Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mabmalkin

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2017 - 1:24
Ostatnio: 29 lipca 2020 - 12:59
  • Historii na głównej: 100 z 109
  • Punktów za historie: 18659
  • Komentarzy: 551
  • Punktów za komentarze: 2996
 

#79838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idę dzisiaj po zakupy. Najbliższy sklep w tej wsi, to 3 km ode mnie, ale że pogoda ładna to z chęcią się przejdę.

Kupuję co muszę (jakieś 5 ciężkich siat) i wychodzę ze sklepu. Mykam sobie dalej, a za mną dwóch chłopców - kojarzę, z bloku obok którego przejeżdżam/przechodzę do domu (jest blok, a potem ścieżka leśna do naszego domku). Blok ten został wybudowany dla rodzin, wprost mówiąc- patologicznych i ubogich, niestety ta pierwsza grupa bierze zasiłki bo im się "należy", po czym przepierniczają je na alkohol/dragi. NIE, nikt z tym nic nie zrobi. I nie, nie przesadzam. Może są 2 rodziny które faktycznie są ubogie).

Wracając - chłopaki za mną idą (jeden ok. 8 drugi 12 lat). Pytają czy pomóc. Wiem, że idą w tą samą stronę, więc w porządku chłopaki- możecie pomóc.

Minęliśmy ich blok i po ok. 400 m byliśmy pod naszym domkiem. Dałam chłopakom po dyszce i na tym mogłoby się skończyć.
Jakieś 1,5 godz. później słyszę pukanie do drzwi.

Patrzę przez wizjer - kobita. Jakaś wychudzona kobita. Ok, otwieram- bo raczej rzadko się zdarza, że ktoś nieznajomy puka do naszych drzwi. Myślałam, że może jakaś koleżanka teściowej (drzwi wejściowe są jedne).

M- A co ty gówniaro moich synów wykorzystujesz?!
Oho...
j- Nie jesteśmy na TY proszę pani. Mogę się dowiedzieć o co chodzi?

<dopiero teraz zorientowałam się, że kobieta jest pod wpływem, a sądząc po jej wyglądzie i ZAPACHU to może dwa tygodnie temu wodą się przepłukała.>

M- JA ICH WYCHOWAŁAM! MOICH SYNÓW, KACPRA I BARTKA! POMOGLI TOBIE, WIĘC CHYBA MI SIĘ NALEŻY STÓWKA ZA WYCHOWANIE COOO?
Nie kontynuowałam, drzwi zamknęłam, powiadomiłam policję.
Z tego co wujek (który był na interwencji) powiedział, ojciec (który stara się utrzymać całą rodzinę, nie pije, nie ćpa i ciężko pracuje) był w tym czasie w domu.

Potem ojciec chłopców przyszedł żeby mi oddać te dwie dychy, ale stanowczo odmówiłam.

Chyba popadnę w nałóg, urodzę piątkę dzieci i dostanę dom za darmo, a potem będę mogła dalej chlać i nic nie robić. Bo mi dadzą.

patola

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (170)

#79793

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wbrew stereotypom, będąc "płcią piękną", nie przepadam za zakupami, po prostu mnie męczą. Od kilku lat ubieram się w tym samym sklepie odzieżowym, bo podobają mi się ich kolekcje. Zanim wybiorę się już do galerii, przeglądam stronę internetową danego sklepu, patrzę, co bym chciała, zerkam na dostępność i jadę.

Dziś matula (moje przeciwieństwo - uwielbia zakupy) poprosiła mnie o "babski wypad". Ok, mamusi nie odmówię. ;)

Strony przejrzeć nie zdążyłam, ale do "mojego" sklepu weszłam. Co ważne - miałam na sobie koszulkę z poprzedniej kolekcji, już niedostępnej w sklepach, za to dostępnej w internetach.

Wzięłam kilka rzeczy i mykam do przymierzalni. Ludzi zasadniczo mało, wyszłam z kabiny do kasy (praktycznie tuż obok przymierzalni), żeby poradzić się w kilku rzeczach pani ekspedientki. Słyszę, że jakaś kobieta pyta o koszulkę taką i taką, no już nie ma, szkoda. Kobieta poszła do przymierzalni, ja rozmawiam z panią ekspedientką.

Wracam do kabiny, zdejmuję spodnie, koszulkę i zauważyłam, że nie ma mojej koszulki.

