Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

innin

Zamieszcza historie od: 21 sierpnia 2014 - 20:21
Ostatnio: 23 sierpnia 2014 - 0:10
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1273
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 19
 

#61670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś obiło mi się o uszy pojęcie śmierci łóżeczkowej u noworodków. Gdy okazało się, że jestem w ciąży pierwszym moim zakupem nie było łóżeczko, czy buciki dla potomka lecz monitor oddechu. Małe urządzonko, które pomaga sprawować pieczę nad bezpiecznym snem maleństwa.

Córka urodziła się zdrowa.

Monitor włączaliśmy o ile o tym pamiętaliśmy.

2 tygodnie po porodzie, mała nakarmiona, wykąpana o 20 idzie spać. Godzinę później wyszłam do drugiego pokoju rozwiesić pranie. Po chwili słyszę alarm pochodzący z monitora. W pierwszej chwili, nie wiedziałam co tak piszczy. Jednak zaraz zorientowałam się o co chodzi. Pomyślałam jednak, że mała się obudziła i mąż wyjął ją z łóżeczka nie wyłączając urządzenia (już się tak zdarzyło). W tym momencie usłyszałam klikanie myszką lubego z trzeciego pokoju i zamarłam. Mała była w łóżeczku a alarm dzwoni! Nogi mi się ugięły, przed oczami czarno ale w porę się opanowałam i biegiem do córki. Wpadam do pokoju, dziecko z łóżeczka przerzuciłam na kanapę i próbuję ją obudzić. Nic z tego! Dziecko nie oddycha! Wstyd się przyznać ale w panice nawet nie wiedziałam jak udzielić pierwszej pomocy własnemu dziecku. Moje krzyki szybko zwabiły męża. Przejął małą w obroty a ja w tym czasie zadzwoniłam po pogotowie. Dosłownie po po paru sekundach już słyszałam R-kę. W tym momencie mąż wpadł na genialny pomysł i pobiegł z dzieckiem do kuchni, odkręcił zimą wodę po czym chlusnął dziecko tą lodowatą wodą po całym ciałku, łącznie z twarzą! Poskutkowało. Mała się spięła i zaczęła płakać. Ufff... Będzie dobrze...

Sanitariusze chwilę później wpadli do domu w gotowości do akcji. Wyjaśniłam, że jest ok, mała złapała oddech. Odetchnęli z ulgą. Zabrali mnie i córę na SOR w celu sprawdzenia co było przyczyną.

Badania, wyniki, skierowania do specjalistów nic wykazały. Dziecko zdrowe jak ryba. Ja się cieszę i to bardzo!

Tylko po co te docinki lekarzy typu:

"A kto Pani kazał kupować to urządzenie?!"
"A po co?!"
"A dlaczego?!"
"A czy to ma atesty? licencje? Bo jeśli nie to nic nie warte jest!"
"Dziecko na pewno głęboko spało, a pani to panikara!"

Po pierwsze: Nikt mi nie kazał, sama chciałam ;)
Po drugie i trzecie: Właśnie w razie takich wypadków!
Po czwarte: Niem wiem czy ma atesty i nie obchodzi mnie to! Uratowało moje dziecko!
Po piąte: Nie wiozłam dziecka do szpitala tylko dlatego że jakieś urządzonko wszczęło alarm! Zrobiłam to dlatego, że widziałam co się z nią dzieje, a monitor mnie jedynie "zawołał" na miejsce.

Żadnego z lekarzy nie interesowały potencjale przyczyny bezdechu tj. poród po terminie, zielone wody, niedotlenienie, masa antybiotyków jakie mi podawano w czasie porodu oraz straszliwy upał jaki wtedy panował. Najważniejsze było czy monitor ma atest.

A najśmieszniejsze było to, że po tych wszystkich wywodach, poproszono mnie aby ten monitor przywieść na oddział dziecięcy i monitorować małą ponieważ oni nie posiadają takiego "specjalistycznego" sprzętu!

Poza tą cała sytuacją dodam, że warto zainwestować w takiego "aniołka". Rzadko się zdarza aby się na coś przydał ale jeśli już to ratuje życie! Fałszywe alarmy, owszem, także się zdarzają, lecz mi to nie przeszkadza. Wolę się zerwać z łóżka te 3 razy w roku niepotrzebnie, niż spać spokojnie do rana i zastać przykrą niespodziankę...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (89) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (916)

#61667

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba każdy w swoim życiu choć raz widział gdzieś na trawce śpiącego Pana po spożyciu lepszych lub gorszych trunków. Ja tego typu obrazki widuję dość często. Cóż, nigdy takie widoki nie wywoływały we mnie większego zainteresowania. Do czasu.

Wracałam z koleżanką ze sklepu dość poźno, ok. godziny 1 w nocy. W pewnym momencie oczom naszym ukazał się Pan leżący na trawniku. Pierwsza myśl "śpi wymęczony żłopaniem wina". Lecz tu zapaliła się lampka kontrolna. Coś jest nie tak, nie wygląda jak ta cała masa śpiących krasnoludków pod ławką w parku, których miałam okazję oglądać. Podchodzimy bliżej, Pan nieprzytomny. Nachylam się i próbuję obadać sytuację. Schludnie ubrany, obrączka na palcu, w ręku telefon komórkowy. Od Pana co prawda czuć woń alkoholu lecz coś mi tu nie pasuje. Ok no to cucimy, nie było to łatwe. W końcu, po oklepaniu policzków i innych ceregielach, jest reakcja. Pan otwiera oczy, zdezorientowany, wystraszony. Pytam czy dzwonić po pomoc czy może jednak wszystko ok i mamy sobie pójść. Nie jest ok. Pan oznajmia, że ma padaczkę i potrzebuje pomocy. Pytam kontrolnie czy na pewno, uprzedzam, że jeśli nie jest ubezpieczony to poniesie koszty i tak dalej. Pomoc potrzebna. Prosi aby go nie zostawiać bo się boi i ze łzami w oczach dziękuje nam, że nie przeszłyśmy obojętnie. Cóż pozostało robić? Skoro Pan twierdzi, że pomoc potrzebna to po pomoc dzwonię.

Zadzwoniłam na pogotowie i opisałam całą sytuację. Przyjechali ekspresowo w 2 minuty. I tu się zaczęło:
(J)ja (S) sanitariusz
S - Jezuuuu....
J - Pan ma padaczkę, potrze...
S - A co wy się szlajacie po nocach i szukacie sensacji?! Domu nie macie?!
J - Proszę Pana, ten Pan ma padaczkę i...
S - Przez takie jak wy normalni ludzie to umierają w domach! Bo my przez was żuli zbierać musimy!
J - Ale...
S - Twoja matka by umarła przez Ciebie jakby w tej chwili potrzebowała pomocy!

Dalsza rozmowa nie miała sensu :/ Pana zapakowali, my poszłyśmy zniesmaczone.

O co chodzi? Czy naprawdę miałyśmy zostawić człowieka w potrzebie na ulicy tylko dlatego, że trochę wypił?
Zaznaczam, że nie był nawalony jak szpadel. Normalny facet wracający z imprezy do domu... A my już nie nastolatki aby Pan sanitariusz mówił do nas per "Ty"...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 486 (638)

1