Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54239
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 

#69390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W przychodni gdzie pracuję, tuż obok mojego gabinetu jest poradnia laryngologiczna. Czynna przez 4 dni w tygodniu (piąty od rana do wieczora zarezerwowany dla foniatry), w różnych godzinach. Dziś rano, jutro po południu, żeby każdy mógł dopasować termin dla siebie. Wszystko dokładnie opisane na tabliczce, naprawdę jasno i czytelnie. Schemat rozmowy co kilka dni:

- Dzień dobry, do laryngologa to tutaj? (mniejsza, że na moich drzwiach tablica jak byk: laboratorium).
- Dzień dobry, laryngolog jest na lewo, koło stolika.
Delikwent wychodzi, szuka, za chwilę wraca:
- Pani, a tam nikogo nie ma.
- Być może dzisiaj przyjmuje po południu. Są wypisane godziny, można sprawdzić, kiedy pani pasuje.
I się zaczyna. Może nie co kilka dni, ale nadal często.
- Tak! Nieczynne! I co ja mam teraz zrobić? Ja chodzić nie mogę, mi jest ciężko! Nikt się człowiekiem zająć nie chce! Człowiek by tu mógł umrzeć na korytarzu i nikt by się nie zainteresował!

Punkt 1. Rzadko kiedy osoba umierająca ma siłę robić taki teatr.
Punkt 2. Całodobowa pomoc doraźna mieści się dwa budynki dalej, w szpitalu. Poradnia ma swoje określone godziny otwarcia.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (318)

#69129

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drogi rodzicu przychodzący z dzieckiem do pobrania krwi.
Wiem, że taka konieczność jest dla Ciebie bardzo przykra, ale uwierz mi: strony, które dałby wiele, aby ona nie zaistniała są trzy: Ty, Twoje dziecko i laborantka. Naprawdę nie jesteśmy sadystycznymi wampirami, a wrzucanie nas przez dziecko do jednego worka z Babą Jagą to żadna frajda. Niestety czasami naprawdę trzeba; wiesz to Ty, wiem to ja, jedyne co nam obojgu pozostaje, to jak najbardziej oszczędzić dziecku stresu.

1. Nie okłamuj dziecka, że to nie boli. Oczywiście, że boli, jak każde ukłucie igłą. Ciebie również boli. Może nie mocno, może ledwo odczuwalnie. Ale strach potęguje ból. Dziecko nie wytłumaczy sobie, że trzeba. Lepiej powiedzieć, że tylko troszkę, poczuje tylko szczypnięcie/drapnięcie. Przy okłamaniu dziecka są dwie możliwości:
- Jeśli już kiedyś zostało w ten sposób kłamane pamięta: mama mówiła, ze nie boli, a bolało, więc skoro teraz też mówi, że nie boli, to trzeba zacząć się bronić. A niestety rzeczą niemal niemożliwą jest trafić w żyłę, która ma 1-2mm jeśli dziecko wierzga, zrobić to skutecznie i bezpiecznie.
- Uwierzy, że nie boli, uspokoi się. Na chwilę. Czując jednak choćby minimalny ból, pojawia się zaskoczenie i szok: Mama mnie okłamała! Reakcja jest nieprzewidywalna, najczęściej ruchowo-obronna. Na logikę: czy bezpieczne jest poruszenie się/szarpnięcie/zgięcie ręki z wkłutym w nią ostrym przedmiotem?

2. Z powyższych powodów - trzymaj dziecko. Wiem, że przeżywasz tą sytuację, nieraz bardziej niż ono, ale dla niego i jego bezpieczeństwa musisz nad sobą zapanować. Najbardziej wprawna i kompetentna pielęgniarka nie jest w stanie pobrać dziecku krwi nie robiąc mu przy tym krzywdy, jeśli maluch wije się jak piskorz, a mama z emocji nie jest w stanie nawiązać logicznego kontaktu. W takiej sytuacji moją "niekompetencją", o którą jestem niejednokrotnie oskarżana, jest chyba brak dodatkowej pary rąk, bo obie które posiadam potrzebne są do wykonania zabiegu w warunkach normalnych.

