Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54239
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 

#81482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki.

Przyszła do pobrania krwi starsza kobieta. Podwijając rękaw zauważyła zaskoczona: o, tu jeszcze jest plaster od poprzedniego pobierania.

Wobec tego poprosiłam o drugą rękę - jeśli jest taka możliwość, lepiej nie pobierać w tym samym dniu, czy nawet dzień po z tego samego miejsca. Tak przynajmniej sądziłam, że upłynęła najwyżej doba, bo przecież ile można nosić jeden plaster?

Ale pani zaczęła twierdzić, że to było dawno - i faktycznie - wystające spod plastra resztki pokaźnego krwiaka zdążyły już przejść przez wszystkie kolory tęczy, na pewno nie był on świeży.

Zapytałam, od kiedy to jest, kobieta określiła termin na ponad dwa tygodnie. Zapytałam ostrożnie:
- I tak się mocno trzyma ten plaster, że przez tyle czasu pani nie odpadł? Nie odmoczył się przy myciu?
- Nie, pani, ja go nawet nie zauważyłam.

No więc co? Ona się przez te dwa tygodnie nie myła? Nie przebierała choćby na noc?

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (185)

#81215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika pielęgniarki.
Narzekałam tu niejednokrotnie na ludzi, którzy nie potrafią wstrzymać się sekundę z wyłuszczaniem swojej sprawy. I nie mam na myśli: "poczeka, nie widzi, że kawę piję?", ale sytuacje, kiedy naprawdę przez chwilę nie mogę wysłuchać, bo np właśnie dawkuję dla kogoś lek, albo uzupełniam dane innego pacjenta. Do lwiej części ludzi nie docierają informacje typu: siedem... osiem... chwileczkę, liczę krople... dziewięć... Będą gadać dalej, po co przyszli.
Dzisiaj jednak już mnie trafiło.

Siedzę za biurkiem, przychodzi pacjentka prosząc o wydanie wyniku. Ok, nie ma sprawy. Wstaję, chcąc podejść do regału, ups... Mroczki przed oczyma. Nie zdarza mi się, ale cóż.
Mówię kobiecie "Oj, chwilka, bo mi się w głowie zakręciło". Siadłam z powrotem i czerep nisko między kolana.
Siedziałam lekko zamulona, cały czas słysząc nawijanie kobiety: że wyskoczyła z domu po zakupy, przy okazji odbierze wyniki, a potem coś tam, coś tam. Generalnie rzeczy nieistotne.
Nie oczekiwałam wachlowania tekturką od kalendarza, ani poklepywania po rączce, ale na pozostawienie takiego padniętego człowieka na kilka sekund w spokoju chyba już można by liczyć?

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (197)

#80818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chrześniak miał imieniny. Autko zdalnie sterowane na prezent dawno już kupione (i wtedy od razu sprawdzone, czy działa) teraz jeszcze baterie i gotowe. Poszłam do Owada w Kropki, wracam z dwiema paczkami "paluszków", montuję - nie działa. Ledwo światła się delikatnie świecą, czyli prąd dochodzi, tylko zbyt mały.
Sprawdziłam na mierniku - baterie, które powinny mieć 1,5 V, miały od 0,6 do 0,8.
Cały osprzęt w rękę i z powrotem do sklepu.
Zapytałam (uprzejmie) pierwszej napotkanej pracownicy, z kim można rozmawiać w takiej a takiej sprawie. W odpowiedzi pani najpierw zmierzyła mnie drwiącym spojrzeniem, potem odwróciła się plecami, kontynuując przerwaną pracę, dopiero po chwili burknęła, że EWENTUALNIE może poprosić kierowniczkę (zresztą jak nigdy nie miałam żadnych przykrych sytuacji z innymi pracownikami tego sklepu, tak ta konkretna pani nadepnęła mi na odcisk już drugi raz).

Przyszła wspomniana kierowniczka. Od razu na wejściu nastroszona jak kot, że jeszcze nigdy nie mieli żadnych uwag dotyczących tych baterii. Po zademonstrowaniu, zarówno na aucie, jak i na mierniku, stwierdziła, że to na pewno zabawka jest zepsuta. I nie, żadnym argumentem nie było, że ostatnio chowałam do pudełka sprawną, bo przecież "takie rzeczy się psują". W końcu wzięła z półki nowe pudełko, otworzyła je i zaproponowała sprawdzenie miernikiem. Były lepsze, choć bez szału, najlepsza 1,1 V. Zobaczywszy to, stwierdziła, że są bardzo dobre, skoro jest ponad 1, czyli ponad 100%. Nie przyjmowała przy tym do wiadomości, że to jest voltomierz, czyli mierzy volty, których powinno być 1,5 czy ostatecznie 1,4, a nie procent naładowania. W ogóle nie rozumiała różnicy między tymi pojęciami. Baterie są bardzo dobre i koniec. A tak w ogóle to na pewno to auto potrzebuje silniejszych, tylko ja się nie znam.

