Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

koorka

Zamieszcza historie od: 31 maja 2016 - 17:03
Ostatnio: 22 listopada 2023 - 8:56
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 900
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 41
 

#90005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos historii o pani sprzątającej która bardzo chętnie opowiada o swoich klientach.

Kiedy zaczęłam pracę w firmie sprzątającej nie uważałam, że tajemnica jest tak ważna w tym zawodzie. Teraz wiem, że niedotrzymanie tajemnicy może być szkodliwe. Nie tylko jeśli chodzi o ploteczki w stylu "A ta Kowalska to ma syf w domu", czy nawet osobiste problemy pracodawców jak np. nadużycie alkoholu czy problemy rodzinne.

Podam parę przykładów z jakimi się spotkałam:

Przykład pierwszy. Pani sprząta biuro rachunkowe, przypadkiem na jednym z biurek znajduje otwarty dokument dotyczący innego swojego pracodawcy, oraz osób znajomych. Są to rozliczenia podatkowe i dokumenty dotyczące czasem prywatnych spraw np. rozwód czy separacja. Gdyby ta pani miała złą wolę mogłaby tą wiedzą komuś zaszkodzić.

Przykład 2. Pani sprząta sklep, gdzie na widoku są różne dokumenty, faktury, cenniki, zamówienia, również oferty dotyczące przetargów. Tu też, gdyby pani chciała, mogłaby sklepowi zaszkodzić, np. wyjawiając konkurencji ceny jakie sklep oferuje w danym przetargu, czy jakie marże czy rabaty dla stałych klientów ma dany sklep.

Przykład 3, dotyczący mnie. Wspomniałam w jednej historii o parze prowadzącej razem dwa miejsca typu "bed&breakfast". Niestety rozeszli się, co komplikuje pracę nam, jako firmie. O ile wcześniej naprzemiennie sprzątałyśmy z inną panią oba przybytki, teraz każdy został przydzielony jednej z nas. Wiadomo, żona nie chce by przychodziła sprzątać pani która sprząta u męża. Mąż o ile do mnie ma zaufanie, drugiej pani sprzątającej nie ufa. O ile ja nie lubię ploteczek, ona ma w zwyczaju paplać i trzyma stronę żony. Dla nas jest ciężko bo o ile wcześniej mogłyśmy na siebie liczyć, np. jeśli dziś ja nie mogę, dzwonię do niej i przychodzi za mnie, ja w zamian w następnym tygodniu idę za nią, teraz nie mamy możliwości na takie zmiany.

Sytuacja jest dziwna, staram się nie trzymać żadnej ze stron, ucinam krótko gdy któreś porusza temat eks małżonka/małżonki. Zdaję sobie sprawę że mogę zaszkodzić obu stronom, jemu wyjawiając żonie jak idą interesy męża, i odwrotnie. Jeśli przy nim poruszę temat jej przybytku i jak jej się wiedzie, może tego użyć przeciw niej.

Na szczęście ograniczam się do wykonywania moich obowiązków, zachowując dyskrecję.

Przykład 4. Musiałam upomnieć starszą stażem koleżankę gdy rozmawiając z właścicielem nowego bed & breakfast podała dane innego bed & breakfast w okolicy, który również sprzątamy. Podała nazwisko właściciela, ile ma przybytków tego rodzaju i wyjawiła szczegóły co do wystroju i urządzenia każdego z nich.

Może to ja przesadzam, ale nie chciałabym by ktoś wyjawiał szczegóły na temat moich prywatnych spraw czy mojej pracy.
Wydaje mi się, że nie zdajemy sobie sprawy, że informacja może być bronią w zależności od tego jak jej użyjemy.

firma sprzątająca

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (150)

#89764

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w firmie sprzątającej. Opiszę kilka piekielnych rzeczy które pomału doprowadziły mnie do decyzji o zmianie jeśli nie pracy to przynajmniej firmy.

