Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

karolciaaa

Zamieszcza historie od: 27 września 2011 - 21:21
Ostatnio: 11 grudnia 2017 - 15:24
  • Historii na głównej: 27 z 28
  • Punktów za historie: 17924
  • Komentarzy: 284
  • Punktów za komentarze: 2254
 

#80443

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż miał piątek wolny, a że młodemu kończył się zapas słoiczków domowej roboty, to czas był się kopnąć na pobliski ryneczek w celu zakupu odpowiednich składników. I tak mąż, córa (prawie 2 latka), syn (9-mcy) i ja ruszyliśmy na ryneczek.

Dla młodej atrakcja, młodego nie ma gdzie ożenić, a mąż pomaga ogarnąć towarzystwo jak ja kupuję. Ogólnie warzywa i owoce poszły sprawnie, został zakup mięsa i wędlin na śniadanie - w ramach ryneczku są też takie tradycyjne sklepiki, w sensie, że wchodzi się do środka. Kolejka zacna, więc mąż z młodą za rączkę poszli się przejść, a ja z wózkiem z młodym stanęłam przy drzwiach, no co się będę pchać, wejdę jak się zluźni.

Nagle do drzwi podchodzi pan koło 45 lat. Więc informuję grzecznie, że ja też w kolejce. Nie, on nie kupuje, on się tylko chce zapytać. Ok. Wszedł, stanął koło kobiety mniej więcej w jego wieku, pomyślałam, ot mąż z żoną na zakupach, dołączył do partnerki. Chwilę potem sama weszłam do środka, bo miejsce się zrobiło. Obsługiwały naraz dwie panie. Wspomniana kobieta właśnie płaciła, druga że sprzedawczyń również skończyła transakcję i rzuca 'proszę?'. Ja właśnie otwieram buzię, żeby złożyć zamówienie, a tu nagle Pan 'ja tylko się zapytać' zaczyna zakupy. Już miałam oprotestować, ale w tym momencie pierwsza ekspedientka zaczęła mnie obsługiwać. Żeby było weselej, zakupy skończyłam szybciej od piekielnego I na odchodnym rzuciłam tylko 'coś długo się Pan pyta'. Oczywiście reakcji zero.

I tak tylko dojść nie mogłam, co mu się w głowie roiło. Facet zdrowy, rzekłabym w kwiecie wieku, chamsko kłamie po to tylko, żeby się wepchnąć przed kobietę z berbeciem w wózku? Nie żebym jakoś oczekiwała specjalnego traktowania, że z maluchem czy coś, ale jakoś nie jestem przyzwyczajona walczyć o miejsce w kolejce, które zajmuje... Smutne to...

Sklep

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (201)

#76042

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zabawie z kurierem słów kilka...

Jakiś czas temu kurier miał się pojawić z umową do podpisu. Pomijam fakt, że umówiony na 16 (w nadziei, że mąż przejmie już wtedy latorośl, która z wielką chęcią "podpisałaby się" za mamę) zajechał o 12 (na szczęście panna spała). Bardziej chodzi o styl, w jakim pojawił się u nas...

Rys sytuacyjny: mieszkamy w domku na końcu ślepej, dość wąskiej uliczki, dodatkowo traktowanej jako prywatny parking dla sąsiadów z naprzeciwka (materiał na inną historię). Słowem: pomimo, żem baba, w manewrach niejednego faceta potrafiłam zaskoczyć, a i tak nie lubię u siebie na alejce zawracać. Jako, że człowiekiem jestem, to za każdym razem otwieram kurierowi bramę, żeby u nas na podjeździe wywinął, a nie musiał cofać całą drogę. Ten kurier nie dał mi nawet szansy. Nim zorientowałam się, że kurier do mnie (biały, niczym nieoklejony dostawczak, czasem zdarza się ludziom pomyłka), facet był już po 20tym manewrze "w przód, w tył" przy próbie zawrócenia. Powiem szczerze, po prostu zamurowało mnie i patrzyłam jak urzeczona, co on odstawia, bo alejka niewiele szersza od jego samochodu. No i stało się nieuchronne - zapakował zderzak w płot sąsiadów. Na szczęście bez większych śladów, ale sąsiadka wyleciała jak z procy z, słuszną niejako, awanturą. Gorzej, że w momencie, kiedy kurier uznał, że "nicsięniestało" i zadzwonił do naszej furtki wściekłość skierowała się na mnie. No cóż, jasnowidzem nie jestem, a sąsiadka mogła tak samo jak i ja otworzyć mu swoją bramę, żeby zawrócił.