Pokazałam na autku nadruk w okolicach gniazda baterii - 1,5 jak byk. Ponowne zaprzeczenie, że na pewno powinno być więcej, wszyscy się mylą, a ja w ogóle tępa i niedouczona jestem (może nie dosłownie, ale takie było znaczenie).
Na próbę nowo otwarte baterie zamontowane do zabawki - światełka słabo świecą, koła lekko drgnęły i ponownie cisza.

Przecież to kolejny oczywisty dowód, że to auto jest zepsute, bo nie działa na dobrych bateriach! Które mają ponad 100%! A ja się czepiam, ona z mojej winy ma odpakowane trzy pudełka nowych baterii, których już nie sprzeda (bzdura i histeria, bo dwa odpakowałam ja sama w domu), ale ewentualnie, niech poznam jej dobrą wolę, mogą mi zwrócić pieniądze.

Ostatecznie nie doszło to do skutku, ponieważ nie miałam paragonu - i tu nie mam zastrzeżeń, moja wina, nauczka na przyszłość - nie wyrzucać. Od początku nie miałam wielkich nadziei, że cokolwiek załatwię, próbowałam, ponieważ kiedyś, nie wiem na jakich zasadach, bo nie byłam w to zamieszana, w "mojej" firmie uznano kobiecie reklamację bez dowodu zakupu. Również jestem w stanie przyjąć argument, który przewinął się podczas rozmowy, że takie rzeczy jak baterie reklamacji nie podlegają. Za to ogromne zastrzeżenia mam do zachowania obu pań - kierowniczki i tej pierwszej napotkanej.

Reasumując straciłam:
- Pół godziny czasu w sytuacji, kiedy już już trzeba wyjeżdżać.
- 12 zł - najmniejszy problem i jak wspomniałam częściowo z własnej winy
- Dużo nerwów, zarówno na dyskusję, choć cały czas starałam się rozmawiać uprzejmie, jak i dlatego, że w tym czasie wokół zebrała się grupka obecnych na sklepie panów w średnim wieku, którzy uznali za stosowne zacząć mnie pouczać (bo przecież młoda kobieta nie ma prawa znać się na takich sprawach, prawda?) jak to ja nie mam racji, to jest sklep, na pewno wszystko mają w najlepszym gatunku, tylko ja musiałam popełnić jakiś błąd. To było bardzo poniżające.

A baterie o identycznych parametrach zakupione w innym sklepie w cudowny sposób auto naprawiły, śmiga jak złoto.

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (132)
zarchiwizowany

#80631

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zauważyłam od kilku dni. Przy próbie obejrzenia filmu online wyskakuje reklama. Niby normalne, ale do tej pory pojawiały się w nowej karcie. Od niedawna wyskakują w nowym oknie, przy czym ono jest bardzo minimalnie mniejsze, niż na cały monitor. W efekcie jeśli ktoś nie zauważy tego milimetrowego odsunięcia od krawędzi i próbując wyłączyć "czerwonym x" przesunie myszkę odruchowo do oporu w górny prawy róg wyłączy, ale okno z filmem, reklama zostanie.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (31)
zarchiwizowany

#80220

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie kupuję soków w sklepie. Nie pijam ich, nie wyszukuje informacji w internecie, nie interesuję się nimi itd. Dzisiaj zostałam poproszona przez znajomą o zakupienie dla niej przy okazji moich sprawunków soku konkretnej firmy. Ok, nie ma problemu. Nie płaciłam kartą, nie wrzucałam zgodnie z ostatnią modą zdjęć na fb czy inne instagramy, nie pisałam o tym w internecie ani sms-ie. Niemniej jednak po odpaleniu komputera w domu na swoim profilu fb znalazlam reklamę tegoż soku.
Zaczynam się bać.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (35)

#79581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika pielęgniarki w laboratorium.

Telefonuje młoda (sądząc po głosie) [K]obieta. Rozmowa może się różnić jakimś słowem, choć sens zachowany.

