Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jelonek

Zamieszcza historie od: 14 czerwca 2011 - 19:54
Ostatnio: 8 września 2022 - 8:15
  • Historii na głównej: 11 z 14
  • Punktów za historie: 4031
  • Komentarzy: 264
  • Punktów za komentarze: 1958
 

#89650

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O oszustwach w internecie wiedzą chyba wszyscy. Na OLX, Vinted czy innych miejscach sprzedażowych złodzieje są bardzo kreatywni. Nie sądziłam jednak, że jest to zjawisko na taką skalę.

Polowanie na pewien ciuszek zaprowadziło mnie na popularne ostatnio Vinted. Skoro już zarejestrowałam się w aplikacji stwierdziłam, że przy okazji można troszkę przewietrzyć szafy i pozbyć się ubrań, w których nie chodzę, a ktoś mógłby skorzystać. Zdjęcia porobione, opisy dodane i cyk. Nie minęło pół godziny jak dostałam z 10 wiadomości w podobnym tonie - prośba o podanie adresu e-mail/nr telefonu bo podobno użytkownik nie może bez tego dokończyć transakcji. Nawet zrzuty ekranu wysyłali.

Ok, jestem nowa na Vinted, ale coś mi od razu zaśmierdziało, więc jednej osobie wysłałam maila. Tak z ciekawości. Oczywiście po chwili dostałam e-mail, wyglądający całkiem legitnie. Z linkiem do rzekomego potwierdzenia zamówienia. Jednak po rozwinięciu adresu e-mail, widać gołym okiem, że to scam. Cóż, w link nie kliknęłam, wszystkie tego typu wiadomości zgłosiłam do Vinted.

Samo oszustwo mnie nie dziwi, ale takiej skali się nie spodziewałam.

Vinted

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (168)

#84246

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem ja dla odmiany ponarzekam na system.

W ostatnich latach sporo zainwestowałam w siebie. Podjęłam ryzyko związane z przebranżowieniem i opłaciło się. Mam fajną pracę za godne pieniądze i szerokie perspektywy na dalszą karierę.

Tak się złożyło, że zaszłam w ciążę. No radości nie było końca bo finansowo, mieszkaniowo i życiowo u nas stabilnie.

Tylko wiecie co mnie doprowadza do szewskiej pasji? To, że w czasach państwa tfu tfu... opiekuńczego, w dobie 500+ ja, dzięki której państwo dostaje ponad 3200zł miesięcznie (w podatkach i w ZUSie) mam zafundowany program 1000-. Co najmniej.

Wg obowiązujących przepisów i sposobu kalkulacji urlopu macierzyńskiego i wychowawczego państwo mi łaskawie płaci jakieś 1000zł mniej niż zarabiałam przed porodem.

I tak - becikowe mi się nie należy, 500+ mi się nie należy i w ogóle to nic mi się nie należy z tytułu dorobienia się potomka. I to by było nawet do zaakceptowania, ale już np. to, że za rok jak będę chciała wrócić do pracy, to będę musiała zatrudnić opiekunkę lub wydać pieniądze na prywatny żłobek, bo już wiem, że do państwowego się nie dostaniemy. Bo jest za mało miejsc. Bo robić za psi grosz nie ma komu.

I ok, to ja podjęłam decyzję o macierzyństwie, bo mnie na to stać i niech sobie państwo wsadzi w buty swoją pomoc, tylko chciałabym móc podjąć decyzję żeby to co państwo ode mnie dostaje, przeznaczyło zamiast na narodowy program wspierania patologii, to na np. podniesienie pensji nauczycieli, żeby tych pieprzonych żłobków było więcej. Żeby zanim zacznie rozdawać na prawo i lewo tym "biednym", zapewniło wszystkim chociaż te podstawę, która w myśl obowiązujących przepisów im się należy jak psu buda.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (261)

#79639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jacy bywają taksówkarze napisano już wiele. Też miałam kilka nieprzyjemnych sytuacji, więc dla własnej wygody od dłuższego czasu korzystam z usług Ubera - tanio, szybko i wygodnie. Nie spodziewałam się, że tu też trafiają się "sprytni" kierowcy.