"Owinięta" w poprzednią wychodzę i patrzę na wyżej wymienioną panią, jak przegląda się w lustrze w korytarzyku, a na sobie ma moją koszulkę (to zapewne ta, o którą pytała).

Nie będę przytaczać dialogów - na zwrócenie uwagi, że ma moją własność, pani odpowiada, że znalazła w kabinie, i że ją zamierza kupić (mhm, bez metki, z małą dziurką po kocim pazurze i dziś powstałą plamką czekolady, bo przecież nie zjem tak, żeby się nie pobrudzić).

Długo trwało, nim ekspedientki zmusiły panią do oddania mojej własności, dopiero zagrożenie policją poskutkowało.

Koszulkę, którą przymierzałam dostałam ze zniżką 70% i oczywiście od razu ją założyłam, MOJA miała już ślad po podkładzie jaśnie pani.

Mogłam się z babsztylem kłócić, ale szkoda psuć nerwy. Wyszła, wykrzykując, że już ona im zrobi ODPOWIEDNIĄ opinię, i że mogą pakować manatki już dzisiaj.

A zakupów od dziś nie lubię jeszcze bardziej. ;)

zakupy klienci medicine

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (213)

#79758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na wsi takiego drobnego pijaczka, powiedzmy Włodka. Wiem o nim tylko tyle, że dawniej spalił mu się dom z żoną i dzieckiem w środku, jego akurat wtedy nie było, od tego czasu załamał się i stracił sens życia.

Włodek przesiaduje na ławce niedaleko przystanku, spożywając trunki wyskokowe. Nigdy nie żebrze o pieniądze, powiedziałabym nawet, że dość kulturalny z niego żulik ;) Jeśli chce zarobić - a to pomoże nieść zakupy, zaoferuje się do koszenia trawy, rąbania drewna itp. Tutejsi ludzie często korzystają z "usług" Włodka, w tym my (mój P. nie zawsze ma czas zająć się przerzuceniem węgla w środku tygodnia, gdyż pracuje do późna,a ja sama nie dam rady, więc Włodek stoi na straży). Nigdy nie mówił przed "robotą" ile oczekuje pieniędzy, po też nie. Co łaska. Ja osobiście, jak ma więcej pracy, zawsze poczęstuję kawą czy obiadem.

Dziś też u nas zawitał, lecz mina nietęga.
- Panie Włodku, co tam się stało?
- A bo wie pani, byłem u Kowalskiego ostatnio, przerzuciłem dziesięć ton węgla, skosiłem trawę, płot naprawiłem... I dał mi 7 zł.

No nie powiem, żal mi się chłopa zrobiło. Tak, wiem, "sam sobie wybrał taką drogę". Jednak człowiek to człowiek i traktowanie sprawiedliwe jakieś ludzkie się należy, nawet jeśli to TYLKO pijaczek.
Dziś zapłaciłam z nawiązką, a Kowalskiemu niech żona urodzi potomstwo sąsiada.

Ludzie wieś pijaczki

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (258)

#79699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam sobie na zlocie motocyklowym.
Wiadomo, muzyka, piwko, pełno ludzi, sielanka. Obok naszego namiotu była grupka osób, kilku mężczyzn, w tym (jak się później okazało) ojciec z synem.

Na "głównym placu" dookoła jeździli ludzie, coby pochwalić się swoimi maszynami i ich dźwiękiem. Chłopak (17l) wsiadł na motocykl, pojechał, niefortunnie się wywrócił (był trzeźwy), motocykl spadł na niego. Oczywiście zaraz rzucono się do pomocy, w tym ja; na oko widać od razu, że złamana ręka i obojczyk. "Motór" podniesiony, chłopak o własnych siłach wrócił pod namiot, łzy lecą, mówię, że mogę zadzwonić po pogotowie albo po kumpla z tegoż miasta, który pojechałby z nim do szpitala (towarzystwo właśnie wypiło po kielonku, więc prowadzić nie mogli).

Ojciec: - Dziękuję, ale to TYLKO MÓJ GŁUPI SYN, nie dzwoń nigdzie, przecież widzisz że siedzi, to nic mu nie jest.

