Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jaydeex

Zamieszcza historie od: 7 sierpnia 2016 - 19:14
Ostatnio: 22 września 2020 - 16:21
  • Historii na głównej: 10 z 11
  • Punktów za historie: 1747
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 244
 

#85985

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło mi się wejść do pewnego przybytku raczej mało przyjemnie się kojarzącym większości ludzi, a był to sąd rejonowy w pewnym mieście na literkę J.

Nieważne co tam miałem do załatwienia, nie jest to istotne. Co jest zatem istotne w tej krótkiej opowieści? Ano jako, że to sąd, poważna instytucja itp. itd. na wejściu wyposażony jest w bramki tzw. detektory metalu. Niby nic prawda? Na lotniskach też przecież są.

Przechodzę przez tą bramkę z plecakiem na plecach i bramka wyje, stoję za bramką i nie bardzo wiem, iść? Nie iść? Wyciągną gnaty i posiekają mnie ołowiem? Nie! Nic z tych rzeczy bo dwójka ochroniarzy za bramkami, dwa łosie w stylu Robbbie and Bobbie stoją z brzuchami prawie zrywającymi guziki z koszul i w wyśmienitych humorach plotkują sobie w najlepsze:).

Nie jest to odosobniony przypadek, miałem okazję witać w progach tejże instytucji parę razy, za każdym razem to samo, wchodzę, bramka wyje, ochroniarze maja to w 4 literach. Dochodzę do wniosku, że mógłbym tam wnieść niewielką głowicę atomową na pleckach i łubudubu :).

Sąd rejonowy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (173)

#80782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny "miszcz" kierownicy skłonił mnie do opisania sytuacji drogowej panującej na osiedlu, na którym obecnie mieszkam.

Pierwszym sporym problemem, który ciągle powtarza się na osiedlu to nie używanie kierunkowskazów. Nie wiem dlaczego panuje chyba przekonanie, że skoro jestem na osiedlu, to mnie zwalnia od używania tych cudów techniki. Drogi osiedlowe ułożone są na kształt siatki, nie jest to jedna prosta droga przecinająca całe osiedle. Najgorsze jest jedno konkretne skrzyżowanie w kształcie litery T. W tym miejscu 80% kierowców skręcających w lewo nie włącza kierunkowskazu. W tym miejscu jest także spory ruch pieszych. Żeby dostać się z jednego punktu na osiedlu na drugi trzeba pokonać tą drogę.

Widząc samochód jadący bez kierunku logiczne by było, że pan szofer jedzie prosto, więc można przejść, otóż nie - pan szofer skręca bez sygnalizacji, nagle jest ostre hamowanie, trąbienie, bo pieszy znajduje się na środku drogi tuż przed maską rydwanu pana buraka.

Drugim problemem jest brak ostrożności na osiedlu, prędkość, brawura i ogólnie przyjęta głupota. Jako, że jest to osiedle budowane za komuny, to miejsc parkingowych jako takich praktycznie brak (chyba nikt w tamtym okresie nie przewidywał, że zwykły obywatel będzie posiadał takie dobro luksusowe). Nie mam żadnych pretensji do ludzi parkujących samochody, bo miejsca brak, więc każdy parkuje gdzie się da. Auta zaparkowane są po obu stronach dwu pasmowej drogi osiedlowej przez co robi się z niej ścieżka na środku drogi wystarczająca na jeden pojazd. Przejeżdżając w takim miejscu należy zachować ostrożność, jechać powoli i mieć oczy szeroko otwarte. Nie każdy to rozumie i większość ciśnie swe pojazdy do deski aż się asfalt zawija, jakby jednemu czy drugiemu wyskoczyło z pomiędzy samochodów dziecko, to by nawet nie wiedział co się stało (na szczęście jeszcze do tego nie doszło).

Trzeci problem to połączenie "miszczów" z normalnymi uczestnikami ruchu drogowego. Tu się to objawia przeważnie na krótkiej (około 300-400m) drodze wjazdowej na osiedle. Normalnie i ostrożnie jadący pojazd spotyka się z dezaprobatą pojazdu mistrza kierownicy jadącego za nim, a chcącego przycisnąć swoje TeDeIi. Najpierw siedzenie na zderzaku, trąbienie, następnie redukcja, gaz do dechy -> chmurka za pojazdem i przed skończeniem manewru wyprzedania hebel, bo jest skrzyżowanie. Już parę "dzwonów" było przez takie zachowanie.

