Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mabmalkin

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2017 - 1:24
Ostatnio: 29 lipca 2020 - 12:59
  • Historii na głównej: 100 z 109
  • Punktów za historie: 18659
  • Komentarzy: 551
  • Punktów za komentarze: 2996
 
zarchiwizowany

#85657

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nadal utrzymuję dobre kontakty z kilkoma nauczycielami ze szkoły średniej.
Jedna z nauczycielek poprosiła mnie niedawno, bym wpadła do szkoły i poopowiadała trochę o swoim kierunku, bo akurat ma klasę nastawioną na tego typu studia. Zgodziłam się.
I teraz historia właściwa.

Pojechałam do miasta, w którym chodziłam do LO. Zaparkowałam pod szkołą, otworzyłam drzwi, przeszłam przez "bramki", które nie działały, ominęłam otwartą szatnię i poszłam do odpowiedniej sali.
Już chyba wiecie o co chodzi?

Ja, obca osoba, mogłam sobie bez problemu wejść do szkoły. Wejść i zrobić to, na co żywnie bym miała ochotę, bo wszystko elegancko otwarte, monitoringu niet, żadnego z korytarzy też nikt nie pilnował.

Pamiętam dobrze aferę, która miała miejsce kilka lat temu, jakoś dwa miesiące przed maturą mojego rocznika. Z szatni zaczęły znikać rzeczy na masową skalę, winnego nie było, więc dyrekcja postanowiła zainwestować w zabezpieczenia- drzwi frontowe można było otworzyć tylko za pomocą specjalnej karty, którą miał każdy uczeń, a następnie trzeba było jeszcze przejść przez bramki, które również uruchamiały się za pomocą karty. Pominę już fakt, że oczywiście za karty trzeba było zapłacić, co jak dla nas, czyli klasy maturalnej, było nieco niesprawiedliwe, ponieważ był to już ostatni miesiąc w szkole; zapłaciliśmy jednak dla świętego spokoju. Kradzieże ustały.

Powiem Wam, że jestem szczerze zaskoczona. Wiem, że nie jesteśmy drugimi Stanami, ale u nas przecież też zdarzają się szaleńcy. A nóż-widelec któremuś przyjdzie do głowy, żeby sobie wejść do szkoły i dać upust agresji? A może któryś z uczniów ma na pieńku z kimś i ta osoba przyjdzie, żeby go skrzywdzić? Dwa pobicia i kradzież już były.

Ps. Z ciekawości spytałam absolwentów, którzy również byli kilka razy w odwiedzinach, żeby poopowiadać. Taka sama sytuacja. Nauczycielki też zapytałam. Odpowiedziała, że uczniowie skarżyli się na "korki" do bramek, a dyrekcja stwierdziła, że to faktycznie nie ma sensu.
Tak, wiem, kiedyś nie potrzebna była ochrona w szkole. Jak chodziłam do podstawówki to też nie było kamer itp. Ale czasy się zmieniają. Po drugie nie rozumiem podejścia dyrekcji- moim zdaniem jak już się na coś decyduje i bierze pieniądze od uczniów/rodziców, to albo się przy tym zostaje, albo w ogóle tego się nie proponuje.

Ochrona szkoła

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (38)
zarchiwizowany

#82458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ja rozumiem, że Mundial, że sportowe emocje itp...
Wracałam chwilę temu do domu (we Wrocławiu) od znajomych. Weszłam na chwilę do sklepu, kupiłam co miałam kupić i kieruję się powoli w stronę klatki schodowej.
Miałam szczęście, że szłam powoli z uwagi na dość ciężkie zakupy. Tuż przed moimi nogami coś się "rozlało". Tak, ktoś zwymiotował z okna w bloku prosto na chodnik.
Niestety nie wiem z którego dokładnie okna "przyleciała" ta wątpliwie przyjemna niespodzianka, bo w bloku otwartych było kilka okien w różnych mieszkaniach, z których dobiegały przeważnie głośne śpiewy i komentarze odnośnie dzisiejszego meczu.
Uważajcie O_o

sportowe emocje

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)
zarchiwizowany

#81350

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drugi rok studiów, więc powinnam się przyzwyczaić do braku poszanowania dla studentów i ich czasu ze strony NIEKTÓRYCH wykładowców (celowo piszę wielkimi literami, żeby nie było, że całe studia tak wyglądają) ;). Ale pewien [P]rofesor z tego semestru przeszedł wszystkich innych piekielnych, których do tej pory miałam (nie)przyjemność poznać. Jak sobie pomyślę, że w przyszłości może być ktoś gorszy to jestem z lekka przerażona.
Ale po kolei.
Nieważne jakiego przedmiotu uczy Profesor; byliśmy podzieleni na dwie grupy. Grupa pierwsza miała z nim zajęcia inne, zaś ja, czyli grupa druga, miałam inne zajęcia z innym wykładowcą (przedmioty wybieralne).