K - Dzień dobry, czy w poniedziałek przed świętem państwo pracują?
Ja - Tak, ale krócej, tylko do 12.
K - Aha... A czy jeśli zrobię badania rano, to będę mogła przyjść po wyniki jak zwykle o 15?
J - Nie, w poniedziałek pracujemy tylko do 12, o 15 będzie już zamknięte, ale może pani zobaczyć je w internecie.
K - Nie nie, ja przyjdę rano i po 15 wrócę po wydruk.
J - (zaczynam mówić drukowanymi) Nie proszę pani. W poniedziałek laboratorium jest czynne tylko do godziny 12. Potem zamykamy budynek i wychodzimy, nikogo tu nie będzie. (Tłumaczę, bo może kobieta myśli, że tylko nie pobieramy, ale labo jako takie czynne i chce, żeby ktoś wstał od maszyny i tylko wydał jej kwitek).
K - Ale proszę pani! Ja byłam u was w zeszłym tygodniu i odbierałam wyniki po południu! I teraz chciałabym tak samo!
J - Ponieważ pracowaliśmy w pełnym wymiarze godzin. A w poniedziałek wyjątkowo zamykamy wcześniej, o 12, więc nie może pani przyjść o 15, bo nikogo tu nie będzie!
K - Ja nie rozumiem, ale zostawmy to (tu nastąpiły dalsze pytania, na szczęście mniej problematyczne.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (163)

#79508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj w kościele. W ławce za mną matka z dzieckiem około pięciu lat i starsza pani, nie wiem, czy razem z nimi, czy też nie.

Chłopczyk... Rozrabia. Jak pijany zając w kapuście. Piszczy, głośno gada, kopie w ławkę (przed sobą, czyli moją), chwyta za oparcie i szarpie z całej siły, wiesza się na nim tułowiem, tak że człowiek nie spojrzy siadając i dzieciaka przyciśnie. Mamuśka praktycznie bez reakcji, coś tam niby próbowała latorośli tłumaczyć, ale bardzo sporadycznie i bez efektu. Ludzie zaczęli się oglądać, cała moja ławka, ja najbardziej z racji tego, że dzieciak siedział dokładnie za mną i mi najbardziej się obrywało.

W pewnym momencie czuję silne szturchnięcie w ramię. Odwracam się - starsza pani wychylona w moją stronę syczy urażonym głosem:

- Czy pani nie ma dzieci?!

W pierwszym odruchu miałam odpalić coś o wychowaniu, ale nie wiadomo, czy to nie ukochany wnusio owej pani, więc i tak prawdopodobnie nie dotrze, dlaczego się czepiam cudownego aniołka, tym bardziej, że nie chciałam wszczynać długiej dyskusji. Odpaliłam więc:

- A pani nie wie, że w kościele się nie gada, ani nie szturcha obcych ludzi?

Spojrzenie hiszpańskiego inkwizytora, który zastanawia się, czy już spalić na stosie, czy jeszcze nie, ale uciszyła buzię.
Oczywiście. Przecież to jest dziecko, jemu wszystko wolno.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (140)

#78748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sama w sobie nie piekielna, a wręcz przeciwnie, ale refleksja, do której prowadzi już jak najbardziej wpisuje się w charakter portalu.

Jestem pielęgniarką. Przyszła do mnie kilka dni temu starsza kobieta. Cicha, spokojna, ale bardzo pogodna. Siadłam przy niej, robię co należy, jakieś jej półsłówko zwróciło moją uwagę, dopytałam, czy jest pielęgniarką.
Okazało się: nie pielęgniarką, ale opiekunką. Zaczęła wspominać czasy swojej pracy w szpitalu, z ogniem w oczach, widać było, że ona tym żyła. Zakończyła słowami: Słońce, ja mam osiemdziesiąt cztery lata, ale żeby nie ten kręgosłup, to jeszcze bym do szpitala wróciła.

Kobieta wyszła, ja miałam akurat chwilkę spokoju, więc porządkuję stanowisko i myślę o niej. Że ona w tym wieku miała taki zapał, jak ja zaraz po studiach. I zastanawiam się, gdzie to zginęło? Po dłuższym czasie znalazłam odpowiedź. Niestety, ale w czasie. We wiecznym pośpiechu. Bo przecież nawet ta pani "ukryłaby się" w tłumie szarych ludzi, gdyby nie to, że akurat była sekunda na zamienienie słowa. Bo niestety o wiele częściej wygląda to mniej więcej: tak, dobrze, ale teraz nie czas na wspominki, tylko poproszę imię, nazwisko, pesel, imię ojca, matki, wzrost w kapeluszu, numer buta i godzinę ostatniego podrapania się po nosie, bo muszę wypełnić dokumenty, potem pobrać pani krew, a mam na to - bagatela - trzy minuty. Nie żartuję.

