Przyjęta w oddziale Rybnik", tak siedzi tam do teraz.

Więc ja wczoraj telefon w łapę i dzwonię na infolinię. Odebrała bardzo znudzona pani, mówiąca tonem, jakby właśnie z tych nudów podcinała sobie żyły. Wyjaśniłam w czym problem i podyktowałam numer przesyłki.

[P]: Status przesyłki to "Przyjęta w oddziale Rybnik".
[Ja]: No wiem, to mi wyświetla się na stronie, ale czy jest pani w stanie sprawdzić jakieś szczegóły? Ponieważ wczoraj minęły regulaminowe 4 dni, przyznam, że zależy mi na czasie, a zarówno wcześniejsze, jak i późniejsze paczki, które również szły przez Rybnik, już są u mnie.
[P]: Proszę chwilkę poczekać... Status przesyłki to "Przyjęta w oddziale Rybnik". Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
[Ja]: Nie, dziękuję, do widzenia.

Zrezygnowałam, bo nie mogę się denerwować. Złożyłam reklamację przez stronę i dostałam wiadomość zwrotną, że jeszcze "dziś" się ze mną skontaktują. Oczywiście zero kontaktu. Dziś rano - środa - sprawdzam jej status i się wkurzyłam - przesyłka o takim numerze nie istnieje. Aha, fajnie. Kilka razy w ciągu godziny odświeżałam stronę i dopiero później wrócił jej status siedzenia w Rybniku.

I wtedy przypomniało mi się o jeszcze jednym dziwnym statusie przesyłki drugiej.

P-2.
Nadana 17.11 - czwartek. 18.11 - piątek - o godzinie 10:15 dostaję maila, że jest w Rybniku. Spoczko, 4 dni robocze, czyli w najgorszym wypadku będzie w środę. Ucieszyłam się, kiedy 21.11 - poniedziałek - o godzinie 9:07 paczka ta zmieniła status na "w doręczeniu", co wg opisu Inpostu znaczy, że została przekazana kurierowi, który już mi ją wiezie. Zazwyczaj po tym statusie miałam paczkę tego samego dnia, albo kolejnego. Wczoraj - wtorek - około południa, mijał mnie obok domu pan z Inpostu, ale nie wszedł. Ok, może inny ją ma, pracują do 17, może jakaś późniejsza zmiana też jedzie przez moje miasto, nie wiem, nie znam się.

Dziś o godzinie 11:00 do drzwi puka pan kurier Inpostu. Cieszę się, że ma moje 2 paczuszki, a tu zonk, bo ma tylko 1 i to nie do mnie, a do kuzynki. No ok... Sprawdzam ponownie status, może nikogo nie było w domu, a awizo wywiało. Ale status nadal mówi, że paczkę ma kurier. Więc telefon i dzwonię ponownie na infolinię. Tym razem odebrał bardzo miły i obeznany Pan, od którego dowiedziałam się, że:

- P-1 siedzi w Rybniku od wtorku 15.11 od godzin wieczornych, i nigdzie się nie wybrała.
- P-2 - i tu jest najzabawniej - w poniedziałek została przekazana kurierowi, a wczoraj - wtorek - wróciła do Rybnika bez żadnej adnotacji, że adresata nie zastano czy coś, po prostu została ponownie przyjęta w oddziale jako nowa paczka. I pan z infolinii to ma w systemie, ale mi nadal wyświetla, że jest u kuriera.
Ten sam pan poinformował mnie, że obie paczki są polecone i powinny u mnie być maksymalnie do 3 dni roboczych po zarejestrowaniu ich w oddziale, oraz że niestety nie ma przy ich opisie żadnych szczegółów co się z nimi przez ostatni czas działo, a on jedynie może złożyć interwencję, podać moje dane, no i muszę czekać na telefon z oddziału. Przy okazji dla pewności przeczytał mi dane adresowe, na które paczki był nadane, w razie gdyby jakiś głupi błąd uniemożliwiał ich dalszą drogę, ale wszystko się zgadza.

No to teraz pozostaje mi tylko czekać na telefon, albo kuriera, i obserwować durne statusy, które z nerwów odświeżam kilka razy w ciągu godziny...