Niedługi czas później przyszło mi nadać książkę. 8-my miesiąc ciąży nie sprzyja odstaniu swojego w kolejkach na poczcie (nikt nie przepuści. serio.), a odbiorca o instytucji paczkomatu nie słyszał, wymyśliłam sobie dostawę kurierem od drzwi do drzwi. O ja naiwna. Zlecenie założone dzień wcześniej. Kuriera brak, no ale nie jest to zaskoczenie - zamówienie złożone circa 11:00, a nasz rejon kurierzy obskakują bliżej 8-9. No ok, będzie jutro. Zbliża się 10, kuriera brak. Wchodzę w śledzenie przesyłki... przesyłka dnia 22.11 nieodebrana. Ki czort?! Dzwonię na infolinię. No nieodebrana, bo zapisek jest, że nadawca nie miał przygotowanej paczki. Uruchomiłam się. Jakim cudem kurier niby dowiedział się, że paczka "nieprzygotowana" skoro go tu nawet nie było? Ukończył kurs telepatii czy co? Pani z infolinii sugeruje, że może gdzieś wyszłam, nie usłyszałam? No pecha miała. W domu siedzę z tyłkiem, za bardzo się nie ruszam, bo raz, że młoda, dwa, że ciąża i już za bardzo nie powinnam, a na pewno nie sama. Oj to ona zaznaczy, że dzisiaj odbiór priorytetowo... i rozłączyła się. Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w d... Dobra, nieważne. Ma być, będzie, nadam, po sprawie.

Około południa moje 30kg sierści dostało fiksa i zaczęło wściekle ujadać na płot. Reakcja możliwa w przypadku najazdu: sołtysa, pani od wodomierzy, kurierów/listonoszy. W związku z tym młodą szybko do kojca i samej rajd schodami na dół, co by się kurier nie rozmyślił i nie odjechał (dzwonek od furtki w deszczowe dni potrafi się obrazić i nie działać, pracujemy nad tym). Książka w dłoń, otwieram drzwi... i nikogo nie ma! Ale tknęło mnie, bo futer nadal wściekle ujada... Wychodzę bliżej płotu (część widoku zasłania nam wystający garaż) i... widzę kuriera. Który właśnie szykuje się do odjazdu. Pomijam fakt, że nie było opcji, żeby zdążył podbiec do furtki, zadzwonić, i schować się w szoferce w tym czasie. Chyba Usain Bolt nie dałby rady! Podchodzę do człowieka - i szok, toć to nasz mistrz zawracania (wychodzi na to, że pracuje w 2 firmach... ciekawe...). Przepraszam, pan po książkę? W odpowiedzi usłyszałam coś w stylu "chrmpfff", książkę mi wyrwał, zatrzasnął drzwi i pojechał. No ludzie...

Dzwonię na infolinię jeszcze raz. W 2 sprawach: po pierwsze, czy to był kurier, czy złodziej, bo ja pojęcia nie mam kto mi książkę wyrwał. No kurier, się okazało, przecież w systemie jest: przesyłka odebrana. Uff. No dobra, to ja bym jednak złożyła reklamację. A na co? No chociażby, że po pierwsze: kuriera dzień wcześniej nie było, a w systemie wisi, że jednak był. A po drugie, ja jasnowidzem nie jestem, wydawało mi się, że dzwonek jest od dzwonienia i pan mógłby zad ruszyć, alternatywnie po to podaję nr telefonu, że w razie co się ze mną skontaktuje. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg:

"Jak pani zamawia kuriera, to pani na niego czeka. Nie jest obowiązkiem kuriera szukanie pani, kiedy pani kuriera zamówiła a pani nie ma"
Po czym... tak. Rozłączyła się. Szczerze mówiąc pociągnęłabym temat dalej, ale w obecnej sytuacji ważniejsze jest dla mnie ogarnianie wyprawki i przygotowania do nadejścia drugiego brzdąca, nie mówiąc o zajęciu się pierworodną, więc chyba sobie odpuszczę...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (174)

#75507

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie ma jak wszelkiego rodzaju "akcje społeczne" sieciówek.

Popularna sieciówka drogeryjna na R od dłuższego czasu promuje się akcją "Mamy mają pierwszeństwo". W skrócie: kobiety w widocznej ciąży i matki z dziećmi do lat 2 kupują "bez kolejki".

