Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jlv

Zamieszcza historie od: 30 marca 2011 - 22:08
Ostatnio: 12 października 2011 - 16:41
  • Historii na głównej: 10 z 30
  • Punktów za historie: 9969
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 251
 
zarchiwizowany

#18429

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wiadomo, Bóg jest nieograniczenie miłosierny, za to niektórzy ludzie niemiłosiernie ograniczeni. Historia z wczoraj.
Z zasady jestem nocnym Markiem. Raczej wolę pospać nawet i do 11 rano, a położyć się spać np. o 2-3 w nocy. Świadczę m. in. usługi informatyczne. Różne, programy, czasem zajmę się sprzętem (choć tu nie jestem specjalistą, no, ale po latach coś się w te klocki kojarzy).
Wczoraj myślę sobie, a wyspać się trzeba, o 22 idę do wyra. To, że w swojej kanciapie jestem, to widać na pół mieściny. Robię "dwa w jednym", jako opisuje pewien slogan reklamowy. Za jednym zamachem robię swoje i pilnuję pieca c.o.
Jest godzina 21:30 i ktoś do mojej kanciapy puka. No to mówię: proszę.
Wchodzi jakaś babka z synem, tak na oko 12 lat.
Babka do mnie, bym podszedł, bo komputer zdechł, a na jutro, to znaczy na dziś ma napisać wypracowanie do szkoły i żebym go jakoś podniósł na nogi. Ostrzegłem, że ponieważ nie wiem, co było przyczyną awarii nie gwarantuję, że się wyrobię. Czasami "na oko" potężna awaria jest do naprawienia w kilka minut, a czasami pozornie byle coś wymaga kilku dni. Reguły nie ma. Ostrzegłem, że nie gwarantuję, że się dziś (znaczy wczoraj) wyrobię, ale sprawdzę, co mogę. Wziąłem swój zestaw ratunkowy, komplecik narzędzi, jakby co trzeba było rozkręcić i idziemy. Babkę i chłopaczka znam z widzenia.
Doszliśmy, daleko nie było. Ojcem chłopaczka jest taki facet, znam go, normalnie do rany przyłóż, ale jak się wścieknie to bezpieczniej przejść na drugą stronę ulicy. Idziemy, doszliśmy, daleko nie było.
Procedura normalna, włączamy. Kicha. Restart i teraz BIOS - kicha. Nic nie widzi. Nie ma rady, rozkręcam. Jak rozkręciłem, to mało mnie szlag na miejscu nie trafił. Wszystkie, ale to dosłownie wszystkie, kable powyjmowane z gniazd. Zdarza się, że się jakoś jakiś obluzuje, ale wszystkie naraz?
Pokazuję jego ojcu, co jest na płycie i mówię: jakiś mógł się poluzować od drgań czy czegoś jeszcze, ale nie wszystkie naraz łącznie z zasilającym, który ma specjalne zatrzaski, by się poluzować sam z siebie nie mógł. Pada pytanie: a gdzie tego kompa Pan kupił? No, u nas, u Marka, w jego sklepie. No to jestem mądry. Marek nie robi fuszerek, nie wydałby komputera, póki by nie sprawdził, że wszystko jest włożone tam, gdzie należy. On nie odstawia fuszerek. A już na pewno nie w takim miejscu. Mówię, że zaraz powkładam, co gdzie ma być. A tym czasem facio robi się coraz bardziej czerwony na twarzy, zaś synek za to coraz bardziej blady.
Powkładałem, co gdzie miało być, diagnostyka i ruszyło. W tzw. międzyczasie kolor twarzy ojca zmienił barwę z czerwonej na fioletową. Sprawdzamy. No i się podniosło wszystko. Facet grzecznie się pyta, że ile zapłacić. No tyle, a tyle.
Nagle do mnie: proszę wykasować mu wszystkie gry z komputera. Do syna: natychmiast dajesz płyty instalacyjne. Do mnie: niech je pan gdzieś u siebie położy, jeść nie wołają i nie wyda ich nikomu, aż ja do pana nie przyjdę po nie. Do syna: co, myślisz, gnoju, że najmądrzejszy na świecie jesteś? I do mnie: proszę odczepić napędy CD i DVD, łącza USB, by po prostu nie mógł wejść i sobie wgrać. Ja na to, że to jest do zrobienia, ale może sam je z powrotem przyłączyć. Jego tata roześmiał się, polał po kieliszku koniaku i mówi. Zapięczętuję ten komputer pieczęcią firmy, moją własną. Jak spróbuje go rozkręcić, to złamie pieczęć i będę wiedział. A za miesiąc się spotkamy i odkręci Pan sprawę.