Dobra, nie wtrącam się. Pogotowie i tak wezwałam.
Złamany obojczyk, ręka i dwa żebra. Ot, taki miły tatusiek.

rodzice zlot motocyklowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (161)

#79630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Około 18.00 wróciłam z inscenizacji pewnej bitwy z II Wojny Światowej, która odbyła się na Twierdzy w Srebrnej Górze, a że do Srebrnej blisko, to głupio nie jechać. I przyznam, że jestem...zażenowana. Nie tyle organizacją, bo inscenizacja nawet nawet, co ludźmi, którzy tam przyszli.

1. Droga na twierdzę z parkingu.

Już tam podniosło mi się ciśnienie. Drogę tą, zdrowy i sprawny człowiek bez trudności pokona w 5 min (pod górę, asfalt, ostre zakręty). Jednak co druga mijana grupka osób głośno pomstowała na męża/żonę/wstaw dowolne, że "jeeeezuuu po co ty mnie tu brałaś/eś" "matko makijaż mi się roztapia!" "więcej z tobą nigdzie nie idę!" itd. Szedł Pan o kulach z żoną. Wszystkich narzekających wyminął bez większych problemów, nie był nawet jakoś bardzo spocony. ;)

2. A jakże - rodzice z dziećmi.

-NIGDY nie zrozumiem, po co na takie wydarzenia ludzie zabierają niemowlęta. No ok, może nie mają z kim zostawić, ale w takim wypadku chyba powinno się zabrać dziecku jakieś stopery do uszu, zabrać je jak najdalej od wszelkich huków czy coś? Tymczasem nie widziałam żadnego rodzica, który próbowałby uspokoić panikujące dziecię podczas strzałów. Oczywiście stali z wózkami jak najbliżej "pola bitwy". Za to wielokrotnie usłyszałam "idź, weź się przesuń do tyłu, nie widzisz że dziecko chce dobrze widzieć?!". No, ja też chcę, zapłaciłam za bilet i stałam tu dużo wcześniej, a do najwyższych nie należę.

- Po co brać kilkuletnie dzieci, które w ogóle nie chcą tam iść? *
W drodze na górę też kilka razy spotkaliśmy się z głośnym krzykiem na dziecko "jak nie pójdziesz to zapomnij o laptopie, tablecie i telefonie!!". No tak, taki sposób na pewno sprawi, że zaszczepimy w dziecku ciekawość do historii itp. Ale sama nie jestem jeszcze matką więc co ja tam wiem...
Później te dzieci bez przerwy ryczały.

- Inscenizacja się rozpoczyna, dla widzów był wydzielony niewielki teren, odgrodzony liną, poza tym można było obserwować z murów twierdzy. Organizator sugeruje, by rodzice z małymi dziećmi przeszli nieco dalej, najlepiej na mury, bo będzie bardzo głośno. Czy któraś z matek z dziećmi się ruszyła? Nie. Czy któreś z tych dzieci miało zatkane uszy? Nie. Przynajmniej te, które widziałam. Po pierwszym wystrzale rozległo się kilka płaczów. Rodzice nie reagowali. Tylko jeden mężczyzna obok mnie, wziął syna na ręce, kazał zasłonić mu uszy i oddalił się jak najbardziej w głąb.

- Nagłośnienie pozostawiało sporo do życzenia. Staliśmy z P. Praktycznie na początku- on za liną (wybrani fotografowie mogli), ja tuż przy. Głośniki były dokładnie na drugim końcu. Ryk płaczącego dziecka skutecznie zagłuszał opowiadaną historię. Wszelkie próby zwrócenia uwagi powodowały przemieszczenie się rodzica z dzieckiem w inną cześć tłumu/zbywanie/fochy.

- Koniec widowiska, organizator prosi by jeszcze chwilę pozostać na miejscach, by specjaliści zbadali teren czy nie ma tam jakichś niewybuchów itp.
Reakcja? "Brajanek! Leć tam łusek poszukać!"

- Notoryczne wychodzenie dzieci i dorosłych poza wyznaczony do obserwacji teren. "A bo ona taka mała, nic nie widzi a ludzie się pchają!" a jakby takiej małej przez zupełny przypadek coś poważnego się stało to ciekawe czy mamusia nadal była przy swoim zdaniu.
"A bo skoro ten pan może (wskazuje na fotografa) to ja też! Ja zapłaciłem i mi się należy!"