Z racji radosnego pomieszkiwania na totalnym wygwizdowie jedynie jeden punkt tej sieci mam względnie blisko.
W pierwszej ciąży przekonałam się, że panie w "moim" sklepie dostają nagłego ataku wybiórczej ślepoty, jak tylko pojawiałam się w tej drogerii. Niemniej na tamtym etapie byłam jedynie w ciąży, więc moje wizyty były raczej sporadyczne. Poza tym nie jestem zwolenniczką robienia z siebie świętej krowy i nie robiło mi odstanie tych 5-10 min w kolejce (zawsze min. 4-5 osób).

Tak samo nie robiła mi za bardzo konieczność ustawienia się w kolejce, jak z moją niespełna roczną latoroślą pojawiałam się w ich progach - zdecydowanie częściej, jako że "przetwarzanie" młoda ma na dość wysokim poziomie zaawansowania, a ich "autorskie" produkty są i niezłej jakości, i w fajnej cenie. Niemniej młoda spokojna, zadowolona, że coś się wokół niej dzieje, to i ja mogę odstać, po co robić aferę.

Sprawy ostatnio się pokomplikowały nieco bardziej. Zaszłam w drugą ciążę, która już jest dość zaawansowana. Oczywiście panie w obsłudze nadal wybiórcza ślepota, ale wzorem pierwszej ciąży - nie róbmy awantury, 5-10 min nie dramat, ja nie święta krowa. Wszystko było fajnie, gdyby nie to, że kluczowe zapasy skończyły się w momencie, który zbiegł się dość niefortunnie z ich promocją -49% na jakieś tam produkty. Pojawiłam się z młodą w sklepie, na szybko wrzuciłam potrzebne produkty do koszyka, i... zaczęłam szukać końca kolejki. Normalnie szok, kobiety rzuciły się na przecenione produkty jak Reksio na boczek, kolejka dochodziła do końca sklepu, gehenna. Dodatkowo ja wcześniej tego dnia miałam próbę obciążenia glukozą (kto nie miał, niech nie żałuje i nie tęskni), a młoda akurat była na etapie focha na pół świata z tupaniem nóżką (zdarza się). Ogólnie mówiąc: ja w stanie lekko zdechłym, młoda na wysokich obrotach histerii, a pampersy potrzebne na gwałt (coś nam zarządzanie zaopatrzeniem zaszwankowało, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie).

Przechodzi pani z obsługi drogerii, zaczynam grzecznie: "Przepraszam...". No i nie dane mi było dokończyć. Pani odpaliła motorek w dupce i popatatajała w siną dal. Szukam innej pani. To samo. Poddałam się, podchodzę do kasy, informuję kolejną osobę, że bardzo przepraszam, fatalnie się czuję, dziecko świruje, polityka drogerii wdrożyła akcję, że mamy mają pierwszeństwo, chciałabym skorzystać... No jak się na mnie wydarli. Wszyscy w kolejce. Że trzeba było się nie puszczać. Że co ja sobie wyobrażam. Że im się należy. Że ja im te cienie czy co tam po promocji było wykupie wszystkie, a dla nich nie starczy. A kasjerce do wybiórczej ślepoty dołączyła nagła utrata słuchu.

Nie dałam rady. Chciałam zostawić to wszystko i po prostu wyjść. Postawiłam koszyk przy kasie, chcę wychodzić, a ochroniarz do mnie z łapami, że ja na pewno coś wynoszę! I zabiera się z łapami za przeszukanie wózka z młodą. No niestety, nerwy, złe samopoczucie, wszystko do kupy... Zwymiotowałam. Pośrodku sklepu. Zahaczając kasę, ochroniarza i sporą część podłogi przede mną. Wyminęłam go i po prostu wyszłam, odprowadzana stekiem przekleństw i złorzeczeń i wszelkiego wyrzekania na mnie, z "teraz to posprzątaj" na czele.

Pampki kupiłam w innym sklepie, a do działu reklamacji wystosowałam odpowiedniego maila. Z sugestią, żeby się nie ośmieszali i zarządzili zdjęcie plakatu, skoro akcja nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości.
W odpowiedzi usłyszałam, że "panie pewnie zalatane", że "trzeba było się do obsługi zgłosić, to otworzyliby inną kasę", "że może ciąża słabo widoczna" itp. itd. Słowem - ktoś nawet nie zadał sobie trudu przeczytania mojego maila.