sąsiad

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (354)

#17513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto, jak zostałem włamywaczem i złodziejem.

Moi sąsiedzi, mający zresztą trójkę dzieci, pojechali z nimi na urlop. Ponieważ mają świnkę morską (ja zresztą też), a mają do nas zaufanie, to dali klucze do mieszkania, no bo tą świnkę karmić trzeba, trocinki wymieniać i tak dalej, a nie mieli komu ją zostawić.
Tu tytułem wyjaśnienia, że świnki morskie bardzo źle znoszą podróże. Mogą się od tego i przekręcić.
Przy okazji sąsiadka poprosiła żonę, żeby na dzień przyjazdu zakupiła im chleb, coś tam jeszcze, bo powrót był na 23 godzinę, to i gdzie co kupią. A dzieciaki będą głodne. Ustaliły z żoną, co dokładnie ma być kupione, a jak wróci, to się rozliczą. Od czegoś paragony są. Żona się zgodziła, bo znają się od lat, więc wiedziała, że żadnych jaj nie będzie. Za to obowiązek opieki nad świniakiem spadł na mnie, bo mam wolny zawód i większość pracy robię po prostu w domu. Mnie tam rybka, opiekuję się jedną świnką, mogę i dwoma. A przy okazji zwierzaka nie struję, bo wiem, czego mu nie wolno dać do żarcia.

No i idę kilka dni temu do mieszkania sąsiadów wysprzątać klateczkę, uzupełnić wodę, dać trawki, ziarenek i inne takie. Robię, co trzeba, nagle dzwonek do drzwi. No cóż, zobaczymy. Patrzę, a to jakiś gość z jakiejś firmy kurierskiej.
[K]urier - Czy ja zastałem pana X (nazwisko sąsiada)
[J]a - Niestety nie, jest na urlopie.
[K] To co pan tu robi?
[J] Ryby łowię!
[K] To jak pan tu wszedł?
[J] Normalnie, drzwiami, od tego są. A dlaczego wszedłem, to nie przed panem będę się tłumaczył.
[K] Jest przesyłka dla pana X.
[J] Nic mi o tym nie wiadomo, ale mogę zadzwonić do sąsiadów i wtedy, gdy się zgodzą, odbiorę ją w ich imieniu.
[K] Musi być osobiście odbiorca.
[J] Proszę pojechać do Gdańska, tam teraz przebywają. (Mieszkamy w dolnośląskim)

Nadmienić muszę, że sąsiedzi mają pracę zmianową, więc nawet, jak są na miejscu nie muszą być w domu. Dlatego firma kurierska zaopatrująca sąsiada w coś tam, ma upoważnienie, bym ja odebrał przesyłkę w razie ich nieobecności.
[K] Pan jest złodziejem i się włamał.
[J] Wypraszam sobie, wszedłem tu posługując się normalnymi kluczami. Zresztą, gdybym był złodziejem, to otworzyłbym panu?
[K] Z pana złodziej. Na policję dzwonię.
[J] (zirytowany) A dzwoń sobie, gdzie chcesz, na Berdyczów też.
[K] Ja cię urządzę.
[J] Na jednym g*wnie się nie ślizgaliśmy, więc na ty to nie zaczynaj.

