Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lola_2384

Zamieszcza historie od: 19 lipca 2012 - 19:12
Ostatnio: 5 października 2014 - 15:44
  • Historii na głównej: 10 z 10
  • Punktów za historie: 8139
  • Komentarzy: 78
  • Punktów za komentarze: 563
 

#61055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak chciałam oddać fotelik samochodowy dla dziecka.

Fotelik praktycznie nówka-sztuka, mój młody w ogóle w nim nie siedział, bo kupiliśmy inny w zestawie z wózkiem. Dostałam go od kuzynki, która użyła go zaledwie kilka razy. Umieściłam lokalne ogłoszenie, dałam zdjęcia, opisałam.

Pierwszego dnia dostałam mnóstwo sms-ów i maili o treści "ten fotelik to aktualne?". I cisza.

Napisała do mnie dziewczyna, że u niej się nie przelewa i nie stać jej na kupno choćby używanego, więc z nieba jej spadłam. Odpisałam, że fotelik jest do odebrania tu i tu - obojętnie jaką porą. Spytałam się jej również czy spodziewa się chłopca, czy dziewczynki, bo mam wór ciuszków w świetnym stanie, niektóre nowe. Oczywiście do oddania. Doczekałam się odpowiedzi po 2 dniach: "a to nie mogłaby pani mi tego przywieźć do Wejherowa?" Tak kurde, już pędzę te 50 km... W ogłoszeniu jasno określone jest miejsce gdzie można fotelik odebrać. Więcej się nie odezwała.

Sms: "siema, ja w sprawie fotelika, podjedziesz z nim do centrum Gdańska?"

Ja: "przykro mi, ale w ogłoszeniu zaznaczyłam, że odbiór osobisty w moim miejscu zamieszkania, aktualnie nie jestem zmotoryzowana, wiec takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Pozdrawiam"

"przecież są autobusy!!!"

Oczywiście. Z dzieckiem pod pachą, z wózkiem i fotelikiem na doczepkę będę się wlokła autobusem w upale. Nie, dziękuję.

W swoich ogłoszeniach mam również telefon na sprzedaż, nic ciekawego-Samsung dotykowy, 3 lata ma, cena - 150 zł. Sms:
"odbiorę od ciebie fotelik, pozbędziesz się problemu, ale pod jednym warunkiem..."
Jak mam być szczera trochę mnie to zaintrygowało, więc odpisałam: "co to za warunek?".
Odpowiedź: "dasz mi tego Samsunga za 5 dych". Nie skorzystałam.

Aktualnie czekam (chyba naiwnie) od paru dni na jakieś odpowiedzi od ludzi, w tym od dwóch z mojej miejscowości. Jeśli do jutra skrzynka będzie pusta, po prostu poczekam aż mąż wróci z wyjazdu i zawieziemy fotelik i ciuszki do gopsu.

sprzedaż

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (613)

#60146

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałam już jakiś czas temu opisać swoją piekielną przeprawę z pocztą polską, chyba więc stało się dobrze, że tego nie zrobiłam, bo jest ciąg dalszy.

Kilka miesięcy temu wygrałam konkurs, nagrodą był zestaw kosmetyków. Z uwagi na posiadanie dziecka, w domu jestem cały czas. Tego dnia wychodziłam na spacer, a w skrzynce zastałam awizo. Na drugi dzień na poczcie dowiedziałam się, że przesyłki u nich nie ma, ale miłe panie zadzwonią do listonoszki (żadna z niej listonoszka, po prostu na moje oko gówniara, która roznosi listy) i mnie powiadomią, ale niech będę tak miła i napiszę na odwrocie awiza swój numer telefonu. ( mój błąd!). Kilka dni cisza, w końcu sama postanowiłam zadzwonić na pocztę. Tam nie wiedzą o co chodzi, kierowniczki nie ma, ale jak zostawię numer to oddzwonią. Jasne, że nie oddzwoniły. Kolejny dzień i trafiam na kierowniczkę, ta samą, przy której zapisywałam numer przy pierwszej wizycie. Ona nic nie pamięta, jakie awizo? Noż kur..de.