Tak się złożyło, że niedługo po nowym roku, mój wykładowca zmarł. Długo zwlekano "co z nami zrobić", a koniec semestru tuż tuż. Ja miałam skończoną prezentację (56 slajdów) do poprzedniego wykładowcy- dał nam temat i można było zrobić prezentację bądź wypracowanie.

Na nasze nieszczęście trafiliśmy do piekielnego Profesora z grupy pierwszej. Starosta naszej grupy napisał do niego maila, w którym opisał materiał, który przerobiliśmy oraz to, że mieliśmy pracę do oddania (chociaż swoją drogą to chyba w momencie, gdy ktoś bierze na zastępstwo inną grupę, to powinien sam się zapoznać z tym co już przerobiła). Dwa dni, trzy, cztery...cisza. Przypominam- 1,5 tygodnia do końca semestru.
W końcu nasz starosta postanowił iść do jego gabinetu w godzinach, w których rzekomo miał mieć "konsultacje"; wcześniej tego nie zrobił, bo P. nie było na uczelni w ogóle. P. odprawił go z gabinetu DELIKATNIE MÓWIĄC słowami, żeby nie zawracał mu głowy i żebyśmy oddali prace do "przyszłego poniedziałku" (był piątek). Podał też temat. Inny niż poprzedni wykładowca. Oczywiście kolega poinformował Profesora, że wszyscy już prace mają napisane albo zrobione prezentacje, a temat był inny. I tak w dwa dni musieliśmy się uwinąć, by napisać prace na nowo. Zastanawiam się też, czy Profesor mógł nam zadać pracę inną, z innego przedmiotu, którego sam nie nauczał? Nie wiem dokładnie jakie ma kwalifikacje.
I na koniec najlepsze: Prace oddane w poniedziałek o 9.45 i bynajmniej nie było to kilka kartek. W sumie prac było około 32. O godzinie 10.00 wszyscy mieli już w systemie wpisane oceny. Zupełnie losowo. Nikt nie dostał 5, ale nikt też nie oblał; jedyny plus.


Do grupy pierwszej (tej, nad którą P. sprawuje pieczę) chodzi mój dobry kolega. Ogólnie bardzo inteligentny chłopak, udziela się w kołach naukowych, jego najniższa ocena to 4,5. Wiedziałam, że bardzo mu zależy na tym by dostać stypendium naukowe.
Pierwsza grupa również miała do oddania pracę pisemną, ale na inny temat. Kolega napisał, dodał przypisy; sama czytałam tą pracę i może nie była na 5, ale na mocne 4-4,5 z pewnością. (ja ze swojej pracy miałam 4,5). Kolega dostał 2. Powód oficjalny? "Praca była napisana ZBYT ogólnie". "Ale jak to możliwe, przecież ma tutaj pan wszystkie szczegóły, odniesienia, cytaty...". "Na moich zajęciach jak ktoś W TAKI SPOSÓB POLITYKUJE, to nie może dostać więcej niż 2".
Cóż, kolega jest bardzo ogarnięty w polityce. Profesor jest zwolennikiem partii X, co na ich zajęciach często podkreślał. Ale w programie była debata na jednych z zajęć. Mój kolega bardzo "wkręcił się" w swoją rolę (przeciwnik partii X zarówno na debacie jak i w poglądach prywatnych). I stąd się wzięło 2 w indeksie kolegi.
Z obnoszeniem się ze strony wykładowcy swoich poglądów politycznych, czy ogólnie światopoglądu spotkałam się trzeci raz na tej uczelni, na wydziale, który traktuje głównie o polityce, na którym powinny nauczać osoby totalnie neutralne politycznie (oczywiście tylko na zajęciach!). Ja rozumiem, że jakiś wykładowca może podzielić się z grupą swoimi przemyśleniami, wymienić opinie i uwagi, ale żeby tak wchodzić z buciorami w czyjeś poglądy i niemalże (w przypadku tego Profesora) otwarcie mówić, że student dostał 2, bo nie lubi partii X... .