Zamknąłem mu drzwi przed nosem i wróciłem do swojej roboty. A on zadzwonił na policję. Daleko nie mieli, za kilka minut znowu dzwonek. Otworzyłem. Stoi dwóch policjantów, w tym mój dzielnicowy.

[P]olicjant Co pan tu robi?
[J] Świnkę morską karmię.
Policjant ma oczy, jak pięciozłotówki.
[J] Proszę wejść, zobaczy pan, że ma wymienione trocinki, nałożoną trawkę, dolaną wodę, a w tym worku są te stare, obesrane, zaraz je wyrzucę.
[P] Jak pan tu wszedł?
[J] Normalnie, drzwiami, a tu są klucze, aby nie było, że się włamałem (zamek Gerda).
[P] A skąd je pan ma?
[J] Od sąsiada, zwierzak musi mieć opiekę.
[K] On kłamie, jest złodziejem.
Tu już nie wytrzymałem.
[J] Panowie, zaraz temu kurierowi przy***lę. Tu macie numer do komórki sąsiada. Sami zadzwońcie i sprawdźcie, skąd mam klucze i co ja tu robię. I na wasze policyjne doświadczenie, czy ja włamując się otworzyłbym drzwi na dzwonek?

Zadzwonili. Sąsiad potwierdził moją wersję wydarzeń, że prosili o opiekę nad świniakiem, dlatego dali klucze, ale tego telepatycznie zrobić się nie da.
A co do przesyłki okazało się, że facio ma problemy z czytaniem, bo przesyłka była do innego sąsiada, dwa piętra niżej.
[P] (do kuriera) Dupę nam pan zawracasz. Facet nie karany nigdy (jakoś tak mi wyszło, raz miałem mandat za przekroczenie prędkości). Przylazł pan nie do tego mieszkania, co miał, nie zauważył, że złodziej nigdy by panu drzwi nie otworzył i nas tu ściąga? Wyp**daj pan stąd, bo się za pana weźmiemy, za niepotrzebne wezwanie policji.

upirdliwy kurier

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 913 (971)
zarchiwizowany

#17552

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy ja komuś ojca mandoliną zabiłem? Że mnie takie coś spotyka?
Jadę sobie prywatnym busem do sąsiedniego miasta. Każdemu wolno. No i wchodząc do busika zamawiam bilet, kierowca mi wystawia, jest wydruk, że stąd a dotąd. No i niby nic. Za mną wchodzi babcia radiomayjna i zamawia bilet w tę samą stronę. Szału dostałem wtedy, gdy babcia oświadczyła kierowcy, że to ja mam zapłacić za bilet. Kierowca ocipiał, bo i niby czemu ja mam płacić.
Po dłuższej rozmowie się okazało. Oto jakoś rok temu zdefektował tzw. żółtek nie opodal nas. Alternatywa była taka, że albo czekam półtorej godziny, albo robię coś innego. Miałem swoje sprawy i zależało mi na czasie. Więc zadzwoniłem po swego taryfiarza. Ale ze mną był starszy pan, więc go zabrałem ze sobą. Cena kursu nie zależy przecież od ilości pasażerów. Pan mi był wdzięczny, bo też mu się do czegoś śpieszyło.
Ale, do k**wy nędzy, z tego, że zrobiłem przysługę staruszkowi, to każda radiomaryjna babcia uznaje mnie za fundatora? Cholera człowieka bierze.

radiomaryjne babcie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (61)
zarchiwizowany

