Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kertesz_haz

Zamieszcza historie od: 7 września 2013 - 20:57
Ostatnio: 10 grudnia 2017 - 21:20
  • Historii na głównej: 6 z 13
  • Punktów za historie: 2630
  • Komentarzy: 651
  • Punktów za komentarze: 5669
 

#79168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj widziałam kobietę, której kolor skóry i twarz mocno wskazywały na to, że pani postanowiła zbyt szybko nadrobić zaległości w opalaniu i przypomniała mi się historia sprzed roku.

W lecie udało mi się na parę dni wyrwać i polecieć do taty - taki przyjemny wypad i czarnomorski relaks. Pewnego razu na plaży przed nami rozłożyło się małżeństwo. Kobieta słysząc, że rozmawiamy po polsku zagaiła rozmowę - takie wakacyjne bla bla bla, że ciepło, ładnie, że w hotelu, w którym mieszkają nie ma Polaków, więc jest trochę zawiedziona, chcieliby sobie pogadać, bo na co dzień nie mają kontaktu z rodakami itd... Rozmawiałyśmy z pół godziny, było koło 14 - ja z tatą i jej mąż pod parasolami pani na leżaku w słońcu.

Poszłam popływać. Kiedy wracałam z jakieś pół godziny później widziałam, że kobieta ma już lekko zmieniony kolor skóry. Delikatnie zasugerowałam zejście do cienia, kobieta obejrzała siebie i stwierdziła, że wszystko OK.

Poinformowałam ją, że tu słońce bywa dużo ostrzejsze niż się wydaje, kobieta jeszcze raz zapewniła, że wszystko w porządku, jednak na szczęście po jakimś czasie przesunęła leżak pod parasol.

Następnego dnia schodząc na plażę, zobaczyliśmy, że nowo poznany facet do nas macha, pokazując na wolne leżaki obok nich. Jednak nastąpiła pewna zmiana. Zamiast z żoną na plażę przyszedł ze ślicznym różowiutkim prosiaczkiem. Ku mojemu zdumieniu prosiaczek znowu wystawił swoje powabne kształty na słońce twierdząc, że tak ma - najpierw opala się na różowo, a potem brązowieje. W międzyczasie okazało się, że facet ma poważny problem z wypożyczonym samochodem - padł mu akumulator, bo zapomniał wyłączyć radia.

Panowie zeszli z plaży, mój tata zajął się organizowaniem pomocy, a prosiaczek w tym czasie opalaniem, na szczęście krótkim. W ramach rewanżu za pomoc, zostaliśmy zaproszeni wieczorem do knajpy. Facet znowu nas zaskoczył. Zamiast z prosiaczkiem, do którego już się przyzwyczailiśmy, przyszedł z buraczkami. Mina buraczków i sposób chodzenia wskazywała, że mocno piecze, dlatego nie zdziwiłam się jej prośbie, czy nie poszłabym z nią do apteki. Najdziwniejsze jest to, że oprócz kompletnego skretynienia w kwestii pięknej opalenizny, buraczki sprawiały wrażenie sympatycznej i inteligentnej kobiety.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (174)

#79177

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Fundacja Pro - Prawo do życia prowadzi swoją antyaborcyjną kampanię przy pomocy bardzo drastycznych billboardów i plakatów pokazujących między innymi rozerwane płody. Jakiś czas temu fundacja była dość aktywna w Krakowie, a ludzie fundacji pozostali zupełnie głusi na apele, żeby ze względu na małe dzieci, zmienić wygląd plakatów i nie komplikować życia rodzicom małych pociech.

Teraz jednak geniusze z fundacji poszli dalej. Ze dwa dni temu widziałam ich billboard przy autostradzie w okolicach Wrocławia. Kiedy wyraziłam tym oburzenie w rozmowie z kolegą, ten opowiedział mi jak kiedyś jadąc samochodem natknął się na pikietę fundacji tuż przy samej drodze. Oczywiście każdy ma prawo do wyrażania własnych poglądów. Jeśli jednak ktoś epatuje drastycznością, przekładając zdrowie i bezpieczeństwo kierowców nad regulację prawną, która w przyszłości ochroni życie hipotetycznych, niepoczętych jeszcze dzieci z np. wadami letalnymi, to jednak policja i władze lokalne powinny szybciej działać.

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (247)

#79278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trudno mi było uwierzyć w historię jaką opowiedział mi ostatnio znajomy, ponieważ jednak nie miał on nigdy skłonności do fantazjowania i koloryzowania rzeczywistości, uznałam ją za autentyczną.