W lutym zaczynam pracę. Firma reklamuje się jako "Profesjonalna". Niestety pod wieloma względami taka nie jest.
Po pierwsze - szkolenie. Pracownik rzucany jest na głęboką wodę bez przeszkolenia. Koleżanki z większym stażem z łaski pokażą "tam jest mop, odkurzacz tu", ale im też się spieszy, więc radź sobie.

Pierwsze zlecenia - 4 mieszkania coś w stylu AirBnB. Nowo nominowana kierowniczka grupy rządzi się jak szara gęś. Po cichu mam nadzieję, że pierwsza euforia jej minie, ale niestety jest coraz gorzej. Zagarnianie lepszych zleceń dla siebie to normalka. W niedziele są dodatki - niedziele są dla niej. W niektóre miejsca gorzej jej dojechać albo wie, że będzie więcej do roboty bo goście wyjątkowo nasyfili - tam wyśle mnie. Traktuje mnie jakbym pracowała dla niej, choć firma podkreśla, że pracuję dla nich.

Kolejne zlecenia - tym razem oprócz sprzątania w moich obowiązkach jest też check-in. Znów żadnego przeszkolenia. Radź sobie. A potem zdziwienie jeśli o coś pytasz. Przykładowa sytuacja - robię check in, pobieram opłatę tzw city tax. Jak się okazuje klient już zapłacił online. Nawet słowem nie wspomniał. Potem pretensje od właścicielki. Pokazuję wiadomość gdzie na pytanie czy wszystko mam przeprowadzić jak zwykle odpowiada lakonicznie "tak" po czym nie ma żadnego odzewu.

Kolejny problem - brak samochodu. Nikt na rozmowie kwalifikacyjnej nie pytał czy mam samochód. Potem niestety się okazuje, że z 4 mieszkań usytuowanych na tym samym osiedlu tylko jedno ma garaż, który służy jako magazyn na środki czystości ręczniki i prześcieradła. Do pozostałych trzech trzeba nosić worki z płynami, prześcieradła, ręczniki. Później worki z brudną bielizną z powrotem do magazynu. Do pewnego czasu daję radę, autobus, rower, niestety z czasem okazuje się, że jest to niepraktyczne i męczące, zwłaszcza dla pleców.

Próbuję wziąć nieduży kredyt, 1500-2000 euro, coby jakiś pojazd kupić, niestety z umową na czas określony mogę sobie pomarzyć. Proszę o inne zlecenia gdzie nie muszę nosić ciężarów, niestety w sezonie letnim ciężko o zastępstwo. Od innych koleżanek wiem, że na te zlecenia nie ma chętnych i dawane są one zwykle nowym. Trochę mniejsza piekielność - strój roboczy. O ile czarne leginsy posiadam na stanie, koszulki z logo firmy już nie dostałam. Nie wiem czy to oszczędność czy inne powody. Dla mnie wszystko jedno czy pracuję w koszulce z logo firmy czy z napisem Metallica, ale jednak pracodawcy przywiązują do takich detali wagę.

Nie chcę wyjść na roszczeniową, ale uważam że praca zbyt ciężka jak za 7 euro za godzinę. Zaczynając pracę byłam w takiej sytuacji, że mi to odpowiadało, teraz widzę, że jednak nie do końca się opłaca. Na szczęście nowe zlecenia gdzie check in i sprzątanie zajmuje mi półtorej godziny są płatne jak za 2 i pół godziny, jednak jest to tylko jedno zlecenie w tygodniu.

Na koniec największa piekielność. Zdaję sobie sprawę, że firma pobierając opłatę za sprzątanie obiektu, część pieniędzy zostawia sobie jako marżę, resztę płaci nam pracownikom. Nie sądziłam jednak, że ta marża jest wyższa niż nasze wynagrodzenie. Rozmawiając z jednym z właścicieli Bed and Breakfast, które miałam przydzielone do sprzątania, z którym miałam najlepszy kontakt, dowiedziałam się, że płaci on firmie 12 euro za sprzątnięty pokój. Sprzątnięcie pokoju zajmuje mi 30 minut, za godzinę dostaję 7 euro. 3.50 euro dla mnie z 12, które oni dostają to strasznie mało. I tu ja, i właściciel BnB jesteśmy piekielni bo mamy układ, że połowę zleceń od niego przechodzi przez firmę a drugą połowę przekazuje mi prywatnie bez pośrednictwa firmy, płacąc całą należność mnie, tak by firma nie pobierała haraczu.