I ostatnia rzecz- konsultacje. Tym razem historia koleżanki z pierwszej grupy; zresztą widziałam często na FB na grupie naszego roku, jak ludzie pomstują na Profesora z tego powodu.

Wiadomo, każdemu studentowi może się zdarzyć jakaś nadprogramowa nieobecność. Ktoś ma kaca, ktoś zaspał, inny ma lekarza; wiecie jak to jest. Mamy wówczas prawo- dwa tygodnie od danej nieobecności- by nauczyć się materiału z danych zajęć, iść na konsultacje do wykładowcy i zaliczyć tę nieobecność. Koleżanka, dajmy na to Ewa, miała jedną nieobecność do zaliczenia. Profesor na swojej stronie miał napisane, że konsultacje odbywają się:

-poniedziałek, 9.45-11.30 ; 17.00-18.10
-czwartek, 9.30-11.30 ; 16.30-17.45
-soboty, 16.40-18.00 (TYLKO DLA STUDENTÓW NIESTACJONARNYCH)

Jako, że w poniedziałek i Ewy i moja grupa miałyśmy trzy kolokwia, nie było szans, by poszła na konsultacje. Ostatnie kolokwium udało jej się jednak skończyć przed 18.00, więc w te pędy do gabinetu Profesora. Były już u niego dwie osoby. Profesorki z drugiego wydziału, na kawusi i pogaduchach. Profesor powiedział Ewie że dziś nie ma czasu i ma przyjść w czwartek na 9.10. No cóż, bywa. (To akurat widziałam na własne oczy, bo byłam z Ewą jako "otucha" i później podwiozłam ją do domu).

Czwartek. Ewa pocałowała klamkę. Potem poszłyśmy razem na tą 16.30- też nikogo nie było. Żadnej informacji na drzwiach, na portierni nie było w księdze jego wpisu, w sekretariacie nikt nic nie wie; weszłyśmy też na stronę wydziału, na informacje, potem na jego profil z godzinami konsultacji- bez zmian. Ewa wściekła. Jeszcze w moim aucie napisała do Profesora maila. Cud! Odpisał już drugiego dnia!
Co się okazało? On przecież BYŁ w czwartek. Od 7.15 do OKOŁO 8.00. Jak to nie było informacji? A zresztą, "to Ewy obowiązkiem jest wiedzieć kiedy on przenosi konsultacje". Zaproponował jej też, że może przyjść na konsultacje w sobotę, ale on ma wtedy zaocznych i nie wiadomo czy zdąży Ewę przyjąć. No po prostu cudownie. Dodatkowo trafił idealnie w termin ślubu jej brata ;).

Ostatecznie udało jej się zaliczyć nieobecność w tym tygodniu w poniedziałek.


Ja wiem, że studia, że "wiedzieliśmy na co się piszemy". Osobiście mogę mieć zajęcia od 8.00 do 19.00, kolokwia codziennie i niemiłych wykładowców. To wszystko jest do zniesienia. Ale kurczę, student, jaki by nie był, nie jest robotem ani Duchem Świętym, by wiedzieć, że ktoś przełożył zajęcia/konsultacje/kolokwium, bez JAKIEJKOLWIEK informacji.
A skargi na Profesora leciały z tego co wiem od dobrych kilku lat, mój kumpel, obecnie 28 lat, również zapamiętał go (i to niekoniecznie pozytywnie). Skoro jednak nadal tu pracuje, to... . Sami sobie dopowiedzcie. W każdym razie ja się cieszę, że nie musiałam mieć z nim większej styczności w tym semestrze.

PS.W tamtym roku miałam panią Doktor-feministkę. To tak odnośnie wpie*rzania się wykładowców ze swoimi poglądami w życie studentów (gdyby tego nie robiła na zajęciach, to miałabym gdzieś jej przekonania). Z chęcią opiszę jakbyście chcieli.

uniwersytet

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (30)
zarchiwizowany

#80924

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Znajoma"z gimnazjum urodziła chłopca.
Pierwsze zdjęcie na fb: ona z wódą, w tle dzieciaczek w objęciach jej faceta.
Podpis: "No w końcu kur*a można popic".