A wiecie, co było najbardziej zaskakujące? Niespełna tydzień po tym wydarzeniu odwiedzałam z mężem koleżankę w sąsiednim mieście. Młoda została z dziadkami. Zatrzymaliśmy się na szybko w drogerii tej samej sieciówki, żeby kupić jedną rzecz. Panie z kasy z połowy sklepu mnie wołały, żebym się tylko nie pomyliła, bo one dla mnie drugą kasę otworzyły i czekają. Przez tydzień to mi chyba brzuchol aż tak nie urósł, żeby z "niewidocznego" awansować na "widoczny z 10 metrów". Dodam, że ubiór w obu przypadkach był bardzo zbliżony...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (434)

#75074

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z większych uczelni technicznych w naszym kraju.

W laboratorium, w którym miały się odbyć zajęcia z programowania obiektowego, ktoś dla śmiechu obrócił ekran do góry nogami (dla zainteresowanych ctrl+alt+strzałka w którą stronę ma się obraz obrócić, nie działa w win 10).

Szanowny pan doktor rozwiązał problem. Stawiając monitory na głowie i podpierając jakimiś książkami (monitory kineskopowe). Już samo to byłoby piekielne - w końcu nie piekarz i teoretycznie komputer powinien ogarniać. Naprawdę wesoło zrobiło się, kiedy pod koniec laborek wpadł w furię... bo któryś ze studentów śmiał przywrócić ekran do poprzedniego położenia.

Uznawszy, że było to jawne naigrywanie się z jego persony (zaznaczę: nikt nawet nie wiedział do tej pory, że to doktorek jest autorem tego jakże odkrywczego rozwiązania) ogłosił wszem i wobec, że cała grupa na kolokwium może się nie pokazywać. Ostatecznie wszyscy przedmiot zaliczyli, ale dopiero pisząc tzw. zbója (bez względu na poziom prezentowanej wiedzy oczywiście). Nie ma to jak rzetelne podstawy do oceny...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (266)

#74778

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie zakładać konta w banku...

Mój obecny bank ustawił takie limity, żeby konto było bezpłatne, że przy obecnym użytkowaniu ciężko byłoby je spełnić. A ja lubię swoje 10 zł miesięcznie, więc postanowiłam zmienić bank.

Konto założone przez internet, wszystkie dane podane, konsultant dzwoni ustalić na kiedy chcę kuriera. Jest 10 sierpnia, na 11 może nie zdążyć, 12 mi nie pasuje, a 15 (poniedziałek) święto. Na 16 sierpnia się umawiamy. Do wyboru kurier 8-13 lub 13-17. Poprosiłam opcję nr 2. Nie ma problemu, proszę oczekiwać kuriera.

16 sierpnia godzina 13 czekam. O 15 się zainteresowałam brakiem telefonu, wchodzę na śledzenie przesyłki - zonk. Przesyłka wisi gdzieś w przestrzeni między centrum spedycyjnym Warszawa a centrum lokalnym. Znaczy się - nie dojedzie. Ok, zdarza się, choć biorąc pod uwagę, że przesyłka nadana w środę... Trudno. Po drugiej stronie też ludzie, też mają wakacje, długi weekend był, w domu siedzę następnego dnia, nic się nie stało.

17 sierpnia o 13 nadal brak kontaktu. Sprawdzam status przesyłki - nic się nie zmieniło, przesyłka "zawisła w niebycie". Dobra, może błąd systemu, może jednak kurier przyjedzie.

18 sierpnia sprawdzam status - nic się nie zmieniło. Jako, że polityka firm kurierskich zakłada, że póki przesyłka nie dostarczona to stroną dla nich jest nadawca, a dopiero po doręczeniu odbiorca, dzwonię do banku.

W końcu w przesyłce umowa, na umowie moje dane do trzeciego pokolenia wstecz, no nie uśmiecha mi się spłacanie kredytu za kogoś... Miła pani po drugiej stronie w szoku, jak to, jeszcze nie dotarła? Toć to już tydzień mija! No właśnie. A czy ja dzwoniłam do firmy kurierskiej? Tłumaczę, że mój telefon byłby bezcelowy, to oni muszą się kontaktować. Napraaaawdę? A może jednak ja zadzwonię? Lekko poirytowana kazałam się pani zorientować w umowie jaką z firmą kurierską mają i załatwić sprawę. Mi tam ich bank nie płaci za obsługę klientów.
19 sierpnia odebrałam jeden z dziwniejszych telefonów w życiu. Ktoś (K) zadzwonił do mnie (J)
K: Karolciaaa?
J: tak, przy telefonie, słucham.
K: Dzwonił do pani już kurier?
J: Nie, a przepraszam o co chodzi?
K: No bo ten, my mamy tą przesyłkę. Tą z banku no. No i ten, ona jeszcze nie doszła. No to ten, ja umówię kuriera. No kuriera, no ten. Przyjedzie no.