Ów znajomy jest singlem od jakiegoś czasu mieszkającym i pracującym w Czechach - tam prowadzi działalność gospodarczą. Niedawno skontaktował się z nim polski urząd skarbowy w sprawie jego rezydencji podatkowej. Kolega przesłał dokumenty poświadczające opłacanie podatków i składek w kraju nad Wełtawą, a także wykazał, że obowiązki służbowe zmuszają go do przebywania w Czechach niemalże przez cały rok (ważne ze względu na rezydencje podatkową).

W odpowiedzi skarbówka zażądała udokumentowania mieszkania w Czechach oraz informacji jak często znajomy przebywał w Polsce. Nieco zdumiony, ale nie podejrzewając nic złego znajomy przesłał odpowiednie papiery oraz poinformował US, że w Polsce przebywał kilka razy w ciągu świąt czy długich weekendów.

Ponadto przez kilka tygodni przyjeżdżał do Polski na każdy weekend ze względu na stan zdrowia ojca. Z powodu tych wyjaśnień urząd uznał, że centrum interesów życiowych znajomego jest w Polsce, dlatego nie stracił on polskiej rezydencji podatkowej, wyliczył zaległy podatek z odsetkami i nakazał jego zapłatę.

Kolega podparł się porozumiem między naszymi krajami o unikaniu podwójnego opodatkowania jednak skarbówka podtrzymała swoje stanowisko.

Skończyło się na wynajęciu prawnika i próbach udowodnienia, że nie jest się wielbłądem. Pozostaje mieć nadzieję, że cała sytuacja wynika z piekielności tego konkretnego urzędu skarbowego i braku kompetencji osób tam zatrudnionych, a nie faktu, iż państwo polskie zaczyna szukać pieniędzy w absurdalny sposób.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (268)
zarchiwizowany

#76356

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na tyle długo jestem w internetach, że doskonale zdaję sobie sprawę, że sieć jest pełna trolli, frustratów i innego tałatajstwa, którego największą rozrywką w weekend potrafi być obrażanie innych w necie. Jeśli jednak na branżowym, zamkniętym forum, którego siłą rzeczy najmłodszymi uczestnikami są studenci i które w większości służy celom zawodowym, moje zdanie w pobocznym i luźnym wątku świątecznym wywołuje gównoburzę prowokowaną przez dwóch uczestników, w której wyzywa się mnie od domowych nierobów, leni, osoby nie szanującej polskiej tradycji, obraża się mojego ojca posądzając go o bycie esbekiem, matce zarzuca się złe wychowanie, a mnie bycie fatalną żoną to jestem święcie przekonana, że niektórzy powinni się leczyć, zwłaszcza, jeśli zdanie to brzmiało następująco: "Osobiście zdecydowanie wolę spędzać Boże Narodzenie na Węgrzech niż w Polsce"

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (121)

#71533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozumiem, że mołdawski narzeczony, pochodzący z biedniejszego regionu ubogiego kraju nie jest idealnym kandydatem na zięcia, zwłaszcza jeśli córka jest atrakcyjna, nieźle wykształcona i ma dobrą pracę. Rozumiem, niepokój przed zderzeniem się z inną mentalnością i kulturą, obawy, że rodzina w którą córka wchodzi to typowi przedstawiciele "homo sovieticus", czy nawet komentarzami w stylu: "co to, żaden Polak jej nie chciał?" Również za mało rozsądny uważam, pomysł, aby młodzi po ślubie zamieszkali w Mołdawii przez dwa lata zanim pan młody nie nauczy się polskiego w stopniu komunikatywnym i załatwi kilka spraw.

Jednak bojkot ślubu z wyżej wymienionych powodów przez rodziców i połowę rodziny panny młodej oraz ich nieobecność w najważniejszym dla niej dniu, to czyste sk....stwo. Mimo wielkich starań, to była jedna ze smutniejszych uroczystości na jakiej byłam.

miłość i inna cholera

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (354)

#70820

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmowa kwalifikacyjna o pracę.

Dziewczyna sensowna, dobre wykształcenie, przydatne doświadczanie, fajnie radzi sobie z częścią praktyczną. Poziom angielskiego jest co prawda zawyżony w CV do tego co prezentuje naprawdę, ale niestety to ostatnio norma. Prawie jestem zdecydowana ją zatrudnić. W pewnym momencie rozlega się pukanie i do mojego gabinetu wchodzi mój tata (byłam z nim umówiona). Informuję go, że zaraz kończymy i proszę, żeby na mnie poczekał, a mimochodem wspominam mu, na podstawie informacji z CV, że kandydatka bardzo dobrze mówi po bułgarsku.