Pato

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (29)
zarchiwizowany

#80742

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odkąd mieszkam we Wrocku, czyli dwa lata- zwyczajnie "uodporniłam" się na teksty typu "kierowniczko, poratuj, mi tylko 2 złote brakuje do piwka, a poza tym w domu cinżko".
Od razu wyjaśniam, że jeśli podchodzi faktycznie trzeźwy człowiek i nie prosi o pieniądze, a o coś do jedzenia- od razu (oczywiście jeśli mam pieniądze) idę do sklepu, kupuję i mam pewność, że ta osoba nie wyrzuci jedzenia- ja kupuję, osoba po wyjściu ze sklepu konsumuje i dziękuje, czasem proponuje podniesienie moich zakupów/torby pod dom.
Wracam dziś autkiem, coś się "stanęło" z linką od gazu, dzwonię do P. a że ma do mnie ok.48km... czekam sobie w aucie. Obok miejsca w którym zdążyłam stanąć (zdążyłam, bo bez możliwości użycia gazu raczej zbyt daleko się nie poruszę) był przystanek autobusowy. Na początku sama zaglądam pod maskę, bo coś tam jednak ogarniam. Podchodzi do mnie pan Żul. Oczywiście z klasycznym pytaniem czy nie mam dwójki do winka. Byłam bardzo zdenerwowana faktem, że coś mi się w aucie spie**oliło, dodatkowo robi się ciemno, co dla mnie jest dużym problemem, wracałam po porannych zajęciach, byłam bardzo zmęczona i wszystko się "nawarstwiło".
Odpowiedziałam, żeby poszukał jakiejś pracy.

Oburzenie ludzi na przystanku > ja.

żule

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (92)
zarchiwizowany

#80718

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tato miał poważny wypadek samochodowy na A4. W drodze powrotnej z pracy do domu; kierował mój chrzestny. Dla ciekawskich: http://m.bild.de/regional/dresden/massenkarambolage/sechs-schwerverletzte-bei-massencrash-in-hagelsturm-53701372.bildMobile.html

Wjechało w nich kilka aut, tato ma złamane cztery żebra, jedno miał wbite w płuco, odmę płucną, pękniętą śledzionę, wszystkie kości w prawej ręce połamały się (teraz ma tytanowe wstawki).

Przewieźli go do szpitala w Goerlitz. Rzekomo jeden z najlepszych.
Wyobraźcie sobie sytuację, że dowiadujecie się przez telefon, że wasz ojciec ma wypadek. I nic więcej (mama dzwoniła, rozhisteryzowana). Dzwonię do szpitala. NIKT nie mówi po angielsku, nie mogą mi udzielić żadnych informacji mimo, że podałam pesel swój i taty. "Mówię" po niemiecku, posługując się najprostszymi zwrotami z translatora. Pan po drugiej stronie słuchawki mówi, że tato jest w stanie ciężkim ale stabilnym. Rozłącza się.
Tej samej nocy jedziemy do szpitala (ok.270km w jedną stronę). Nie chcą udzielić informacji mojej mamie, bo nie jest jego żoną. (Są ponad 20 lat razem, ale nie mają ślubu). Oczekiwanie na lekarza, który był Polakiem- ponad 2 godziny. Nie wiem jak to wszystko działa pod względem prawnym (w tym czasie mój mózg i logiczne myślenie mnie opuściły, dodatkowo bałam się o mamę, która ma problemy z sercem). Ogólnie dopiero po dwóch dniach pozwolono nam się zobaczyć z tatą i dowiedzieć się co i jak. A ile nerwów zszargałam to moje.

szpital wypadki

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (40)
zarchiwizowany

#79541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stereotypy nie biorą się z powietrza. Będzie o motocyklistach i idiotach, którzy posiadają motocykl i swoim zachowaniem przyklejają łatkę całej "społeczności" motocyklowej.
Nie będę się rozdrabniać- znajomy, z którym chodziłam do jednej klasy w gimnazjum. Ma narzeczoną, roczną córeczkę i nie ma mózgu. Na potwierdzenie moich słów- po prostu obejrzyjcie to co jest w linku.

http://nowaruda24.pl/1426590351/pedzil-jak-szalony-film


Policja z mojego miasta nie potrafiła go nigdy złapać, nie reagowała gdy jeździł bez kasku i przekraczał prędkość. Od trzech lat jeździł na różnych szlifierkach (które miały dużo mocy) bez prawka. Dopiero policja z innego miasta załatwiła sprawę.