Zachciało nam się ze znajomymi wyskoczyć na długi weekend do Pragi. Wieczorem, po całodziennym zwiedzaniu, byliśmy dość mocno zmęczeni i nie mogliśmy znaleźć miejsca, w którym moglibyśmy kupić bilet na tramwaj. Zdecydowaliśmy się skorzystać z Ubera, a że było nas sześć osób, to zamówiliśmy dwa. Przewidywany (wg aplikacji) koszt wynosił 75-85 koron (ok. 12-15 zł).

Połowa ekipy (w tym kolega na stałe mieszkający w Pradze i mówiący po czesku) odjechała, a po dwóch minutach zjawił się "nasz" kierowca. Nie mówił zbytnio po angielsku, a my po czesku, więc skończyło się na przywitaniu i jedziemy.

Naszą czujność obudziło to, że już przy wyjeździe z uliczki skręcił w innym kierunku niż poprzednik. Potem obserwując drogę zastanowiło nas po co przejeżdżamy przez rzekę, skoro byliśmy po właściwej stronie. No nic, dojechaliśmy na miejsce i sprawdzamy rachunek - 180 koron (30 zł). Niby nie majątek, ale coś jest nie tak.

Weszliśmy do mieszkania, pytamy znajomych ile ich wyszła ta przyjemność - 81 koron (czyli zgodnie z planem). Pan kierowca zafundował nam wycieczkę krajoznawczą po Pradze. Na szczęście po kliknięciu w aplikacji przycisku reklamacji, opłata została automatycznie obniżona do 84 koron.

Moje pytanie brzmi: po co? Taksówkarza rozumiem, dostaje kasę do ręki i szukaj wiatru w polu. Ale Ubera? Rozumiem, że samo zerknięcie na mapę może turyście niewiele mówić, bo nie zna organizacji ruchu w obcym mieście, ale opłata skacząca podwójnie chyba każdemu wyda się podejrzana...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (139)

#79465

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika kelnerki...

Wiecie co jest jednym z bardziej irytujących zachowaniu "klientów"? Korzystanie z lokalu jak z przestrzeni publicznej. Dla lepszego odbioru opiszę w punktach.

Rys sytuacyjny: w lokalu obowiązuje samoobsługa. Jeżeli ktoś chce przysiąść na minutkę bo gorąco, bo starszy itp. a nie mam pełnego obłożenia - nie robię problemu - ot, życie, nawet szklanką wody poczęstuję.

1. Pan "bo mogę".
Gość zasiada na ogródku, sporo wolnych miejsc dookoła. Pan wyjmuję gazetę i czyta... czyta... czyta. Ogródek powoli się zapełnia. Podchodzę bo może nie zauważył kartki, że samoobsługa czy coś.
- Przepraszam, czy będzie Pan coś zamawiał?
- Nie!
- W takim razie poproszę o zwolnienie stolika, goście nie mają gdzie usiąść.
- Przeczytam gazetę i pójdę! To jest miejsce publiczne i ja mogę tu siedzieć!
- Nie, to jest ogródek, za który ja płacę. Miejscem publicznym jest ławka w parku.
- No bezczelna!

Ja!?

2. Jestem doradcą/agentem firma mi nie dała biurka
Sytuacja notoryczna. Zajmują stolik, podłączą laptopa do gniazdka (bez pytania, bo po co) i siedzą...
Zwykle daję takim 10 minut po czym kładę menu na stoliku i informuję, że zamawiamy przy barze... czekam kolejne 10 minut.
- Przepraszam czy będą państwo coś zamawiać?
- Nie!
- Powierzchnia biurowa do wynajęcia piętro wyżej.
- Ale pani jest bezczelna!

Jaa!?

Hitem była babka której szef zwrócił uwagę, że nie zajmuje się miejsca w restauracji nic nie zamawiając odpowiedziała:
"Nie będzie mi pan mówił co ja mam robić!"

