Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

madziara

Zamieszcza historie od: 26 lutego 2012 - 14:02
Ostatnio: 16 stycznia 2017 - 18:24
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 3021
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 266
 

#56152

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miesiąc temu wybrałam się do dentysty na rutynową kontrolę plus z zamiarem zdjęcia kamienia. Wizyta prywatna, bo po wizytach w "moim" ośrodku zdrowia mam uraz, a że kilka lat wcześniej korzystałam z usług tegoż gabinetu, to nie miałam zastrzeżeń.

Pani stomatolog znalazła kilka podejrzanych miejsc, więc trudno, niech leczy. Kilka stówek poszło, ale jak mus to mus. Wszystko wyleczone, kamień ściągnięty, zaproszenie na wizytę za pół roku. Dodatkowo wypytałam, czy przyjmuje u nich ortodonta. Dowiedziałam się, że u nich bezpośrednio nie, ale w filii w Gdańsku i owszem.

Wizyta u poleconej pani ortodontki. Wszystko fajnie, pięknie, ale przed założeniem aparatu trzeba zęby wyleczyć. Ja oczy jak 5zł, pani asystująca mówi ortodontce, że kontrola była 2tyg temu w ich filii i wszystko wyleczone. Ale ortodontka wie lepiej, jest próchnica na szóstce od strony policzkowej. No żesz... No to informuję, że wyleczę, zrobię RTG i umówimy się na wizytę.

Wróciłam do domu i umówiłam się w ośrodku zdrowia na wizytę. I co się okazało? Ząbki zdrowiutkie, ale kamień wypadałoby zdjąć... Kamień, którego ani nie widzę, ani nie czuję, a zawsze wyczuwam choćby najmniejszy.

I teraz się zastanawiam - czy moje zęby w cudowny sposób same się leczą, czy ktoś tu kogoś ma za idiotę i próbuje bezczelnie naciągnąć?

Trójmiejscy dentyści

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (554)

#55782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o tym, czemu na niektórych uczelniach wyższych brakuje młodej kadry nauczycielskiej.

Jestem w połowie drogi do uzyskania tytułu doktora. Bardzo możliwe, że nie dotrwam do końca, bo żyć za coś trzeba, a uczelnia tnie jak tylko się da.

Nie od dziś wiadomo, że mój wydział ma problemy finansowe. Dodatkowo Ministerstwo nie pomaga za bardzo, ograniczając jedynie wydatki na naukę.

W sierpniu tego roku pojawiła się plotka, że zostaną cofnięte stypendia doktoranckie, które były wynagrodzeniem za prowadzenie zajęć obowiązkowych ze studentami (90h/sem jest jednym z warunków zaliczenia roku). Były liczne batalie z tym związane, rozbiło się też o Rektora. Wszyscy umywają ręce, nikt nikogo na siłę nie trzyma... Każdy ma swoje racje i nic z tym nie można zrobić.

Etatu nie dadzą, bo nie i koniec. Godziny każą wyrobić za darmo, a najlepiej jeszcze im dopłacić...

W czym ból? Ano w tym, że wydział dostaje odgórnie pieniądze na właśnie takie cele, jak wynagrodzenie praktyk i wykształcenie młodego doktora... A potem się dziwią wszyscy, że 80-letni profesor wciąż wykłada zamiast cieszyć się emeryturą.

Uczelnia techniczna

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (472)

#52658

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie moja, ale [Z]najomego. Zamieszczam ją, bo może ktoś z Was będzie wiedzieć, co zrobić w tej sytuacji.

Kilka lat temu [Z] kupił dosyć spore jezioro z zamiarem zarobku - chciał zarybić je szlachetnym narybkiem, tj. karp, lin, węgorz itp. oraz wybudować rybaczówkę dla wędkarzy. Narybek wpuszczono dość szybko, w związku z tym m.in/ okoliczni właściciele domków letniskowych mieli tymczasowy zakaz połowów. Pływać też nie można było, bo istniał problem z zatrudnieniem ratownika wodnego. Jak wspomniałam, zakaz był tymczasowy - max. sezon lub dwa. Ale to chyba i tak przelało czarę goryczy...