I się rozłączył. WTF z twarzy ścierałam chyba godzinę.
22 sierpnia godzina 7:26. Tak, dokładnie pamiętam. A dlaczego?

Bo mam małe dziecko, które 7:10 nakarmiłam a 7:25 właśnie mi zasnęło. I pospało dosłownie minutę, obudzone telefonem - normalnie jak ona zasypia po pierwszym mleczku to ja już wstaję, no ale przez jej nocną imprezę chciałam odespać. Nie było mi dane.

K: Kurier z tej strony, tego, no bo ja przesyłkę mam, będzie pani w domu?
J: Tak, po 13 będę w domu (naiwnie liczyłam, że chociaż przedział czasowy się nie zmienił)
K: Ale no ten, ja bym był wcześniej.
J: Wcześniej znaczy o której?!
K: No ten, bo mi zostało do pani 13 kilometrów, no ja już jadę.
J: Pan chyba żartuje. Przesyłka była nadana prawie 2 tygodnie temu, z datą doręczenia na tydzień temu w godzinach po 13. Zapraszam po 13.
K: No ten, ale po 13 to ja już będę w zupełnie innym rejonie. Za 15 min jestem.

I się rozłączył.

No wici mi opadły. Gdyby nie to, że musiałam aktywować konto po to, żeby zgłosić je pracodawcy przed końcem miesiąca (żeby zdążyli przeprocesować zmianę z kolejnym miesiącem i abym mogła zamknąć poprzednie konto) to chyba bym go nie wpuściła.

A najlepsze? Nowy bank zadzwonił z ankietą. Jednym z pytań był stopień zadowolenia z usług kuriera. Pani przeprowadzająca ankietę nie mogła zrozumieć dlaczego z 5 możliwych punktów dałam 1. No bo w końcu doszła przesyłka, o co chodzi?!

Najgorsze, że czeka mnie procedura upoważnienia męża do konta. A to wiąże się z kolejnymi papierami przesyłanymi przez kuriera...

kurierzy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (193)

#74768

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Posiadam ja latorośl w wieku 7 miesięcy. Przyszło nam pojechać z nią na wakacje w imię zasady "dziecko nas uzupełnia, a nie ogranicza". Oczywiście, konieczny był odpowiedni dobór lokalizacji, pensjonatu czy też uwzględnienie wszystkich potrzeb dziecka przy pakowaniu... Mimo to bawiliśmy się świetnie, o dziwo Młoda szalała z radości w fokarium czy na plaży, słowem - wyjazd miły dla wszystkich, oprócz jednego małego zgrzytu.

Dziecko nasze przyzwyczajone jest do stałych pór karmienia. Mówiąc stałych mam na myśli: spróbuj spóźnić się o 10 minut to dowiesz się co to znaczy złość. Ok, sami chcieliśmy. Ale chcieliśmy też pozwiedzać - szybkie podsumowanie jadłospisu - ok, jeśli obiadek przerzucimy w miejsce drugiego śniadania (mleko) to w godzinach 11-19 możemy zwiedzać, bo i butelką i deserkiem mogę nakarmić w warunkach polowych. Mleko niestety trzeba podgrzać - ale i to nie problem, bo w porze karmienia można zahaczyć jakąś kawiarnię czy restaurację i poprosić o podpięcie podgrzewacza do kontaktu. Proste? Teoretycznie tak. I teoretycznie sprawdzało się 6 dni z rzędu. Siódmego dnia wybraliśmy kawiarenkę na molo, podeszłam do lady wyjaśnić sytuację i spytałam, czy możemy liczyć na pomoc. Oczywiście, zero problemu.

Mleko wjechało na stół, no to biorę moje dziecię i zaczynam karmić. I tu zaczął się armageddon - pan z sąsiedniego stolika zrobił aferę na cały lokal jakim prawem ja karmię dziecko w miejscu publicznym. Pogratulowałam panu, że od razu urodził się z umiejętnością jedzenia widelcem i nożem. I kazałam przekazać wyrazy współczucia mamusi szanownego, że przyszło jej rodzić dwulatka najwidoczniej. Facet zaczął robić nam zdjęcia. Znaczy się próbował. Mąż grzecznie zapytał, czy zależy mu na integralności komórki ... Całe szczęście obsługa kawiarni szybko ogarnęła temat.
Rozumiem, że nie każdemu pasuje jak ktoś karmi piersią w miejscu publicznym. Ale, na Boga, żeby przeszkadzała BUTELKA?!