3. Jedyny ogródek w okolicy.

Pracowałam w miejscu gdzie było sporo fast foodów (chińczyków, kebabów itp.) a tylko nasza knajpa miała ogródek.
Siada sobie para, wyciągają styropianowe opakówki od chińczyka i podchodzą do mnie.
- Może nam pani dać sztućce?
- Ale do czego?
- No mamy tam od chińczyka obok jedzenie, hue hue...
- To proszę iść do chińczyka obok zjeść.
- No ale tam nie ma ogródka, a tu jest.
- Jest, dla moich gości.
- Dobra to zjemy plastikami i idziemy ok?
- Nie, nie ok, idziecie już.
- No bezczelna.

Jaaa!?

4. Wisienka na torcie - toaleta.

Tak się złożyło, że pracowałam w miejscu gdzie kręciło się sporo ludzi. A to na pobliski bazar, a to na pętlę tramwajową i przesiadkę. Lokal w biurowcu więc za toaletę dla gości płaciliśmy sporą kasę. Była ona na klucz tylko dla gości baru.

I wiecie co? Nie robiłam problemu ludziom starszym czy kobietom w ciąży. Ale jak ktoś mi wbijał na bezczela tylko do toalety to,mnie krew zalewała. Wprowadziliśmy więc opłatę. Dla gości - za darmo. Dla nie-gości symbolicznie 1zł. Ile ja się nasłuchałam...

- Jest toaleta? (mimo, że bez dzień dobry to nawet luz, lepsze to niż "gdzie kibel")
- Toaleta jest dla gości baru, jeżeli Pani nic nie zamawia to będzie trzeba zapłacić złotóweczkę!
- To ja ci się zeszczam tu na środku zaraz! Kto to widział żeby w knajpie za kibel płacić.

Także tak, taka kultura w narodzie.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (253)

#77885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O mistrzach kierownicy napisano już wiele - moja historia nie będzie czymś nowym ale szlag mnie trafił porządnie.

Kto mieszka w Warszawie ten wie, że w środę nastąpił całkowity paraliż miasta na skutek wypadku na trasie siekierkowskiej (w godzinach szczytu w dodatku).


Stoję sobie w korku już drugą godzinę, palę fajki, popijam soczek i deliberuję nad tym czy jest sens zamawiać pizzę skoro i tak nie dojedzie. Skręcam sobie w ulicę Fieldorfa, która jest dość długa a na samym końcu krzyżuje się z ulicą Ostrobramska gdzie jest piękny pas do jazdy w lewo ze strzałką bezkolizyjnego skrętu - tam muszę jechać. Od razu po włączeniu się do "ruchu" zauważam, że pas środkowy i prawy jakoś jedzie natomiast lewy wlecze się niemiłosiernie. Konkluzja - strzałka świeci krótko, trzeba się już ustawić i czekać cierpliwie jakieś 20 zmian świateł.

Kiedy po kilkudziesięciu minutach doturlałam się do skrzyżowania zapaliło się czerwone. No to stoję i cieszę się w duchu, że już zaraz, za kilka minut opuszczę to pierońskie skrzyżowanie. I nagle z prawej strony mija mnie Janusz w swoim passeratti i ustawia się za przejściem dla pieszych a przed skrzyżowaniem. Klnę na dziada i rozważam jak bardzo szkoda, by mi było maski mojego dzielnego Ceedrika i zniżek na OC jakbym tak w Janusza przyfasoliła "przypadkiem". Ale ale... za jednym chamem następni! Trzech baranów wbija się bezczelnie, tarasując przy okazji przejście dla pieszych i pas środkowy bo ostatniemu "dupa" wystaje.

Oczywiście gdy światło w końcu się zmieniło, Janusze stali dalej bo nie widzieli sygnalizatora. Przysięgam, że odkąd jeżdżę autem nigdy tak długo nie naciskałam klaksonu. I tak zamiast 5-6 prawidłowo ustawionych aut, które mogłyby przejechać na tej zmianie świateł przejechałam tylko ja.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (223)

#75295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak zostać zmuszonym do żebrania, mając pełne konto.