Teraz rozumiem dlaczego firma zabrania bezpośrednich kontaktów z pracodawcami, poza niezbędnym kontaktem na zasadzie adres zlecenia czy ewentualne uwagi na co zwracać większą uwagę.
Teraz pytanie do was - czy wydaje wam się, że rzeczy, które tu wymieniłam są piekielne czy to ja wymyślam i jestem roszczeniowa?

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (128)

#89634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W kraju w którym mieszkam (Włochy) istnieje taki stereotyp kobiety z Rosji, Polski, Ukrainy, według którego kobiety z tych krajów przyjeżdżają tu nie do pracy ale by znaleźć bogatego męża. Według tego stereotypu są one wyrachowane i łase na pieniądze. Mam nadzieję, że stereotyp powoli wygasa, jest on jednak szkodliwy. Jednak stereotypy nie biorą się znikąd, a w każdej bajce jest ziarnko prawdy.

Jest sobie para, dla której pracuję. Nazwijmy ich Anna i Mario. On - Włoch 50 lat, ona - Rosjanka, może 35 lat. Nogi do nieba, blond włosy, tipsy długie na metr. Poznali się ok 12 lat temu. Czyli ona ledwie 22-23 lata, on dobrze po 30stce (prawie 40).
Ona szybko owija go sobie wokół palca. Jemu imponuje, że interesuje się nim młoda ładna dziewczyna, jej imponuje jego portfel i hojność. Facet nie żałuje na zachcianki i prezenty. Posiada on sporą willę, którą przerobił na Bed & Breakfast i z tego żyje. Zarabiają na tym nieźle i wkrótce kupują mieszkanie, które również przerabiają na Bed&Breakfast. Potem kolejne, ciut mniejsze... Niestety zaczyna się era covida i jeden z trzech Bed&Breakfast muszą zamknąć. Pozostałe 2 jakoś działają, choć dochody są sporo mniejsze.

Mario orientuje się, że mogliby oszczędzić na firmie sprzątającej gdyby sami sprzątali pokoje na wynajem. Anna nie ma zamiaru brudzić sobie rąk, więc Mario sam przez jakiś czas daje radę. Anna woli Spa, paznokcie, solarium i siłownię niż pracę. Mario nie nalega. Kiedy kończy się gorszy okres związany z covidem, znowu zaczyna lepiej zarabiać i najmuje firmę sprzątającą (w której pracuję ja), która ogarnia Bed&Breakfast. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że na żonę nie ma co liczyć w przypadku innych problemów. Pomału oddala się od niej i z jej relacji (nie jestem pewna czy to prawda) zdradza ją.
Zastanawiam się kto tu jest piekielny. Ona żerując na bogatym mężu, on zdradzając? Według mnie oboje są piekielni, na swój sposób. Oboje wiedzieli na co się piszą. Jakby to powiedział znajomy - widziały gały co brały.

Kolejna piekielność - Mario zachował się w porządku, zostawiając Annie jeden Bed&Breakfast w samym centrum, przynoszący niezłe zyski. Jak na 9 lat małżeństwa, Anna jest ustawiona na resztę życia. Mimo to Anna wiesza na nim psy i próbuje ugrać więcej.

Jeszcze jedna piekielność. Od kiedy się rozwiedli widzę, że Mario inaczej się do mnie odnosi, nie jest chamski, wręcz przeciwnie - wydaje mi się że próbuje mnie podrywać. Szkoda byłoby mi rzucać tę pracę bo jest świetnym pracodawcą. Zastanawiam się jednak w jakim to zmierza kierunku. Coraz częściej słyszę od niego jaka to jestem pracowita, że mu imponuje, że sama się utrzymuję nie oczekując niczego za darmo, coraz częściej niby przypadkiem wpada kiedy jestem w pracy u niego, daje napiwki. Przyznam, że trochę zaczyna mnie krępować ta sytuacja.