Idioci

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (66)
zarchiwizowany

#78855

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając historie związane ze służbą zdrowia... Długo zastanawiałam się, już wcześniej czy dodać tę historię; z góry przyznaję więc, że sama też jestem trochę sobie winna, nie będąc zbyt stanowcza i nie wykłócając się, ale i lekarze pokazali w której części ciała mają pacjentów.
Miałam wypadek motocyklowy początkiem lipca roku poprzedniego. Wyjechał mi pan autem z drogi podporządkowanej, ja pomykałam główną, niezbyt szybko bo chwilę wcześniej ruszałam spod świateł. Pan nie zauważył, ja nie mogłam nic zrobić i stało się. Z momentu wypadku pamiętam tyle, że chciałam "odbić" na lewy pas, jednak jechał tir więc stwierdziłam, że lepiej "wbić" się w auto. Przeleciałam przez maskę, motocykl "odleciał" gdzieś tam, ja upadłam na prawą część twarzy i sunęłam po asfalcie przez kilkanaście metrów, zatrzymując się tuż przy znaku drogowym na wysepce (gdybym sunęła szybciej, prawdopodobnie złamałabym sobie o niego kręgosłup). Boli głowa, kark, noga i prawa dłoń.
Przytomność straciłam na kilka sekund, nie mogłam wstać, po kilku chwilach przyjechała karetka. No i zaczynamy.
1.Nigdy wcześniej nie jechałam karetką w takich warunkach. Nie usztywniono mi karku (głośno mówiłam, że boli jak cholera), nasze drogi wyglądają jak ser szwajcarski, zatem leżąc na plecach, nieprzypięta pasami, co chwilę zsuwałam się na podłogę. Byłam totalnie oszołomiona i nawet nie wiedziałam gdzie jadę.

2.Szpital. Przeniesiono mnie na łóżko, wjechali ze mną do jakiejś sali i czekali. Czekali. I czekali. No ja rozumiem, obserwaja, ale kur... pierwszy szok mija, adrenalina schodzi, bóle nasilają się zatem coraz mocniej, więc po 4 godzinach chyba powinni zacząć działać. Palec serdeczny miałam powybijany w "harmonijkę", dosłownie, jednak nie złamany. Do tego mogłam obserwować różne sytuacje. Wwieziono pana z połamanymi żebrami, pan co chwilę tracił świadomość, miał jeszcze jakiś uraz głowy. Pani pielęgniarka najpierw zrobiła kawę sobie i koleżance (w ogóle na te kawki/herbatki/ciasteczka co chwilę robiły sobie przerwę), potem przeszła do "papierków", których było stron cztery, pytając się pana w jakim terminie ostatni raz przyjmował coś tam. Nie znam się na procedurach, wiem, że trzeba wypełnić te papiery i że to ważna informacja dla lekarzy, by mogli przeprowadzić dalsze działania. Ale serio, gościu który w tym momencie nawet nie pamiętał ile ma lat, omdlewający co 10 sekund miał jej powiedzieć takie rzeczy? Chyba raczej powinni na inny oddział go zawieźć.

3.Rentgen. Oho, w końcu mnie wzięto. Przypominam- wypadek motocyklowy, upadłam na twarz więc chyba powinni jako pierwszą ją prześwietlić? Nie. Prześwietlono mi tylko dłoń z tym nieszczęsnym wybitym palcem i kolano. Domagałam się prześwietlenia karku i głowy. Nie, bo był jakiś wypadek i osoby mają pierwszeństwo, poza tym skoro ruszam głową i mówię to nic mi nie jest (!!!). Na łóżku wystawiono mnie na korytarz, bo nie było już miejsc w sali w której byłam wcześniej. I czekałam sobie na tym korytarzu, kolejne dwie godziny (czyli będzie już prawie 7h, a dalej nie wiem czy coś mi jeszcze dolega). Suszy mnie, proszę panią pielęgniarkę o szklankę wody. Nie, ONA NIE JEST OD TEGO, poza tym nie ma czasu. Przyjechał mój mężczyzna, rodzice, dopiero oni podali mi wodę. Nikt się mną potem nie zajął, przyszły zdjęcia, palec nastawili, nogę zawinęli bandażem. Za kolejne 3 godziny miał ktoś przyjść żeby przewieźć mnie piętro wyżej ale na salach miejsca nie ma, więc będę na korytarzu.