Wczoraj wieczorem w Warszawie odbył się koncert zespołu Steel Panther - kto zna, ten wie, co się dzieje pod sceną na ich koncertach - ścisk, tłok i dzikie skoki. Dlatego też jedyne co miałyśmy przy sobie to dowody osobiste, jedną kartę płatniczą i telefony - gotówki zero (żeby nie pogubić).

Po koncercie nasz sobotni standard - karaoke. Siedzimy, śpiewamy, jedno piwko, drugie, trzecie... idę do baru po kolejne, barmanka podaje ja chcę zapłacić a tu zonk! Odmowa! Próbujemy raz i drugi, zbliżeniowo i na pin... nie da się. Barmanka nie wie co ma robić - piwo otwarte, podane, a kasy brak.

Stoimy, dumamy... no niemożliwe, pieniądze muszą być, rano były. Odpalam aplikację banku na telefonie - ki czort? Środki są, ale aplikacja pokazuje konta jakby były zablokowane. No nic, dzwonię na infolinię o trzeciej nad ranem.

Opisuję sytuację miłemu panu z BOKu, na co on rozbrajająco szczerze przyznaje, że trwają prace modernizacyjne i będą tak trwały do 5 rano. Pytam zatem co ja mam niby jego zdaniem zrobić z tym nieopłaconym rachunkiem, na co słyszę: "no nie mogę pani pomóc". SUPER!

W pubie nie znamy nikogo, jedyne co to prowadzący karaoke zna nas z widzenia... I wyobraźcie sobie jak próbujecie wytłumaczyć obcej osobie, o 3 w nocy, że bank was zrobił w jajeczko i potrzebujecie pożyczyć na piwo. Cóż, dobrze że uwierzył. Oddałam dzisiaj przelewem. Cieszę się też, że za każdą kolejkę płaciłam od razu przy barze i musiałam pożyczyć tylko 18zł a nie 100 na cały rachunek...

Uprzedzając komentarze - nie, nie dostałam info od banku o planowanych pracach ani mailowo, ani listownie, ani sms-em.

bank

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (246)

#70244

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w barze. Ostatni dzień przed świętami Bożego Narodzenia zwykle nie przysparza zbyt wielu piekielności. Zawsze jednak musi być ten pierwszy raz.

Dzisiaj w nasze skromne progi zawitali goście w celu konsumpcji złocistego napoju z pianką – dwie panie, jeden pan. Jedna z pań zwróciła moją uwagę gdyż zaczepiała, czyniąc uwagi które moim zdaniem kobiecie nie przystoją, dosłownie każdego mężczyznę który miał szczęście czy też nieszczęście znaleźć się w zasięgu jej wzroku. Głównym powodem do przechwałek tej „lali” był fakt, że pracuje w policji. Może myśli, że to czyni ją bardziej atrakcyjną? Cóż, nie mnie oceniać, panom chyba schlebiało to się z współpracownicami nie wtrącałyśmy.

Zareagować musiałyśmy jednak, gdy owa „lala” zbierając się do wyjścia, podeszła do stolika, przy którym siedział starusieńki, niedowidzący dziadek i zaczęła wykonywać ruchy rodem z klubu dla dorosłych… obok jedzącego jegomościa.

Gdy koleżanka grzecznie zwróciła „lali” uwagę, że tak jednak nie wypada, komuś nad obiadem… dowiedziałyśmy się następujących rzeczy:
- koleżanka od zwrócenia uwagi cierpi na ostry syndrom niedopchnięcia
- kucharka, która się za nią wstawiła jest grubą lochą, której nikt nawet wyru***ć nie chce
Dodatkowo, starsza kobieta, która poprosiła „lalę” o odrobinę kultury i szacunku została przez nią strzelona w ucho.

Po naszym dosadnym rozkazie opuszczenia lokalu i groźbie wezwania policji, wylało się na nas wiadro pomyj słownych w asyście perlistego śmiechu i krzyku „ja jestem z policji i gó**o możecie” okraszonego tak bogatą gamą wulgaryzmów, której nie powstydziłby się żaden szanujący się bywalec rynsztoka.
Ostatecznie została wyprowadzona przez własnych, zażenowanych znajomych.