3. Jeśli zdarzy się, że na rękę dziecka spadnie kropelka krwi i pielęgniarka prosi rodzica o umycie go, to bynajmniej nie dlatego, że jej się nie chce. Możliwości są dwie:
- Mama weźmie pociechę pod kran i zwyczajnie umyje - rzecz dziecku znana z życia codziennego
- Po raz drugi podejdzie pielęgniarka, w rękawiczkach i "coś" zaczyna robić przy dziecku, które może niedawno zostało oszukane "pani ci nic nie zrobi". Ojej, miała mi nic nie zrobić, a zrobiła, teraz znowu podchodzi. Przed chwilą mówiła "no już, już po wszystkim", a teraz znowu podchodzi. Niby mówi, że tylko mi rękę umyje, ale ja już nie wierzę!
W sytuacji gdy proszę rodzica o samodzielne umycie dziecka, nagminnie zostaje to odebrane jako moje lenistwo, a wyjaśnianie kwitowane jest ironicznym uśmieszkiem, jako szukanie wymówki.

Wiem, że to są dzieci. Mają prawo się bać, a tłumaczenie niejednokrotnie po prostu nie dociera. Mnie też kiedyś na siłę wyciągali spod kozetki.

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 365 (455)

#68988

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki. Kilka sytuacji tylko z dzisiejszego dnia. Który nie był jakiś wyjątkowo tragiczny.

1. Do gabinetu wchodzi facet, poznaję go, wczoraj był na badaniach. Przywitał się i milczy (wg niektórych powinnam być jasnowidzem i wiedzieć po co dany Kowalski się u mnie zjawił, bo jak mogę nie pamiętać, po co on przyszedł, ani jak się nazywa, przecież on u mnie miesiąc temu był). Zagaduję więc:
- Pan po wynik, tak?
- (oburzony ton, w decybelach na granicy krzyku) Wynik?! Chyba trzy!
Chodziło o to, że miał robione trzy badania. Co oczywiście powinnam była wg niego pamiętać. Fajnie, że pilnuje swojego, też jestem tylko człowiekiem, ale halo, w jaki sposób.

2. Starsza pani ze skierowaniem. Niestety w tej chwili jest tak, że ten konkretny lekarz czy przychodnia musi mieć podpisaną umowę z tym konkretnym laboratorium. Lekarz dając skierowanie powinien powiedzieć, gdzie się z tym udać, jeśli nie powie warto zapytać, naprawdę oszczędzi sobie człowiek dużo biegania po mieście.
Pani owa miała skierowanie właśnie do innego laboratorium. Było to wyraźnie napisane, ładnym, dużym, drukowanym pismem, łącznie z nazwą szpitala w którym labo się znajduje. Ja jej przyjąć mimo najszczerszych chęci nie mogę, ponieważ jej lekarz nie podpisał z nami umowy i nie zwróci pieniędzy za wykonanie badań. Tłumaczę to spokojnie, na co pani odpowiada (od dwóch dni szukam logiki w tej wypowiedzi i znaleźć nie mogę), że tak, ona wie, że do mnie przyjść nie może, wie, do którego szpitala powinna iść, wie, gdzie ten szpital się znajduje (10min spacerkiem), ale przyszła do mnie, bo może się uda. Plus na koniec żądanie: Ja nie będę nigdzie szła, proszę mi to zrobić.
Cóż, nie ma sprawy, ale odpłatnie. Ło matko i córko, co się zaczęło. Awantura na sto fajerek.

3. Wchodzi facet, na oko ogarnięty, podaje mi skierowanie, zlecone miał badanie moczu oraz krwi. Proszę, żeby postawił słoiczek na szafce.
- Yyy... Ale ja nie mam? Doktór mi nic nie powiedział, ja nie wiedziałem.
- Dobrze, może pan donieść w innym terminie. A jadł pan coś dzisiaj albo pił?
- Yyy... No tak, a co?
- Lekarz zlecił również badanie krwi na cukier, na to badanie należy przyjść na czczo.
- Ale doktór mi nic nie powiedział, Ja nie wiedziałem, że krew też ma być brana, myślałem, ze tylko do laboratorium mam przyjść.

Czy ktoś mnie może oświecić, co innego robi się w labo?