Wśród właścicieli były osoby wysoko postawione - sędziowie, prokuratorzy, biznesmeni przez duże B - jednym słowem ludzie z kasą. Zamiast spokojnie pogadać z [Z] zaczęli robić mu na złość, kłusować, blokować budowę rybaczówki, a w końcu nawet pisać pozwy sądowe.

Koronnym argumentem przeciwko zakazowi połowu miał być rzekomy przepływ jeziora. Jedne ekspertyzy zaprzeczały temu, inne potwierdzały. Istny cyrk. Rozprawa goniła rozprawę, pozew gonił pozew... Znajomy tracił siły i nerwy, ale wygrywał.

Aż do feralnej sprawy, zgodnie z wyrokiem której znajomemu odebrano jego własność! Tak, to nie żart. Zapłacił kilka lat wcześniej grube pieniądze (~100tys. zł), posiada wszelkie dokumenty mówiące o jego własności... Ale zabrano mu ją, bo jezioro przepływowe rzekomo nie może być własnością prywatną, a jedynie należeć do Skarbu Państwa i Związku Wędkarskiego.

Nie wiem, czy będzie się odwoływać od wyroku (chciał odwoływać się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu). Kontakt z nim zupełnie się urwał. Mężczyzna załamał się i wcale mu się nie dziwię. A wszystko to dlatego, że ludzie nie potrafili wytrzymać bez jeziora, z którego notabene teraz też nie korzystają.

Kaszuby

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (676)

#25795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz będzie o piekielnej pielęgniarce na pogotowiu. Uwaga, może być drastycznie.

Kilka lat temu miałam "mały" wypadek podczas otwierania drzwi. W tym miejscu chciałabym przestrzec rodziców, aby dzieci uczyli otwierać drzwi (zwłaszcza przeszklonych) w sposób inny niż odpychanie.

Mimo moich 16 wówczas lat nawyk ten był dość silny u mnie. Pech chciał, że w pokoju, do którego chciałam wejść było otwarte okno, zrobił się przeciąg i przy próbie odepchnięcia drzwi przelazłam przez szybę. W pierwszej chwili szok. Mama włączyła panikarę, krew się leje, cały nadgarstek rozharatany. Rodzicielka zrobiła mi jednak zacisk, zawinęła grabę w ręcznik, a sama poleciała po pomoc. Na pogotowie zawiózł nas sąsiad.

Na pogotowiu, stoję blada jak ściana i nie ukrywam, że dość słabo mi się robiło. Pielęgniarki w swojej kanciapie trajkotały jak najęte, nie zwracając zupełnie uwagi na mnie i mamę, która nie wytrzymała i krzyknęła "ratujcie moje dziecko". Jedna z piguł łaskawie podniosła się, zlustrowała wzrokiem i spytała co się stało. Na jednym tchu mama zrelacjonowała, że mam rozrytą rękę i się wykrwawiam. Mina szanownej pani pielęgniarki wyrażała tylko "taaaa i co jeszcze". Jej największym problemem było to, czy mam skończone 16 lat czy nie. Zaczęła kłócić się z moją mamą. W międzyczasie druga pani pielęgniarka zlitowała się i zabrała mnie do gabinetu zabiegowego. Tam zdjęła najpierw zacisk, a potem ręcznik. Gdy krew jej chlusnęła na posadzkę, dopiero zrozumiała, że nie jesteśmy z mamą przewrażliwione i wte pędy poleciała po lekarza, mnie dając cały zapas gazy i przykazanie uciskania rany.

Lekarz, którego wyrwano z obchodu, gdy tylko mnie zobaczył jak się nie wydarł na piguły, czemu od razu po niego nie poleciały tylko wydzwaniały na pustą dyżurkę. Zajął się mną w trybie ekspresowym. Okazało się, że rozcięłam sobie tętnicę i nadcięłam ścięgno. Gdyby 10min później by przyszedł, to możliwe, że nie byłoby co zbierać.