EDYCJA:
Udało mi się dostać dane kontaktowe do kierownika oddziału, ale w sumie na nic mi to było, ona nic nie wie, mogę po raz trzeci złożyć reklamację, sprzedawca też może sobie złożyć reklamację, a oni i tak nie wiedzą, co się dzieje z paczkami...

EDYCJA 2:
Po kolejnej interwencji ze strony drugiego sklepu, dziś o godzinie 13 dostałam maila, że obie paczki czekają na mnie wprawdzie już w moim mieście, ale na drugim końcu... Kij z tym, ze zapłaciłam za wysyłkę kurierem do domu. Przynajmniej są w moim mieście...

Inpost kurierzy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (111)

#75906

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądałam dziś poczekalnię i przypomniały mi się moje przeżycia z Pomarańczowym operatorem.

Zawsze posiadałam telefon "na kartę", bez zobowiązań. Przeszłam wieki temu na ofertę pelikana, czy innego tygrysa, nie pamiętam już tych zwierzęcych ofert. W każdym razie była ona dla mnie idealna, ponieważ za każde doładowanie dostawałam odpowiednio dużo internetu. Zazwyczaj doładowywałam się kwotą 25zł/1gb lub 50zł/5bg.Internetu nie wykorzystywałam do końca, wiec po kilku doładowaniach miałam na koncie około 10 GB. Kwoty doładowania także nie wygadywałam, zostawało zwykle około 10 zł (chyba, ze okres świąteczny, dużo dzwonienia i smsów), bo głównie korzystałam z internetu i messengerów do kontaktu z ludźmi. Telefony bardzo szybko psułam, więc kupowałam używane/zza granicy/no-name, moje jedyne wymagania to wejście słuchawkowe, obsługa internetu i ekran co najmniej 3,5 cala, a maksymalne 4,5.
Operator wiele razy dzwonił do mnie z super ofertami, Czasem wysłuchałam i podziękowałam, czasami kilka razy dziennie, ale zazwyczaj kończyło się zrozumieniem - nie chcę nic, jest mi z Wami dobrze. Do czasu telefonu pewnej [P]ani.

[P]: (formułka powitalna) Mam tu przed sobą dane na temat ilości wykonywanych przez panią połączeń itp, przygotowaliśmy specjalnie dla pani idealną ofertę.
[Ja]: Dziękuję bardzo, nie jestem zainteresowana, mam teraz wszystko, czego potrzebuję, co na pewno pani widzi, skoro ma pani te dane, że nie wykorzystuję nawet tego, co doładowuję.
[P]: To zróbmy tak, pani powie co ma teraz, a ja pani zaproponuję coś na tej podstawie.
[Ja]: (myślę sobie super wyjście, może dodadzą mi internetu, a może jednak wymienię telefon, jeśli oferta będzie ciekawa). Płacę teraz 25zł na miesiąc lub 50 zł na 3 miesiące tylko dla zachowania aktywności karty SIM, ponieważ wykorzystuję z tego około 15-20 zł miesięcznie dzwoniąc i SMSując do różnych sieci, posiadam kilka GB internetu, z którego korzystam na co dzień, telefon w sumie już po przejściach, więc mogłabym się skusić na jakiegoś podstawowego smartfona z wyświetlaczem do maksymalnie 4,2-4,5 cala. Ale zależy mi na krótkim okresie umowy, na wszelki wypadek.
[P]: Niestety nie jestem w stanie zaproponować pani nic takiego, ponieważ nasza sieć nie posiada takich ofert. Za to mogę pani polecić naszą najlepszą w tej chwili ofertę: 49,99 zł abonamentu, połączenia i SMSy do sieci za darmo, jeśli by chciała pani internet, to w kwocie 10 zł można wykupić pakiet 5 GB na miesiąc, a do tego oferuję pani najnowszy telefon Samsung coś tam z wyświetlaczem 5,5 cala, jego cena do abonamentu na 36 miesięcy to jedyne 39,99 zł miesięcznie (czyli w sumie 89,98 zł + 10 zł za internet).
[Ja]: Aha. Czyli proponuje mi pani telefon, którego nie chcę (nie lubię aż tak dużych wyświetlaczy, źle się je obsługuje 1 ręką), w abonamencie dużo wyższym niż płacę teraz, z internetem dodatkowo płatnym i na okres, którego nie chcę? To po co chciała pani wiedzieć, jaką ofertę mam teraz, skoro i tak w ogóle się pani do tego nie zastosowała?
[P]: Proszę Pani, nasza sieć nie posiada takiej oferty jaką Pani ma teraz, taka oferta nie istnieje.
[Ja]: A skąd pani dzwoni?
[P]: Z Pomarańczowego.
[Ja]: A dlaczego pani dzwoni akurat do mnie?
[P]: Ponieważ jest pani naszym klientem.
[Ja]: Aha. Czyli twierdzi pani, ze jestem waszym klientem, ale ofertę mam z jakiejś innej sieci, bo wy takiej nie posiadacie?
[P]: Yyyy... Nasz operator nie posiada takiej oferty. Niemożliwe, aby pani posiadała takie warunki, jakie przedstawiła.
[Ja]: Dobrze, w takim razie zapytam inaczej. Jestem zainteresowana abonamentem w kwocie maksymalnie 30 zł, w tym chciałabym mieć darmowe chociaż 1 GB internetu. Chyba, że zaproponuje mi Pani smartfon o wyświetlaczu maksymalnie 4,5 cala, w abonamencie do 50 zł miesięcznie, pomińmy już okres trwania umowy.
[P]: Niestety nasz operator nie posiada takiej oferty. Ale jeśli jest pani chętna, zostawię przy pani numerze notatkę i ktoś się z panią będzie kontaktował w przyszłości.
[Ja]: Nie, niech pani zostawi notatkę, że nie chcę żadnego kontaktu, ponieważ jest mi dobrze tak, jak jest teraz i nie interesują mnie tak wysokie abonamenty. (Taką notatkę każdy konsultant może zostawić, to wiem z pierwszej ręki).
[P]: Nie jestem w stanie zostawić takiej notatki.
[Ja]: Jest pani w stanie zostawić notatkę o kontakt, ale o brak już nie?
[P]: Yyy... Nie jestem w stanie zostawić takiej notatki.
[Ja]: Ok, to dziękuję, do widzenia.