Smaczku dodaje fakt, że większość idiotyzmów powodują kierowcy samochodów marki Audi (dopiero teraz zrozumiałem stwierdzenie "cztery zera na masce, piąte za kierownicą"), następnie za Audi na liście przebojów właściciele pojazdów marki BMW. Nikogo naturalnie nie obrażam, ale tak to się przedstawia z moich obserwacji.

drogi osiedlowe

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (149)

#80778

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka krótka, więc nie będę się zbytnio rozpisywał. Przychodzi znajomy znajomego z laptopem do naprawy. Daje mi komputer do ręki i tak do mnie mówi:

Znajomy: - Jak naprawa będzie kosztowała więcej jak 10zł, to nie naprawiaj.
Ja: - Ty, ale to już kosztuje więcej jak 10zł, bo ja to do ręki wziąłem.

Mina gościa bezcenna, trochę czerwony zrobił się na twarzy, wymamrotał pod nosem "ok, daj znać jak coś będzie wiadomo" i poszedł w swoją stronę :)

serwis

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (157)

#80759

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia bardziej śmieszna jak piekielna, chociaż trochę podpada pod znęcanie fizyczne nad bezbronnym sprzętem elektronicznym.

We wrześniu sprzedałem człowiekowi laptopa. Sprzęt fajny, zadbany i dodatkowo z wlutowanym nowym układem graficznym, więc będzie służył jeszcze parę lat. Człowiek zadowolony, ja również, mogłoby się wydawać sprawa zamknięta. W ostatnim tygodniu października dzwoni obcy numer, odbieram i okazuje się, że to kupiec od tegoż laptopa z września.

Wypadek przy pracy z komputerem mu się zdarzył i zbił matrycę. Szybki rzut oka na stan magazynowy matryc i mam dwie sztuki takich 17 calowych ekranów więc mówię, że może podrzucić na wymianę. Przywiózł komputer w sobotę około 12 godziny, a odebrał tego samego dnia o 18. W tym momencie sprawa powinna być już zamknięta, ale nie mija 24h od wymiany i dzwoni ponownie z pytaniem czy mam jeszcze jedną taką matrycę. Na początku myślałem, że może jego znajomy ma też komputer na wymianę ekranu, ale nie w 24h zbili nowy ekran.

No dobra jedna jeszcze jest, przywiózł w niedzielę o 19, komputer zabrał w poniedziałek o 18. Sprawa zamknięta, o ja naiwny.

Dwa dni później w czwartek rano dzwoni, że znowu zbili matrycę... Przywiózł tego nieszczęsnego laptopa, jednak ze względu na to, że wyczerpał mój zapas matryc 17 cali, naprawa odłożona do czasu aż przyjdą zamówione dwie sztuki. Po weekendzie przyszły matryce, wymieniłem i okazało się, że w wyniku bicia matryc (roztrzaskana każda jakby młotkiem były uderzane) padł również dysk twardy. Szybki telefon i kazał klient wymieniać. Zabrał sprzęt w poniedziałek około godziny 20.

Przychodzi czwartek godzina 11, a na telefonie znowu znajomy numer, już mi się słabo robi jak od gościa odbieram. Tym razem komputer zalali, wylała im się herbata w okolicy dysku twardego. Próbowali suszyć na kaloryferze, chodził przez godzinę i umarł. Herbatka wlała się w elektronikę dysku twardego i ten tej próby nie przetrwał. Do wymiany kolejny dysk twardy. Laptopa zabrał na następny dzień około 11.

Jak na razie odkąd zabrał sprzęt po raz ostatni minął tydzień czasu, a ja się zastanawiam czy to był już ostatni raz? W sumie jeszcze tyle można zepsuć w nim. W ciągu około 2 tygodni na naprawy facet zostawił 560zł, komputer kupił we wrześniu za 400zł :)

EDIT: Po tygodniu spokoju przed chwilą dzwonił, ponoć tym razem go tak rozp... rozwalili, że nie ma co składać, zwłoki ma dostarczyć do odkupienia na części :)

serwis

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (131)

#75992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciekawy egzemplarz klienta ostatnio mi się przytrafił. Postanowiłem opowiedzieć historię, między innymi w celu ostrzeżenia przed takimi naciągaczami, bo można się czasem nieźle przejechać.