Tata, który od jakiegoś czasu mieszka w Bułgarii, a po bułgarsku mówi od kilkunastu lat, uśmiecha się i zadaje aplikantce pytanie. Dziewczyna milczy. Tata trochę zbity z tropu zadaje drugie pytanie. Dziewczyna milczy, a potem mówi, że nie rozumie.

Osoba, która w CV wpisała bardzo dobrą znajomość bułgarskiego nie potrafiła odpowiedzieć na następujące pytania:
Gdzie się pani uczyła bułgarskiego?
Zimno dzisiaj, prawda?

W zamieszczanym przeze mnie ogłoszeniu nie wspomniałam o konieczności znajomości tego języka. Mam uczucie deja vu, ostatnio zbyt często przyłapuję ludzi na zamieszczaniu w CV znajomości mniej popularnych języków, o których albo nie mają pojęcia, albo znają kilka słówek.

Zadzwoniłam do kandydatki i dokładnie wyjaśniłam jej dlaczego jej nie zatrudnię. Najbardziej piekielne jest to, że nie zrozumiała. Stwierdziła tylko, że miała pecha, ze mój tata wszedł do gabinetu w trakcie rozmowy.

praca

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (504)
zarchiwizowany

#60106

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu firma mojej kuzynki i jej męża zaczęła podupadać. Mimo ich wysiłków nie udało jej się uratować Na wiosnę tego roku musieli ją zlikwidować. Mąż kuzynki dość szybko znalazł pracę, ona zacznie od września, niestety czeka ich przysłowiowe zaciskanie pasa bowiem i dochody będą znacznie mniejsze i mają do spłacenia spore zadłużenie powstałe w trakcie prób utrzymania firmy.
Ze względu na sytuację w jakiej się znaleźli przypuszczałam, że kuzynka będzie chciała pojechać z dziećmi na wakacje do mojego ojca, który mieszka w atrakcyjnej turystycznie miejscowości, lub skorzystać z jego mieszkania nad morzem Czarnym. Niestety żadna z tych opcji nie wchodziła w grę i wiedziałam, że będę musiała jej odmówić. Gryzło mnie to bardzo, bo kuzynkę lubię, a na dodatek jej rodzina nigdy nie nadużywała naszej gościnności. Moich rodziców raczej odwiedzali niż przyjeżdżali do nich na wczasy, w Bułgarii byli 2 razy i to raptem na kilka dni. Najbardziej szkoda było dzieci – nie ich wina, że sytuacja się tak skomplikowała, a całe lato w Katowicach do najprzyjemniejszych nie należy. Czułam się też zobowiązana wobec kuzynki - w obu miejscach moi rodzice chętnie przyjmowali rodzinę i przyjaciół, a teraz kiedy ona potrzebowała pomocy i naszej gościny nie mogliśmy tego jej zaoferować.
Podczas rozmowy z mężem doszliśmy do wniosku, że przecież możemy zabrać ich ze sobą do Gruzji, w której planujemy urlop – dzieciakom zafundujemy wakacje, kuzynce jeśli będzie chciała jechać z nami „pożyczymy” pieniądze. Gdyby miały jechać same dzieci to żaden problem - ja i tak muszę przerwać urlop na kilka dni więc po tygodniu przyleciałabym z nimi od Polski i wróciła później. Cierpliwie czekałam, aż sama podniesie temat wakacji i zapyta o możliwość spędzenia ich na wybrzeżu czy w górach. Wtedy dopiero złożyłam jej propozycję.
Byłam przygotowana na pewne obawy ze strony kuzynki. Mimo że Gruzja jest ostatnio jest dość mocno promowana i największe polskie biura podróży od jakieś czasu organizują w niej wczasy wiele ludzi postrzega ją dość stereotypowo i po prostu nie wie czy tam jest bezpiecznie, czy są ratownicy na plażach, czy w hotelach panuje odpowiedni poziom higieny itd. Natomiast nie byłam kompletnie gotowa na to co się stało. Otóż kuzynka w trakcie rozmowy dostała ataku histerii, za który powinna dostać Oskara, w takcie którego dowiedziałam się, że chcę ją upokorzyć, na Kaukaz jeżdżą tylko dziady i biedne studencioki. Oskarżycielsko zapytała mnie też co jej dzieci powiedzą po powrocie do szkoły? że były w Gruzji na wakacjach? Na koniec dodała, że propozycja byłaby wspaniała, gdyby chodziło o kraje typu Hiszpania, Włochy lub Portugalia i jeśli zmienimy kierunek ona chętnie się zgodzi, a tak nie ma mowy.
Przeczekałam atak cierpliwie usprawiedliwiając go w myślach jej ostatnimi przeżyciami i dałam jej dwa dni do namysłu.
Jeśli kuzynka szybko nie ochłonie to jej dzieci stracą szansę na fajne wakacje na plażach Adżarii i możliwość zobaczenia jednego z najciekawszych krajów świata, a wszystko przez to że mamusi coś się w główce uroiło.