Za 2 godziny telefon po raz drugi. Pomarańczowi, inny pan.
[Ja]: Nie jestem chętna, już dziś do mnie ktoś dzwonił 2 godziny temu.
[P]: A to przepraszam, pani numer widnieje w nowej bazie, więc byłem pewny, że jeszcze nikt nie dzwonił.

Wieczorem trzeci telefon. Ta sama pani, co za pierwszym razem. Ponowiłam prośbę o notatkę, zero reakcji.
Wtedy zaczęła się moja irytacja. Sprawdziłam ofertę Fioletowego za poleceniem połowy rodziny i zaczęłam coraz poważniej zastanawiać się nad zmianą operatora. Szalę przeważył kolejny telefon drugiego dnia o godzinie około 7:30-8 rano. Wk**rw jak nie wiem co, odsypiam sobie tydzień pracy, a tu Pomarańczowi.

[P]: (formułka, czy jest pani zainteresowana itp.)
[Ja]: Witam, przez politykę waszej firmy, chodzi mi tu teraz o czwarty telefon w ciągu doby, kiedy już kilka razy informowałam, że nie jestem zainteresowana, informują was po raz czwarty, że nie jestem zainteresowana, i w najbliższych dniach przechodzę do Fioletowego.
[P]: (gadka szmatka, że ona mi da lepsze warunki jeśli tylko zostanę, że na pewno, że wczoraj koleżanka nie miała dostępu do pełnej oferty na pewno, że ona mi da wszystko, co chcę, jeśli tylko zostanę).
[Ja]: (z ofertą Fioletowego przed nosem mówię zatem szanownej pani:) 29 zł miesiącznice, 10 gb internetu, połączenia i Smsy darmowe do wszystkich sieci, a do tego telefon z umową na 2 lata i dopłatą 10 zł miesięcznie do abonamentu.
[P]: Niestety nie posiadamy takiej oferty, ponieważ jest ona nierealna, za to mogę pani zaproponować... (i tutaj ta sama gadka co wczoraj).

