Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inga

Zamieszcza historie od: 19 września 2011 - 17:01
Ostatnio: 19 stycznia 2019 - 18:01
  • Historii na głównej: 16 z 21
  • Punktów za historie: 5832
  • Komentarzy: 827
  • Punktów za komentarze: 7596
 

#70491

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Popołudnie, kilka dni temu. Słyszę dzwonek i mocne pukanie do drzwi. Po fitnessach wskoczyłam pod prysznic, ze spienionym szamponem na głowie tak szybko spod niego nie wyjdę, ale próbuję się jakoś ogarnąć i ubrać. Pukanie przechodzi w walenie pięścią. Zaczynam się niepokoić. Zanim doszłam do drzwi, usłyszałam już nie pukanie, a łomot. Ktoś ewidentnie kopie w moje drzwi. Oooo nie, jestem sama w domu, nie będę otwierać jakimś agresywnym obcym typom.

Wychodząc na zakupy godzinę później zastałam w drzwiach kartkę z informacją o terminie wizyty duszpasterskiej. Ministranci chyba zbyt dosłownie potraktowali wezwanie "torujcie drogę Panu".

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (517)

#68626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowane kolejną historią o dziekanacie.
Należę do dość licznej grupy wykładowców - wolnych strzelców, którzy w oczekiwaniu na konkurs na etat dorabiają, prowadząc pojedyncze zajęcia na różnych kierunkach. Ponieważ jestem pracownikiem zewnętrznym, typowa pani Grażynka z sekretariatu i typowy pan Waldek portier nie mają żadnego powodu, by być dla mnie mili.

W każdym semestrze kilka telefonów, zwykle w piątek po południu. Jest do podpisania przydział zajęć, protokół, oświadczenie itp., trzeba przyjechać już, teraz, najpóźniej jutro, bo dokumenty muszą trafić do kolejnego działu w poniedziałek rano. "A to pani nie ma jutro zajęć?". Nie, nie mam, a pani Grażynka może to sprawdzić w minutę, bo sama ustalała mój grafik. Za to gdy oni muszą coś podpisać - pojęcie "pilnie" nie istnieje. Umowa na prowadzenie zajęć - jak się upomnisz, będzie w styczniu. "Bo wie pani, we wrześniu są zapisy, sesja poprawkowa, w październiku nowi studenci, umowy przygotowujemy zawsze w listopadzie, a zanim dyrektor podpisze, kwestor zatwierdzi...". I jeszcze "zawsze tak było i nikt się nie skarżył". "Przygotowanie umowy" polega na zmianie daty i numeru na zeszłorocznym formularzu. I tak pracuje się 4 miesiące bez umowy. A bez niej nie można nawet przedłużyć karty do biblioteki uniwersyteckiej.

Przelew wynagrodzenia za zajęcia trwające cały rok?
Nawet pod koniec października kolejnego roku akademickiego. Swoją drogą, o stawkach, które płaciła słynna Wyższa Szkoła Nie Pamiętam Czego w Nowym Tomyślu można tylko pomarzyć ;)
Nigdy nie zdarzyło się, żeby informacja przesłana do sekretariatu trafiła na stronę internetową, tak jak prosiłam. Na szczęście można wysłać wiadomość przez USOS, ale i tak znajdzie się kilku studentów, piszących maile z pretensjami, że na stronie instytutu nie podano terminu egzaminu.

Kilka razy dowiedziałam się, że zajęcia są odwołane (np. w związku z konferencją naukową) dopiero wtedy, gdy na nie przyjechałam. "To przecież pani, jako pracownik, powinna wiedzieć najlepiej, co się dzieje w instytucie" - usłyszałam od portiera. Niby skąd, skoro bywam w nim w sumie 3 godziny w miesiącu i nie spotykam nikogo poza moimi studentami?
Przestałam już zgłaszać usterki sprzętu. Na uczelni pojawiam się gdy sekretariat już nie pracuje, a telefonicznie niczego nie wyegzekwuję. Po dwóch miesiącach zaczęłam wozić własny kabel do rzutnika i pisaki do tablicy. Tłumaczenia, że nie mogę prowadzić zajęć, jeśli każde zdjęcie jest niebieskie, nie działały.

Nie można się postawić - etykietka awanturnicy z pretensjami nie ułatwia zdobycia kolejnych zleceń, stawki są zatwierdzane przez Radę Wydziału, a zmuszaniem wykładowców do pracy bez umowy nikt się nie przejmuje. Zresztą jakie to ma znaczenie, skoro data podpisania umowy nie wpływa na datę wypłaty wynagrodzenia? Innymi słowy - jest super :)

uczelnia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 273 (313)

#64539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko.

