Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jasmin

Zamieszcza historie od: 3 września 2012 - 11:03
Ostatnio: 17 listopada 2015 - 4:30
  • Historii na głównej: 11 z 11
  • Punktów za historie: 9263
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 80
 

#66118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wołaniem o pomoc.

Późne lata 80. Siostra mojej babci poszukuje lokum, więc dziadkowie proponują jej zamieszkanie w małej kawalerce tzw. "dobudówce" w moim rodzinnym domu. Mijają lata, moi dziadkowie kolejno umierają, ale ciocia nikomu nie wadzi - ma osobne wejście do mieszkania, żyje sobie własnym życiem, więc nadal mieszka "z nami". Relacje cioci z moimi rodzicami są bardzo chłodne, nie przepadają za sobą od początku, ale bez większych konfliktów.

Około rok temu stan zdrowia cioci zaczyna intensywnie się pogarszać. Po pobycie w szpitalu jest już zupełnie inną osobą, zaczyna wymagać opieki - pomocy przy myciu czy gotowaniu. Obie z mamą w tym czasie pracujemy, więc gdy zaczynają się problemy z chodzeniem i każdorazowo trzeba pomagać jej w dojściu do toalety, przestajemy sobie radzić. Niedługo potem ciocia praktycznie przestaje się samodzielnie poruszać.

Kto kiedykolwiek miał styczność z opieką nad starszą, leżącą osobą doskonale mnie zrozumie. Zmienianie pampersów i przeraźliwy smród w całym mieszkaniu, którego nie zabije nawet wiadro domestosa. Mycie, karmienie, podnoszenie (ciocia swoje waży), przebieranie, pranie pościeli niemal codziennie.

Mama podejmuje decyzję o złożeniu wniosku do GOPS-u w imieniu cioci o umieszczenie w Domu Pomocy Społecznej. Według polskiego prawa, obowiązek opieki nad starszą osobą należy wyłącznie do najbliższej rodziny - dzieci lub rodziców. Ciocia nie posiada najbliższej rodziny, a jednocześnie wymaga całodobowej opieki. Pracownica GOPSU, która przychodzi na "rozeznanie" oferuje nam osobę do pomocy 2 godziny dziennie za JEDYNE 25zł za godzinę. Z uśmiechem informuje, że owa osoba może zrobić zakupy czy przygotować posiłek. Odmawiamy z oczywistych względów - emerytura cioci wynosi 1100zł, a koszt zupełnie nieprzydatnej przygody z GOPSem to 1500zł.. Cóż za okazja! Zredukowanie opieki z 24 do 22 godzin dziennie za jedyne 1500 na miesiąc! Po odczekaniu 3 miesięcy - odmowa. W uzasadnieniu między innymi:

- mama odmawia pomocy ze strony GOPSu w postaci odpłatnych wizyt,
- ciocia zamieszkuje obecnie w domu należącym do mamy, więc jej OBOWIĄZKIEM jest opieka,
- i coś co zupełnie powaliło mnie na kolana... UWAGA! ciocia "nadal posiada sprawne ręce", więc w opinii pracownicy GOPSu MOŻE SAMODZIELNIE ZMIENIAĆ SOBIE PAMPERSY.

Odwołujemy się "wyżej", przygotowując "mocne" pismo przy pomocy prawnika. Kolejna odmowa.

Na ten moment moja mama jest bliska zrezygnowania z pracy. Ciocia praktycznie nie kontaktuje, robi pod siebie, nie jest w stanie utrzymać samodzielnie łyżki, krzyczy po nocach, całymi nocami nie śpimy.
Złożyłyśmy wniosek do sądu, ale mam nieodparte wrażenie, że kolejny raz poniesiemy klęskę.
Pomocy!

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (571)

#60617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez dłuższy czas pracowałam w małopolskim Chrzanowie. Kto to miasto zna, wie jak dużą jego część zamieszkują Romowie. Na każdym rogu, czy to na rynku, czy na osiedlach codziennie spotkać można chłopców z akordeonami, starsze cyganki zaczepiające przechodniów aby powróżyć czy młodych chłopaków sprzedających podrobione telefony/zegarki/radia. Najczęściej jednak na ulicach widać żebrzące matki z małymi dziećmi czy dziewczynki zaczepiające przechodniów o kilka groszy "na chleb".