W ciągu kolejnego tygodnia dzwonili do mnie jeszcze jakieś 5 razy, wszystko odrzucałam i przeniosłam się do Fioletowego. Kiedy przyszłam do salonu Pomarańczowego zarejestrować numer, aby go przenieść, znowu przeszłam batalię, tym razem ze spokojem i z ciekawości, jak to ja na pewno teraz nie mam takiej oferty, bo Pomarańczowi jej nie posiadają, i jak to oni na pewno mają dla mnie lepszą ofertę niż Fioletowi, mimo że sami powiedzieli, że takiej nie mają, bo nie istnieje, i powodzenia dla mnie.

call_center

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (232)

#75701

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szał na biedronkowe Świeżaki w pełni.
Co ważne dla historii - jestem w zaawansowanej ciąży - widocznej.

Stoję w kolejce. Kasjerka z kasy obok pyta, czy ktoś chce naklejki, bo poprzednia pani zostawiła. Sztuk około 20 w blistrze. Nikt się nie zgłasza, więc odzywam się ja, bo kuzynostwo dla córki zbiera. Już chwytałam naklejki, kiedy obok nagle wyrosła babeczka ok 35 lat (wydawałoby się, że poważna kobieta) i przepychając się, wyrywa mi je z ręki i chowa do kieszeni i rzecze tak do mnie tonem pełnym oburzenia:

- Pani dopiero jest w ciąży, to pani pluszaki niepotrzebne, a ja dla córki zbieram.

Zaniemówiłam na dłuższą chwilę. Jak i kasjerki.
Pomijam fakt, że wiele osób zostawia te naklejki, bo nie zbiera i panie w Biedronkach są zazwyczaj na tyle miłe, że wystarczy zapytać i coś zawsze dostaniemy. No ale lepiej komuś z łapy wyrwać, to takie grzeczne.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (287)

#75504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam nie pisać historii o kurierach. Zdarza się im pracować nie tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Ale kolejne przewinienie GLS znowu wytrąciło mnie z równowagi...

Zarys sytuacji dla pierwszej historii: Mieszkamy w domku na wzór bliźniaka. Na podwórko prowadzi jedna furtka z domofonem. Jedna część domu wynajmowana była przez nas na pokoje robotnikom, więc dużo nazwisk i imion się w tym mieszkaniu przewinęło (w samym naszym mieszkaniu są 3 różne nazwiska). Mój brat i ja często zamawiamy paczki. Czasem mój starszy brat wysyła coś nam w prezencie kurierem. Ogólnie paczek do różnych osób przewija się trochę. Czasem przychodzą paczki do osób, które nie mieszkają tu już od kilku tygodni/miesięcy, ale zapomnieli w jakiś formularzu zmienić adresu nadania.

Historia 1.

Moja mama wyciąga ze skrzynki awizo. Pominę fakt, że zostawione 15 minut wcześniej, kiedy w domu były 2 osoby, a skrzynka znajduje się obok domofonu, więc nie trud zadzwonić. Ale OK, zdarza się. Zaadresowane prawidłowo, ale brak imienia i nazwiska. Jest informacja, że paczka zostanie przekazana do punktu, w którym można ją odebrać. Dzwonię na infolinię GLS. Jak już się za którymś płatnym razem dodzwoniłam, to rozmowa wyglądała tak:

(JA): Witam, mam taki problem, dostaliśmy awizo od państwa kuriera, ale nie ma na nim podanych danych adresata, więc nie wiem komu to awizo przekazać, żeby sobie mógł odebrać.
(GLS): Proszę o numer przesyłki (wklepywanie...). Przesyłka zaadresowana jest na ulicę Transforatorową 6.
(JA): Tak, wiem, ale tu mieszka kilka rodzin i nie wiem, komu to awizo przekazać, żeby sobie mógł pójść do punku odebrać.
(GLS): Niestety, nie mogę pani podać takich danych.
(JA): No OK, rozumiem, ochrona danych osobowych, ale może chociaż imię? Żebym tej osobie przekazała, że przyszła do niej paczka.
(GLS): Ja przełączę do koleżanki (...)
*Moja formułka z wyjaśnieniem po raz kolejny*
(GLS2): Adresatem jest pan Daniel. (*OK, super, dziękuję, już wiem, że to do młodszego brata.*) Ale awizo zostało zostawione po raz pierwszy, więc proszę jutro oczekiwać ponownie na kuriera, będzie w godzinach 9-18. Dopiero po ponownym braku doręczenia paczka zostanie przekazana do punktu.

Fajnie, będziemy czekać. Ale - brat nic nie zamawiał. No dobra, jutro będzie kurier, to się dowiemy co i jak.