Na początku mojego pobytu we Włoszech nie rozumiałam zdziwienia niektórych gdy mówiłam, że nie mam chłopaka ani męża, mieszkam sama i sama się utrzymuję. Taki styl życia mi pasuje na chwilę obecną. Teraz widzę skąd te pytania i niektóre komentarze. Niestety stereotypy nie biorą się znikąd.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (163)

#84285

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest w moim mieście weterynarz. Nazwijmy go Łukasz. Ma około 50 lat. W jego przychodni często można spotkać jego ojca – jest to starszy pan, ok. 75 lat. Nazwijmy go Marek.

Pan Marek w ciągu kilku ostatnich lat stracił córkę z powodu raka a w niedługim odstępie czasu również żonę. Został mu na świecie tylko syn. Łukasz widząc ojca popadającego w depresję poprosił go o pomoc w przychodni.

Wydaje mi się, że wszyscy na tym skorzystali – starszy pan odżył, ma kontakt z ludźmi, czuje się potrzebny. Nie siedzi całymi dniami sam w domu. Klienci Łukasza zadowoleni – starszy pan otworzy drzwi, pomoże wnieść transporter z kotem czy psem, zaproponuje wodę w gorący dzień zarówno psu jak i właścicielowi, odbiera telefon gdy Łukasz nie może, powie ile trzeba czekać na weta jeśli ten akurat jest zajęty.

Łukasz jest o ojca spokojny, poza tym nie musi zatrudniać sekretarki czy pomocy. Obsługa klientów idzie sprawniej niż wtedy gdy był sam w przychodni.

Mogłoby się wydawać że wszyscy są z takiej sytuacji zadowoleni. Otóż nie – znalazła się jedna klientka, której obecność starszego pana przeszkadza. Stwierdziła, że ona płaci i wymaga i nie życzy sobie, by starszy pan otwierał drzwi do gabinetu w którym weterynarz bada jej kota. Bo ona boi się, że jej kiciuś zestresowany wizytą u weterynarza ucieknie przez uchylone przez starszego pana drzwi.

Gdy starszy pan wyszedł zamknęła za nim drzwi gabinetu na klucz. Zrobiła weterynarzowi awanturę, bo starszy pan chciał o coś spytać i otworzył drzwi.

Ja wiem, że jej obawy nie były pozbawione racji, ale można to ująć w taki sposób, by nie urazić kogoś kto chce tylko czuć się potrzebny. Wystarczy trochę empatii i zrozumienia dla obu panów.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (159)

#81383

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wielu z nas wydaje się, że znęcanie się to tylko bicie czy wyzwiska. U mnie w domu i tych nie brakowało, jednak według mnie znęcanie może przybrać też inne formy, np. niedbania o zdrowie dziecka, czy nieinteresowanie się nim.

Od kiedy pamiętam byłam drobna i niższa niż rówieśnicy. O ile w przedszkolu mi to nie przeszkadzało, jakoś to później zaczęło naprawdę doskwierać. W pewnym momencie jakoś tak w wieku 12 lat przestałam rosnąć. Rodzice zamiast zainteresować się problemem albo go bagatelizowali albo obwiniali mnie lub wręcz wyśmiewali. Nawet gdy byłam już o głowę niższa od rówieśników, nic ich to nie ruszyło.

Dopiero za radą jakiejś ciotki zaprowadzili mnie do jakiegoś lekarza, nie wiem od czego. Żadnych badań czy skierowania do specjalisty, nic, zainkasował kasę za wizytę i nie powiedział nic oprócz tego że taka już moja uroda i może jeszcze urosnę. Rodzice dali sobie spokój po jakże dokładnej diagnozie.

Do tej pory pamiętam docinki rówieśników, nawet nauczycieli, na temat mojego wzrostu. Krasnal i karzeł to typowe przezwiska dzieciaków. Pamiętam ten wstyd kiedy nauczycielka obsadziła mnie w szkolnym przedstawieniu w roli krasnala. Pamiętam jak matka za wszelką cenę chciała mnie pasem uczyć jazdy na dorosłym rowerze górskim, pomimo że to był rower męski czyli wysoki i z ramą.