Przesyłka nie miała żadnego numeru nadania, skontaktowałam się z firmą, która stwierdziła, że nic do nich nie wróciło, czyli przesyłka się rozpłynęła... Skarga do pp nic nie wniosła, mimo, że przesłałam im korespondencje z firmą, która dała potwierdzenie, że przesyłka od nich wyszła. Pamiętacie awizo? Tak, głupia wtedy zostawiłam z numerem telefonu,a panie z poczty zgodnie stwierdziły, że nic takiego nie miało miejsca, a jako, że są one długoletnimi pracownicami, to one mówią prawdę, a ja sobie zmyślam, jednak nadal mają nadzieję, że będę ich klientką itd. itp. Nic nie mogłam zrobić więcej oprócz wylania żali na lokalnym forum na pracownice i roznosicielkę. Okazało się, że inni mieszkańcy mieli podobne problemy i wtedy się zaczęło...

Mimo, że staram się nic nie zamawiać pp, to jednak przychodzą do mnie przesyłki za ich pośrednictwem. W skrzynce zawsze zastaję awizo, mimo, że jestem w domu. W skrzynce nie ma awiza, choć czekam na list, list polecony jest na poczcie, mam problem z jego odebraniem, bo nie mam awiza - jest to złośliwość pań, z którymi miałam na pieńku, ponieważ awizo jest zawsze tylko informacyjne, na podstawie danych z dowodu powinny wydać przesyłkę. Poszła kolejna skarga do centrali, do dziś bez odpowiedzi. Jestem już pewna, że jest to wszystko robione po złośliwości. Czara goryczy przelewa się, kiedy przychodzą do mnie uszkodzone paczki, przesyłki nierejestrowane, każda jedna pootwierana, rozerwana, wciśnięta do skrzynki, jednak z całą zawartością (myślę, że jednak roznosicielka nie pokusiła się na próbki zupek, kaszek i mleka dla niemowląt). Awiza nadal zastaję w skrzynce, już mnie to powoli zaczyna męczyć. Aktualnie, po ostatniej sytuacji, kiedy wyciągnęłam półotwarte pismo z banku poluję na roznosicielkę. Napisałam kolejną skargę, dołączyłam zdjęcia każdej uszkodzonej przesyłki, opisałam każde zdarzenie i czekam już 2 tygodnie na odpowiedź.

Nie wiem co mogę z tym zrobić, jest to ewidentna zemsta na mojej osobie. Jakieś rady?

poczta

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 370 (482)

#51613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę o metodach wychowania dzieci, moim zdaniem - dość dziwnych.
Ostatni miesiąc pracowałam jako niania. Zrezygnowałam - nie dałam rady znieść "chorych" rodziców i biednych dzieci, które w przyszłości mogą powielać zachowania rodziców.

Rodzice początkowo sympatyczni - ona jest "kimś tam" w telewizji, on jest panem "w garniturze".
Dzieci w prywatnej szkole, w tym 6-latek w pierwszej klasie, całkowicie moim zdaniem nie gotowy na naukę, ale rodzicom to nie przeszkadza. Oto co w trakcie pracy u nich mną wstrząsnęło:

- dzieci (6 lat, 12 lat) w ogóle nie znają smaku owoców (6 latek w swoim życiu spróbował tylko jabłka), lodów, ciast, warzyw. Wyglądają jak chodzące trupy, cera przeźroczysta, flegmatyczne ruchy... za to rodzice wciskają w nich przeróżne leki, witaminki, syropy (pewnie myślą, że uzupełnią niedobory), przed obiadem podawałam im przeróżne 'apetizery', syropy smakowe i byłam notorycznie kontrolowana przez ojca i starszego syna, który 'donosił' na mnie, gdy przypadkiem o którymś leku zapomniałam.

