Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

izamarkow

Zamieszcza historie od: 16 listopada 2016 - 6:02
Ostatnio: 24 grudnia 2019 - 8:33
  • Historii na głównej: 28 z 37
  • Punktów za historie: 8643
  • Komentarzy: 230
  • Punktów za komentarze: 958
 

#76149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długotrwałe przebywanie w pomieszczeniach zamkniętych może powodować sytuacje zapalne o nietypowym zakończeniu. Dzisiaj, na dwuosobowej sali doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy lokatorami na jakiś błahy, z punktu widzenia finału, temat.

Gdy uczestnicy stwierdzili, że argumenty słowne nie oddają skali problemu zgodnie przerzucili się do konfliktu fizycznego.

I tak jeden z oponentów spuścił powietrze z opon wózka inwalidzkiego kolegi na co poszkodowany zareagował wyrzuceniem kul ortopedycznych przez okno. Z siódmego piętra.

P.S. Przeciwnicy w dyskusji mają po ok. 80 lat. Wózek inwalidzki jest własnością oddziału radiochemioterapii. Kule należały do pacjenta z sali obok, który w sprzeczce w żaden sposób udziału nie brał. Obaj dziarscy panowie mają po jednej nodze.

Patrol pielęgniarski sprawnie zajął się pacyfikacją krewkich staruszków. Ja jadę na dół po kule. Dzień jak każdy inny.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (488)

#76110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cześć Mordy Piękne Nieprzeciętne. Nie ogarniam wprawdzie, które historie nadają się, Waszym zdaniem do piekielnych, ale tą historię (jeszcze świeżą) chciałem umieścić tu z trzech powodów:

a) dotyczy mojego najukochańszego owczarka niemieckiego o jakże staropolskim imieniu Diesel,
b) zdarzyła się niedawno, już podczas mojego obecnego pobytu na onko,
c) dotyczy bardzo aktualnego obcowania ludzi normalnych z tymi, najprościej ujmując, normalnymi inaczej,
d) bez najmniejszych wątpliwości skończy się rozprawą sądową, na której wypadki mogą się potoczyć w zgoła nieprzewidzianym przeze mnie kierunku.

Nie będę wdawał się w szczegóły genezy zajścia, ale za sprawą wysublimowanej niewiedzy tzw. personelu niższego mojego oddziału w soboty zacząłem uprawiać miły rodzaj sportu sobotniego pod nazwą „potrzeba sprawdzenia, czy przypadkiem nie ma mnie w domu”. Cała sztuka polega na wyczuciu chwili i bezwarunkowym powrotem do macierzy przed wieczorną wizytą lekarską. Tak więc, telefonicznie ustalam strategiczne punkty mojej samowolki z moją Mordką, sru w auto i za niespełna godzinę melduję się na parkingu pod klatką. Oczywiście oprócz domowego (zmielonego) obiadku oraz wyprzytulania mojej Mordki jedną z głównych nagród jest ponadgodzinny spacer z moim kundelkiem.

Nawet jak na german shephard wyjątkowo duży jest. Za wysoki, długi, szeroki i ciężki , co powoduje, że sam jego wygląd skutecznie zniechęca osiedlowe tłuczki do zaczepek. Poza tym mam Go od szczeniaka, wychowałem osobiście i mogę zaręczyć, że NIGDY nie był uczony agresji ani żadnych komend lub zachowań mogących tą agresję wyzwalać. Co więcej, on ich nawet nie rozumie. Zdawałem sobie nowiem sprawę jak potężną i groźną bronią może stać się 45-kg pies mieszkający właściwie pośrodku osiedla. Z w/w przyczyn spacery luzem odbywają się w lesie znajdującym się za moim osiedlem lub po drugiej stronie na nieużytkowanym wzgórzu. Padło na las. Dla mnie taki spacer jest cenniejszy niż wycieczka na Dominikanę z RMF, więc zamiast lampić się w kroplówkę ganiałem się po tym lesie konkurując długością wywalonego jęzora z dotychczasowym mistrzem tej konkurencji.
Do czasu.