Zastanawiam się tylko czy „lala” rzeczywiście, poza czasem wolnym, chadza w błękicie czy też czerni z kanarkowymi akcentami – jeśli tak, jakoś mnie przestaje dziwić panująca opinia o tejże szlachetnej instytucji jaką jest policja.

gastronomia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (342)

#63572

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak mówią ludzie z branży - nie zna życia ten, kto nie pracował w gastronomi.

Na barze stoi cennik: sama zupa =6zł, samo II danie =15zł, zestaw (zupa + drugie danie) =17zł. Do wyboru kilka zup i kilka II dań.

Sytuacja z dnia dzisiejszego. Podchodzi kobitka do baru i zamawia na wynos 3 zupy i 2 drugie dania. Jak łatwo policzyć, kasuję od pani cztery dyszki, podaję jedzenie i zajmuję się krzyżówką. W tym czasie kobitka otwiera opakowania, próbuje rosołku... i jak nie wrzaśnie!

K: Obrzydliwy! SAMO MAGGI! Ja tego dzieciom nie dam! Pani sobie spróbuje! Tego się jeść nie da!
I podtyka mi ten pojemnik z rosołem, który siorbała. Próbuję grzecznie wytłumaczyć że się nie zgadzam z jej opinią (dla sprawdzenia nalałam sobie tego rosołku) ale są gusta i guściki. Zaproponowałam inne zupki lub zwrot pieniędzy. Pani wybrała kasę. Toteż oddałam jej 10zł różnicy i pożegnałam się, cały czas wysłuchując jej narzekania na ten nieszczęsny rosół. Zdarza się - w tej branży to normalne, że coś komuś nie podejdzie. Ale, ale...

15 minut później, ta sama kobitka wpada mi na salę jak wściekły byk, stawia mokrzusieńką (lało) siatę z zamówieniem na barze i znowu podnosi larum.

K: Pani mnie coś oskubała! Ja zapłaciłam za zestawy a nie mam zup!
JA: Przecież oddałam pani pieniądze za te zupy, prawda?
K: Ale tu PISZE (!) że zupa po 6zł a pani mi oddała 10 za trzy zupy! 3 razy 6 to ile jest?! No ile?!

Wierzcie lub nie ale przez 10 minut (ku uciesze innych gości) ze stoickim spokojem tłumaczyłam kobicie, jak krowie na rowie, na pięć różnych sposobów dlaczego tyle i tyle co kosztuje. Nie dotarło.

K: To ja to oddaję i proszę mi zwrócić pieniądze!!! - krzyczy.
JA: Nie mogę zwrócić pieniędzy po tym jak wzięła pani jedzenie, poszła z nim gdzieś, a teraz chce oddać, bo się pani obraziła na cenę.

K (po chwili namysłu): ALE TO TEŻ JEST NIEDOBRE!
JA: Przecież Pani tego nie wie - odpowiadam, patrząc na zapakowane przeze mnie, nienaruszone danie.
K: KIEROWNIKA POPROSZĘ!
JA: Cały czas pani słucham.
K: JA NIE WIEM CZY PANI JEST KIEROWNIKIEM, DOKUMENTY PROSZĘ OKAZAĆ!
JA: Nie mam najmniejszego obowiązku się pani legitymować.
K: Ja zapłaciłam za zestawy i chcę do nich zupy!
JA: Dobrze, mogę dać inne zupy tylko będzie mi pani musiała dopłacić te 10 zł, które pani oddałam.
K: NIC DOPŁACAŁA NIE BĘDĘ, JA JUŻ PŁACIŁAM!

I wiecie co? Ta kłótnia trwała jakieś 20 minut. Tłumaczyłam ja, kucharka i kelnerka. Ba, nawet inni goście się wtrącili. Nie dotarło. Po przejściu na "ty", z akompaniamentem gróźb wizyt sanepidowskich i innego złorzeczenia, baba poszła.

Ach, te "obrzydliwe" kotlety jednak zabrała.

gastronomia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (706)

#63493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ku przestrodze, bo nieznajomość prawa szkodzi.

Dura lex, sed lex jak to mówią. Z twardym prawem można się pogodzić acz z absurdalnym - trochę gorzej.