- 'donosiciel' nawet specjalnie się nie ukrywał - potrafił patrząc mi w oczy zadzwonić do tatusia lub mamusi i bezczelnie kłamał wymyślając jakieś sytuacje, których nie było ( np., że nie odrobiłam z młodszym lekcji, nie podałam im obiadu).

- młodszy mimo problemów z czytaniem zmuszany jest aktualnie do nauki języka niemieckiego i angielskiego, a w okresie wakacyjnym rodzice planują dołożyć mu hiszpański.

- praktycznie w każdym tygodniu miałam dwa, trzy dni wolnego, co było irytujące zważywszy na to, że potrzebowałam pieniędzy. Dlaczego? Bo chłopcy są chorzy, a chorobami były min. katar, ból głowy (przeważnie po siedzeniu przy komputerze), zaczerwienienie po ugryzieniu muszki, zadrapanie. Tu szły kolejne dawki leków.

- chłopcy mieli zakaz zabawy w ogrodzie, bo "wieje wiatr", " słońce za mocno świeci", "niebo zachmurzone", "spadną ze schodów" itp.

- rodzice nie puszczali ich na urodziny do kolegów, które odbywały się np. w kręgielni (w przyp. starszego syna), bo to niebezpieczne i przecież może dojść do tragedii. Młodszy nie poszedł do kolegi-sąsiada, bo impreza miała być na podwórku, zaplanowano ognisko, a przecież troje dorosłych to na czworo dzieciaków za mało.

- młodszy któregoś dnia odbijał piłkę do tenisa o ścianę ( rzy rodzicach nie mógł sobie pozwolić na tak frywolne zabawy). Pech chciał, że piłka trafiła go lekko w głowę, ale to naprawdę go drasnęła, aż sam się zaczął śmiać, że z niego taka gapa. Na moje nieszczęście widział to starszy syn - donosiciel i w rozmowie z tatą nawymyślał, że młody nabił sobie guza i prawie zemdlał. Od razu dostałam telefon od wściekłego ojca z pytaniem, dlaczego nie wezwałam karetki? Tłumaczenie nic nie dało, tata po pół godzinie był w domu i zrypał mnie od góry na dół, nic nie dało zaprzeczenie młodszego syna, ze przecież nie zemdlał i nie ma nawet śladu na czole.

W tym momencie coś we mnie pękło i zdecydowałam, że nie wytrzymam dłużej tej inwigilacji przez starszego syna, chorego tatusia i mamusi, wiedziałam, że muszę wytrzymać do końca tygodnia, aby wziąć pieniążki i uciec jak najdalej, bo psychicznie nie wytrzymam.

Na szczęście już w piątek pieniążki standardowo na mnie czekały w szufladzie, więc nie musiałam się bać, ze mi nie wypłacą. Pożegnałam się z młodym ( naprawdę wspaniały dzieciak, ale bardzo zagubiony i samotny), poszłam do pokoju starszego i spokojnym tonem powiedziałam mu jakim jest cholernym gówniarzem, a na końcu zeszłam na dół do rodziców i pożegnałam się z nimi pukając się w czoło. Odetchnęłam z ulgą, wychodząc z tego chorego domu, wyłączyłam telefon, ale po powrocie już czekał na mnie mail od mamusi pełen wyzwisk (kobieta na stanowisku i poziomie, heh ).
Może dla niektórych moje zakończenie współpracy wyda się niezbyt ładne, ale inaczej się nie dało.

niania

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1146 (1226)

#49660

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego dnia w moim rodzinnym mieście zapanowało poruszenie. Ludzie hurtowo przybywali pod wieżowiec, który stał obok mojego bloku. Na dachu wieżowca stała młoda dziewczyna (jak się potem okazało moja znajoma). Stała na samej krawędzi, niebezpiecznie się chwiała raz do przodu, raz do tyłu. Wiem, że są ludzie z "problemami" i "problemami", moja jedna koleżanka np. chciała się wieszać, bo rodzice nie chcieli dać jej na nowe spodnie, ale ta młoda dama, która chciała skoczyć, życie miała od dawien dawna do d..y. Ojciec alkoholik, przez którego matce wysiadło serce, bił ja i rodzeństwo, brak pieniędzy na jedzenie, brak pomocy od instytucji, które to powinny się sprawa zająć, a najzwyczajniej w świecie rodzinę olały.