Kilka kilometrów od Chrzanowa, przy głównej drodze, znajduje się stacja benzynowa, na której często tankowałam wracając z pracy. W tym samym budynku co stacja, znajduje się dość drogi hotel oraz restauracja. I tam właśnie można ujrzeć jak pięknie cygański biznes kwitnie.

Na parkingu przed hotelem często można było zauważyć cygańskie schadzki i biegające dzieciaki - te same, które codziennie widywałam na rynku czy w przejściu podziemnym.

Któregoś dnia w kolejce do kasy obserwowałam cygańskiego chłopca, na oko 5-6 lat, pakującego do koszyka na oślep wszelkiej maści słodycze, chipsy, resoraki i inne gadżety miłe oku dziecka. Podszedł do sąsiedniej kasy z pełnym koszykiem i wyciągnął dwa stuzłotowe banknoty.
Trochę mnie zaskoczyło, że taki maluch sam na stacji robi zakupy, szczególnie, że kilkaset metrów dalej jest zwykły, osiedlowy sklep, a każdy wie jaką marżę nakładają stacje benzynowe. Kasjerzy jednak w ogóle nie wyglądali na zaskoczonych.
Jakież było moje zdziwienie kiedy w luźnej rozmowie z pracownikiem stacji, dowiedziałam się, że w hotelu mieszka kilka cygańskich rodzin. Od wielu miesięcy. Wynajęcie najtańszego, czteroosobowego pokoju w tym hotelu kosztuje dokładnie 260zł.

Jakie więc trzeba mieć dochody, aby na miesiąc wydawać na lokum niemal 8 tysięcy złotych, a sześciolatkowi dawać do ręki dwie stówy na słodycze i resoraki?

Też mam dobre serce, ale niech mnie Bóg broni od szalonych pomysłów wręczenia cyganowi choćby złotówki.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (616)

#60592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świeża historia z jednego z Krakowskich szpitali.

Mój wujek w tamtym roku przeszedł wylew, na szczęście dzięki szybkiej reakcji prawie całkowicie doszedł do siebie. Jest też zaawansowanym cukrzykiem, ale żyje normalnie, jeździ samochodem, pracuje.

Któregoś dnia po prostu nie wstał z łóżka. Oprócz problemów z poruszaniem zrobił się otępiały, prawie nie mówił. Zapadła decyzja o zabraniu go do szpitala. Kilka godzin spędzonych na SOR-ze, gdzie wykonano podstawowe badania, po czym został odesłany do domu z diagnozą "ma odpocząć" oraz polecenie umówienia się na wizytę do lekarza rodzinnego, a następnie kardiologa ze względu na wątpliwy, lecz niegroźny wynik EKG.

Kolejny dzień traumatyczny - wujek nie wstaje, nie podnosi nawet głowy, nie mówiąc już o załatwianiu potrzeb w toalecie. Lewa strona twarzy lekko opadnięta, co może świadczyć o kolejnym wylewie. Wieczorem kolejny kurs do szpitala, tym razem karetką z przychodni.

Przyjmuje go ten sam gburowaty, zbulwersowany lekarz, oznajmiając iż swoje w kolejce do kardiologa trzeba odczekać, a nie od razu na oddział się pchać. Że przecież wujek swoje lata już ma (60 na karku), po wylewie, cukrzyk i że okazem zdrowia to on nie będzie już. O objawach neurologicznych - opadnięta lewa strona twarzy czy słabsza lewa ręka, nawet nie chce słyszeć, bo "Ci po wylewach" tak mają. Coraz bardziej wściekły, uparcie odsyła wujka do domu.
Może to ze mną jest coś nie halo, ale chyba nie trzeba być lekarzem, aby stwierdzić iż coś jest nie tak, jeśli normalny, sprawny człowiek z dnia na dzień staje się niemal warzywem?

Interweniuje moja mama, wieloletnia pielęgniarka, nakazując grozić lekarzowi NFZ, skargami, sądem, telewizją, barykadowaniem drzwi i czym się tylko da.
Mimo oburzenia lekarza wujek zostaje na oddziale, jeszcze tej samej nocy ma wykonane badania neurologiczne.

Wujek ma nieoperacyjnego krwiaka na mózgu.
Nie wolno mu nawet samodzielnie odwrócić się na drugi bok. Czeka go długa hospitalizacja o ile w ogóle przeżyje.
Dziś mogłoby go już nie być.

krakowski szpital

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (425)

#53125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni pracodawcy.