Jak wiadomo, na świecie debili nie brakuje a i moje osiedle niespecjalnie od tej mądrej maksymy się odcina, więc ja, prawem Muphy’ego musiałem w końcu zostać „wylosowany” przez grupkę kwiatu naszej młodzieży w ubiorach lekkoatletycznych jak spółgłoska w „Kole fortuny” Pijanowskiego. Spacer w rozkwicie, patyk, aport, berek, ogólnie błogostan. Do czasu aż z naprzeciwka nie wyłoniło się trzech gówniarzy (18-24 lata) żądając ode mnie fajek, kasy, autografu - nieistotne. Powiedziałem, że jestem z psem (latał gdzieś po krzakach za patykiem) i żeby się odstosunkowali, bo może być draka. Źle trafiłem.

Po raz pierwszy nie byłem zachwycony, że mój pupil jest jednostką ogólnie w okolicy znaną i że jeden z nich nie tylko Go skojarzył, ale też był świadomy jak Go wychowywałem, bo nigdy się z tym nie kryłem przeciwnie - dumnie prezentowałem Jego cierpliwość do dzieci, łagodność i posłuszeństwo. Słowem kretyn. Byli pewni (ja też), że są bezpieczni. Po moim „spier… oddalcie się, nie mam czasu” dostałem w łeb, poprawili z kopa i jedyne co mi pozostało to ruchem jednostajnie przyspieszonym zaprzyjaźnić się błockiem z życzliwą pomocą Matki Grawitacji.

Wojownik ze mnie żaden, nawet bez chemii. No i było ich trzech. Ale jedna rzecz potoczyła się zupełnie niespodziewanie. Mój spokojny, ułożony, lubiący wszystkich ludzi kundelek dostał szału. Wprawdzie w pierwszych sekundach starcia zainkasował kilka ciosów, ale spłynęło to po nim jak gó*no po polityku. Ludzie! Pod buty można włożyć filmy instruktażowe jak to wyszkolony pies łapie bandziora za rękę i grzecznie przytrzymuje go do aresztowania. Jego zęby były po prostu wszędzie. Zanim wygrzebałem się z błota i odwołałem atak (na szczęście posłuchał natychmiast chociaż strasznie się trząsł)Z niepokonanych Prawdziwych Polaków została żałosna kupa zakrwawionych szmat błagających o litość. Ich ochota do walki nagle poszła się namiętnie kochać. W krzaki. Wezwałem tylko Policję bo dla tej Nadziei Narodu Polskiego Pogotowia fatygować nie zamierzałem.
I tu kwiatek.

Po przyjeździe Policji (przyznam, bardzo szybkim) i odebraniu zeznań zdarzenie zostało zarejestrowane jako napad z wymuszeniem, a reakcja Diesla jako obrona konieczna (taką notatkę podpisywałem). Dziękuję Szanownym Panom Policjantom. Wprawdzie sprawa w sądzie i tak mnie oczywiście nie ominie, ale dowódca patrolu powiedział, że doskonale znają całą trójkę i na rozprawie, jako oskarżyciel, będzie zeznawał na moją korzyść, bo to nie pierwszy ich wybryk, tylko pierwszy raz to oni dostali po dupie. Mnie wypuszczono do domu z informacją o konieczności złożenia jeszcze zeznań, ich do samochodu i w drogę. Za tydzień wychodzę ze szpitala i mam czekać na wezwanie.

Uprzedzam niektóre komentarze: Jestem dumny z postawy mojego psa, który, nie posiadając żadnego kształcenia w tym kierunku, potrafił bez wahania postawić się w obronie swojego opiekuna. Tym bardziej się cieszę, że nie potraktował mnie z rozpędu tak jak tamtych. Z mojej strony jestem gotów ponieść konsekwencje tego zdarzenia i zdania nie zmienię. Może to nie historia na ten portal, ale gdzieś się uzewnętrznić musiałem. Sorki.
P.S. Podobno grozi mi grzywna za nieupilnowanie psa bez kagańca. Jakoś to przeżyję.