Byłam w szoku widząc ja na krawędzi, dlatego tez postanowiłam się wycofać z balkonu do domu, gapiów było wystarczająco... Kiedy się cofałam, usłyszałam chór kilkunastu osób skandujących: "skacz!", "skacz!", do tego gromkie brawa i salwy śmiechu...

Dziewczynę w ostatniej chwili odciągnął policjant.

Wiezowiec

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (844)

#47765

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wpadłam na kilka historii o zbiórkach odzieży i o tym, jak "pomysłodawczyni" zręcznie przebierając w kupkach ubrań szukają czegoś dla siebie.

"Miałam" znajomą, nazwijmy ją Beata. Strasznie zapatrzona w siebie dziewucha, gdyby ktoś mi powiedział, że robi coś dla innych - wyśmiałabym. Któregoś dnia przeglądając portal społecznościowy, dostałam zaproszenie na wydarzenie, które organizowała Beata. Pod wydarzenie podczepiona była prywatna wiadomość o treści:

"Hej, tu Beti - mam ogromną prośbę, wpadłam na pomysł zorganizowania zbiórki odzieży dla dzieci z domów dziecka i tu moja ogromna prośba - jeśli taką posiadasz daj znać - sama ją od ciebie odbiorę i zawiozę do ośrodka."

Prawie spadłam z krzesła kiedy to przeczytałam, ale dobiło mnie to, ilu ludzi zgłosiło swoją chęć pomocy. Pewnie myślicie - co w tym dziwnego? Dobrze, że dziewczyna wpadła na taki pomysł! Otóż nie, nie ona, to nie w jej stylu! Beata nie pracowała, a jej źródłem dochodów była hurtowa sprzedaż ciuszków na jednym z portali aukcyjnych. Od razu ją rozszyfrowałam i wtajemniczyłam w odkrycie kilku znajomych, którzy już dali się nabrać i oddali po kilka worków ciuchów. Bardzo szybko na jej koncie pojawiły się wystawione ubrania, po ludziach się rozeszło i każdy mógł dokonać rozpoznania oddanych ubrań.

Zrobiła się afera, Beatkę prawie zlinczowano, nieudolnie coś tam wspominała, że pieniądze z aukcji ubrań miały iść właśnie na paczki dla dzieci, ale kto jej tam wierzył...

koleżanka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1008)

#45311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj postanowiłam wybrać się na zakupy do Netto.
Samo kompletowanie zakupów szło bardzo sprawnie i miło, ludzi mało, więc zadowolona idę do jedynej otwartej kasy (swoją drogą to standard w tych sklepach i nie mogę się nadziwić, że w jakimkolwiek Netto bym nie była, zawsze tylko jedna kasa otwarta, no ale nie o tym ), przy kasie kilka osób w tym przemile wyglądający starszy pan przede mną, który ładuje zakupy na taśmę, a ja grzecznie czekam aż taśma się posunie i wypakuję swoje.
Pewnie kojarzycie taką półeczkę przed taśmą, gdzie stawia się koszyki - starszy pan właśnie postawił na nią koszyk, uśmiechając się do mnie nieśmiało i przepraszając, bo lekko mnie nim trącił. Za mną stał [P]an z żoną, lat ok. 50 i właśnie z jego ust usłyszałam zza pleców:

[P]: K.rwa, nie tu staruchu! (cisnął koszykiem w ziemię, aż pękł).