3. Zwierzęta.
Po mojej lewej- starsze małżeństwo z yorkiem. Przed rozpoczęciem jeden z aktorów podszedł i spytał czy piesek nie będzie się bał. Nie, nie, on dzielny. Podczas inscenizacji, pies skamle, szczeka, wyrywa się z rąk. Co robi właściciel? Przywiązuje go smyczą do pachołka w głębi tłumu i wraca na miejsce.

Pominę już podejście ludzi jakby przyszli od niechcenia, narzekanie ze wszystkich stron, że tak daleko trzeba wychodzić, rzucanie papierków po hot-dogach, przekąskach i innego jedzenia gdzie popadnie (bo 2 metry do śmietnika to za dużo).
Wróciłam poirytowana. Tyle. Jednocześnie uważam, że poza organizatorami przydałaby się dodatkowa ochrona.

*Sama jako dziecko nie lubiłam jeździć z rodzicami po zamkach, ruinach, inscenizacjach, rekonstrukcjach itp. Obecnie uwielbiam takie klimaty, dzięki nim. Wtedy nie mieliśmy tableta, komputera ani komórki. Bardziej chodzi mi o podejście: nie pójdziesz=nie masz tego i tamtego, uważam że w ten sposób dzieciak po prostu z góry będzie zniechęcony, ponieważ jest zmuszony i wątpię czy "dzięki" temu wzbudzi się w nim ciekawość. Tym bardziej w atmosferze jaka tam była. Da się to zrobić inaczej. Przykładowo -Mój tato zamiast bajek itp. czytał mi na przykład ciekawe legendy związane z danym miejscem (takie, które dzieci zrozumieją) i coraz bardziej mi się podobało, że np. Pojadę w ruiny zamku, z którym jest związana legenda z jakąś królewną. I nikomu nie przeszkadzał ryk dziecka.
Tymczasem podejście jak wyżej opisałam raczej jest głupie, mimo że nie jestem zwolenniczką "bezstresowego" wychowania.

Inscemizacje ludzie dzieci rodzice

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (149)

#79545

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Urlopu ciąg dalszy. Miejsce akcji: Bieszczady. Zawsze mnie przyciągały i zawsze będę tam wracać. Obecny miesiąc nie jest najlepszy ze względu na ilość turystów, ale inaczej niestety nie mogliśmy zrobić.
Pora obiadowa, idziemy do lokalu w którym już wcześniej byłam i zawsze byłam zadowolona.

1. "Madki z dziećmi".

No wiem, dzieci są wszędzie i w sumie nie powinnam narzekać, ale kur...
Serio, 3/4-letnie ma wiedzieć co to jest pieczeń wołowa, ravioli albo polędwica? Dorwaliśmy jedyny wolny stolik dla dwóch osób, obok nas siedzi parka i mamuśka czyta dwójce dzieci całe menu (siłą rzeczy wszystko słyszę). Jedno dziecko w wieku jak wyżej wspomniałam, drugie ok.9 lat. 9-latka mówi, że chce nuggetsy. Młodsze upiera się przy... golonce. Tak, golonce. Gdy ich posiłki zostały wydane, młodsze dziecko wpadło w płacz, bo chce nuggetsy. Potem matka zrobiła karczemną awanturę, że obsługa nie potrafi zadbać o potrzeby jej dziecka :D
I weź tu spróbuj człowieku odpocząć.

2. Ta sama restauracja, ten sam czas. Zamawiamy z P. Łososia i sandacza. Na zamówienie czekaliśmy, a raczej ja czekałam ok.40 min. W porządku, ruch duży ale wiem, że jedzenie jest rewelacyjne. Szkoda że gdy mój łosoś został mi wydany po prawie godzinie, pani kelnerka poinformowała nas, że sandacz się skończył i mój kochany może zamówić coś innego (kolejna godzina oczekiwania). Cóż, nie będę zostawiać go w głodzie, łososia zostawiliśmy, nie zapłaciliśmy (za takie podejście do klienta) i poszliśmy do innego przybytku...

3. Przybytek nr.2

Znowu sandacz. Pytanie od kelnerki czy chcę standardowy zestaw surówek (marchewka, kapusta czerwona i kapusta biała), nie, nie znoszę w.w więc proszę buraczki. Dobrze. Zestaw kosztuje 10zł, jedna surówka 2zł. Pani przyniosła mi sandacza z zestawem surówek. Zgłosiłam, że prosiłam inaczej. Pani kelnerka doniosła mi te buraczki. P. Nie dostał pieczonych ziemniaków, które zamawiał, zamiast tego dostał... Chleb. Zanim ziemniaki zostały podane, zjedliśmy obiad.