na łonie natury

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (394)
zarchiwizowany

#76165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dosłownie sprzed godziny.
Wyszedłem sobie, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, na legalny spacr z moim Dieslem. Cisnę wzdłuż bloku i widzę jak z naprzeciwka zbliża się sąsiadka z nieodłącznym yorkiem na rękach (zawsze jest tak wynoszony). Yorki wyczesany, wygłaskany, obowiązkowa kokardka, słowem minichampion. Jako, że mój pies szczerze nienawidzi wszelkiego rodzaju szczekoszczurów ( chodzi o hałas, nie o rasę) natychmiast ściągnąłem smycz schodząc z chodnika an trawnik w celu uniknięcia konfrontacji. I wszystko było by cacy, gdyby zza bloku nie wyłonili się ONI. Panowie Strażnicy Miejscy. W tym momencie zrobiło mi się niemiło, bo mam za sobą mandatowe spotkania z tymi panami, więc tym bardziej zacząłem się oddalać z miejsca zagrożenia.
Ale tego, co nastąpiło później chyba by nikt nie przewidział. SM obrzucili mnie tylko bez słowa spojrzeniami nie zaczepiając i podążyli dalej chodnikiem w stronę sąsiadki z yorkiem. Uff udało mi się. Ale jeden ze strażników chyba postanowił pogłaskać psinę, bo wyciągnął rękę w stronę pieska. I mały go... uchamrał. Albo postraszył, dokładnie nie widziałem.
Kolega SM parsknął śmiechem, ale poszkodowany nie wykazał się poczuciem humoru. Wyobraźcie sobie, że wlepił babce mandat 200 zł za brak smyczy i KAGAŃCA! U yorka! No nie wiem czy aż tak bardzo potrzebował podniesienia swojego ego, ale litości...
Niespecjalnie przepadam za babą i Jej wrzaskunem, ale mam nadzieję, że jak kobicisko ochłonie to się jakoś od tego mandatu odwoła. Ja rozumiem przepisy, ble,ble, ale czy Ona ma temu psu kaganiec na szydełku zrobić? O ludzie...

spacer

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (169)

#76100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając opowieść Zibello #76096 skojarzyła mi się sytuacja z zeszłego roku. Na marginesie: jeżdżę Skodą fabią hatchback ze zdjętą tylną półką (zasłaniającą wnętrze bagażnika), co dosyć istotne.

Wracając z Żoną od lekarza, zatrzymałem się na przystanku autobusowym, żeby moja Mordka poszła już sobie pomieszkać, informując Ją jednocześnie, że z biegu podskoczę jeszcze tylko do mojego mechanika umówić się na jutro na zmianę, w drodze powrotnej zrobię jakieś zakupy i max za godzinę będę w domu, bo do centrum i z powrotem to migusiem. Magicznym słowem okazało się właśnie słowo "centrum". Klaśnięcie drzwiami, po chwili kolejne. Tylne. WTF? Wysiadła z przodu, wsiadła z tyłu? Nie. Baba, znana mi tylko z widzenia, władowała mi się do auta twierdząc, że jak jadę do centrum, to jej się nie opłaca czekać na autobus, że mogę już ruszać, bo jej się deko spieszy. Patrzę w bok - moja Mordka aż się popłakała ze śmiechu. Czemu?

Otóż zaintrygowany nietypową dla Niego sytuacją mój owczarek niemiecki (w porywach do 48 kg), podróżujący dotąd na poziomie podłogi bagażnika postanowił obczaić nietypową dla Niego sytuację, wstał (ledwo się mieszcząc pod podsufitką) i wystawił swój kochany łeb dokładnie pomiędzy tylnymi zagłówkami, czyli idealnie obok twarzy niedoszłej gapowiczki. Pani wydarła się tak histerycznie prosto w Jego ucho, że przestraszony ni to szczeknął, ni to warknął w każdym razie zabrzmiało to bardzo głośno i, niestety, agresywnie. Nagłe szarpnięcie się psa w bagażniku spowodowało też sporą turbulencję mojego niewielkiego wozidła. Pani wypadając z samochodu zrobiła to tak niefortunnie, że wykonała efektowny "pad na pysk" w błocko znajdujące się wzdłuż jezdni, przy okazji upuszczając torebkę i rozsypując całe zakupy z trzymanej w ręce reklamówki. Ja widząc, że oprócz zmiany koloru odzieży, nic się pani nie stało, dusząc się ze śmiechu opuściłem przystanek zwalniając miejsce autobusowi nadjeżdżającemu z tyłu. Ale to nie koniec.

Z racji, że moja Mordka w międzyczasie zdążyła po prostu udać się po prostu do domu wieczorem, miałem wizytę w/w gapowiczki... z Policją. Cwaniara najpierw wezwała patrol (nie wiem na jakiej podstawie), a dopiero z nimi udała się do mnie z łatwością zdobywając mój adres od pierwszej z brzegu osoby spotkanej na osiedlu. Razem z moim Dieslem stanowimy tak charakterystyczną parę, że naprawdę mało kto nie wie, gdzie mieszkam. Ale piekielność ujawniła się dopiero podczas konfrontacji: Pani zeznała:

a) podstępem zwabiłem ją do samochodu,
b) poszczułem ją wściekłym bydlęciem, które natychmiast trzeba uśpić,
c) wyrzuciłem ją z samochodu celowo, niszcząc jej odzież i zakupy.