#17310

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No i jak tu nie dostać szału?
Jadę sobie wczoraj do kolegi, trzy stacje kolejowe dalej. Zaprosił mnie na małą imprezę. Wiem, że nie będzie ochlaju do nieprzytomności, ot, tak ze 3-4 piwa wypijemy (żadne mocne, jak ktoś chce wiedzieć, jak się robi te mocne, to tłumaczę - do zwykłego się spirytusu dolewa, aby moc wzrosła). A przy okazji sobie pogramy w canastę, remika, czy coś innego. I pogadamy o wszystkim i o niczym. Robimy takie imprezy co 2-3 tygodnie, po kolei u każdego z nas. Nawet żony się nie denerwują, bo dialogów "mięsnych" nie stosujemy (żeby dzieci przypadkiem nie usłyszały), ot, takie spotkanie towarzyskie. Tyle wstępu.
No, ale to piwo musi być kupione. Ponieważ każdy woli inne, więc całą czwórką idziemy do sklepu, i każdy za swoje nabywa takie, jakie lubi. Rzecz w tym, że mnie piąty krzyżyk leci i naprawdę wyglądam na swoje lata. Od lat nie miałem nigdy problemów gdziekolwiek z nabyciem piwa czy paczki fajek. A tu nagle baba w sklepie żąda ode mnie dowodu osobistego, czy aby skończyłem 18 lat. Skończyłem, jakoś 30 lat temu. Ja się grzecznie pytam, czy aby wyglądam na małolata? A skąd ja jej wezmę? Dowodu teraz przy tyłku nosić nie muszę, wiem jak wyglądam, nigdzie w Polsce żaden sklep nie wymagał ode mnie w takiej sprawie dowodu. Trzeźwy jestem, jak woda w kranie. A babsko swoje, że bez dowodu nie sprzeda. Wychodzimy ze sklepu. Proszę znajomego, by może on dla mnie kupił. Nadmienić muszę, że choć kolega młodszy ode mnie tak kilka lat wygląda, jak nastolatek. Jak by go kto pierwszy raz zobaczył, to więcej, jak 20 lat mu nie da. A niemal rówieśnik. I co ciekawe, baba mu sprzedała bez żadnego problemu piwo dla mnie i dla niego, fajki i co tam jeszcze.
Co się to babsko uczepiło mnie?
Ale nie wytrzymałem, dziś poniedziałek. Pojechałem tam drugi raz, był szef sklepu. Zapytałem go, ile mi pan daje lat, tak na oko? On, że między 40 a 50. No to zgadł pan, pokazuję dowód. I się pytam, dlaczego wczoraj sprzedawczyni zażądała dowodu osobistego ode mnie. Na co facet, że chyba ją j*bło, przecież widać, że pan pełnoletni. No, rozumiem, pomylić 17-latka z 19-latkiem da się. Ale nie aż tyle. Akurat ta pani była w sklepie. I co się okazało? Po prostu patrzyła na mnie, ale tego kolegę, co wygląda, jak małolat, widziała (zaczepiła oko na nim, poderwać go chciała, czy co?). Szef opierniczył babkę, przeprosił mnie, ona zresztą też. Pytał się, czy składam skargę, bo wyciągnie konsekwencje służbowe. Ja, że nie, bo temu młodo wyglądającemu sprzedała, co chciałem, więc na swoje wyszedłem.
Rozeszło się po kościach, jak to mówią. Ale miło, że mając piąty krzyżyk ktoś mnie za małolata uważa.
To może nie Piekielne, ale humorystyczne.