Płacimy rachunek - powinniśmy zapłacić za dwie ryby, buraczki i pieczone ziemniaki. Pani nam liczy dwie ryby, buraczki, pieczone ziemniaki, zestaw surówek, chleb i piwo, którego nie zamawialiśmy. Oczywiście wyjaśniliśmy sytuację, okazało się, że młoda kelnerka źle zapisała, ale wcześniej kazano nam płacić za całość i ogólnie straciliśmy godzinę, którą moglibyśmy poświęcić na przyjemniejsze rzeczy.
Może to nie jakoś wybitnie piekielne, ale wkurzyłam się po prostu.

Urlop dzieci obsługa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (173)
zarchiwizowany

#79541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stereotypy nie biorą się z powietrza. Będzie o motocyklistach i idiotach, którzy posiadają motocykl i swoim zachowaniem przyklejają łatkę całej "społeczności" motocyklowej.
Nie będę się rozdrabniać- znajomy, z którym chodziłam do jednej klasy w gimnazjum. Ma narzeczoną, roczną córeczkę i nie ma mózgu. Na potwierdzenie moich słów- po prostu obejrzyjcie to co jest w linku.

http://nowaruda24.pl/1426590351/pedzil-jak-szalony-film


Policja z mojego miasta nie potrafiła go nigdy złapać, nie reagowała gdy jeździł bez kasku i przekraczał prędkość. Od trzech lat jeździł na różnych szlifierkach (które miały dużo mocy) bez prawka. Dopiero policja z innego miasta załatwiła sprawę.

Idioci

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (66)

#79410

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Matka z serii "mam chorom curke, daj mi za darmo bo mi sie nalerzy".

Liceum już dawno skończyłam, ostatnio po wizycie w rodzinnym domu w szafce przyuważyłam kilka podręczników, repetytoriów, kserówek, notatek itp. z tegoż okresu. W większości historia, WOS i rozszerzony angielski.

Zerkam na stronę LO, wykaz książek ten sam, no to wrzucam ogłoszenie na fejsbuczka, że mam do sprzedania to i tamto. Cenę dałam dokładnie o połowę niższą, niż są obecne (o podręczniki zawsze dbałam, więc nie były zniszczone ani porysowane długopisami). Mi się już nie przydadzą, a jakiś dzieciak z tej wiedzy skorzysta, więc co mi tam. Najdroższy był podręcznik do j. angielskiego - kupiłam za 160 zł, wystawiłam za 80.

Dopisałam, że do miejscowości X (gdzie jest liceum) mogę nawet podjechać autem i przekazać te skarbnice wiedzy za dodatkowe 20 zł (koszty dojazdu, bez względu na to, czy ktoś weźmie książki, czy się rozmyśli, a od siebie do X mam spory kawałek).

Zgłasza się jakaś dziewczyna. Pyta o cenę, mówię, że bez zmian. Dobra, ona spyta mamy.

Telefon wieczorem.

- Dzień dobry, córka mówiła, że ma pani podręczniki do sprzedania... A nie dałoby się coś zejść z ceny?
- Proszę pani, zeszłam z połowy ceny. Więcej mi się po prostu nie opłaca (no bo jak, podręcznik załóżmy za 20 zł, więc mam zejść do ilu, do pięciu?).
- Ale 80 zł za angielski to już przesada!
- Przesada, proszę pani, to było to, że mi nauczycielka kazała go kupić za 160 zł.
- No dobrze... Ale wie pani, moja córka jest chora, mnie nie stać. No ale dobrze, najwyżej chleba nie kupimy. Niech pani jutro przyjedzie do X.
- W porządku, do zobaczenia.

Jadę do X. Umówiłyśmy się pod budynkiem LO. Wysiada mamuśka. Z zaje*istego merca, szpileczki, długie tipsy, droga marynara itp. Pokazuję jej książki.

- A czemu tu takie zagięte?!
- Nie zagięty, tylko rozwarstwiony dolny róg, to normalne przy książkach, gdy nosi się je kilkadziesiąt razy w plecaku.
- No dobra, masz pieniądze.