Sprzedawałem ja sobie laptopa na popularnym portalu ogłoszeniowym na trzy litery. Cena trzycyfrowa ale blisko już do czterocyfrowej. Napisał do mnie klient zainteresowany kupnem, cena mu odpowiada i prosi, żeby go do soboty przetrzymać (była wtedy środa). Nastała sobota i w okolicy godziny 17:20 pojawił się klient.

Okazało się, że aż z Ukrainy przyjechał. Pominę już to, że miał się nie targować, bo cena mu odpowiadała, a ledwo po przekroczeniu progu zaczął się targować. Chwilę taka przepychanka trwała, dopóki nie zobaczył, że nic nie ugra. Dobra kupuje i wyciąga z kieszeni dolary. Na mój sprzeciw i stwierdzenie, że znajdujemy się na terytorium Polski i że dolary mnie nie interesują, wyciąga telefon i liczy mi kurs walut. Dalej mu mówię żeby nie liczył, bo nie wezmę od niego dolarów. Uparty był trzeba to przyznać, bo następne co zaproponował, że on mi poda dane do niego na Ukrainę jakby coś z dolarami było nie tak :) Dobre 10 minut musiałem tłumaczyć, że za dolary nie kupi u mnie nawet śrubki do laptopa, ale w końcu się udało, wyszedł niepocieszony, a na klatce wołał jeszcze za mną "idiota".

Czemu taki uparty byłem i nie wziąłem dolarów? Bo mój kolega dał się skusić na dolary jak sprzedawał telefon panu z Ukrainy. Po przeliczeniu kursu wychodziło 80zł więcej jak cena w złotówkach jaką za niego chciał i się połakomił. Przy sprzedaży w kantorze wyszło, że banknot 100 dolarowy jest fałszywy i zaczęły się problemy. Z tego co słyszałem dobrze im idzie również produkcja euro.

ogłoszenia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (283)

#75809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się dziś ciekawa historia, która miała miejsce około 10 lat temu, kiedy to kolega woził do mnie telefony komórkowe do naprawy.

Pewnego razu przyszła do niego kobieta z telefonem do naprawy. Kolega zapytał się co mu się stało. Ale takiej opowieści jaką opowiedziała klientka, nie spodziewał się.

Podczas weekendu klientce rozładowała się bateria w telefonie, normalna rzecz. Chciała podłączyć ładowarkę, ale ta nie ładowała telefonu. Były to już ładowarki nowego typu czyli przetwornicowe wsadzone w ładną zgrabną obudowę, niewiele większą od zwykłej wtyczki do gniazdka, a nie jak starego typu transformatorowe, czyli duże i ciężkie.

Klientka doszła do wniosku, że to właśnie nic innego jak wtyczka do kontaktu i pewnie tu jest przerwany kabelek. Odcięła więc kabel ładowarki, ładnie usunęła izolację, podłączyła wtyczkę do telefonu, a następnie pięknie odizolowane kable wsadziła do gniazdka. Efekt chyba wiadomy do przewidzenia gdy podpina się 230V do urządzenia na 5V :)

Huknęło, błysnęło, korki w domu wywaliło, a zaskoczona klienta w przerażeniu wylądowała na przeciwległej ścianie. Z czystej ciekawości telefon został przeze mnie rozebrany. Wszystkie elementy drobne, ścieżki po prostu wyparowały z płyty, pozostał po nich jedynie czarny ślad świadczący, że coś tam kiedyś było :)

Uprzedzając komentarze, historia jest prawdziwa, klientka opowiedziała wszystko jak na spowiedzi, bo do momentu kiedy kolega pokazał jej parametry wejściowe i wyjściowe ładowarki była święcie przekonana, że nie zrobiła niczego złego.

Kolega dobrze wiedział, że telefon został dosłownie usmażony, wziął go na serwis tylko dlatego, żeby mi to pokazać.