Spojrzałam na niego pytająco, potem na starszego pana, który aż się skulił i zagotowało się we mnie.

[J]a: Ma pan jakiś problem ze sobą? Może pomóc? Zawołać ochronę, żeby mógł pan zapłacić za szkodę?

[P]: Zamilcz gówniaro, koszyki kładzie się na ziemi, a nie robi syf naokoło.

[J]: Syf, to właśnie zrobił pan, poza tym obraża pan ludzi, myślę, że za kilka lat ktoś pana nazwie staruchem, ciekawe jak będzie panu miło.

[P]: Grozisz mi s.ko?

W tym momencie kasjerka kiwnęła na ochroniarza, ten podszedł do nas i tłumaczy mu co się stało. Zauważyłam, że starszego pana już nie ma, pewnie zapłacił za zakupy i wyszedł. Facet zaczął się wydzierać, że "my nie wiemy kim on jest i że mnie załatwi". W końcu spakowałam zakupy i wyszłam, a ochroniarz się z nim użerał. Kiedy otwierałam samochód, ktoś stanął za mną, to był starszy pan trzymający w ręku wielką bombonierę, z szerokim uśmiechem mi ją wręczył, dziękując za obronę. Chwilkę porozmawialiśmy i starszy pan odszedł w swoją stronę.

P.S.
Może było to chamskie, ale kiedy wyjeżdżałam z parkingu pan "załatwię cię" wychodził z żoną i kiedy mnie dojrzał w samochodzie zaczął wykrzykiwać epitety. Uchyliłam szybę i powiedziałam:
- Ja również życzę panu szczęśliwego Nowego Roku. - wystawiając w jego kierunku środkowy palec.

Nienawidzę takich ludzi, starszych zawsze biorę w obronę, tym bardziej, że nigdy nie miałam okazji poznać swoich dziadków.

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (853)

#41307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nekobaka przypomniała mi historie, która miała miejsce jakieś 10 lat temu.

Miasteczko takie ok 20. tys mieszkańców, większość się zna. Chodziłam do gimnazjum gdzie nienawiść jednych osób do drugich była na porządku dziennym. Miałam koleżankę, która przechodziła ciężki okres, ponieważ jej tato po długiej walce z rakiem zmarł. Dziewczyna ogólnie bardzo lubiana, ładna, powodzenie miała i właśnie te cechy sprawiły, ze przyczepiły się do niej te okropne dziewuchy.

Zaczepkom nie było końca, kiedyś nawet ja pobiły argumentując to tym, że "ukradła" prowodyrce bójki chłopaka. Któregoś dnia miarka się przebrała, a dokładnie wtedy, kiedy matka mojej koleżanki będąc na zakupach zobaczyła na słupie ogłoszeniowym... nekrolog dotyczący jej córki...

Dodam może tylko tyle, ze w czasie kiedy pojawiły się nekrologi (w całym mieście), nasza klasa była na 3 dniowej wycieczce w górach. Możecie sobie wyobrazić minę matki, która dopiero co pochowała męża, a teraz patrzy na nekrolog córki...

miasteczko

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 976 (1032)

#38566

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O poszukiwaniu (na razie już zakończonym) pracy, ciąg dalszy.

Powiem wam szczerze, ze po tym wyznaniu niedoszłego pracodawcy http://piekielni.pl/37782, trochę posmutniałam i zwątpiłam. Na szczęście mój luby trochę mnie przywołał do porządku i szukałam dalej. Nie było mi dane jednak wybrać się na jakakolwiek rozmowę - O NIE! Telefon zadzwonił któregoś dnia, w niedzielę rano - pani z hotelu (bardzo dobrego hotelu), zanim zaprosiła mnie na rozmowę, to tak się rozgadała, że po wysłuchaniu jej monologu parsknęłam jej w słuchawkę śmiechem.