"Jutro":
(K)urier dzwoni do domofonu. Rozmowa z moją (M)amą:
(K): Dzień dobry, paczka do pana Dawida.
(M): Dawida?
(K): Tak, Dawida.
(M): Dawida jakiego? (* Może jakiś lokator, który jeszcze mieszka, to mama odbierze. Pytała o nazwisko, bo bardziej ich po nazwisku niż po imieniu kojarzyła *).
(K): Do pana Dawida.
(M): (myśli chwilę...) Wie pan co, tu mieszkał kiedyś jakiś Dawid, ale go już nie ma.
(K): Dobrze, to paczka zostanie odesłana do nadawcy, do widzenia.

Za kilka godzin dzwoni mój starszy brat z pytaniem, czy był kurier. No był, ale nie do nas. Jak nie do nas, jak on Danielowi wysłał prezent na urodziny. Aha. Czyli jednak Daniel, nie Dawid... Tak trudno było odczytać nazwisko adresata? Na szczęście po informacji w sklepie, z którego wyszła paczka, dało się to bardzo szybko rozwiązać - oni wysłali nową, a zwrot sobie przyjmą.


Historia 2.

Napatoczył się nam drugi pies. Zatem taniej wyjdzie zamówić wielki wór karmy, posłań, kocyków i innych pierdół przez sklep internetowy. Niestety jedyny kurier to GLS. No ale nie będę się na nich złościć całe życie, bo każdy ma gorszy dzień w pracy.
Informacja mailowa, że kurier będzie w poniedziałek 9-12. Poniedziałek 7:15 dzwoni kurier, że przekazał paczkę i mój numer telefonu koledze, który jest bardziej obeznany w tym rejonie, i kolega będzie 9-10.
9:50 - sprawdzam status w internecie (przeglądałam nową pocztę, to kliknęłam se w link z przyzwyczajenia). A na statusie "9:28 - próba doręczenia, adresata nie zastano". Że jak? Kierunek skrzynka, a w skrzynce awizo. Tym razem od razu znalazłam informację, że kolejna próba doręczenia nastąpi jutro 9-18. Ale nikt nie ma zamiaru siedzieć 9-18 przy furtce, skoro kurier ani nie zadzwonił na domofon, ani na telefon. Dzwonię więc ja na numer z godziny 7:15. Pan nie ma numeru do kolegi, mam dzwonić na infolinię. Po 4 kilkunastominutowych próbach w końcu odbiera konsultantka i podaje mi numer do kuriera. Ale to jest ten numer z 7:15. Dobra, zmieniam adres nadania do teściów, tu na pewno ktoś będzie. Odkładam słuchawkę i dzwoni do mnie numer z 7:15. Znalazł numer do kolegi. Dzwonię:

(JA): Witam, taka sprawa jest, pan podobno 9:28 był u nas, ale ani na domofon nie dzwonił, ani na telefon, o co chodzi?
(K): No bo pukałem.

Furtka zamknięta. Nie da się wejść bez zadzwonienia na domofon. Poza tym nawet jakby wszedł i pukał, to klatka schodowa jest piętro niżej niż mieszkanie, zamknięta od salonu drzwiami, więc pukanie trudno usłyszeć. Nawet pies nie słyszał, co dziwne.

(JA): Proszę pana, nawet jakby pan pukał, to ja niestety nie usłyszę z piętra wyżej, poza tym nie widział pan domofonu?
(K): No widziałem, ale nie dzwoniłem. (Czemu?!)
(JA): Aha. A numeru telefonu pan nie ma?
(K): No mam, ale miałem rozładowany telefon.
(JA): A czy jest pan gdzieś w pobliżu?
(K) Oj, już nie, jakby 5 minut temu pani zadzwoniła, to bym się wrócił, ale już nie da rady. (Ciekawe, co za magiczną granicę przekroczył te 5 minut temu...)
(JA): To niech sobie pan zapisze nowy adres. Tam na pewno ktoś będzie, telefon do mnie pan ma, do zobaczenia jutro.

I jestem ciekawa, jak się potoczy sprawa jutro...

kurier GLS

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (182)

#75063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa ciągnąca się w moim mieście od miesięcy z tego co wiem, może nawet od lat. Ja dowiedziałam się o niej przypadkiem, będąc w potrzebie do zgłoszenia się do jednego z niżej wymienionych przybytków.