Dopadł mnie urząd skarbowy. Niezapłacony podatek, odziedziczony po ojcu, szczegóły nieistotne. Napisałam wniosek o rozłożenie spłaty na raty, gdyż utrzymywałam się tylko z mizernego stypendium doktoranckiego (które nie jest traktowane jako dochód) i nielicznych zleceń. Dołączyłam PITy z poprzednich lat, wyjaśniłam swoją sytuację finansową i zawodową.

Dostałam decyzję odmowną, z uzasadnieniem:
- moja sytuacja finansowa jest zła, ale w ciągu ostatniego roku moje dochody wzrosły aż dwukrotnie!
[Tak, wzrosły z 3 do 6 tys. Kwota długu - 8 tys.]

- co więcej, dług dziedziczy kilku spadkobierców, więc urząd nie może rozłożyć go na raty tylko jednemu
[a właśnie że może... i rozłożył... tylko nie mi, a pozostałym spadkobiercom, w tym drugiej żonie ojca, prowadzącej własną firmę. Niestety dowiedziałam się o tym zbyt późno, by złożyć odwołanie lub zażalenie]

Ot, logika Urzędu Skarbowego ;)

Urząd Skarbowy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 427 (513)

#58084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo mała, codzienna piekielność.

Spóźniona pędzę do domu. Przed wejściem do klatki elegancka pani w średnim wieku, słusznej postury. Futerko, kapelusz, ąę. Skutecznie zastawia drzwi, z telefonem przyciśniętym wciąż do ucha:
- Taaak, Kasieńko, już jestem, ale upewnię się jeszcze, blok nr X, bo wiesz, tu u was wszystko takie skomplikowane, miły pan ochroniarz mnie pokierował, ale wiesz, dziwne to takie, stoi teraz i mnie obserwuje (i wszystko słyszy; kolejne 2 minuty w tym samym tonie).
Pani tak zaaferowana, że mojego przepraszam nawet nie słyszy.
Wchodzi. Ufff. Staje przy domofonie.
- Kasieńko, tak stoję i nie wiem, jak to obsłużyć, mówisz, że jest instrukcja, ale to jak ja mam zadzwonić, bo zupełnie nie wiem, bo wiesz, w tych nowych blokach takie skomplikowane, nie nie wychodź po mnie, może za chwilę, bo pewnie i tak się zgubię (pani w międzyczasie przechodzi na podwójną komunikację, marudząc i do domofonu i przez telefon, Kasieńka otwiera, pani - wciąż trajkocząc - nie słyszy brzęczenia).

Udaje mi się zwrócić na siebie uwagę, przepraszam Panią, otwieram kartą drzwi, które zdążyły się z powrotem zablokować, przytrzymuję je, z uśmiechem puszczam panią przodem i... słyszę ciąg dalszy tyrady, niosącej się po korytarzu:
- Kasieńko, wiem, coś nam przerwało, jakaś pani, STRASZNIE NERWOWA, no wzięła coś nacisnęła, rozłączyło, no zupełnie nie wiem, wiesz, jak tak można, no tak, weszłam, ale wiesz...

Współczuję Kasieńce ;)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (771)

#55873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałam od NFZ zaproszenie na darmowe badania "babskie". Bardzo miło z ich strony, prawda?
Szkoda tylko, że nie wysłano go na mój adres, który zgłaszałam i potwierdzałam przy każdej wizycie w NFZ i u lekarza.
Nawet nie na adres zameldowania mojego męża (wpisany we wniosku o zgłoszenie mnie do jego ubezpieczenia).
Ani na jego adres korespondencyjny, podawany w NFZ.
Nie, wybrano adres pod którym mąż nie mieszka od kilku lat, pod którym nigdy nie był zameldowany, nie zapisał się też do tamtejszej przychodni.

Jak NFZ na to wpadł - nie wiem. Ale jestem pod wrażeniem!

NFZ

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (514)

#55671

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy domek letniskowy, wybudowany przez mojego dziadka w l. 70-80 w niewielkiej wsi na pd. Polski. Co istotne, nie jest to typowa miejscowość letniskowa, a zwykła wieś, w której gmina postanowiła odrolnić kilka działek, nie nadających się pod uprawy, więc oprócz nas i raptem 4 sąsiadów, reszta mieszkańców to lokalsi - i to o nich będzie historia, a właściwie seria historii, które miały miejsce od końca l. 80 do dziś.

- babcię budzi hałas na zewnątrz. W ogrodzie kręci się daleki sąsiad. Na widok babci oświadcza: "dzień dobry, ja po grzybki przyszedłem". I dalej zbiera nasze maślaki

- z ogrodu znikały porzeczki. Powoli, ale znikały. Zagadka wyjaśniła się po kilku dniach, gdy zobaczyłam może 5-letnią dziewczynkę, która z metalowym kubeczkiem i miną zawodowego szpiega czatowała pod naszą bramą, czekając aż wyjdziemy na spacer. Mama ją wysłała, żeby sobie pozbierała pod naszą nieobecność.