Jak dowód przedstawiła:
a) paragon zakupowy z Biedronki z aktualną datą,
b) paragon z pralni, również z datą dzisiejszą.

W sumie niezabranie pechowej autostopowiczki, wyceniła na niecałe 170 zł plus, oczywiście mandat.

Po wysłuchaniu mojej i Mordki wersji oraz propozycji sprowadzenia dodatkowych świadków (na przystanku było kilka znajomych twarzy), policjanci, jak już się przestali śmiać, nie znaleźli powodu do interwencji i pouczyli o bezzasadnym wzywaniu patrolu oraz składaniu fałszywych powiadomień (nie wiem co nagadała wzywając patrol). Wszystko szczęśliwie rozeszło się po kościach, ale baba od ponad roku ostentacyjnie nie odpowiada na moje "dzień dobry", nadal uważając, że ukartowałem cały ten incydent. Może dlatego, że nawet Diesel, w momencie jak ją pozdrawiam, podejrzanie poparskuje pod nosem.

przystanek autobusowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (318)

#76048

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto tu był piekielnym ocenicie sami.

Od lipca u.r. z mniejszymi/większymi przerwami, szlajam się pomiędzy rodzinnym miastem, a Instytutem Onkologii w Gliwicach. Podczas jednego z pierwszych pobytów zostałem zakwalifikowany na chemię 24-godzinną. Polega to na tym, że pompa pracuje właściwie cały czas, zmieniane są tylko kroplówki w miarę pustoszenia poprzedniczek. Poruszać się z tm cholerstwem za bardzo nie ma jak. Można wstać, iść do toalety itp., ale pompa ma kilka alarmów (w tym ciśnieniowy), które zaczynają wyć jeśli coś im się nie spodoba. Przy zgodzie personelu medycznego można (nawet trzeba) wyprosić "zawieszenie kary" na ok. 2 h, w celu wykąpania/ogolenia się tudzież, jeśli stan zdrowia pozwala, obycia spaceru poza oddział.

Historia właściwa.
Parametry pozwalają, zgoda jest, mam 2 h czasu, żeby połazić w rozsądnych okolicach szpitala, po czym zgłosić się do kolejnego podpięcia. Przełom czerwca i lipca, pogoda marzenie - decyzja: cisnę na Stary Rynek (10 min. pieszo). Połaziłem, czas się kończy, pora wracać. Ale bym przecież nie pisał, prawda? Aha. Ważne! Krótki rękawek pokazuje opatrunki na rękach (nie po żyletce) oraz opaskę szpitalną, jestem też ubrany w dresospodnie.

Wychodzę zza rogu i... w ostatniej chwili odskakuję do tyłu, a miejscu gdzie przed chwilą były moje nogi parkuje przód jakiejś super bryki. Nawet nie zdążyłem się odezwać, gdy ABS wychodzący z bryki rzucił do mnie grubo mielonym mięsem na temat próby uszkodzenia jego super fury przez moje żałosne kolana, jednocześnie sugerując szybkie oddalenie póki łaskawie mi na to pozwala. Spojrzawszy na różnicę w gabarytach, wyobraziłem sobie kolizję osobówki z lokomotywą i poddałem się sugestii ABS-a, mimo że ZAPARKOWAŁ NA KOPERCIE DLA NIEPEŁNOSPRAWNYCH. Posiadam, niestety, taką kartę parkingową i wiem do czego i komu jest ona przyznawana. Cóż. Z koniem się nie będę kopał. Skręciłem za róg dosłownie ładując się w plecy Strażnika Miejskiego, wypisującego właśnie mandat parkingowy jakiemuż nieszczęśnikowi. Normalnie bym na to chyba nie wpadł, ale SM było czterech, a ABS jeden. Diabełek się obudził.
Dla własnego bezpieczeństwa byłem świadkiem akcji do samego końca, ale o tym za chwilę.