wakacje

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (413)

#59722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczesnym popołudniem odebrałam telefon z banku. Dzwoniąca pani była z jednego z banków, z których korzystam, więc przypuszczałam, że chodzi o wyjaśnienie jakiś operacji. Tymczasem pani po formalnościach z ustaleniem tożsamości, entuzjastycznie poinformowała mnie, że bank przychylił się do mojego wniosku o kartę kredytową i niedługo mi ją wyśle, ona musi wyjaśnić tylko 2 drobne niejasności w danych we wniosku.

Podczas dalszej rozmowy z nią uświadomiłam sobie, że w ogóle siebie nie znam. Nie wiem na przykład, że 2 tygodnie temu w oddziale banku X złożyłam wniosek o przyznanie mi karty kredytowej na dość niekorzystnych warunkach i własnoręcznie go podpisałam będąc 100 kilometrów dalej.
Dobrze, że konto nie jest firmowe, będę się mogła z bankiem szybko i entuzjastycznie pożegnać.

bankowość

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (534)
zarchiwizowany

#59113

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zrobiłam sobie kilka dni wolnego od pracy. W piątek zapowiedziałam pracownikom, że wracam w środę, na weekend pojechałam do Budapesztu, gdzie po raz pierwszy jako świeżo upieczona obywatelka Węgier wzięłam udział w wyborach parlamentarnych, a na wczoraj i dzisiaj zaplanowałam sobie miły babski relaks. Jednak stało się coś co zburzyło mój spokój i nie do końca pozwala cieszyć się wolnymi dniami.

Wczoraj korzystając z pięknej pogody postanowiłam pójść na spacer na Wawel. Trasę zaplanowałam tak, aby w drodze powrotnej zrobić drobne zakupy na pobliskim bazarku. Tam spotkałam swoją sąsiadkę – miłą starszą panią, która mieszka obok mnie. Wracamy razem i rozmawiamy – takie kobiece ple ple ple; o pogodzie, wiośnie, weekendzie, aż w końcu pada pytanie o węgierskie wybory. Kiedy potwierdzam udział słyszę:

[Sąsiadka]: Ach jak zazdroszczę tej mądrości Węgrom i wspaniałego premiera.
(Prawicowy Fidesz Viktora Orbana po raz kolejny wygrał wybory nad Dunajem i po raz kolejny będzie samodzielnie rządzić.)

Przez chwilę zastanawiam się czy to skomentować. Słyszałam już tą opinię kilka razy i powoli przyzwyczajam się, że dla części Polaków Orban uosabia marzenie o polityku jakiego chcieliby mieć w Polsce i tak naprawdę nie ma znaczenia jaki jest w rzeczywistości a pewnie nawet i 100 Węgrów nie przekonałoby ich, że jest inaczej. Tutaj mam jednak do czynienia z uroczą i kulturalną panią Konstancją, z którą wyświadczamy sobie drobne, sąsiedzkie przysługi - może więc warto spróbować wyjaśnić sytuacje.
[Ja]: Wie pani, dla większości Węgrów to był wybór najmniejszego zła. Orban ma pewne zalety, ale i mnóstwo wad, a polityka jego partii nie zawsze służy Węgrom. Dla wielu alternatywne ugrupowania były jeszcze gorsze, stąd też sukces Fideszu.

W tym momencie oczy pani Konstancji robią się wielkie nawet nie jak spodeczki, ale talerze. I to powinno być dla mnie znakiem ostrzegawczym, ale go zignorowałam. Głupia więc dalej objaśniam – szczegóły sobie tutaj podaruję – chętnych odsyłam do znalezienia informacji w sieci.
W odpowiedzi dowiaduję się, że nie umiem docenić szczęścia jakie mnie spotkało mieć takiego premiera, w związku z czym jestem niegodna paszportu jaki niedawno otrzymałam, prowadzenie własnej firmy doprowadziło do tego, że stałam się egoistką, dla której liczą się tylko pieniądze, przestałam wyznawać podstawowe wartości jakimi powinien kierować się prawy człowiek w życiu itd. itd. Jak się domyślacie miłego pożegnania nie było.