Do dziś się zastanawiam, czy hotel postanowił być do bólu szczery, czy pani chciała mnie może 'uchronić' od pracy tam? Oceńcie ;-)

1. Stanowisko recepcjonistki, jednak do moich zadań należeć będzie: pomoc barmankom, niekiedy paniom na zmywaku, pokojowym, wnoszenie (!) gościom walizek...

2. Praca na umowę-zlecenie, po pół roku szanownie rozpatrzą umowę o prace.

3. Muszę być dyspozycyjna, posiadać prawo jazdy.

4. Na nocnych zmianach powinnam szykować śniadania dla gości wg. standardów hotelu.

5. Praca 12 godzin, jednak muszę liczyć się z dłuższym zostaniem na zmianie (przekazanie raportu zmiany), nawet o 2 godziny (nieodpłatnie).

6. A wszystko to za oszałamiająca kwotę 6 zł/h.

Reasumując: praca to tak naprawdę kilka stanowisk, jako recepcjonistka powinnam pracować na recepcji, hotel, który dba o gości, nie pozwoli na takie rzeczy, przecież nikt się nie roztroi do cholery! Po co im moje prawo jazdy? Może żeby na własny koszt jeździć im po towar? A śniadania dla gości? Od tego są panie pracujące na kuchni - ja nie powinnam opuszczać swojego stanowiska, tym bardziej w nocy. Co do zostawania dłużej w pracy - przejecie zmiany nie trwa dłużej niż 15-20 minut, ale 2 godziny?! Kwoty nie skomentuję, a punkt 1 opuściłam, bo to chyba ukryta kamera.

Koniec końców pracuję teraz jako niania, mam 9 zl/h, weekendy wolne, pracodawcy mnie szanują. Może w przyszłości spróbuje jeszcze raz szukać pracy w zawodzie, a jak wygram w totka to planuje własny hotelik otworzyć :-) Na razie się zraziłam i powoli zadaje sobie pytanie: na co były studia, poświęcenie, nauka języków... w tym kraju to na nic, a ja po prostu miałam chęć do pracy i warunki ku temu...

Polska

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 481 (573)

#37782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam pracy.

Ilości wysłanych CV nie zliczę, jednak po 2-tygodniowym zastoju telefon w końcu zaczął dzwonić. Głównie uderzałam w hotele, ponieważ lubię taką prace, dlatego ucieszył mnie telefon właśnie od kierownika jednego z nich.

Poszłam na rozmowę, pan pochwalił moje CV, zadał kilka pytań w tym na koniec' ile chciałaby pani zarabiać?'. Odpowiedziałam, pan się pożegnał bardzo miło i powiedział, ze dziś jeszcze zadzwoni.

Po godz. 15 telefon zadzwonił. Pan powiedział, że bardzo mu przykro, ale wybrał kogoś innego. Ja - zaskoczona, ale szybko spytałam o powód (zawsze to lepiej wiedzieć, co nie podobało się potencjalnemu pracodawcy, żeby w miarę możliwości to poprawić) i tu opadły mi ręce...

Pan: - Wie pani, za dużo pani wymaga co do wynagrodzenia...

Podziękowałam i przeanalizowałam:

Posiadam studia kierunkowe, znam 2 języki, a przede wszystkim mam 4-letnie doświadczenie w pracy w hotelarstwie... Jakie wynagrodzenie by mnie satysfakcjonowało? Ano, 1400-1500 zł, za 15 zmian, kazda zmiana trwa 12 godzin. Zdziwiło mnie takie podejście, ponieważ w malutkim mieście właśnie tyle dostawałam + premie. Pracę w końcu dostał chłopak bez doświadczenia, ledwo dukający po angielsku.

Ciekawi mnie jakie wynagrodzenie jego satysfakcjonowało... a może raczej kierownictwo hotelu?

Hostel Gdansk

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (701)

#36196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lato, lato, a mnie co roku o tej samej porze przypomina się okropna historia za studenckich czasów.