Dopóki nie zobaczyłem telefonu w środku nie wierzyłem w takie cuda, a jednak :)

serwis

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (340)

#74528

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio naprawiany "laptop" (bo to co przyniesiono laptopa już nie przypominało) sprawił, że postanowiłem zrobić krótką listę piekielnych "czynności" serwisowych jakich nie należy stosować w komputerach.

1. Rozbiórka laptopa - ogólnie nie należy stosować żadnych metalowych narzędzi w celu rozpoławiania części obudowy, metalowe narzędzia powodują odkształcenie plastiku w miejscu przyłożenia narzędzia i można przy okazji połamać zaczepy, ale co tam, widok laptopa otwieranego nożem do masła to już standard. Uważać też trzeba ze śrubkami, są różnej długości, tam gdzie można wkręcić krótszą śrubkę w miejsce dłuższej, to odwrotnie można przewiercić obudowę na wylot. Hitem był laptop gdzie "serwisant" pogubił śrubki, nie mając innych śrubek do podłożenia zastosował blachowkręty, wkręcając je od spodu laptopa przewiercił obudowę górną i wwiercił się w ramkę matrycy, oj dałbym wiele, aby zobaczyć jego minę kiedy próbował otworzyć klapę matrycy :)

2. Piekarnik - nadaje się ogólnie do pieczenia ciast, jednak z jakiegoś powodu ludzie uznali, że nadaje się również do wygrzewania płyt głównych laptopów i kart graficznych. Piekarnik nie daje żadnej kontroli nad temperaturą płyty co jest bardzo istotne, za mała temperatura nie zaszkodzi, zbyt wysoka powoduje uszkodzenie laminatu płyty jak i układu a także topi elementy plastikowe na płycie. W internecie krąży wiele poradników jak w ten właśnie sposób naprawić sobie laptopa. Ogólnie podają żeby wygrzewać w temperaturze 150 stopni, tylko co to da skoro żeby stopiła się cyna pod układem potrzeba temperatury 220 - 230 stopni. Piekarnik to chyba najgorsza rzecz jaką można zrobić bezbronnemu laptopowi, gorsze od opalarki. Po takim zabiegu płyta nadaję się zazwyczaj do polania keczupem i podania z frytkami.

3. Opalarka do drewna - mniej barbarzyńska metoda napraw od piekarnika, bo przy zastosowaniu mierników temperatury daje mniej więcej kontrole nad temperaturą. Większość jednak nie myśli choćby o zabezpieczeniu plastików przed gorącym powietrzem z opalarki, nie stosuje mierników, wysoka temperatura przyłożona tylko w miejscu układu powoduje odkształcenie płyty (nieodwracalne, jak płyta się już wygnie to wyprostować się jej nie da) topią się elementy plastikowe i płyta nadaje się na śmietnik.

4. Tuning czyli poprawianie producenta - tutaj fantazja ludzi nie zna granic, przyklejanie wiatraków do obudowy dolnej komputera bo się grzeje. Wycinanie dziur w obudowach bo się grzeje. Wyprowadzanie gniazd zasilających na kablach na zewnątrz komputera bo gniazdko połamane. Zalewanie miejsc montażowych zawiasów ogromną ilością kleju na gorąco (wnioskując po ilości jaką stosują, mają pistolety do tych klejów). Sklejanie obudowy klejem kropelka, hitem był laptop z przyklejoną ramką matrycy do klapy, do wymiany wtedy była przetwornica świetlówki jednak nie podjąłem się naprawy bo zastosowali taka ilość kleju że rozebranie było nie możliwe, przynajmniej nie bez uszkadzania ekranu. Miałem też przypadek kiedy klient użył kropelki do przyklejenia odpadającego klawisza klawiatury, był mocno zdziwiony, że jego patent nie działa, na zawsze przestał też działać sam klawisz.

Można by wiele takich metod wymieniać. Ogólnie ludzie starają się uniknąć oddania sprzętu do naprawy bo "drogo to kosztuje" i sami naprawiają. Później i tak trafiają do serwisu, a po ich zabiegach za naprawę muszą zapłacić np. nie 200 zł a 400 czy 500 zł.

serwis

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (162)

#74464

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę ładnych lat temu trafił mi się iście piekielny "klyent". Były to czasy gdy dopiero rozpoczynałem swoją przygodę z naprawami laptopów więc i ceny takich napraw były bardzo niskie. Klient ten trafił z polecenia kolegi gdzie razem pracowali. Naprawa dotyczyła wymiany zbitego ekranu. Laptop stosunkowo świeżej produkcji już z ekranem 15.6" led więc w miarę nowość na rynku więc i cena ekranu nie mała bo z przesyłką za sam ekran trzeba było zapłacić 280 zł. Klient poinformowany o tym fakcie, z wymianą miało go to kosztować 320zł, kazał robić.