4. Sytuacja bardzo częsta (w mniej lub bardziej piekielnym wydaniu).
- Dzień dobry, chciałabym wykonać badania.
- Dzień dobry. A jakie?
- Krwi.
- Ale które?
- NO KRWI!
- Rozumiem, ale badań krwi jest wiele. Które konkretnie pani sobie życzy?
- No... No żebym wiedziała.
- A co by pani chciała wiedzieć?
- No czy mam za dużo czy za mało.
- Ale czego?
- Eee... No wszystkiego.
No nie, tak to my nie ujedziemy. Próbuję znaleźć jakiś punkt zaczepienia:
- A na jaką chorobę?
- Nie, ja nie jestem chora, tak tylko chciałam sprawdzić. To niech mi pani po prostu zrobi wszystko i już.

Wszystko. Kiedyś po kilku takich akcjach policzyłam w naszym folderze, ile mamy w ofercie badań wykonywanych z krwi. Ponad 1800, a to na pewno nie wszystko, co wykonać można. W tym wysokospecjalistyczne badania, na ciężkie choroby genetyczne, czy ustalenie ojcostwa.
Oczywiście, najłatwiej byłoby babkę spławić zrobieniem morfologii, ale później są pretensje, że naciągnęłam, albo nie odgadłam jej myśli, bo ona sobie po czasie przypomni o co to jej chodziło, a ja powinnam była to jakimś cudem zgadnąć. Więc niestety, ale jeśli naprawdę nie mogę się z kimś dogadać co konkretnie chce, odsyłam do lekarza. On zna pacjenta, nie ja.

Na koniec dodatek. Miało być tylko o dniu dzisiejszym, ale pisząc ostatnią historyjkę przypomniała mi się scenka sprzed kilku miesięcy. Młoda kobieta mimochodem, przy okazji innych badań zapytała o możliwość oznaczenia grupy krwi, jak wygląda sprawa wykluczenia ojcostwa na tej podstawie, odebrania ojcu praw rodzicielskich itd. Cicha, speszona, szara myszka zahukana. Nadstawiam ucha, jakaś patologia, tatuś pijak-bijak, pomocy szuka, czy jak? Otóż nie. W skrócie dziewczę wiedząc, że dziecko jest tego faceta pytało mnie o możliwość zafałszowania wyniku tak, aby wg badań wyszło, ze dzieciak nie jest jego i mogła mu odebrać prawa, bo ona nie chce go widzieć, ale jednocześnie jak zrobić, żeby on nie mając praw rodzicielskich, musiał płacić na dziecko alimenty.
Widzisz i nie grzmisz.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (386)

#68946

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sklepie.
Towar wybrany, kwota dość mała, pani przy kasie pyta o formę płatności. Odpowiadam, że gotówką, ale mam całe 100zł, więc jeśli byłby problem z wydaniem, to może być i karta.
Pani coś tam nabija na kasę, prosi o pieniądze, więc podaję jej banknot. Oczy w słup i mina urażonej królowej:
- Drobniej pani nie ma?
- Niestety nie. Uprzedzałam, że mam tylko w ten sposób. Mogę zapłacić kartą.
- Ale ja już wpisałam na kasie, więc teraz MUSI pani zapłacić gotówką.

No cóż, trudno. Muszę to muszę, proszę bardzo. Trochę sobie kobieta pobiegała za drobnymi.

P.S. Nie mam pretensji, że pani nie miała reszty, ani nie uważam, że MI się wszystko należy. Po prostu wystarczyło słuchać, co mówię.

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 299 (369)

#68864

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W szpitalu dziecięcym. Co ciekawe - sala była pojedyncza, ale ściana od strony korytarza przeszklona. Tak dla obserwacji i bezpieczeństwa, nie wszystkie dzieci są z rodzicami, z resztą szpital budowany był w czasach, kiedy nie było możliwości, aby rodzic przebywał z dzieckiem całą dobę.

Jako pielęgniarka wchodzę na salę z porannymi lekami (podchodzę od strony bez okna, więc pełne zaskoczenie), a tam dziecko leżało pod łóżkiem na kocu, a na łóżku gzili się rodzice.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 491 (545)

#68728

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawet nie piekielność, a brak myślenia.
Przychodzę rano do pracy (laboratorium mieszczące się w przychodni), a tu drzwi zamknięte i ogonek ludzi czeka. Co się okazało: w nocy jakiś dowcipniś napakował czegoś w rodzaju kleju do dziurki od klucza i nie można otworzyć przychodni (wszystkie wyjścia były zblokowane).