W moim mieście istnieją 2 "schroniska" dla zwierząt:

1. Azyl - mający 2 odnogi, jedną działająca na zasadzie wolontariatu (zbiórki pieniędzy, domy tymczasowe u prywatnych ludzi, pomoc przy ogarnięcia zwierząt), druga formalnie, miejska, prowadzona przez pracowników Urzędu Miasya. Miasto przydziela Azylowi miejskiemu tereny, budynki, comiesięczne kwoty oraz całodobowego weterynarza*, który w statucie jest jakoby właścicielem/zarządcą Azylu. Tyle w teorii, praktykę opiszę poniżej, posiłkując się przykładem.
2. Stowarzyszenie - grupa ludzi (w tym kilku weterynarzy z jednej z najlepszych klinik w okręgu, ale także ludzie prywatni, wolontariusze) działająca na rzecz bezdomnych zwierząt za pieniądze/k army prywatne oraz z darów i zbiórek. Zwierzęta przebywają w lecznicach i domach prywatnych.

Przyplątał się do nas kotek 3-4 miesięczny (wyrzucony z autobusu o czym się potem dowiedziałam, ale to teraz mniej istotne). Wszedł na podwórko, ktoś go pogłaskał i został. U nas w domu wielorodzinnym małe dziecko, baba w ciąży, pies, i trochę niechęć do kotów spowodowana bliskim sąsiedztwem ogródków działkowych i wrednych kotów tam mieszkających. Także zapadła decyzja - szukajcie kotu domu. Ogłoszenie powieszone, kolejny krok - odzywam się do (1)Azylu. Najpierw na facebooku, ponieważ telefon główny nieodbierany. Tam dostałam informację, że wprawdzie mają natłok zwierząt, ale mam zadzwonić do pani z Urzędu (pzu), która zajmuje się działem kotów. Numer ten znalazłam też chwilę później, wgłębiając się w lekturę strony internetowej Azylu. Naszej rozmowy nie zapomnę nigdy:

(Pzu): [imię i nazwisko] tak słucham?
(Ja): witam, dzwonię w sprawie kota (krótki opis sytuacji).
(Pzu): przepraszam bardzo, skąd pani ma ten numer?! To jest mój prywatny numer, proszę na niego nie dzwonić!
(Ja): dostałam go pisząc z kimś na fanpagu Azylu, a także widnieje na stronie internetowej.
(Pzu): pani kłamie, to jest mój prywatny numer, proszę przyznać się skąd go pani ma albo będzie miała pani kłopoty!
(Ja): jak wspomniałam, mam go od pracownika Azylu oraz widnieje na waszej stronie internetowej. Proszę porozmawiać w tej sprawie z Pani pracownikami, a nie mieć pretensje do mnie.
(Pzu): [litania o kłopotach za dysponowanie prywatnym numerem]. Ale dobra! O co pani chodzi?!
(Ja): o kota.
(Pzu): my nie chcemy żadnego kota! Mamy za dużo kotów! Ja nie wiem kto pani dał ten numer! Macie kota to wasz problem! Do widzenia!

Aha.

Przychodzi Teściowa i mówi, że coś kojarzy, że nasz wspólny weterynarz coś ma wspólnego z jakimś schroniskiem. Dzwonie, wyłuszczam sprawę. Dostaję przykrą, ale grzeczną odpowiedź, że (2)Stowarzyszenie to tylko prywatni ludzie, którzy trzymają zwierzęta w swoich domach. Że pani popyta i da mi znać ale bardzo prosi żeby potrzymać kotka kilka dni. Że mogę go przynieść określić wiek, zaszczepić, odrobaczyć. Że ona nie ma prawa prosić, ale gdybym mogła opłacić choć część tego leczenia to będą mi bardzo wdzięczni.
Poszłam, kota za własne pieniądze odrobaczyłam, zaszczepiłam, to nie majątek ale pani wet i tak była bardzo wdzięczna. I wtedy po raz drugi w życiu usłyszałam coś, co za pierwszym razem, słysząc od koleżanki, uznałam za przekoloryzowaną sciemę:

(1)Azyl dostaję od miasta pieniądze, budynki i tereny na budowę schroniska, które od lat niszczeją nieużywane. Azyl nie przyjmuje zwierząt twierdząc, że ma ich mnóstwo, kiedy po kontroli okazało się, ze jest tam 6 psów i 3 koty. Do tego Azyl ciągle zgłasza pretensje - na forum miasta - o to, że (3)Stowarzyszenie psuje jego dobre imię. Co robi Stowarzyszenie? Dyskutuje na publicznym forum, a jego posty mówiące prawdę są kasowane. Publikuje dokumenty potwierdzające prawdziwe działanie Azylu, za to działanie też są zastraszani. W tej chwili trwa wojna w sądzie o to, aby chociaż część pieniędzy marnotrawionych przez Azyl i niestety bardzo wpływowego na forum miasta Pana weterynarza-włodarza, mogła posłużyć także Stowarzyszeniu.
Od tego czasu śledzę publiczne fora oraz wszelkie informacje dotyczące tego sporu i coraz bardziej, choć niechętnie, stwierdzam się w przekonaniu, że to, co słyszę o Miejskim Azylu, to niestety prawda.

Na dokładkę, Pani z Urzędu zadzwoniła do mnie wieczorem. W skrócie:
(Pzu): kot jest u was wiec waszym obowiązkiem jest go wysterylizować. Jak będzie miejsce to go weźmiemy. A jakby znalazła pani dla niego dom to musi pani podpisać umowę adopcyjna i ją nam przekazać, oczywiście musi pani sprawdzać wszystkie potencjalne domy i opisywać je.
(Ja): kot jest moim problemem jak pani już wspomniała i to ja zadecyduję, co muszę a co nie musze z kotem zrobić. Ale nie musi się pani martwić, na pewno do was nie trafi.

Kotka została u nas. Mimo pierwszej niechęci, nikt nie miał serca oddać jej do Azylu po tych przebojach.


* Pana szanownego doktora nigdy nie ma jak jest potrzebny. Na stronach miejskich widnieje informacja, że prowadzi on (jego klinika) weekendowe i nocne pogotowie opłacane przez miasto. Przydarzył się nam wypadek, nasz pierwszy szczeniak wpadł pod auto. Szybka interwencja, ta klinika najbliżej, wsiadamy w auto, ja wiszę na telefonie i zero odzewu, klinika zamknięta. Mała udusiła się ledwo zajechaliśmy do kolejnej dyżurki. Pan doktor oddzwonił po 3 godzinach z pretensjami, że dzwonimy w sobotę o godzinie 13. W tym dniu nakazałam rodzicom, aby że swoim psem już nigdy do niego nie chodzili. Kwestia jego nadmiernej miłości do alkoholu w czasie pracy to osobny temat, o tym się w mieście bardzo głośno mówi.

Bezdomne zwierzęta schronisko

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (252)

#71789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeprowadziłam się do innego województwa. Byłam już u kilku lekarzy, mniej czy bardziej specjalistycznych, pytając o terminy do innych byłam pozytywnie zaskoczona, że oczekiwania zaledwie 1-2 tygodnie, w najgorszym przypadku 2-3 miesiące. Ale dziś okazało się, że nie wszystko tu jest tak piękne, jak się wydawało.

Moja mama potrzebuje wizyty u specjalisty od chorób wątroby. W grudniu dzwoniłam do kilku przychodni w różnych województwach i słyszałam "6-9-15 miesięcy". Chyba za ostatnim telefonem do miasta obok udało mi się zapisać mamę na 11 marca. Mama zapomniała, na którą godzinę, więc wczoraj, tj. dzień przed wizytą, zadzwoniła na oddział i dowiedziała się, że musi przyjechać na 8.00 i czekać. Co zrobić, coś za coś. No więc pojechała, czekała, razem z nią kilkanaście osób... I o godzinie 11.00 przyszła pielęgniarka i oznajmiła, że lekarz jest chory i MOŻE będzie za 2 tygodnie. Albo za 3. A w sumie to on jest stary i nie wiadomo, czy w ogóle będzie.
Tadam!

sluzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (262)

#69338

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie historii http://piekielni.pl/69208 i negatywnych komentarzach w stronę pani sprzedającej. Oraz odnośnie innych historii, gdzie w komentarzach biadoli się o tym, jacy sprzedawcy są źli, bo wydają za drobne pieniądze, albo tych drobnych nie mają.