I tu występuje moja wina; wypisałam się dobrowolnie. Po prostu miałam dość. Byłam spocona, zakrwawiona, zapłakana (logika "dawców nerków"- płakałam bo motocykl pewnie na szrot, a nie że coś mnie boli ;) ) i obolała. Wiem, że może powinnam zostać, ale wierzcie mi, że mając przed sobą perspektywę spędzenia nocy na korytarzu, nie mogąc nawet wyjść do toalety (nie mogłam wstawać, a wózków inwalidzkich BRAKOWAŁO), a personel zapewne będzie bardzo zajęty, wolałam iść do domu.
Później (kilka dni później w innym szpitalu) udało mi się zrobić prześwietlenie karku i głowy (wybite trzy kręgi) i dostać do neurologa. Mam 20 lat i do końca życia uszkodzona noga będzie dawała się we znaki, a kręgi będzie trudno "wstawić" na miejsce, gdy śpię to drętwieją mi wszystkie kończyny. Nie mogę dźwigać i obciążać zbytnio ciała. Na siłowni nie dam z siebie 100% a o kickboxingu mogę zapomnieć (chodziłam kilka lat). Gdyby od razu jakoś lepiej się mną zajęto, to może nie byłoby aż tak źle.
Co do szpitala to napisałam skargę, ale dostałam odpowiedź, że skoro wypisałam się dobrowolnie to moja wina (TA, moja wina, że ich personel wolał popijać kawkę niż zająć się pacjentami); a szpital podobno uchodzi za jeden z najlepszych w naszym rejonie.
Gdy już poczułam się dobrze, akurat aplikowałam na studia więc nawet nie sprawdzałam czy prawnie mogę podjąć jakieś kroki i czy w ogóle złamano jakieś prawo (moja wina) ale osobiście sądzę, że procedury na pewno złamano.

Ps. Jak już wspomniałam, nie znam się na zagadnieniach lekarskich więc z góry przepraszam za potoczny język.

wypadek służba zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (76)
zarchiwizowany

#78231

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mamy sobie wiatrówkę. Od zawsze lubiłam strzelać, w LO jeździłam na zawody, bardzo dobrze mi idzie. Czasem lubimy z P. wyjść na ogródek i strzelać do tarczy. Wiadomo- na wiatrówkę pozwolenie nie jest potrzebne, jeśli energia kinetyczna wystrzelonego pocisku nie przekracza 17 J (powyżej niby też nie jest wymagane, ale wiatrówkę trzeba wtedy zarejestrować). Nasz stary Magnum zdecydowanie nie przekracza normy.
Mówiłam już, że nie mamy sąsiadów koło domu, jednak niedaleko jest pierwszy blok mieszkalny, ludzie czasem lubią przechadzać się skrajem lasu aż do końca, czyli do jeziorka i siłą rzeczy muszą minąć nasz dom i ogródek.
Robiliśmy sobie wczoraj około południa małe strzelanko na ogrodzie, mijała nas tylko jedna osoba, jakaś starsza babka, którą kojarzymy z widzenia. Idąc przystanęła i przyglądała się przez chwilę jak strzelamy, ale mówiąc kolokwialnie olaliśmy ją. Dlatego wnioskuję, że cała akcja jest spowodowana przez nią.
Otóż dzisiaj zapukali do nas panowie w niebieskich mundurkach, wylegitymowali się i stwierdzili, że dostali powiadomienie, że przetrzymujemy w domu SKŁADY BRONI I AMUNICJI :D
Nakazu i tak nie mieli, ale obyło się bez nieprzyjemności z tego względu, że obydwu Panów dobrze znam (czasem chodzę na komisariat do wujka); pośmialiśmy się, powiedziałam, że z chęcią możemy pokazać ten skład amunicji, a co, pochwalimy się :D.
Postrzelali pięć minut z nami i zadowoleni poszli. (Tak tak, wiem, że powinni wrócić do pracy, ale to nie moja sprawa. Podobno i tak po tej "interwencji" mieli mieć przerwę.)
Podobno starsi ludzie nie mają zajęć i szukają sensacji. W tym przypadku się zgadzam.

edit: Owa kobitka nie pierwszy raz nas widziała. Strzelamy tak od ponad roku.

sąsiedzi ogród policja

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (101)

1