jak to fajnie być młodym

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (245)
zarchiwizowany

#16979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wezwanie w sobotę do firmy. Można się po latach przyzwyczaić. Zresztą firma kierowcę podstawiła, więc co mi tam. Biorę zestaw ratunkowy i zaczynam robotę.
Sprawdzam komputer, najpierw w końcu trzeba wiedzieć, co się stało. A stało się to, że nie drukuje. No i faktycznie, drukarka niedostępna, w ogóle nic nie wie o drukarkach. Ni cholery, nie widzi drukarek firmowych i zrób z tym, co chcesz. Kilka testów, może coś się rozwaliło na protokole, może coś innego. Komputer ma mnie głęboko w wiadomo czym. Szef stoi nade mną i obserwuje. Nic, pingi do sieciowych drukarek nie reagują. Nic nie działa. W końcu mówię, zajrzę do tych kompów. Zajrzałem. Takie zjeby, jakie usłyszał, to chyba pierwszy raz w życiu usłyszał. Kable Centronics i USB odłączone. To niby czym system miał wykryć drukarkę? Jak zrozumiał moje słowa, to on z kolei wpadł w szał. Zaczęło się.
Okazało się, że dwie sprzedawczynie i portier zorganizowali imprezę i w ramach kawału odczepili wszystkie kable od kompa, pominąwszy ten od monitora. Na zasadzie, kiedy się połapiesz.
Myślałem, że szef szału dostanie. Co prawda, od wódki rozum krótki. Kabelki poprzypinałem z powrotem, gdzie miały być, ale był wściekły do nieprzytomności. Już wypisywał zwolnienia. Jakoś go uprosiłem, by nie zwalniał. Ale karę dał. Jedziemy do lokalu X (dość drogi), a koszty imprezy pokrywacie wy, panie i pan. Z pensji. Trochę pourzędowaliśmy. Nich sobie robią imprezy, moja chata z kraja.
Bywa i tak...

nie pić w pracy...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (218)
zarchiwizowany

#16609

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Obłęd w oczach. Jadę sobie dziś do firmy, bo to akurat sobota, nie pracują, więc i ja nikogo nie blokuję. Zrobię swoje, potem się rozliczę z szefostwem. 20 lat się z nimi męczę (lub oni ze mną). Ale sprawa jasna, tyle, a tyle chcę, albo się godzą, albo negocjujemy.
Początek zaczął się na peronie. I podchodzi do mnie moherowa babcia, abym DAŁ jej na lekarstwa, bo jej brakuje. Może tak PROSZĘ o wsparcie? I to nie grosiki, tu o jakieś 200-300 złotych chodziło. W dowodzie ją mam czy inna przypadłość? Nasłuchałem się nieco o sobie. A skądinąd wiem, że pół emerytury daje na Radio, co ma Twarz. Nic mi do tego, jej pieniądze, jej wybór. Aby szlag trafił, jedzie tym samym pociągiem w tę samą stronę. Wykłóca się z konduktorem o cenę biletu. Bo jej nie stać i żeby popuścił. Nic, wysiadam w drugim mieście, podjeżdżam prywatnym busikiem do firmy i zajmuję się swoją robotą. Portier zamknął psy, no, żeby nie pogryzły, choć mnie znają i raczej by nie zaatakowały. Lubią mnie, bo to im kostkę cukru dam do pyska, albo inne. I polazł do swojej kanciapy. Wie, że jak skończę swoje, to mu zadzwonię czy podlezę i powiem, że po wszystkim. A ta baba podlazła za mną i dawaj mi nawijać, że mam jej DAĆ na leki. Portierzy wiedzą, by mi "w natchnieniu" nie przeszkadzać, bo wtedy nie przebieram w słowach. A tu, obca baba, włazi sobie do firmy, jakby jej było. Drzwi były otwarte, więc dało rady. Jak do siebie. Ja dostałem szału. Jakaś baba włazi na teren obcej firmy, bo ja jej mam DAĆ pieniądze. Dobrze, że te psy zamknął, bo baba o własnych siłach już by nie wylazła. No, ale ludzie, zlitujcie się! Przecież taką zabić, to przysługa dla społeczeństwa. Nic nie mam do babć radiomaryjnych. Znam wiele takich, że nic do nich złego powiedzieć nie mogę, bo ciężko bym zgrzeszył. Ale trafi się parę takich egzemplarzy, że i świętego Pańskiego diabli wezmą. Ścigać mnie przez pół miasta, bo ja mam DAĆ?

bacia radiomaryjna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (293)

#15964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
15 sierpnia jest wielkie święto kościelne, ale też i cywilne (dla wojska). U nas tak, że odprawia się nabożeństwo ku czci poległych żołnierzy. Więc jest specjalnie dedykowana Msza dla właśnie żołnierzy i kombatantów. Oczywiście, kto chce, to może przyjść, a komu nie po drodze nie musi (osobną uroczystość organizuje Ratusz). Ale polazłem na Mszę. Przy ołtarzu siedzą starsi panowie, ubrani w mundury. Mundur, jak to mundur, ma naszywki. To paru panów walczących w Powstaniu Warszawskim, kilku z I i II Armii Wojska Polskiego, a i paru od Andersa się znajdzie. W każdym razie weterani. Jak wiadomo, na piersi są wstążki orderowe. Który co tam za co dostał.