Podszedłem i grzecznie poprosiłem o info w zakresie mandatu dla w/w Pana. Wskazałem przyczynę interwencji i cała czwórka (rozsądnie) udała się ze mną w kierunku ABS-a. I się dopiero zaczęło. Pan, rzucając peta od razu rzucił we mnie wiązanką pt. "Co mi, k..., zrobi jak mnie dorwie". Potem już byłem tylko statystą. SM odsunęli mnie od siebie i przystąpili do procedur: 100 zł za zaśmiecanie, 200 zł za obrazę funkcjonariusza na służbie (im też się zdrowo usłyszało) oraz UWAGA! wg grafiku 500 (lub 800, nie pamiętam) zł za zajęcie miejsca uprzywilejowanego bez posiadanych uprawnień! Uff. Aż mnie to zabolało.

Po tym jak obdarowany popchnął jednego ze strażników, został skuty i przekazany patrolowi policji wezwanemu w międzyczasie. Mnie odwieziono pod samo wejście szpitala upewniając się, że bezpiecznie dotrę do siebie. Dobra rada od sympatycznych funkcjonariuszy brzmiała tak, abym powstrzymał się od wędrówek na Stare Miasto, bo fura była na gliwickich blachach, a przypadki chodzą po ludziach. Nie powiem, spacer nie był tuzinkowy. A wystarczyło mnie nie wyzywać. 10 min. później byłbym na oddziale zapominając zupełnie o chamskim incydencie.

PS. Leżę na onkologii w Gliwicach już czwarty raz, ale na spacer na Stary Rynek już się nie wybrałem.