Co do jej metod wychowawczych to temat na inną historię.
Nie chcę się rozpisywać i opisywać mojej historii choroby, bo nie o to chodzi. Dopiero w wieku 30 lat udało się u mnie zdiagnozować nieprawidłowości gospodarki hormonalnej. Do końca życia muszę brać hormony, których mój organizm nie produkuje. Co pół roku wizyty u endokrynologa. Jestem też bezpłodna, nie wiem jeszcze czy całkowicie, czy można jeszcze coś w tym kierunku zdziałać.

Do tej pory mam żal do rodziców, że nie zrobili choćby głupich badań krwi, czy nie zasięgnęli opinii innych lekarzy.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (186)

#77309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o braku tolerancji i poszanowania cudzych decyzji i światopoglądów.

Od paru lat nie jem mięsa. Nie jestem wegeterrorystką, nie zaglądam nikomu w talerze, uważam, że nic mi do tego co kto ma ma talerzu. Chciałabym, żeby inni tak samo odnosili się w stosunku do mnie. Choć mięsa nie jem, chętnie przygotowuję mięsne dania dla przyjaciół i rodziny.

O znajomych będzie mowa. Do paczki znajomych dołączył Dawid - nowy chłopak Ani. Zostałam zaproszona przez nią na obiad, więc siłą rzeczy padło pytanie co lubię, czy mam na coś alergię. Odpowiadam szczerze, że zjem wszystko, byle bez mięsa. Dawid wydawało by się zareagował normalnie, tzn. stwierdził, że dla niego to normalne, bo umawiał się wcześniej z wegetarianką, nawet polecił mi ciekawą restaurację. Muszę przyznać, że nie spotkałam się, by ktoś zareagował na luzie na to, że ktoś inny nie je mięsa, nawet z rodziną miałam niezłą przeprawę, ale to nadaje się na inną historię.

Po jakimś czasie znów nadarzyła się okazja, by zjeść coś wspólnie. I tu zaczęły się zgrzyty. O ile Dawid wydawał się być miły, to czasem wtrącał komentarze w stylu "moja eks nie jadła mięsa, bo nie mogła - problemy zdrowotne, a u ciebie to kaprys i ci przejdzie". Facet zdawał się nie przyjmować do wiadomości, że nie chcę poruszać tematu i sam zaczynał. Uznałam, że każdy ma prawo do swoich poglądów i tyle.

I tu największa piekielność. Dawid organizuje kolację. Nalega, bym się pojawiła i kusi smakołykami. Przychodzę do mieszkania Ani i Dawida zaraz po pracy, zmęczona i głodna jak wilk. Dawid pokazuje tacę z masą kanapeczek i mówi, że mogę spokojnie z tego brać, bo przygotował z myślą o mnie pasty - pokazuje "czerwona z pomidorem i papryką, ta warzywna, a ta ciemna jest z grzybami". Każe spróbować. Kanapki wielkości kciuka, a ja głodna jak wilk, więc zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, kiedy ostatnia z trzech była już z przełyku. Oprócz wyraźnego smaku grzybów dało się wyczuć wątróbkę. Pytam więc, czy na pewno dla mnie to było, a on z głupim uśmieszkiem "Smakowało?". Postanowił w ten sposób "nawrócić mnie".

Śmieszek teraz opowiada, jak to utarł mi nosa i zmusił tę zarozumiałą wegetariankę do zjedzenia mięsa.
Nie muszę dodawać, że kolejnych zaproszeń nie przyjęłam, ku ich wielkiemu zdziwieniu.

Facet dorosły, 40 lat na karku, a zachowanie gimbusa.
Nie tyle sam fakt zjedzenia mięsa mnie boli, co utrata zaufania do znajomych. Naprawdę facet wydawał się być normalny, udawał miłego tylko po to, by utrzeć komuś nosa?

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (335)

1