No idzie Msza, jak Bozia nakazała i ksiądz prosi kombatantów o podejście do Komunii. Orderów angielskich nie znam, ale widać jeden ma czerwoną wstążkę orderową. I starszy pan, mający czerwoną wstążkę orderową na piersiach podchodzi do przyjęcia Komunii. A tu się jakieś babsko odzywa, że to komuch, bo ma czerwoną wstążkę (akurat od Maczka, nie wiem, za co mu to dali, ale faktycznie, czerwony pasek). I się na cały kościół drze, że to komuch, sługus Moskwy, w czym tyle prawdy, co jak ja powiem, że jestem papieżem.
Starszy pan miał łzy w oczach. Ksiądz nie wiedział w pierwszej chwili, co zrobić.
Załapał w końcu (cicho się spytał, za co to odznaczenie) i walnął na cały kościół:
- Ten pan dostał ten order za bitwę "gdzieś tam" i ja sobie wypraszam oskarżanie kombatanta tylko za to tylko, że pasek jest czerwony.

Radiomaryjna babcia opuściła kościół w tempie ekspresowym. Ksiądz przeprosił kombatanta w swoim i innych wiernych imieniu, reszta ceremonii poleciała własnym torem. Ale niesmak został.
Niestety, jak się nie wie, co coś oznacza, to może lepiej mordy nie wydzierać?

radiomaryjna babcia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (924)

#15857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sklepie, gdzie zaopatruję się w różne rzeczy można między innymi zakupić doładowania do telefonów komórkowych. Ale firma nakazała sprzedawcom doliczać 50 groszy do sprzedanego doładowania, o czym informował stosowny napis powieszony na ścianie. A i to ekspedientka też informowała osobno. Zresztą to coraz powszechniejsze zjawisko. Co prawda, inny sklep tego nie robi, ale nie mi się doginać kilometr za 50 groszy, skoro ten mam niecałe 200 metrów od domu.
No i sytuacja.

Wchodzę, kupuję doładowanie, ekspedientka, bardzo sympatyczna dziewczyna zresztą, informuje mnie o tym, co doskonale wiem, bo umiem czytać, że to będzie 50 groszy więcej. Ja spokojnie, nie ma sprawy, niech pani wybije tę kartę. W tym momencie włącza się [P]iekielna.
[P] Jak pani może okradać klienta?
[J]a. Ona nie okrada, wykonuje polecenie szefostwa, co ona ma zrobić?
[P] To niedopuszczalne, ta jakaś k*rwa sobie dorabia do pensji okradając klientów.
Zaznaczam, że na paragonie te 50 groszy jest wykazane, żadna ściema.
[J] O ile wiem, to ta pani k*rwą nie jest (dziewczyna ma już łzy w oczach, tak na oko 25 lat, a mnie piąty krzyżyk leci) i dlaczego pani ją wyzywa?
[P] Ale można pójść do sklepu X i dostać to samo bez tej dopłaty!
[J] Proszę panią, nie chce mi się iść kilometr za 50 groszy. Wiem o tej dopłacie i z całym szacunkiem, to może ja będę decydował, na co wydaję swoje własne pieniądze. Wedle kalkulacji lepiej tu dołożyć pół złotówy, jak zasuwać jeszcze kilometr, czyli razem dwa, bo będę musiał wrócić.
[P] Ale widziałam nie raz, jak temu żulowi pan dokładał się do piwa (zgadza się, ale robi to w granicach normalności, raz na kilka dni poprosi o o 2-3 złote na piwo czy nalewkę, ale np. węgiel też mi zrzuci. taki układ).
[J] Za przeproszeniem, moje pieniądze, to ja będę decydował, co z nimi robię. Nie pani. (W tym momencie porozumiewawczo mrugnąłem do ekspedientki, połapała się). I mówię, że tu jest dla pani 100 złotych za przyjemną obsługę, na waciki czy coś.
Trzeba było widzieć, jakiego szału Piekielna dostała. Co tam za teksty leciały, to może nie cytować. Ale reszta kolejki już dostała szału. I zespół-wespół (zob. Kabaret Starszych Panów) wywaliła ją ze sklepu. Ja też wyszedłem, wróciłem po kwadransie, oczywiście te stówę dostałem z powrotem (nie całą, kazałem jej sobie wybrać bombonierkę, za co zapłaciłem).
Ale jaka satysfakcja. Teraz, jak ja wchodzę do sklepu, to ona wychodzi.