Dokładnie 5 lat temu mieszkałam w jednym z większych miast Polski, wiadomo-studia. Fajnym trafem na kilka miesięcy przed wakacjami znalazłam dobra pracę, dlatego też postanowiłam zostać w mieście na wakacje i trochę dorobić. W międzyczasie przeprowadziłam się do nowego, studenckiego mieszkania (dziewczynę, z którą miałam dzielić pokój, znałam od jakiegoś czasu). W pokoju obok mieszkał chłopak, który z koleżanką dzielił mieszkanie od kilku lat i od razu załapaliśmy wszyscy kontakt.

Nikt nikomu nie wchodził w drogę, z koleżanką dogadywałyśmy się świetnie, wspólne posiłki, imprezy itp., itd, a obecności kolegi prawie w ogóle nie zauważałam, ponieważ cały czas spędzał w swoim pokoju i spotykaliśmy się generalnie w kuchni przy kawie i miłych rozmowach. Naprawdę był to fajny czas - okres letni, a wiec grill (mieliśmy do dyspozycji podwórko), poznałam też właścicieli, którzy to czasami na piwko wpadali.
No cóż, nic nie trwa wiecznie, ale tego co zgotowali mi współlokatorzy nawet Nostradamus nie byłby w stanie przewidzieć.

Jakiś czas później dostałam 2 tygodnie urlopu i postanowiłam pojechać w rodzinne strony. Za około 10 dni był termin płatności za pokój - całe 250 zł. Kiedy się pakowałam, przyjechał właściciel, chwilkę porozmawialiśmy i stwierdziłam, że mogę podlecieć do bankomatu i dać mu pieniążki zanim wyjadę, na co on stwierdził, żebym nie robiła sobie teraz kłopotu skoro spieszę się na pociąg i zapłacę po powrocie. Podziękowałam i pobiegłam na autobus, wyposażona jedynie w potrzebne ciuchy, cała reszta dobytku została...

Ciesząc się z pobytu w domku, po kilku dniach dostałam smsa od ′koleżanki′, że mogę zapomnieć o mieszkaniu. Dokładnie tak było napisane. Tknięta złym przeczuciem, na drugi dzień wsiadłam w pociąg i wróciłam do wspomnianego miasta próbując cały czas dodzwonić się do współlokatorów, niestety bezskutecznie. Miałam oczywiście swoje klucze, jednak nie pasowały - nic dziwnego, skoro zmienione zostały zamki. Dobijałam się chyba 2 godziny i mimo tego, że słyszałam kogoś w mieszkaniu, nikt nie otworzył. Zadzwoniłam do właścicieli - odebrała córka i powiedziała, że rodzice pojechali na wakacje (taa, w rozmowach mówili, że całe wakacje będą remontować swój dom), i że nie wie kiedy wrócą. Poprosiłam, aby im przekazała, żeby pilnie do mnie zadzwonili i nakreśliłam sytuację - szybko się rozłączyła...

Wymęczona zadzwoniłam do koleżanki z roku i przygarnęła mnie na noc, poszła też ze mną na komendę policji. Na komendzie oczywiście po 3 godzinach łaskawie mnie ktoś wysłuchał i poradził, żebym poszła do mieszkania raz jeszcze w towarzystwie świadka (czyli koleżanki) i dopiero jak to nic nie da, zwrócić się do nich. Tłumaczyłam panu, ze to nic nie da, zamki zmienione, a w środku mój dobytek, w tym laptop i aparat (wartość ok. 4000 zł., nie licząc ubrań, itp), ale to nic nie dało.

Ok, idę z koleżanką i sytuacja ta sama - udawanie, że nikogo nie ma. Ja już bliska płaczu, krzyczę, że zaraz będzie tu policja, a tu nagle telefon dzwoni.

[W]spółlokator
[J]a

[W]: Nie dobijaj się, bo to na nic, rzeczy nie odzyskasz, nie zapłaciłaś za pokój i rzeczy zostawiamy w zastaw!
[J]: Czy ciebie powaliło? Nawet jeszcze nie minął termin wpłaty!
I tu trzask - rozłączył się cwaniak.