Wczoraj wieczorem pani Konstancja przysłała mi na maila linki do polskich artykułów, wychwalających Orbana.

Dzisiaj przed południem zapukała do moich drzwi z blachą ciasta i przeprosiła, że się wczoraj uniosła. Kiedy miałam ją zaprosić na kawę gotowa zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie pani Konstancja oznajmiła mi, że idzie do kościoła, gdzie będzie się modlić między innymi za mnie, bo mój umysł przeżarły lewacko-bolszewicko- żydowskie idee.

Szkoda, że jeszcze mi egzorcysty nie zamówiła. A ciasto jest irytująco pyszne.

Węgry

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)
zarchiwizowany

#57179

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Boże Narodzenie jak zwykle spędzaliśmy w Budapeszcie. W tym samym okresie do Budapesztu wybrali się nasi znajomi. Nie są to na tyle bliscy znajomi, żebyśmy ich gościli u siebie, ale jeszcze w Polsce zaproponowałam spotkanie w święta u nas czy udzielenie jakiś wskazówek dotyczących miasta. Zaproszenie zostało chętnie przyjęte natomiast co do rad to znajomy powiedział, ze sobie doskonale sobie poradzą że od czego są przewodniki, GPS itd. Na moją sugestię, że w Budapeszcie są liczne remonty, drobne zmiany w komunikacji miejskiej w związku z uruchomianiem 4 linii metra, a także miasto funkcjonuje zupełnie inaczej w okresie świąteczno-noworocznym, prychnął, że nie od wczoraj umie posługiwać się Internetem. Ok nie będę się narzucać. Znajoma natomiast koniecznie chciała odwiedzić pewien sklep z ubraniami i kupić sobie kilka rzeczy. Sugerowałam 23 grudnia, twierdząc, że sklep może później być zamknięty aż do Nowego Roku.

Świąteczne spotkanie byłoby miłe, gdyby nie to, że znajomy został ekspertem od spraw węgierskich, samych Węgrów i Budapesztu, bo przecież 3 dni pobytu w obcym kraju zupełności wystarczy, aby zostać autorytetem w tej dziedzinie. I nie mam na myśli wrażeń i odczuć jakie ma każdy w nowym miejscu czy kraju, ale sądy wygłaszane z całkowitą pewnością, że Węgrzy to, Węgrzy tamto. Odpuściłam prostowanie bo nie było sensu się irytować w święta.

Sam wyjazd znajomym nie do końca się udał. Chcieli zrobić sobie spacer po starym Peszcie zaczynając od parlamentu, a kończąc na moście Wolności. Kiedy dojechali na końcowy przystanek tramwajem, który miał ich zawieść w pobliże parlamentu mieli jedyną i niepowtarzalną okazję podziwiać pewien market budowlany, najbrzydszy most w naddunajskiej stolicy i trakcje linii kolejowej – pojechali bowiem w drugą stronę. Po naprawieniu błędu okazało się jednak, że muszą zmodyfikować trasę, bo planowany spacer wzdłuż naddunajskiego corso musiałby polegać na przeciskaniu się pomiędzy ogrodzeniami osłaniającymi remontowany teren. Innego dnia żle weszli na górą zamkową bo z powodu remontu wejście od tej strony było zamknięte. Stracili półtorej godziny na jazdę do restauracji położonej poza centrum, która okazała się zamknięta. Kupę czasu spędzili na szukaniu jednego z marketów, bo jak wyczytał nasz znawca tam najtaniej można zrobić zakupy (co nie jest prawdą). Jeśli zaś chodzi o ubrania to znajoma ich nie kupiła. Nie byli tam 23 grudnia bo wg eksperta to byłoby niemożliwe, żeby sklep w ścisłym centrum był zamknięty 27 grudnia. O dziwo jakoś nikt w ten dzień nie przyjechał ich obsłużyć.

A skąd to wszystko wiem? Ano, od wściekłej żony, która nie wytrzymała i ostatni wieczór ich pobytu zamiast w fajnej knajpce na kolacji z mężem spędziła ze mną i moim mężem, a święta w Budapeszcie uważa za jedne z gorszych jakie miała. Współczuję jej wyjazdów z mężem, na co dzień jest to dość miły facet i naprawdę sama nie wiem w co w niego wstąpiło. A najbardziej piekielne jest to, że wystarczyłby kwadrans rozmowy ze mną i wielu pomyłek mogliby uniknąć.

Węgry

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (235)