ludzie liczący cudze pieniądze

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 792 (886)

#16335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę w życiu przeżyłem, dość ciekawy mam życiorys, ale to mnie zgięło.
Przyszło pismo z Ratusza, że jakiś tam trzeciorzędny szczegół czwartorzędnego duperszwancu im nie pasuje, dlatego jakiś tam wydział prosi mnie o oświadczenie woli, by mieli jasność, bo to z jakiegoś artykułu ustawy od czegoś tam wymaga. Zero problemu. Napisałem na kompie, wydrukowałem, akurat miałem sprawę obok Ratusza, to co mi - podrzucę im. Po drodze.
I tu się zaczyna.
Przechodzę przez jezdnię. Normalnie po przejściu, żadne na dziko. Człowiek ma odruch, żeby się rozejrzeć w obie strony, samochód nie wyhamuje na miejscu. Nic nie jedzie, to przełażę. I nagle wyjeżdża quad, doginający, ile temu modelowi fabryka dała, a jakiś gówniarz nie patrzy, że ja już jestem na przejściu i nie hamuje. Tzw. ucieczką w bok ocalałem, dobrze, że po drugim pasie nic nie jechało, bo może bym już nic na Piekielnych nie napisał. Gówniarz zahamował gwałtownie i na mnie z mordą, że mu pod pojazd wszedłem.
O, ty, ch*ju niemyty? Ja ci wszedłem? Ledwo zdążyłem przed tobą uciec. I rzucił się do rękoczynów. Jak wiadomo, morda to nie szklanka, więc się nie stłucze, a że zęby to nie grzyby, po deszczu nie rosną, to już inna sprawa. Nie przewidział, że nie tylko on potrafi uderzyć, ja też nie ostatni w te klocki.
Ale, tak 200 metrów od Ratusza jest posterunek Policji. I ktoś, widząc incydent z okien Ratusza (to przejście jest dokładnie przed wejściem do Ratusza) zadzwonił na Policję. Nawet radiowozu nie brali, podbiegli. I dawaj nas za chabety na posterunek. Oczywiście pierwsze, to alkomat. No cóż, u mnie wykazało 0,03 promila, u niego (kierującego pojazdem) ponad 0,5. Potem ustalanie tożsamości. Dowodu nie miałem, ale PESEL i NIP pamiętam, więc szybko zweryfikowali, że nie kłamię. Za to on miał problemy, bo coś jeszcze było z tym quadem, że nie ma prawa się poruszać po drogach publicznych. A i gostek nie miał prawa jazdy. Resztę wyjaśniła wizyta w Ratuszu, gdzie kobiety zaświadczyły, że ten pan, to znaczy ja, wyraźnie rozejrzał się w obie strony jezdni, zanim wszedł na pasy.
Może jestem Piekielnym, ale Policja wszczęła postępowanie, a prośbie matki gówniarza, by dać sobie siana, odmówiłem. Argumentując tym, że mnie się udało, ale jeszcze ludzie są i nie każdy ma taki refleks.

piekielny quad

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 817 (881)

#15168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idiotyzm ludzi jest wielki jednak. Pisałem kiedyś, że świadczę usługi informatyczne, między innymi swojemu księdzu proboszczowi (bynajmniej nie za Bóg zapłać). Telefon rano od niego:
- Mógłbyś wpaść do kancelarii parafialnej? Coś mi tu nie działa.
Uzgodniliśmy godzinę i przylazłem.