Cóż robić. Telefon do ślusarza, stanęłyśmy z koleżankami w grupce i czekamy jak wszyscy. Podchodzi do nas jakiś pan "z ulicy", nieznający jeszcze sytuacji i prosi o wydanie wyniku. Tłumaczę, dlaczego nie ma takiej możliwości, a pan dalej naciska: ale ja tylko wynik chciałem odebrać.
No niestety: wyniki są w budynku, a w chwili obecnej nie ma możliwości dostania się do środka. Całą rozmowę pan skwitował pełnym oburzenia: Jak to?! To pani ich nie ma przy sobie?!

Nie, nie mam. Pomijając fakt przemieszczania się z ogromną skrzynią pod pachą, to taka sytuacja oznaczałaby, że wyniki można odbierać jedynie przez 2,5 godz w ciągu dnia, później idę do domu, a wyniki "mam przy sobie".
Chyba by mnie ludzie zagryźli.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (486)

#68727

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki.

Nieodłącznym elementem wystroju wnętrza każdej przychodni są wszelkiego rodzaju karteczki z informacjami poprzyczepiane w strategicznych punktach. Tak jest i na drzwiach mojego laboratorium. Niektóre informacje być muszą, inne niby nie, ale są po prostu przydatne (jak np plakat ilustrujący w jaki sposób trzymać wacik po pobraniu aby zminimalizować ryzyko siniaka).

Tak więc moi drodzy, skoro mają one służyć ogółowi, uszanujcie proszę to, że ktoś musiał usiąść, wypisać każde ogłoszenie, w przypadku wspomnianego plakatu dorysować odręcznie kolorowe ilustracje poglądowe - chociaż wcale nie musiałam go w ogóle robić - po prostu uważałam go za przydatny i pomocny - nie dla mnie, bo to nie ja będę chodziła z siniakiem, jak zegnę rękę, ale dla innych.
Usiąść, napisać, narysować - trud niby nieduży i pot litrami z czoła się nie leje, ale szlag człowieka trafia, kiedy widzi plakat:

- zerwany (bo komuś nie pasowała umieszczona na nim informacja, później przychodzi i wymusza krzykiem nagięcie procedur do jego woli, bo przecież nic nie było napisane (chodziło o sposób odbioru wyników)
- porysowany - bo dziecko (albo i ktoś starszy) się nudziło, tudzież ktoś nie miał na czym rozpisać długopisu (sic!)
- pokreślony i z dopiskami dopasowanymi do czyjejś woli
- zamazany korektorem - ot tak, bez widocznego celu.

Jestem ciekawa, ile spośród takich osób, które nie potrafią uszanować czyjejś pracy i starań później narzeka, że ktoś ma zwis i mu się nie chce.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (356)

#68487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaroiło się od piekielnych historii, że nie można zapisać się do lekarza rodzinnego. Bo telefonu nikt nie odbiera, bo pół godziny po otwarciu nie ma już numerków, a z wyprzedzeniem zapisywać się nie można. Opowiem o sytuacji "od kuchni".

Niestety, ale podziękujcie osobom, które stoją w kolejce na godzinę (widziałam) przed otwarciem przychodni. Zapewne dłużej też, ale tu już nie mam danych. O godz 7:30 jest nieraz 40 osób w kolejce. Do tego telefony - które odbierane są rzadko, bo rejestratorka jest jedna i odebrać może tylko między jednym a drugim pacjentem, nie zostawi przecież kogoś w połowie załatwiania i nie odbierze. Przy czym ten telefon albo w tej właśnie sekundzie nie dzwoni, albo pacjent domaga się krzykiem i awanturą NATYCHMIASTOWEJ uwagi i zajęcia się nim.

Nieraz dzieją się naprawdę dantejskie sceny; zaczynając pracę w przychodni, kiedy ludzie mnie jeszcze nie znali miałam niejednokrotnie problemy, żeby wejść do rejestracji (drzwi służbowe były "za" kolejką). Tylko patrzyłam, czy w zęby nie dostanę. Bo każdy z wojowniczo nastawionych uznawał, że na pewno chcę się wepchnąć w kolejkę, albo połowa jej rzucała się do mnie z przekrzykiwaniem "żeby im tylko coś tam załatwić", skoro zorientowali się, że tu pracuję.