Zamówiłem więc ja ekran, dosyć szybko bo w przeciągu paru dni komputer był gotowy do odbioru, kolega klienta poinformował że może go zabrać. Tu powinno być szczęśliwe zakończenie, klient płaci i wszyscy są zadowoleni ale... No właśnie ale klient się nie pojawił i nie miał zamiaru chyba się pojawić. Kolega go naciskał, tyle co wybrał wypłate więc mu mówi:

- Ty, kasę wybrałeś to teraz jedź się rozliczyć bo chłopak na kasę czeka

- Dobra dobra, już jadę

No i nie dojechał. Tak jechał dość długo aż minął rok czasu. Długa ta droga strasznie widać była. Od kolegi się dowiedziałem, że z roboty go wyrzucili. Zacząłem się zastanawiać co tu zrobić. Postanowiłem, że laptopa trzeba sprzedać. Wymieniłem w nim procesor na szybszy, dołożyłem pamięci ram, klawiatura wyczyszczona (już w niej rosła obca cywilizacja), obudowa wyczyszczona i wypolerowana (laptop błyszczący, da się wypolerować :) ) i już miałem szukać kupca gdy pewnego dnia dzwoni obcy numer, dzwoni jakaś kobieta:

K1 - Dzień dobry, chciałabym odebrać laptopa z naprawy (ja wmurowany, bo nic do wydania nie mam z napraw)

JA - Dzień dobry, o jakiego laptopa się rozchodzi?

K1 – O takiego marka takaitaka na wymianę ekranu rok temu zostawiony (nie miał odwagi sam facet zadzwonić to wkręcił dziewczynę, żeby za niego temat załatwiała)

JA - Aha, wszystko fajnie tylko ja już tego laptopa nie mam (oczywiście leżał sobie, ale chciałem teraz im ciśnienie podnieść)

K1 - Jak to nie ma? (w tle słyszę tego pajaca jak się wkurza, przysłuchiwał się bacznie rozmowie i w tym momencie on przejął telefon)

K2 - O co chodzi że tego laptopa nie ma?

JA - Żartowałem, jest ten laptop, ale po roku czasu do zapłaty jest nie 320 zł, a 500 zł

K2 - Co?! Miało być 320zł i ja więcej nie zapłacę!

JA - minął rok czasu, laptopa szykowałem już na sprzedaż bo mam zamrożone w nim pieniądze, dołożyłem sporo do niego i dlatego taka a nie inna cena (tu wymieniłem co w nim robiłem)

K2 - ok ale ma być na to faktura VAT!

JA - nie ma sprawy, kolega z serwisu wystawi fakture, ale cena na niej będzie minimum 800zł

K2 - W takim razie zgłaszam na policję kradzież laptopa!

JA - jak dla mnie możesz to zgłaszać nawet do papieża czy premiera (tu nie wytrzymałem i się rozłączyłem)

Minęło od tej rozmowy jakieś 3 dni, on się nie odzywa, aż tu pewnego pięknego zimowego poranka, godzina 8 dzwoni domofon. Odbieram "dzień dobry, policja proszę otworzyć". Cóż na władzę nie poradzę, więc grzecznie wpuszczam. Panowie skrobią się na to nieszczęsne 4 piętro, a ja myślę nad tym co im powiedzieć i gdzie by tu laptopa skitrać, żeby nie widzieli :). W końcu udało im się wdrapać na to 4 piętro, drzwiczki otwieram i taka oto rozmowa się wywiązała:

P1 - Dzień dobry, my do Pana Jana Nowaka

JA - Dzień dobry, nikt tu taki nie mieszka

P2 - Jak to? My mamy tu adres podany, że tu wynajmuje, piekielna 23a/24

JA - Tylko, że tutaj jest 23/24

P1 - Oj, pomyłka, przepraszamy

Cóż, niby pomyłka, ale kawy już nie było potrzeba :). Sprawa laptopa ucichła na około 6 miesięcy, panowie niebiescy nigdy nie przyszli w tej sprawie. Po 6 miesiącach był ciąg dalszy przygód, na szczęście tym razem miał już swój koniec. Nie miał odwagi dzwonić sam, więc dzwonił za niego kolega i robił za mediatora. Okazało się, że on bardzo potrzebuje tego laptopa, że on zapłaci tylko jakby się dało trochę taniej. Dowiedziałem się wtedy dlaczego tak spokorniał. Laptop nigdy nie był jego, był własnością jego dziecka. Żona na sprawie rozwodowej przedstawiła fakturę na zakup nieszczęsnego laptopa na 2000 zł, dodając że on go zabrał i dziecko go nie ma od prawie 2 lat. Wisiało nad nim widmo dodatkowych 2000 zł do spłaty za komputer. Finalnie dałem się ubłagać na 450zł, co w efekcie zapłacił.

Była to najdłuższa i najbardziej piekielna naprawa laptopa, jaką miałem nieprzyjemność wykonywać. Straszył mnie policją, nie dałem się zastraszyć z prostych powodów, wszystko było załatwiane przez pośredników, nigdy nie widział mnie na oczy, nie znał ani mojego nazwiska, ani mojego adresu, więc tak naprawdę co by zgłosił? Do dziś zdarzają się piekielni klienci i zdarzać się będą zawsze, jednak jak na razie ten jest numerem jeden na mojej liście przebojów :)

serwis

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (192)

#74456

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam piekielnych od dawna i postanowiłem w końcu dodać coś od siebie a nie tylko pasożytować. Zajmuję się naprawą komputerów (głównie laptopów), bardziej są to naprawy usterek elektronicznych jak programowych. Bawię się także odrobinę handlem używanymi laptopami na popularnym portalu ogłoszeniowym na trzy litery. Dziś opowiem co nieco właśnie o przygodach mniej/bardziej piekielnych z takiego handlu.

1. Ceny - tu można napisać książkę, ogólnie kupuję sprzęt uszkodzony tanio, odpadają mi opłaty za naprawy w serwisach ponieważ sam je naprawiam. Oferuję więc komputery sprawne, zadbane i co najważniejsze 100 czy 200zł taniej jak np. na alledrogo. Nigdy także nie zaznaczam w ofercie opcji "do negocjacji". Nie odstrasza to jednak ludzi od negocjowania przez co nieraz czuję się bardziej jak handlarz ze stoiskiem na bazarze, otrzymując oferty "daję 150zł i biorę" kiedy komputer sprzedaję za 320zł, lub sprzedając komputer za 500zł ktoś pisze "daje 300zł i odbiorę osobiście". Wniosek jest tylko jeden, wystawię coś za 500zł to będą chcieli kupić za 400zł, wystawie za 400zł będą chcieli za 300zł i tak aż dojdziemy do tego, że najlepiej jakbym oddał za darmo i jeszcze wysłał na swój koszt :)

2. Czytanie ze zrozumieniem - dopiero wystawiając ogłoszenia zdałem sobie sprawę z tego, że ludzie albo nie potrafią czytać, nie chce im się lub nie rozumieją tego co czytają. W opisie zawsze umieszczam wszystko co w danym sprzęcie jest, co było w nim robione, ile daje gwarancji rozruchowej, ile pracuje na baterii kończąc na tym co zawiera komplet, po takim opisie podaje wypunktowane parametry sprzętu. Wydawałoby się proste i przejrzyste. Oj ja naiwny. Na porządku dziennym są pytania czy ładowarka jest w komplecie, ile trzyma bateria, czy daje jakąś gwarancje, jaki system jest zainstalowany itp itd. Można by wymieniać w nieskończoność zwłaszcza, że co nowa wiadomość to inne nowe zapytanie, do którego odpowiedź zawsze jest w opisie :)