Wciska mi plik banknotów (plik = 10,10,10,10,10,20,50…), bierze reklamówkę i idzie w stronę auta. Przeliczam szybko. Powinno być za wszystko 360, jest 220. Biegnę za panią.
- Zaraz, nie dała mi pani jeszcze 140 zł!

Tu następuje zwrot akcji, mamuśka rzuca w moją stronę na asfalt reklamówkę z książkami.

- KU*WA, co za czasy! Wszyscy to złodzieje! Ty gówniaro, nie rozumiesz, że mam chorą córkę?! ONA MA GRYPĘ!
- Współczuję pani bardzo (o ironio, przecież to GRYPA! A ja durna myślałam podczas rozmowy telefonicznej, że jakiś rak czy coś). Proszę, 200 zł, 20 za moją fatygę tutaj.

I spłynęłam w swoją stronę. Jeszcze się za mną darła, wyzywając od złodziejek itp.

Książki wylądowały u koleżanki.

madki

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (222)

#79476

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jesteśmy sobie na urlopie, pod wieczór wyszliśmy z P. na ławeczkę obok "willi", dokładnie blisko wejścia dla personelu.

Obok wejścia stała suszarka z praniem, jakieś białe ręczniki, poszewki itp. Wiatr silny, suszarka kilka razy upadła, nikt nie przychodził, więc pomyślałam, że nic się nie stanie, jak podniosę tę suszarkę raz, a potem drugi; gości dużo, obsługa zapracowana, sama pracowałam w hotelu, więc wiem, jak to wygląda.

Za trzecim razem zapukałam do drzwi dla personelu i poinformowałam panią, która akurat tam była, żeby może jakoś przestawili suszarkę, bo cały czas spada za każdym silniejszym podmuchem wiatru. Ok.

Przesiadamy się na inną ławkę do cienia, rozmawiamy, podziwiamy widoki, pijemy piwko... I nagle przychodzi (p)ani z którą wcześniej rozmawiałam.

P: Suszarka się przewróciła?
(patrzę, faktycznie znowu leży)
Ja: No tak, któryś raz z kolei, informowałam panią.
P: No to czemu pani nie podniosła, jak pani widziała?!

Kur... Serio? :D Przybytek opuściliśmy jeszcze tego samego wieczoru, bo to nie była jedyna piekielność ze strony obsługi.

Namiot też jest fajny. :)

Wakacje urlop obsługa

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (147)

#79426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo siedzę za kółkiem czy za kierownicą moto, ale pierwszy raz dzisiaj zdarzył mi się tak niebezpieczny przypadek z udziałem rowerzysty, ogólnie to nigdy wcześniej nie miałam z wyżej wymienionymi żadnych piekielnych sytuacji, mimo że jak na swój wiek mogę pochwalić się większymi ilościami kilometrów niż niejeden starszy kierowca.

Nic się na szczęście nie stało - ale mogło. I nie w wyniku mojej głupoty lecz pana na rowerze.

Jadę sobie motocyklem w stronę granicy czeskiej, dłuuuga prosta, na końcu zakręt. Teren niezabudowany, więc 50 nie obowiązuje i skorzystałam z tego faktu. W oddali widzę pana na rowerze, jedzie normalnie, prosto, mimo to trochę zwalniam. I całe szczęście.

Tuż przed zakrętem, jakieś 10 (albo i mniej) metrów przed rowerzystą, daję maksymalnie po hamulcach, bo pan nagle stwierdził, że zajedzie mi drogę i skręci w lewo żeby zawrócić.

Żadnego sygnału, wystawionej ręki, NIC. Nawet nie oglądał się na boki, czy nic nie jedzie. Jeszcze chwilę odczekałam na poboczu, bo moje nogi były jak z waty. A pan radośnie oddalił się.

Oczywiście zawróciłam chwilę później, dogoniłam go i z naszej jakże "kulturalnej" rozmowy wynikało, że to JA powinnam uważać na to, co on robi, bo on może zmieniać zdanie co do jazdy, a ja mam się dostosować.

No cóż, kamerkę mamy jedną, dzisiaj zabrał ją mój P. więc tylko powiedziałam panu, co o nim myślę i zawróciłam do wcześniejszego kierunku jazdy.

I z czystym sumieniem uważam, że takim osobom przydałby się jakiś kubeł zimnej wody w postaci porządnej przewrotki. Co najmniej.

motocykliści rowerzyści idioci

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (173)