Nie chcę być złośliwa, ale przydałoby się nagrać żywotność i energię wielu z tych osób i puścić filmik lekarzowi na wizycie, kiedy ma przed sobą istotę schorowaną i słabą, że jak mucha na ramieniu siądzie to poturbuje. Stąd kolejki i brak numerków, dzień nie jest niestety z gumy. Naprawdę łatwiej i spokojniej byłoby zarejestrować kolejną osobę, niż wysłuchiwać najczęściej naszpikowanej obelgami, epitetami i insynuacjami tyrady.

A teraz wyobraźcie sobie, co by było, gdyby istniała rejestracja "dzień przed". Ci wszyscy, którzy wstali skoro świt pospaliby sobie spokojnie, za to przyszli wieczorkiem i zaklepali termin na jutro. Jutro kolejka ustawia się od rana tradycyjnie, a tu zonk, 3/4 miejsc zajętych od wczoraj.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (325)

#68481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspomnienie z wakacji. Pokój gościnny nad morzem, bez wielkich luksusów, ale porządny, schludny, podstawowe wyposażenie było. Sielanka, ostatniego dnia przed wyjazdem ogarnęłam mniej więcej pokój (w bardzo podstawowym zakresie, bez ścierania kurzu z żyrandola itd), w kuchni pomyłam swoje naczynia, ale na stole stała brudna blacha. Na tym etapie weszła gospodyni rozliczyć się. Podaję pieniądze i coby nie było na mnie wskazuję, że blacha to robota pana, który wyjechał wczoraj. Odpowiedź spokojna, przyzwyczajona, że nic nowego, rzadko kto po sobie sprzątnie. I tak ona zazwyczaj myje naczynia.
Noż urwał nać, a wisi na drzwiach kuchni kartka, coby syfu nie zostawiać. I nie przekonuje mnie wcale argument "ja za to płace". Niestety, ale płacisz za łóżko, dach, prąd, wodę, gaz, możliwość korzystania ze sprzętu rtv/agd i naczyń kuchennych. Nie za to, że ktoś będzie Twoim służącym.

Sytuacja analogiczna, ale zapomniana przez lata. W pracy weszłam do kuchni zrobić sobie herbatę, po czym jakoś zdarzyło się, że rozlałam ją na stół. No cóż. Ścierka jeszcze nikogo nie pogryzła, ani ręka od niej nie odpadła. Wchodzi sprzątaczka i wybałusza na mnie oczy, po czym zaczyna chwalić na potęgę. Zdziwiona zapytałam za co, przecież to rzecz najbardziej oczywista pod słońcem. Popatrzyła na mnie smutno i skomentowała tylko "nie dla wszystkich".

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 358 (454)

#67890

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki.

Śmieszno-piekielne. O nierozumieniu polskiej mowy.

Przyszła pani w średnim wieku po wynik posiewu moczu. Na wydruku napisane było naukowymi słowami, że wyhodowano kilka szczepów bakterii, a ponieważ zakażenia układu moczowego powodowane są przez jeden rodzaj (tzn w danej chwili jeden, bo zdolnych do tego jest wiele), należy badanie powtórzyć, poprawnie się do niego przygotowując (podmywając).

Pani prosi o wyjaśnienie. Ok, rozumiem. Ale sprawa drażliwa i delikatna. Tłumaczę naprawdę prostymi, ludzkimi słowami, delikatnie, ale i konkretnie - pani nie rozumie. Tłumaczę po raz drugi, trzeci, coraz prościej - nic. Już naprawdę nie mam pojęcia, co mogę jaśniej powiedzieć. "Co to znaczy i co to znaczy."
Aż w końcu pacjentka stojąca w kolejce nie wytrzymała i wypaliła:
- To znaczy, że żeś pani d**y nie umyła i za dużo zarazków było. Musisz pani jutro rano porządnie umyć d**ę, najszczać jeszcze raz i przynieść.

Zachowanie powagi level expert :D

słuzba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 832 (870)