Salon urody. Zatrudnienie za minimalną krajową + obiecana premia procentowa, w przypadku kiedy przekroczę określoną przez pracodawcę sumę utargu miesięcznego. Minimalna krajowa nie brzmi może zachęcająco, ale już z obiecanym procentem nieźle się prezentuje.

Zaczynam właściwie od zera, salon świeżo otwarty - zdobywanie klientów, tworzenie "marki", pełne zaangażowanie, które "powinno" zaprocentować.

Po jakimś czasie udaje się przekroczyć pułap premiowy. Zacieram ręce, bo ciężko samodzielnie się utrzymać za te parę groszy. Szczególnie, że kosztowało mnie to wiele pracy i nadgodzin.
W dzień wypłaty telefon od szefowej - przygotować wszystkie faktury z danego miesiąca.

Od premii zostają mi odliczone zarówno wszelkie zużyte materiały, jak środki czystości, kawa i herbata dla klientów, papier do drukarki, worki na śmieci, WSZYSTKO! Aż po papier toaletowy.

Wysokość premii - 13zł.

Od tamtej pory, będąc np. u fryzjera, zastanawiam się, czy farba, którą szanowna pani nakłada mi na głowę, nie jest czasem odliczana od jej wypłaty..

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 787 (823)

#52741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie niesmacznie.

Moja ciocia ma niewielką działkę naprzeciw mojego domu. Na działce stoi stara chatka, mały parterowy stary domek, z polową toaletą ze słynnym serduszkiem nad drzwiami.

Lata 90. Dom stał pusty, więc kiedy ciocia otrzymała propozycję wynajmu, bez zastanowienia się zgodziła, zawsze to dodatkowy grosz.
Do domu wprowadziła się piekielna rodzina - mąż, żona i kilkoro dzieci. "Znajomi znajomego". Od razu zaczęły się całonocne libacje, krzyki dzieci których nie sposób było nie słyszeć mieszkając naprzeciwko. Patologia pełną parą, bieda aż piszczy, a na flaszkę zawsze jest, jak to często bywa.

Do domu nie było doprowadzonej wody - trzeba było nosić ją ze studni wiadrami. Wyobraźcie sobie ośmiolatka, który próbuje donieść do domu dwa pełne wiadra wody, część rozlewa bo nie może unieść, ojciec patrzy na to stojąc w drzwiach, podchodzi do małego i daje mu "z liścia". Mały się przewraca i calusieńki mokry wraca z wiadrami do studni. Zimą.

Zaznaczę też, co później będzie istotne, że toaleta była na zewnątrz, więc zazwyczaj zimą załatwiali się do wiadra, które później maluchy wynosiły.

Byłam wtedy dzieckiem, więc nie do końca rozumiałam powagę sytuacji, ale moi rodzice często kupowali dzieciakom słodycze, oddawali moje zabawki i stare ubrania. Wiadomo - żal.

Cioci też było żal dzieciaków, więc kiedy po kilku miesiącach przestali płacić czynsz - odpuściła. Dom i tak stałby pusty. Jedyny rachunek jaki mieli do zapłaty to prąd. Po kolejnych kilku miesiącach za prąd również przestali płacić. Ciocia długi czas płaciła i słuchała wiecznych obietnic, że oddadzą co do grosza. W końcu miarka się przebrała. Poprosiła ich o oddanie domu. Walka trwała długo, od błagania poprzez groźby. W końcu się wyprowadzili.

Zaraz po wyprowadzce ciocia chciała wysprzątać dom. Zawołała mnie, czy nie pomogłabym jej w sprzątaniu. Zgodziłam się chętnie, ale kiedy otworzyła drzwi buchnął ze środka potworny odór.
Tak. Wiadra z wszelkimi możliwymi wydzielinami ludzkiego ciała były porozlewane po podłodze i ścianach. Na największej ścianie widniał napis "Ty ku**o!". Zniszczone meble, pocięte prawdopodobnie siekierą.

Wdzięczność ludzka nie zna granic.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (691)

#52742

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W latach 90 miałam piekielnych, patologicznych do szpiku kości sąsiadów. Niemal każda historia o nich nadaje się na piekielnych, ale opiszę jedną sytuację, która mówi wszystko.