Pani w przytoczonej z linka historii może nie do końca piekielna, ale złośliwa poprzez mus rozmienienia pieniędzy, bo ona CHCE. Sklep nie ma obowiązku rozmieniania. Ale wydać już ma obowiązek. Pani kupiła balonik, autorka opowieści pieniądze wydała - w czym problem? Tak, zrobiła to także trochę złośliwie, bo specjalnie wydała w drobniakach, ale oburzenie tym faktem kupującej już było całkiem nie na miejscu.

Pracuję w miejscu, gdzie codziennie rano mam w kasetce 500 zł w drobnych, 200-250 zł w banknotach 10-20 zł, a reszta to bilon. Są dni, zwłaszcza okołowypłatowe, kiedy po 2-4 godzinach pracy w kasie są już same 50, 100 i 200 zł praktycznie, no i z drugiej strony 50-groszówki, 1-2- czasem 5- złotówki - czyli to, czego klienci nie chcą w dużych ilościach.

Wtedy przychodzi klient i chce rozmienić 100 zł, ale TYLKO NA PAPIERKI. Mówię, że przepraszam, ale nie mam, bo jak mu dam te ostatnie dwie 50 zł, to zostanę z ręką w nocniku. Wtedy on kupuje najtańszą rzecz (czyli za 20 gr - normalnie dałabym za darmo, ale on nalega, że chce zapłacić), a ja wydaję mu jak mam, czyli 50 zł, a reszta po 1-2, jak mam to 5 zł. I oburzenie, że jestem chamem, że nie mam prawa, że on żąda inaczej, że on jaśnie pan nie będzie nosił takiego ciężkiego portfela, bo on nie lubi takiej drobnicy! Ok, może poczekać aż przyjedzie kierownik i rozmieni mi z sejfu te 100-200 zł na 10-20, które są najpotrzebniejsze... Ale żaden kasjer nie ma obowiązku rozmieniać pieniędzy ani wydawać tak, jak klient ŻĄDA. Więc fakt, autorka zrobiła to na złość, ale pieniądze wydała - czyli nie robiła nic złego.

Sama jestem przeciwko temu, żeby rano w kasie było max 100 zł i radź sobie człowieku sam. Ale sprzedawcy nie robią wcale na złość, kiedy nie mają ochoty rozmieniać pieniędzy pod żądania klienta. A to jest standard, że klienci mają wielki problem, kiedy dostają za dużo lub za mało drobnych. Bo oni chcą inaczej, a ja jestem wróżką, która ma mu z tyłka wyciągnąć takie nominały, jakich sobie życzy.

sklepy

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 333 (381)

#67705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka opowieść o piekielności polskiej służby zdrowia.

Od wczoraj mam okropny ból kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Dziś dzwonię do "swojej" przychodni i słyszę, że się lekarze wyczerpali o godzinie 9. Zdarza się. Mam dzwonić w poniedziałek, bo nie ma zapisów do przodu.

Człapię do przychodni bliżej nowego miejsca zamieszkania. Pytam o przepisanie się, jaki lekarz dziś przyjmuje, wypisuję podanie, oddaję pielęgniarce i pytam na którą godzinę dziś da radę mnie zapisać. Ona patrzy na mnie z uśmiechem wariata i mówi:
- Pani myśli, że pani jest dzisiaj chora i pani DZISIAJ zostanie przyjęta? (znowu ironiczny uśmiech) u nas się 2 tygodnie czeka na termin.
- Do lekarza pierwszego kontaktu?!
- No tak, my tu mamy swoich stałych pacjentów i są kolejki, się czeka, to normalne.

Nie, to nie jest normalne, chyba że moja choroba zacznie mi 2 tygodnie wcześniej posyłać mi SMS o treści: "za 2 tygodnie Cię odwiedzę, zapisz się do lekarza już dziś!"

Ostatecznie przyjęto mnie na SORze. Ale z taką sytuacją spotykam się po raz pierwszy. W moim rodzinnym mieście na Śląsku od zawsze było tak, że zachorowałam, to szłam, bo po to jest lekarz, żeby leczyć. Pomijam drobne przeziębienia, ale poważniejsze rzeczy trudno leczyć 2 tygodnie w domu samemu.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (309)

1