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (523)

#74766

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ku przestrodze. Pojechałam sobie dzisiaj z mężem do lokalnego centrum handlowego - nie jakiś wielki moloch, ale trzeba było uzupełnić zapasy naszej latorośli w drogerii. Zakupy zrobione, czas się zbierać... No właśnie. I tu był problem.

Parking galerii "pod chmurką", dwa rzędy prostopadłe rozdzielone trawką, dookoła droga jednokierunkowa. Pakujemy wszystko do samochodu, już mamy zamykać i jechać, a tu podjeżdża żulik na wózku. Nie, nie niepełnosprawny w trudnej sytuacji. Lekko pijany żulik "poratuj kierowniku". Mąż, zgodnie z prawdą akurat, powiedział, że gotówki nie ma (fakt, wyskoczyliśmy na sekundę z kartą bankomatową w dłoni). Odwróciliśmy się, wsiadamy, wrzucam wsteczny... Dzięki Bogu za kamery cofania. Samochód mamy raczej wysoki z tzw "kołem cofania". Żulik stanął wózkiem centralnie za kołem, no nie było opcji go zauważyć. I stoi. Trąbnęłam. Żulik stoi.

Mąż wysiadł, poprosił o przesunięcie się. Nie, on tu stać będzie. Powiem szczerze z mężem nas zatkało - owszem, ktoś by powiedział, że facet na wózku, łatwo przestawić i wbrew jego woli. Niemniej jednak miałam pewne podejrzenia, że facet nie jest sam i tylko czeka na taki bądź inny rozwój sytuacji ze świadkiem gotowym przybiec potwierdzić jak to biedny kaleka został pobity bądź rozjechany - i faktycznie, jakieś 10 metrów dalej dzielna latarnia pomaga utrzymać pion drugiemu żulikowi czujnie obserwującemu sytuację.

Co robić? No cóż. Galeria to ma i ochronę. No to myk do środka. O dziwo ochroniarz stał przy przeszkleniu przy drzwiach i obserwuje całą sytuację. Tłumaczę grzecznie, że "miły pan" utrudnia mi wyjazd z parkingu. Ochroniarz stwierdził, że nie jego problem. To się spytałam, czy jak sobie z problemem "poradzę" to też nie będzie jego problem. On się nie miesza, jego to nie interesuje. Ok.

Podeszłam do samochodu i uśmiechniętego bezczelnie żulika za tyłem naszego samochodu. Uśmiechnęłam się do żulika, włączyłam 4x4 i wyjechałam przez trawnik oddzielający miejsca parkingowe, robiąc słusznego rozmiaru koleiny i niszcząc trawnik.

Strach by pomyśleć co by było, gdybym nie miała kamerki bądź choćby czujników cofania. Uważajcie, bo coś czuje, że panowie zapoczątkowali nową, rosyjską modę wyłudzania odszkodowań... A lakieru na samochodzie żal!

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (297)

#28113

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zajęcia z układu krążenia, kilka lat wstecz. Praktyczne- robimy EKG. Szanowny pan doktorek, niech go cholera, postanowił najpierw zaprezentować, jak i gdzie elektrody przypiąć należy.

W tym celu wybrał najbardziej biuściastą dziewczynę w grupie (chociaż akurat nie wiem, czy kryterium wyboru nie była też uroda/figura, bo dziewczyna naprawdę zjawiskowa, acz nieśmiała*) i każe jej się na leżance, ustawionej pośrodku sali, położyć. Dziewczę zestresowane, kładzie się, ale hola, hola! Rozbieramy się!

No to dziewczę posłusznie bluzkę rozpina, buty i skarpetki ściąga, nogawki spodni podwija (dla niezorientowanych, odprowadzenia do aparatu robiliśmy z kończyn- takie obręcze na nadgarstki i kostki, oraz te takie przyklejane w różnych dziwnych miejscach klatki piersiowej). A doktorek w furię!

- CHCE PANI WYLECIEĆ Z ZAJĘĆ?!! PANI JEST NIE-PRZY-GO-TO-WA-NA! JAK TAK MOŻNA!

Dziewczę karp. Reszta zgromadzonych (towarzystwo mieszane) podwójny karp. Nikt nie wie, co się dzieje... Doktorek łaskawie raczył objaśnić...