Nieopodal mojego domu w tamtych latach był bar. Zwykła wiejska tania knajpa dla miejscowych żulików, otwarta do ostatniego klienta.

Sąsiedzi doczekali się licznego potomstwa. W tamtym czasie ich najstarsza córka miała ok. 7 lat, była mniej więcej w moim wieku. Niedawno urodził im się najmłodszy syn.
Sąsiedzi byli stałymi bywalcami baru - zazwyczaj zamykali w domu dzieci i wracali nad ranem, po drodze wrzeszcząc i awanturując się.

Późna noc. Przeraźliwy dzwonek do drzwi. W progu owa siedmiolatka z niemowlakiem na ręku. Rodzice zamknęli ich w domu z chorym niemowlakiem, który tak strasznie płakał, że mała spanikowała. Wybiła szybę w kuchni na parterze i wyskoczyła z małym przez okno. Niemowlak miał wysoką gorączkę, zabrało go pogotowie.

Mała bohaterka - "za karę" - kilka dni chodziła z siniakiem pod okiem.

Nie wiem czy odebrano im dziecko, bo dość szybko wyprowadzili się gdzieś do rodziny i tyle o nich słyszano.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1118 (1142)

#51669

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajome małżeństwo pod czterdziestkę od kilku lat starało się o adopcję dziecka. Własnych mieć nie mogli mimo wielu lat starań, zdecydowali że chcą dziecko - ze względu na swój wiek już nie bobasa, ale starsze, ok 6-7 lat.
Finansowo ustatkowani - duży dom z ogrodem w małym miasteczku, na parterze domu od lat własny, dobrze prosperujący interes. Bardzo sympatyczni, spokojni i wzorowi sąsiedzi.

Starania o adopcję trwały latami, a to dlaczego? Ze względu na "wymagania", nazwane pięknie przez urzędników "sugestiami":
- remont wcale nie starego domu - od podłogę po sufit
- nowa zewnętrzna elewacja w domu
- wymiana ogrodzenia (w dobrym stanie)
- wymiana żwirowego parkingu pod domem na kostkę brukową
- zmiana samochodu na większy i nowocześniejszy (byli w posiadaniu Matiza)
Nie mówiąc już o szczegółowych wywiadach środowiskowych, niezapowiedzianych kontrolach i niezliczonej ilości podobnych formalnośći.

W efekcie - po wprowadzeniu wszystkich sugerowanych "zmian", dzieciaczek do nich trafił i chowa się wspaniale, ale powiedzcie mi... czy porzucone dziecko z Domu Dziecka naprawdę potrzebuje do szczęścia nowej kostki brukowej, czy kochających rodziców?

adopcja

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1491 (1529)

#45730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia mojej mamy, pracującej na karetce.

Wezwanie na wieś. Prawdopodobnie zgon. Wzywa ojciec - syn zmarł przez sen. Starsi państwo od wejścia ekipy bombardują ekipę wyjaśnieniami - a że zawał pewnie, że przez sen umarł, panii... słaby był, chorowity zawsze, no zawał jaki czy co.. .
Wiadomo - zbadać trzeba, zgon stwierdzić nawet, ale matka w drzwiach stoi i do pokoju nie chce wpuścić. Rękami się zapiera.
- Paniii... tu karawanu trzeba, a nie lekarza. Bo on to zawsze chorowity. Bo przez sen przecie.

Ekipa niemal taranuje matkę. I fakt - na pierwszy rzut oka zgon. Facet siny, co ważne - ubrany w śnieżnobiałą koszulę, pod krawatem. Od razu rzucają się w oczy ręce - brudne od sadzy i kurzu, niemal czarne, to samo twarz, cała usmarowana.
Skąd więc ta śnieżnobiała koszula? No jakim cudem...
Odwiązują krawat, odpinają koszulę - ślad po sznurze jak byk. Powiesił się. W kotłowni.

- Paniii... bo to wstyd taki przed sąsiadem!

pogotowie ratunkowe

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1054 (1096)

#44834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama od lat pracuje na karetce. Oto jedna z historii przez nią opowiedzianych.

Wezwanie na wieś, facet leży na środku ulicy, nieprzytomny, raczej pod wpływem. Przyjeżdżają, faktycznie gość nie pierwszej trzeźwości, nic wielkiego mu nie jest, ale zabrać do szpitala muszą. Przy sobie żadnych dokumentów nie ma, a rodzinę jakąś zawiadomić trzeba.
Akurat drogą przechodzi starsza Pani, mama zaczepia więc, czy czasem szanowna pani delikwenta nie zna.