Jakby człowiek nie liczył - na pacjenta (laboratorium) wypada między 3 a 3,5 minuty. W tym czasie trzeba wypełnić dokumenty (około połowa ludzi na pytanie o telefon kontaktowy robi wielkie oczy i zaczyna się poszukiwanie po całej torebce notatnika), pobrać krew, oznaczyć próbki, wyjaśnić sposób odbioru wyników (tak, jest jasno opisany na drzwiach - chyba dla zasady, bo nie wiem, czy ktoś to czyta) i odpowiedzieć na wszelkie pytania. Zarówno tej danej konkretnej osoby, jak wszystkich przechodzących "pani, ja tylko zapytam, pani, ja tylko po wynik". Takie ich niezaprzeczalne prawo, ale czas, wredna paskuda, jakoś na słowo "ja tylko" nie chce zrobić stop.

Przykro mówić, ale w takiej sytuacji, kiedy na korytarzu trzydzieści osób potupuje, przysłowiowe potrzymanie za rękę, czy zamienienie słowa staje się nieosiągalnym luksusem. A jak jest to potrzebne widać po sytuacji mającej miejsce kilka razy dziennie: przychodzi starszy człowiek, siada i z miejsca zaczyna gadać na dowolny temat, gada, gada, jak katarynka, a na delikatną sugestię, że celem naszego spotkania nie są ploteczki reaguje zaskoczeniem i dopiero wtedy otrzymuję skierowanie - czyli mogę zacząć działać. Po prostu ludzie zapominają, po co przyszli, widząc osobę, do której można otworzyć buzię. Tematyka dowolna, wbrew pozorom nie muszą to koniecznie być choroby.
I tak - jestem ta zła, niedobra, której tak ciężko słowo z człowiekiem zamienić. Proszę bardzo, ja mogę rozmawiać, choćby całą dniówkę. A przynajmniej dopóki nie zostanę żywcem zjedzona przez kolejnych pacjentów "Pani, bo ja się spieszę do pracy".

Wiecie, czego ja zazdroszczę kobiecie z początku historii? Że całe życie mogła robić to, co jest jej pasją.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (179)
zarchiwizowany

#78847

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu do domu przyszła policjantka z wezwaniem na komendę. O co chodzi - miesiąc wcześniej rzekomo uszkodziłam komuś samochód i uciekłam z miejsca zdarzenia. Ja sytuacji nie pamiętam, ale iść trzeba. Zeznania spisane, mandat i punkty, nie, nie przyjmuję, nic nie zrobiłam. Z resztą na samochodzie brak najmniejszej ryski, co zostało potwierdzone przez policję i wpisane do protokołu. Sprawa trafia do sądu.
Wczoraj przyszło pismo - myślę: oho, wyznaczyli termin rozprawy. Bynajmniej. Wyrok zapadł, "moja wina nie budzi wątpliwości", mandat większy, niż pierwotnie proponowany, plus koszty postępowania. A dowodów nie mieli (i mieć nie mogli) żadnych, słowo moje, przeciw słowu (i zapewne otarciu auta niewiadomego pochodzenia przy nietkniętym moim) tamtej kobiety.
Gdzie sekret? Otóż auto było w leasingu i jako pokrzywdzony figurowała nie osoba prywatna, ale bank.
Wniosek jeden: nie podskakuj szary człowieczku, zgadzaj się pokornie na wszystko, co chcą z tobą zrobić, bo dołożą jeszcze mocniej. Chciałam się odwoływać, ale jak zobaczyłam, że to o bank chodzi wiem, że nie wygram, a jeszcze kolejne koszty sądowe dołożą.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (32)

#78760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie trochę religijnie, więc osoby, które to uraża proszę o skorzystanie z rollera :)

Sytuacja jeszcze ciepła, dzisiejsza msza. Siedzę w ławce. Z jednej strony dwie starsze panie - w najlepsze plotkują i chichoczą. Z drugiej zakochana parka mniej więcej 15-letnia poszturchuje się, szepcze i również chichocze. Nie dalej, niż pięć kroków matka z dzieckiem - dziecko wrzeszczy ile sił w płucach. Malutkie, nie jego wina, ale na moje w takiej sytuacji się po prostu wychodzi na dwór, a nie zagłusza niemal całkowicie księdza.

Ja nie mówię nikomu, jak żyć, nie palę na stosie. Ale jeśli już przyszedłeś do tego kościoła, to pomyśl człowieku po co.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (248)