Włączam, startuje, ale nie wykrywa jednego dysku, w dodatku tego startowego. Wyłączam, włączam drugi raz, teraz wykrył, ale "stracił natchnienie" w fazie rozruchu. Ki diabeł? Pytam się księdza:
- Coś się z nim nie stało?
- A, przestań, taka pani, co tu sprząta, niechcący zrzuciła go z biurka.
Ja na to może nie chrześcijańskim zwrotem:
- K**wa mać, muszę zajrzeć do środka.
Odkręcam obudowę i patrzę. W tym momencie do kancelarii wchodzą trzy panie i się pytają, czy ksiądz znajdzie dla nich chwilkę czasu. Ksiądz mówi, że kancelaria czynna wtedy, a wtedy. Na co panie, że tu chodzi o pogrzeb.
No, to jest sytuacja nadzwyczajna i ksiądz musi się tym zająć.
To ja do księdza (wiadomo, pogrzeb, strata bliskiego):
- To ja wyjdę na podwórko zapalić, a ksiądz się zajmie sprawą (po co kobietom jeszcze obcy facet przy tym wszystkim?)
Na co jedna z pań, widząc, że grzebię przy komputerze, mówi:
- Pan nam nie przeszkadza, proszę spokojnie robić swoje, a my tu z księdzem załatwimy swoje.
No to robię. A przy okazji wszystko słyszę.
[K]siądz: - Zmarły z naszej parafii? (Dla nieznających szczegółów: istnieje możliwość pochowania nieboszczyka mieszkającego gdzie indziej za życia na terenie danej parafii, bo tu miał rodzinę czy inne, stąd to pytanie).
[P]ani: - Tak, nazywa się X Y.
[K]: - Już wyciągam księgę parafialną, a panie proszę o akt zgonu.
[P]: - Ale my go nie mamy!
[K]: - Bez aktu zgonu lub innej formy prawnej uznania za zmarłego nie mam prawa udzielić pochówku, zarówno w sensie prawa cywilnego, jak i kanonicznego.
[P]: - Bo on jeszcze żyje! (w tym momencie zdębiałem).
[K]: - To po co paniom pochówek i ceremonia pogrzebowa dla kogoś, kto jeszcze żyje?
[P]: - Ale on ma raka!
[K]: - No i co z tego?
[P]: - Lekarz powiedział, że ma 3 miesiące życia, więc chciałybyśmy być przygotowane, co tak księdzu na ostatnią chwilę d*pę zawracać?
Na co ksiądz, im tłumaczy, że te 3 miesiące to diagnoza orientacyjna, że znane są przypadki, iż latami po takiej diagnozie ludzie jeszcze żyli. Nic nie pomagało, ksiądz swoje, babki swoje. Tak to można do skończenia świata i jeszcze dwa dni, jako mawia Owsiak.
[P]: Ale my ten pogrzeb potrzebujemy!
[K]: No, niech będzie. Ale muszę mieć przekonywujący dowód, że dokładnie za 3 miesiące licząc od dzisiaj delikwent umrze.
[P]: Lekarz nam tak powiedział.
[K]: Lekarz, to tylko człowiek, ma prawo się pomylić. Jak mi panie dostarczą zaświadczenie od Pana Boga, że to się stanie, to wtedy wrócimy do tematu. Z Bogiem to ja się spierać nie będę.
[P]: Dostarczymy!
I wyszły, grzecznie, bez żadnych tekstów, pochwalony, z Bogiem i tak dalej.

Swoją drogą, zastanawiam się, jak one ten kwit od Pana Boga zdobędą?

żywy nieboszczyk

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (816)