- Pani ma STANIK! W staniku są FISZBINY! METALOWE! Jak ja mam EKG zrobić porządne, jak mi fiszbiny będą lewe sygnały dawać?! Proszę ściągać tą szmatę!

Dziewczę przerażone, ręce jej się trzęsą, z niepokojem po męskiej części grupy rzuca, ale doktor kazał, no to ściąga... I siedzi tak bidulka, biust próbuje zasłonić, a doktorkowi aż ślinka cieknie...

- No KŁADZIE SIĘ wreszcie, cobym badanie mógł zacząć!

W tym miejscu wielki szacunek dla kolegów z grupy. Jak przystało na dżentelmenów, wzrok odwrócili, żeby dziewczyny nie krępować, sami, jak i my, zażenowani sytuacją...

Dziewczyna pyta się nieśmiało, po przyklejeniu elektrod, czy mogłaby się nieco zasłonić, chociaż bluzką, bo źle się czuje w tej sytuacji...

- Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! Każdy gołą babę widział! Jak ja mam pokazywać, gdzie należy zakładać elektrody, jak wszystko będzie zasłonięte?!!

Po czym zabrał się do badania... Z obleśną lubością demonstrując serdelkowatymi łapskami podtatusiałego satyra, gdzie elektrody NALEŻY, a gdzie NIE NALEŻY zakładać, macając sobie bezczelnie dziewczynę przez dobre 20 minut, aż się znudził i zaproponował kolegom, czy nie chcieliby "poćwiczyć"... na szczęście jeden z kolegów wpadł na pomysł, jak uniknąć krępującej sytuacji i poprosił doktorka, jako "sławnego kardiologa", o zbadanie go, bo nikt tak nie robi EKG jak on... Doktorek na szczęście kupił to wazeliniarstwo i męczył kolegę do końca zajęć.

Dziewczyna traumę miała jeszcze długi czas... Pytacie, czemu nie zrobiliśmy awantury? No cóż. Doktorek na zajęciach to było istne gestapo, znęcające się psychicznie, wyzywające nas od najgorszych i gnojące na każdym kroku. Terror psychiczny na tych zajęciach czkawką odbija się wszystkim do dziś.

Dziewczyna chciała zgłosić molestowanie, ale bała się, że nikt nie będzie zeznawał... I tak przedmiot odsiał 30% roku. Sprawa (co prawda już po egzaminie) trafiła do dziekana, który... zarządził konfrontację. I tak spotkaliśmy się - nasza grupa, dziekan i doktorek, który podczas spotkania był bardziej słodko-pierdzący niż najsłodsza przedszkolanka, uprzejmie prosząc o wyjaśnienie, czemuż to jemu, takiemu cudownemu, kochanemu dziadkowi, zarzuca się takie zbereżeństwa, niech powie głośno, wszystko wyjaśnimy... Brawa dla inteligencji dziekana... Przyjaciółka nieszczęsnej poprosiła w jej imieniu, żeby dać spokój całej sprawie, bo nic z tego nie wynika, a biedna dziewczyna psychicznie nie wytrzymuje roztrząsania sprawy na nowo. Tyle na temat sprawiedliwej kary. Facet nadal uczy. Nadal demonstruje EKG. Podobno tyle się na plus zmieniło, że grupki już nie są mieszane.

*żeby nie było podtekstów - dziewczyna jest naprawdę śliczna i piszę to bez złośliwości, jak również głupich aluzji - nawet jako hetero potrafię docenić kobiece piękno.

uczelnia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (910)

#28048

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Że się podepnę pod Rodziców Miesiąca...

Nie twierdzę, że hasło "częste mycie skraca życie" wywodzi się z słusznych przesłanek i trzeba się do niego bezwzględnie stosować, ale przesada w jakąkolwiek stronę wskazana raczej nie jest.

Znajomi rodzice mają córeczkę. Za-chuchaną. Wszystko odkażone. Normalnie w laboratorium, gdzie wirusa ospy trzymają, większej sterylizacji nie spotkacie. Co bardziej zaznajomieni z tematem się zorientują, do czego takie działanie prowadzi - układ odpornościowy... powiedzmy, że lubi mieć zajęcie. Jakiekolwiek. Jak nie ma patogenów w otoczeniu - nudzi się. I szuka sobie czegoś, z czym mógłby walczyć. W skrócie - dość prosta droga do alergii czy tym podobnych.