Ja już cała w nerwach, na szczęście koleżanka zachowała trzeźwość umysłu i kazała zadzwonić do niego i nagrać rozmowę, zmuszając go, aby przyznał się, że przywłaszczył sobie rzeczy. Udało mi się wymusić od niego, aby powiedział zdanie mniej więcej takie:
′Sprzedałem twojego laptopa, aparat sobie zachowam, a ciuchów możesz szukać na śmietniku - i tu jego okrutny śmiech′.
No to mamy, lecimy na policję: złożyłam zeznania, wymieniłam listę swoich rzeczy i przypuszczalną wartość - wyszło jakieś 6,500 zł. Wspominam o nagraniu i przyznaniu się do winy. Policjant reaguje śmiechem i nawet go nie wysłuchuję, ja już totalne nerwy, pytam, kiedy ktoś ze man tam pojedzie (aby w asyście policji zabrać swoje rzeczy - miałam nadzieję, że sprzęt jednak tam jest), a policjant mi mówi, żebym wróciła pod mieszkanie i stamtąd wezwała patrol... no ręce opadają.

Tak zrobiłam, w międzyczasie zadzwoniłam kolejny raz do właścicieli - o dziwo odebrali - za radą policjanta powiadomiłam ich, że zaraz na ich teren wejdzie policja i że powinni przyjechać, na co pani odpowiedziała, że to nie jej sprawa i się rozłączyła... Wiedziałam już, że byli w to zamieszani... mili państwo, taa...
Na szczęście policjanci z patrolu byli ogarnięci, było ich aż czterech ;-) i wzbudzili respekt, bo drzwi natychmiast zostały otworzone.

Co ujrzałam? Nową dziewczynę, która była tak przestraszona, że postanowiła jak najszybciej wyjść, ale policjanci jej na to nie pozwolili - spisali wszystkich i nakazali mi szukać moich rzeczy. W mieszkaniu panowała grobowa cisza, a ja odzyskałam kilka ubrań (tych markowych nie znalazłam), jakieś bibeloty z kuchni i niestety to wszystko... Sprzętu nie było, lub był dobrze schowany - sprzedany. Resztkami sił powstrzymywałam się od płaczu, przypominając sobie, jak ciężko pracowałam, aby te wszystkie rzeczy sobie kupić, jednak byłam pełna nadziei - policjanci naprawdę zachowali się rzeczowo. Postraszyli wszystkich i kazali czekać na wezwanie na komendę, a na ich pytania o sprzęt, współlokatorzy odpowiadali, że ja nic takiego nie miałam, do tego nie umieli sensownie wytłumaczyć swojego postępowania...

Z miernymi resztkami dobytku wyszłam stamtąd i pojechaliśmy znowu na komendę uzupełnić zeznania. Panowie w radiowozie zapewniali mnie, że się nie wywiną, oni sporządzą taką notatkę, że w pięty im pójdzie. Na miejscu zrobiłam co trzeba, coś tam podpisałam i wróciłam do domu...

Po 2 tygodniach dostałam pismo o umorzeniu, ponieważ sprawcy nie zostali wykryci...

Jeszcze jakiś czas walczyłam o swoje - za radą policjantów doniosłam do urzędu skarbowego na właścicieli - wynajmowali kilkanaście mieszkań na czarno... Wiem, że zostali sowicie ukarani, ale co z tego? Co mogłam jeszcze zrobić, aby policjanci uznali ich winę?

P.S
Długi czas szukałam laptopa, na którym notabene były bardzo ważne dane - m.in. część pracy licencjackiej. Pomogli znajomi, szukaliśmy na portalach, daliśmy ogłoszenia - niestety na nic to...

Miasto na W wspollokatorzy policja...

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1146 (1190)

1