- Nie znam! Dej pani spokój, pijoczyna jakaś, nie znam! On na pewno nie stąd, bo bym wiedziała! Pierwszy raz na oczy chłopa widzę! Lump jakiś!
Pani soczyście spluwa, po czym szybko się oddala.

No nic, zraz za panią pojawia się kolejny przechodzień, który dostaje to samo pytanie.
- Pani, ale przecie tam matka jego idzie. - odpowiada pokazując dobitnie palcem na panią oddalającą się szybkim krokiem.

służba_zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 956 (1014)

#39714

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w małej miejscowości, ok. 40 km od dużego miasta powiatowego. Do pracy dojeżdżam busem, niestety kursów jest stosunkowo mało, a dojeżdżających masa. Wiąże się to z tym, że busy zazwyczaj pękają w szwach, a nieodpowiedzialni kierowcy ładują ludzi dopóki da się zamknąć drzwi. Wsiadam mniej więcej w połowie kursu busa, więc zwykle mogę zapomnieć o miejscu siedzącym.

Wspomnę, że mam problemy z ciśnieniem i problemy krążeniowe. Jako dziecko regularnie mdlałam w kościele, wszelkie "stojące" uroczystości omijam łukiem, bo momentalnie odlatuję.

Do rzeczy.
Sierpniowe upały, temperatura w okolicach 35 stopni. Wsiadam, w środku chyba z 50 na plusie, tłok, ludzie ściśnięci jak sardynki w puszce. Myślę - O matko. Ludzie dosiadają, dosiadają... Nie ma już czym oddychać. Stoję twardo, ale czuję, że robi się ze mną coraz gorzej.
Rozglądam się dookoła - same starsze panie na miejscach siedzących, a przecież nie będę babci o miejsce prosić. Staram się znaleźć punkt podparcia, bo zaczynają się mroczki przed oczami. Kładę rękę na oparciu najbliższego fotela, na ręce głowę i w tym momencie czuję znajome uczucie – fala krwi z nosa. Nawet nie wpadłam, żeby chusteczki poszukać, twarz przetarłam ręką. Krew wszędzie w dużej ilości kapie już na podłogę.
Myślę - to koniec. Po mnie. Lecę. Przed oczami ciemno, no zemdleję.

Jak przez mgłę słyszę głos Wybawiciela gdzieś z tyłu pojazdu:
- Proszę pani!! Proszę sobie tu usiąść!! (swoją drogą jak mnie wypatrzył przez ten tłum?)
Parę głębokich oddechów i przedzieram się do tyłu.

Obok fotela pana Wybawiciela stoi Piekielna pani 30+, typ zatrzaśnięty w solarium, skórzana mini, kabaretki, piętnastocentymetrowe szpile. W momencie, gdy pan wstał żeby zrobić mi miejsce, Piekielna - klap! Myknęła za jego plecami i wygodnie usadowiła się na "moim" miejscu.

Wybawiciel bordowy się zrobił, tłumaczy spokojnie Piekielnej, że tu się pani źle poczuła, trzeba miejsce zrobić. Ale nie!
Bo ona wcześniej wsiadła i dłużej stoi.
Bo przecież tamten pan wstał, to wolne było.
Ona od początku kursu jedzie i jej się należy.
BO BUTY JĄ OBTARŁY!!!
Na mnie, zmieniającą kolory jak kameleon od żółtego po zielony, z solidnie rozmazaną na twarzy krwią kapiącą z brody – Piekielna nawet nie spojrzy.
Dopiero po kilku minutach, gdy w busie obudził się chór oburzonych, strzelających wzrokiem jak piorunami - pani wstała i wróciła na swoje miejsce stojące koło fotela.

Przez dalszą drogę robiła wszystko aby uprzykrzyć mi życie, dosłownie leżała na mnie zapierając się nogami z całych sił. Jakby mogła, to wypchnęłaby mnie pośladkami razem z szybą lub usiadła mi na ramieniu. Wysiadałam przed końcem trasy, więc w końcu odzyskała swoje upragnione miejsce, rzucając w moją stronę piekielny uśmiech i głośne: "HAHAAAA!!!"

Widzisz, a nie grzmisz.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 740 (798)