Ale od początku. Pewnego pięknego dnia dziadek Lubego zadzwonił z gorącą prośbą aby go zaholować do domu z pewnej ruchliwej ulicy, bo jego wypieszczona skoda favorit postanowiła rozkraczyć się dokumentnie. Toteż my, dobrzy samarytanie (tfu! nigdy więcej) siup do auta i dalejże dziadka ratować. Niestety dziadek z gatunku tych co to "ja się znam najlepiej, rację mam zawsze i co ty mi tu będziesz.." i nie dało się go nakłonić do zajęcia miejsca pasażera. Nic to, dziadek w skodzie my w naszym rumaku i tak się toczymy linką połączeni. Niestety dziadek w momencie niezbyt odpowiednim postanowił kierownicą szarpnąć i BUM - wjechał w śmigającą lewym pasem mazdę.

No to stoimy, Pani z mazdy się nie poczuwa (bo i czemu). Ale, ale! Dziadek też się nie poczuwa! Cóż było robić, dziadkowi nie przetłumaczysz, zaparł się, policję wezwał.
Policja po obejrzeniu nagrania z monitoringu miejskiego, orzekła winę dziadka i ukarała go mandatem.

Gdzie absurd? Ano tu, że po miesiącu otrzymałam piękne pismo od ubezpieczyciela, że szkodę wyrządzoną mazdzie pokryto z MOJEGO OC! I na nic tłumaczenia, że to dziadek, że policja tak orzekła. Otóż wg prawa ubezpieczeniowego winny jest holujący. Zawsze. Co oznacza, że możesz holować idiotę, któremu odwali i skasuje komuś auto - nie masz na to wpływu ale zniżki stracisz!

Warszawa

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (621)
zarchiwizowany

#23321

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wstęp: pracuję w małej knajpce, której właścicielem jest mój ojciec. Zasada jest taka, że zamawia się przy barze i od razu płaci. Najwięcej klientów przychodzi na zestaw dnia bo tanio i smacznie w związku z tym największy ruch jest między 13-16

Akcja: stoję sobie za barem, godziny największego ruchu, wydajemy lunch za lunchem. Przychodzi klient, stały klient, typ podstarzałego Alvaro co to uważa że oczy mam 20cm niżej i który nigdy nie wie czego chce. Staje przy barze i zaczyna nawijkę przez telefon. Zanim oczywiście ustawia się kolejka a że lokal mały to trudno ją ominąć chcąc wydać jedzonko innym.
Więc kulturalnie olewam pana i zaczynam obsługiwać innych a byli to głównie stali klienci z którymi cała transakcja polegała na tym że ja dawałam im sztućce a oni mi 15zł za lunch.

Nagle (P)an wreszcie kończy więc zwracam się do niego:
J - Witam, co podać?
P - To jeszcze nie wiesz?
J - ?
P - no stoję tu i stoję, wszystkich obsłużyłaś a mnie nie
J - ponieważ wiedziałam co inni zamawiają a pan rozmawiał przez telefon (trzeba zaznaczyć że człowiek ten zamawia zawsze coś innego i wiecznie coś mu nie pasuje)
P - no obiad mi daj
J - (tu już nie zdzierżyłam przejścia na ty*) Masz, 15 zł
P - To jest bezczelne, jak Ty się do mnie zwracasz?
J - podobnie jak pan do mnie.
P - Ja chcę rozmawiać z właścicielem
J - A to prośba czy groźba? Bo jak pierwsze to przemyśle a jak drugie to się nie boję.

Ostentacyjnie wyszedł z lokalu - uff co za ulga bo cała obsługa miała człowieka serdecznie dość. Niestety po jakimś czasie znowu zaczął przychodzić. Nadal zwraca się do mojego biustu aczkolwiek już na "Pani", więc jest niejaka poprawa.

*Trzeba dodać że wielu stałych klientów mówi mi na Ty, Słoneczko, Aniołku ale są to głównie ludzie dawno na emeryturze i w większości sama im to zaproponowałam lub spytali czy mnie to nie denerwuje.

usługi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (236)