3. Kultura wypowiedzi - ten jakże skomplikowany termin u większości osób leży i kwiczy. Może to tylko moje widzimisię ale pisząc do kogoś z takiego ogłoszenia kogo się nie zna należałoby zachować jakieś podstawy komunikacji w postaci choćby zwrotów grzecznościowych. Za dużo chyba jednak wymagam od ludzi bo na porządku dziennym są wiadomości typu "zamiana interesuje?", "cena minimalna", "proponuje cenę 300" itp. Nie są to słowa wycięte z wiadomości, to są całe wiadomości, 99% przypadków z takimi "klientami" nigdy nie dochodzę do porozumienia, widząc taką wiadomość od razu wiem, że dziś sprzętu nie sprzedam :)

4. Umawianie się na odbiór - że tak powiem "już był w ogródku już witał się z gąską", wszystko ustalone, klient zadowolony z ceny, umawiamy się na odbiór u mnie w domu i... tyle, wcięło klienta, ja rozumiem że się mógł rozmyślić lub kupił coś innego, ale miej na tyle odwagi żeby zadzwonić i to powiedzieć, nie masz odwagi zadzwonić? Napisz sms'a. Bywały też takie sytuacje gdzie klient był z sąsiedniego miasta i proponowałem dowóz bo i tak miałem tam jechać, również klient zadowolony i nagle milknie. Jak do tej pory tylko raz ktoś wcześniej dał mi znać, że kupił już coś innego, przeprosił za zamieszanie.

Można by tego znacznie więcej wymieniać bo to temat rzeka, mam też mnóstwo historii związanych z kontaktem z klientem bezpośrednio w serwisie. Jeżeli się spodoba to mogę wrzucić.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (190)

#74542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do poprzedniej mojej historii ale było by trochę za długo, więc będzie jako osobna historia i jednocześnie jako ostrzeżenie żeby zawsze przed wyjściem z domu wyłączać sprzęt elektroniczny.

Przywiózł mi kiedyś znajomy swojego laptopa do naprawy. Jak zobaczyłem co wyciąga z reklamówki to aż w pierwszej chwili odebrało mi mowę. Komputer wyglądał jakby uczestniczył w pożarze. Obudowa dolna i górna potopiona totalnie, zaczynała już powoli spływać, to samo z klawiaturą, a same klawisze stopiły się w małe kuleczki plastiku.

Kiedy w końcu wyszedłem ze stanu szoku i zapytałem co się stało i czy wszyscy w domu cali odpowiedział, że nie wie jak do tego doszło i żadnego pożaru nie było, po prostu wyszli z domu w niedzielę zostawiając komputer włączony a jak wrócili to w pokoju unosił się dym a sam komputer był w takim właśnie stanie, poprosił aby spróbować to coś reanimować a w najgorszym przypadku odzyskać dane z dysku twardego.

Po rozebraniu, a ciężko było rozebrać tak potopiony komputer gdzie plastiki pozlewały się ze sobą, wiedziałem już jak do tego nieszczęścia doszło. Zostawili komputer włączony, wyłączone były tryby oszczędzania energii w postaci uśpienia czy hibernacji i komputer sobie wesoło mielił powietrze. W pewnym momencie wentylator powiedział, że ma dość mielenia powietrza i zatarł się.

Temperatura na procesorze zaczęła powoli rosnąć a z nieobracającym się wiatrakiem szybko osiągnęła poziom krytyczny (dla tego modelu procesora). Przy temperaturze tej powinno dojść do awaryjnego wyłączenia sprzętu, jednak tak się nie stało i komputer pracował dalej. Najprawdopodobniej zawiódł czujnik temperatury. W końcu osiągnął tak wysoką temperaturę, że plastiki zaczęły się topić, wręcz dosłownie upłynniać, nie wiele mu już pewnie brakowało do temperatury zapłonu tworzywa. Przed pożarem domu uratował ludzi kondensator umieszczony niedaleko procesora, nie wytrzymał temperatury i dostał zwarcia. Tym razem zadziałały zabezpieczenia przeciwzwarciowe i komputer szczęśliwie się wyłączył, ale aż strach pomyśleć co by było gdyby nie dostał zwarcia.

Główną przyczyną było niedbalstwo właścicieli, wiedzieli że z wiatrakiem jest nieciekawie bo przy kręceniu się "wył" okrutnie i nic z tym nie zrobili aż w końcu się zatarł, pech chciał, że akurat jak ich w domu nie było. Dostali lekcję życia i od tamtej pory nikt nie zostawia włączonego sprzętu jak wychodzą z domu

serwis

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (202)

1