policja

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (277)
zarchiwizowany

#76014

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na onkologii, leżąc już dłuższy czas, można się dochrapać piekielnych historii nie tylko ws lekarze - pacjenci. Zdarzają się takie sytuacje, że największym filozofom się nie śniło. Na początek małe wprowadzenie: Jak w każdym szpitalu obowiązuje całkowity zakaz palenia papierosów. Mniejsza jak jest przestrzegany, ważne co ludzie wymyślą, żeby chapnąć dymka. Specyfika oddziału polega na tym, że na początku i na końcu korytarza znajdują się trzyosobowe sale bez balkonu, natomiast pośrodku dwuosobowe z wymarzonym przez każdego nałogowca BALKONEM. Pech mój polega na tym, że pierwsze dwa pobyty trafiłem sale za, a dwa kolejne przed upragnionym obiektem westchnień palacza. Wiadomo. 23.00 - 0.00 żadna pielęgniarka bez wezwania po salach nie lata bo i po co, więc szczęśliwcy mogą spokojnie zamykać się na fajeczkę przed snem na zewnątrz, pilnując tylko, żeby dym nie dostawał się do środka. Wiadomo, że doświadczeni nikotyniarze pozbawieni dostępu do balkonu w pierwszej kolejności zabiegają zapoznanie tych pozostałych szczęśliwców. Dopuszczalne są roszady, przenosiny, sąsiedzkie wizyty itp. Sprawę komplikuje mocno sytuacja, gdy balkon otrzymuje niepalący (na kij rybie łyżwy), ale prawdziwa katastrofa następuje dopiero, gdy ten godny pożałowania abstynent na dodatek jest wrogiem papierosów. Dlatego rozpoznanie trzeba przeprowadzać z wyczuciem i finezją, byle się na pozycję spaloną nie wyekspediować. W jakąż euforię wpadłem dziś, tj. w poniedziałek widząc nowego lokatora w sali obok. Pusta sala też jest O.K., ale łatwiej o wpadkę, gdyż każdy ruch na nieobsadzonej sali powoduje przeważnie rutynową kontrolę naszych Szanownych Piguł, a wtedy jest bardziej lub mniej przyjemnie. Z racji iż podczas poprzedniego pobytu miałem przyjemność zapoznać Krzyśka wiedziałem, że nie pali i nie palił, ale dla znajomych zgadza się odgrywać rolę czujki po wieczornym obchodzie. No ale są przecież Prawa Murphy'ego. Ok. północy, po wcześniejszym stwierdzeniu, że na bramce jest akurat nieużyta zmiana ochroniarzy i na zewnątrz nijak wydostać się nie zdołąm, uderzyłem do Krzysia z petycją o chwilowe udostępnienie mi owego przybytku rozkoszy.Zaznaczył tylko, że zamyka za mną drzwi, bo lekko przeziębion jest, chcąwszy do ciepełka wrócić w odrzwia mam zastukać. Miodzio. Wieje jak cholera, ale nos w książkę (tablet) i dawaj.Jedna, druga... Kurczę książka fajna, ale już 1.30 to trzeci papieros na szybko i do łózia. Taa... Krzyśkowi się przysnęło. Prawo Murphy'ego. 1) zawsze śpi z muzyką na uszach 2) jestem w samej bluzie 3) nie mam więcej papierosów i nic do picia 4) pierwsza poranna wizyta jest zawsze o 6.30. Jak Go nie dobudzę, to mam w perspektywie 5 godzin stania na balkonie. Ludzie co ja tam wyprawiałem z tymi drzwiami i szybami... Jak już potłukłem sobie wszystko co miałem do potłuczenia, nauczony doświadczeniem siadłem żeby zebrać myśli. Pomogło. Pomyślcie zanim od pukania porobią się Wam dziury w kostkach. Przecież czytałem książkę. W szpitalu jest wifi ośla pało! Wujek Google, Centrum onkologii, centrala, ochrona i już po dwóch minutach rozmawiałem z ochroną na parterze: "Dobry wieczór. Dzwonię w troszeczkę nietypowej sprawie. Czy byłby Pan Tak Uprzejmy i Zadzwonił na ósme piętro, oddział B do pielęgniarek, że w sali 8.006 na balkonie uwięziony jest pacjent?" Usłyszałem tylko: Żarty se, kuchnia, robi. Bym wujowi nogi z pleców powyrywał" i... pierdyk słuchawką. Dzwonię drugi raz i tu Pan Ochroniarz się zdążył wybudzić, bo mnie chociaż wysłuchał. Niemniej, zanim pozbierał koparę z podłogo, musiałem powtórzyć swoją prośbę trzy razy. Obiecał, że zadzwoni natychmiast i odłożył słuchawkę.Zaraz. 5 min., 10 min. Zaczynam się trząść z zimna. Jest!!! Zapala się światło, ale w sali obok (mojej). Już chciałem głośno wyartykułować paszczą, że jestem w sali obok, gdy zostałem uwolniony przez: dwie pielęgniarki w strojach nocnych, dwóch ochroniarzy roześmianych odo ucha do ucha i maleńką salową, która, nie wiedząc czemu, dzierżyła oburącz w dłoniach mopa w pozycji najlepszego pałkarza. Tak długi czas oczekiwania na ratunek spowodowany był tym, że Siostry uwierzyły ochroniarzowi na słowo ,miej więcej tak jak on początkowo uwierzył mnie i biedny musiał pofatygować się na górę osobiście przekonując miłe panie, że ie jest na bani i to Mu się nie przyśniło. Myślicie, że to koniec mojej przygody? Ależ skąd! W sumie sześć osób biorących udział w akcji trochę szumu więc obudziła się osoba siódma. Zaspany zobaczył Walne Zgromadzenie Personelu i mnie w drzwiach i walnął dwie wielkie pięciozłotówki. Chcąc szybko zakończyć sprawę powiedziałem, że zasnął i prawie półtorej godziny trząsłem się na balkonie zanim mnie wypuszczono. Błąd. Duży błąd. Jak to do Niego dotarło, to wziął potężny wdech i ...tak się zaczął śmiać, że aż się popłakał. Ze względu na to, że wielkim chłopem jest śmiech też ma donośny. Przypominam, Jest już trzecia w nocy na całym obiekcie jeśli ktoś jeszcze nie śpi, to jest ta bank klient prosektorium. Będę próbował się wymknąć o 6.00 poza budynek szpitala żeby przeczekać pierwszą falę, ale z doświadczenia mam przechlapane jak woda w lany poniedziałek. No i w stresie nawet nie mogę sobie zapalić, bo pilnuje mnie pół szpitala. Dobranoc

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (59)

#75957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śledzę Was od lat, ale dopiero teraz spiąłem się w sobie i postanowiłem coś naskrobać. Tytułem wstępu: po kilkunastomiesięcznych badaniach, w końcu została postawiona końcowa diagnoza. Chcąc, nie chcąc, dorobiłem się niechcianego współlokatora, który, pomimo usilnych próśb, na razie nie zamierza opuszczać bezprawnie zajętego lokum. Jako człowiek mający do tej pory znikome doświadczenie szpitalne, przeżyłem niezły szok znajdując się nagle po drugiej stronie barykady. O służbie zdrowia napisano tutaj już baardzo dużo, więc postaram się trochę z innej beczki. Jak się spodoba, to opowiastek mam na pęczki.