Alergię dziewczynka miała chyba na wszystko, na co mogła mieć. W związku z tym po lekarzach latali z nią 2x częściej. Pierwszy raz w życiu słyszałam, żeby ktoś na testy alergiczne zostawał na noc... w szpitalu. Wróciła. Przeziębiona. Bo przecież logiczne, że skoro z innymi dziećmi się nie bawiła (jak na razie 5 latek, do przedszkola nie chodzi), a od wszelkich możliwych chorób zakaźnych chronili ją jak potrafili, to logiczne, że pierwszą lepszą bakterię w szpitalu spotkała i... BUM. A dodajmy, że skoro jakieś paskudztwo przetrwało środki chemiczne, stosowane w szpitalu... no to upierdliwe jest.

Rodzice zorientowali się, że dziecko pojechało zdrowe, wróciło chore. No nie skojarzyli, że może szpital nie jest najlepszym miejscem do odchorowywania zwykłego przeziębienia. Tak, mała trafiła do szpitala. I nie pytajcie, jak oni to załatwili.

Dziecko wróciło ze szpitala. Niby zdrowe. Następnego dnia piekielna mamuśka wpadła w spazmy i histerię. Dlaczego? Bo dziecko bardziej przypominało smerfa w miksie z biedronką. Czemu? Bo wyskoczyły jej takie słodkie, czerwone kropeczki, które z nudów połączyła niebieskim długopisem. Uroczo. No to... hajda do szpitala. Tym razem bodajże zakaźnego. Szkarlatyna.

Mało piekielne, powiecie? No to wyobraźcie sobie, że do rodziców DOTARŁO, że wysyłanie dziecka z byle pierdołą do szpitala powoduje powrót do domu z gorszym paskudztwem w gratisie. Więc objawy kolejnej choroby zignorowali i próbowali leczyć środkami ogólnodostępnymi. Całe szczęście, że małą odwiedziła jej babcia i mimo, że pierwsza była do opieprzania rodziców za bezpodstawną, za to niemal ciągłą hospitalizację dziecka, wezwała pogotowie.

Mała miała 41 st. gorączki i zapalenie płuc. Płuca prawie całe zawalone. Na szczęście wygląda na to, że tym razem uda jej się wygrać ze śmiercią...

rodzice...

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 814 (870)

#27796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś, przyznaję, to ja chyba byłam nieco piekielna...

Piękna pogoda, słoneczko, boćki do Polski wracają... No właśnie. Bociany jedne...

Jadę sobie szosą, po lewej pole, po prawej pole, a za mną jakiś głąb kapuściany [GK] próbuje udowodnić, że na ograniczeniu do 90 (miałam bliżej 100), powinno się koło 130 podróżować... Więc udowadnia mi dobitnie swoje racje, niemal cmokając w mój zderzak... Wyprzedzić "biedaczek" nie mógł, bo z naprzeciwka albo samochody, albo wysepki...

Taką sytuację miał okazję zobaczyć przelatujący nad nami bocian. Bocian, jak to ptak, sprawę "osrał". Literalnie. Wielkim rozbryzgiem na mojej przedniej szybie. I może to nie było najmądrzejsze z mojej strony, ale jakoś tak odruchowo mi się przyhamowało. Nieco za ostro. O tyle za ostro, że GK z tyłu nie zdążył.

Zjechaliśmy na pobocze. Ja, z tytułu haka, szkody w zasadzie zerowe. GK, no cóż... I się zaczęło. A bo ja taka, śmaka, owaka, baba za kółkiem itp. No to się pytam grzecznie, było mi na zderzaku jechać?!

A więc dowiedziałam się, że mam tu i teraz mu oświadczenie pisać, bo inaczej on mi przyp*doli przez ten głupi łeb. Oooo, panie. Zapytałam spokojnie, raz. Czy pisze, że wina była jego, czy wzywamy policję. Potok bluzgów odebrałam jako uprzejme zaproszenie do dzwonienia po mundurowych.

Mundurowi przyjechali. Ogólnie rzecz biorąc, wyszło, że GK nie zachował odpowiedniego odstępu, zresztą, po ustaleniu, że GK bierze udział w loterii fantowej, pt. "zbieramy punkty na prawku" (19...) jakoś nie dawali wiary w jego słowa, jakoby na pustej drodze zachciało mi się zatrzymać i wycofać w jego zderzak (sic!), bo tak brzmiała jedna z wielu wersji, jaką próbował policjantom wcisnąć. Dodatkowo przegląd samochodu GK był jakby... nieaktualny... A nerwowe zachowanie zarobiło kolejny bonus w postaci mandatu za obrazę funkcjonariuszy.

No cóż... Uważajcie na bocianie bombowce...

droga

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 916 (960)