- w ogrodzie rośnie krzew winogron. Dzięki polskim genom owoce składają się w 90% z pestek i skórki a dzięki (ponoć) burgundzkim mają wysoką zawartość garbników. Znaczy się są kwaśne jak skurczybyk i w zasadzie niejadalne. Mimo to kilka lat temu postanowiłam produkować z nich własne wino. Udało się... dwa razy. Później już nigdy nie dotrwały do winobrania. Ani jedno. Na pewno nie przez ptaki, bo one raczej nie ucinają całych kiści i nie zadeptują trawnika ;)

- po dłuższej nieobecności zastaliśmy rozerwaną siatkę pomiędzy naszą działką a błotnistym nieużytkiem obok. Załataliśmy. Sąsiad przychodzi z pretensjami, bo będzie musiał prowadzić krowy z pastwiska naokoło

- innego dnia, inny sąsiad przychodzi z prośbą - żebyśmy zamykali bramę zewnętrzną tylko na zamek a nie na łańcuch z kłódką, bo przez niego nie może się dostać na działkę. A jak robił to do tej pory? Zdejmował metalową furtkę z zawiasów, a potem (jak to wytłumaczyć?...) delikatnie wysuwał ją wraz z ryglem z drugiej części zamka, osadzonej na słupku.

- do ok. 2000 r. po każdej roślince wkopanej do ogrodu po max. miesiącu zostawała dziura w ziemi

- pewnego dnia grupa sąsiadów-lokalsów weszła do ogrodu sąsiada-letnika z wiadrami i zydelkami, żeby zebrać porzeczki. Robili to bez skrępowania na naszych oczach, więc nikomu nie przyszło do głowy, że nie mają zgody właściciela. Właściciel bardzo się zdziwił, gdy przyjechał kilka dni później zebrać swoje porzeczki. Co ciekawe, zbieracze mieli klucze do ogrodu, bo sąsiad płacił im co miesiąc całkiem sporą kwotę za "dbanie o ogród".

- jednym z letników był emerytowany ksiądz, świetny człowiek, który m.in. odprawiał msze przed swoim domem w czasach głębokiej komuny. Kupił kiedyś deski od miejscowych i złożył je obok domu. Tej samej nocy nakrył wynoszących je złodziei. "Bo proszę księdza, myśmy chcieli je tylko wymienić na lepsze". Tak, to ci sami, którzy mu je wcześniej sprzedali.

- inna sąsiadka wróciła z Zachodu u samego schyłku komuny. Nie miała czasu, żeby doglądać prac, więc postanowiła wybudować dom tak, jak robi się to zagranicą - dając miejscowym robotnikom projekt i pełnomocnictwo do swojego rachunku. Dzięki kreatywnej księgowości był to najdroższy dom jaki powstał w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. A ma ok. 100 m2 ;)

- bez naszej wiedzy ścięto zdrowy, stary dąb, rosnący na naszej działce, ale już za ogrodzeniem, przy drodze. "Bo nam za dużo liści leciało na działkę"

- zlecaliśmy miejscowym "złotym rączkom" drobne roboty, płacąc uczciwe stawki. Ale farba na dachu przetrwała rok, płytki były położone krzywo a na zrobienie balkonu (niestety zapłacone z góry, bo "panie, materiały muszę kupić") czekamy już cztery lata. Materiałów też nie kupili. Więc już nigdy nikomu z nich nie zlecimy nawet przykręcenia śrubki.

- co kilka lat powraca pomysł założenia kanalizacji. Letnicy są za, miejscowi protestują. Dopóki można spuścić zawartość szamba do strumyczka płynącego pod lasem, po co przepłacać?

Nie chodzi mi o te porzeczki, winogrona i garść grzybów, ale ich mentalność. Przez te wszystkie lata żyliśmy z nimi zgodzie. Z wyjątkiem wspomnianej sąsiadki wszyscy przyjezdni byli zwykłymi szaraczkami, budującymi domki własnymi rękami, nie związanymi w żaden sposób z władzami i/lub partią, biedniejszymi nawet od lokalsów, którzy nielegalnie handlowali mięsem ;) My nadal pracujemy w budżetówce, za to prawie wszyscy miejscowi w ciągu ostatnich 20 lat zarobili "na saksach" na wielkie domy z ogródkami wymuskanymi jak na Wisteria Lane, pod którymi stoją po dwa auta i kilkanaście gipsowych krasnali. Mimo to nikomu z nich nie przyszło do głowy, żeby kupić sobie krzaczek porzeczek za 10 zł zamiast zbierać cudze, zasadzić jakieś słodkie winogrona tokajskie zamiast kraść nasze, wykręcające mordę i uczciwie wykonać zleconą pracę, by dostać kolejne fuchy.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 733 (781)