Historia właściwa.
Każdy z pacjentów onko w Gliwicach ma obowiązek udać się do punktu pobrania i po ok. 2 godzinach, z wynikami udaje się do przypisanego mu gabinetu. Jako nowy, koniec języka za przewodnika, celem ustalenia co, gdzie, kiedy, dlaczego i czemu tak długo. Po zlokalizowaniu w/w punktu ujrzałem KOLEJKĘ. Policzyłem. Ustawiłem się jako 342! petent na końcu kolejki. Facjatę musiałem mieć skrajnie przerażoną (poza tym wymknęło mi się staropolskie "O kuchnia!"), bo jakiś lepiej zorientowany pocieszył mnie, że to tylko tak tragicznie wygląda, gdyż stanowisk jest sześć i wbrew pozorom kolejka posuwa się relatywnie szybko. Faktycznie. Wlepiłem nos w książkę (jestem czytoholikiem) i faktycznie, zamiast stać, "tuptałem" w kolejce, tak sprawnie dziewczynom szło. Ważne! Korytarz jest dość wąski, a poza tym po obu stronach ustawione są krzesełka dla osób, które stać po prostu nie mają siły ze względu na zaawansowanie choroby, więc tłok poważny.

Wszystko to odbywa się bez przepychanek, "pan tu nie stał" itp. Ogólnie kultura osobista na dość wysokim poziomie. Ale przecież by mnie tu nie było. Będąc gdzieś w połowie kolejki z nosem wlepionym w tablet, usłyszałem, dochodzące z tyłu dziwne odgłosy: szuranie, sapanie, klekot krzesełek, oraz narastające pomruki niezadowolenia. Odwracam się... O ŻESZ... BABA ok. 160 cm wzrostu, 110 kg wagi, egzamin tynkarski wyklepany pięknie na mordzie, ciśnie między krzesełkami, a kolejką. W lewej ręce torebka podręczna waląca bez wyjątku po łbach siedzących pacjentów, a w prawej neseser na kółkach wielkości Fiata 126p, radośnie podskakujący na stopach osób stojących. I ciśnie do przodu jak fala przyboju nie zwalniając tempa.

Ktoś wreszcie nie wytrzymał:
- Nie widzisz, durna babo, że tu jest kolejka i wszyscy czekamy na pobranie krwi?
Odpowiedź wywołała opad kopary nawet na najodporniejszych:
- Przecież widzę, że jest kolejka do pobrania krwi, ale ona mnie nie dotyczy, BO JA JESTEM CHORA!!!

Ludziska! Paraliż ruchowo - umysłowy był tak głęboki, że babsko w międzyczasie zdołało dotrzeć niemal pod drzwi gabinetu. Pierwszy odzyskał mowę pan rozpoczynający sprzeciw obywatelski:
- To my tu, kuchnia, jak idioci od rana stoimy, bośmy myśleli, że papier toaletowy rzucili! Spier... oddal się, kuchnia, na koniec kolejki, póki jeszcze mnie nerw do końca nie chycił!

Tutaj puściła w końcu blokada umysłowa całej reszty i bardziej lub mniej grzecznie wytapetowana reklama obory, została wyekspediowana na koniec kolejki. Poszedłem na izbę przyjęć, więc finał poznałem kilka godzin później.

Otóż awantury od początku słuchała szefowa tych pań od pobierania, ale uznała, że kolejka daje sobie radę, postanowiła wstrzymać się z interwencją. W tym miejscu należy wskazać, że personel Centrum Onkologii stoi na bardzo wysokim poziomie i widocznie pani pomyślała sobie, że od siebie też coś dorzuci. To już zapoznałem od nowego "kolegi z celi" jak już się zapoznaliśmy. Otóż on był świadkiem zakończenia tej deprymującej sytuacji.

Babsko odstało swoją kolejkę, wmawiając cały czas nowo przybyłym swoją wersję wydarzeń "dogadując" przy tym personelowi. P.Pielęgniarka doczekała się w drzwiach na pacjentkę i położyła ją jednym sierpowym zakończonym nokautem:
- Rozumiem, że przeczytała pani regulamin naszej placówki i podpisem zobowiązała się do jego przestrzegania?
- Tak,tak, zaraz przy wejściu.
- W takim razie proszę natychmiast usunąć walizki z korytarza i wrócić jak już pozbędzie się tego balastu. Jak pani poprosi, to pacjenci panią pewnie przepuszczą.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (336)