Osobną historią mogłoby być opisanie zasobów placówki, brak określonych nici itp. W efekcie mimo 8 lat od wypadku nadal mam dość brzydką ok. 7cm szramę, ale ważne że ją mam i żyję :)

Kilka lat po moim wypadku słyszałam w jakiś wiadomościach, że w tej samej placówce kobieta wykrwawiała się na schodach. Najwyraźniej olewanie pacjentów jest tam normą...

Pogotowie Gdynia - Redłowo

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 613 (661)

#25794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka słów odnośnie znieczulicy. Jeszcze parę lat temu rodzice dokładali wszelkich starań, by madziara nie była egoistką i niewrażliwą na krzywdę. Jedno zdarzenie spowodowało jednak zdystansowanie się do tematu.

W podstawówce musiałam dojeżdżać dość spory kawałek do szkoły. Zazwyczaj w tę i z powrotem jeździłam z mamą autobusem. Zdarzało się również, że tata litował się nade mną i zabierał mnie samochodem do domu. Tak było i tego feralnego dnia.

Skończyłam lekcje wcześniej niż planowo. Zadzwoniłam po tatę, ale wiadomo - zanim dojedzie to minie trochę czasu. Musiałam kupić kilka zeszytów, więc podeszłam do sklepiku niedaleko szkoły. Po drodze jak to dzieciak, zagadałam się z koleżankami. W międzyczasie tata podjechał pod szkołę, zadzwonił spytać gdzie jestem, więc skierowałam go pod wspomniany sklep. No to ok, podjedzie. Wraca do auta, mija jakąś babcię ledwo co idącą, wsiada, pasy, sprawdza lusterka, babcia akurat za autem. Kluczyk w stacyjkę, pierwsze przekręcenie, silnik jeszcze nie odpalony i nagle zonk. Gdzie jest babcia? Szła tak wolno, a nigdzie jej nie ma. Tata wysiada z samochodu, podchodzi do tyłu i widzi jak babuleńka siedzi na chodniku. Mówi, że się przewróciła i prosi, żeby jej pomóc, najlepiej na pogotowie zawieźć, bo coś ręka ją boli. Ok, tata podnosi ją, pomaga wsiąść do samochodu. Po chwili podjeżdża po mnie, informuje gdzie jedziemy.

Na pogotowiu lekarz zaczyna badać babkę i pyta co się stało. Tata nie zdążył powiedzieć co się stało, kiedy ta wypala:
- ON mnie POTRĄCIŁ!
Tata oczy jak 5zł, w szoku totalnym. Zaczyna tłumaczyć jednak co się faktycznie stało. Prześwietlenie wykazało, że babka ma osteoporozę, a złamanie nadgarstka jest sprzed co najmniej tygodnia. Ale babka mówi, że potrącił, to lekarz musi wezwać policję.

Policja przyjechała, zobaczyła że rzekomym sprawcą jest wojskowy, to wezwali tylko żandarmerię i się ulotnili.

Bez urazy dla żandarmów, ale wiadomo jak wygląda prawo, wojskowe tym bardziej - "ofiara" ZAWSZE ma rację, a "sprawca" ma udowodnić, że jest niewinny. Nie istnieje tu coś takiego jak domniemanie niewinności i zbieranie dowodów zbrodni.

Wracamy na miejsce wypadku. Fotograf robi zdjęcia. Samochód zakurzony jak diabli, warstwa kurzu jednolicie gruba. Jak byk widać, że nie było mowy o kontakcie z pokrzywdzoną. Ba, jeden z żandarmów nawet twierdzi, że ta kobieta tak się utrzymuje wyłudzając odszkodowania. Ale zgłoszone, postępowanie przeprowadzić trzeba. Świadków jak na złość brak.

Numer domowy mieliśmy zastrzeżony. Podany tylko do celów prokuratury. Widocznie dla nich to nic nie znaczy, bo został udostępniony córce babki, która wydzwaniała do nas, bluzgała i twierdziła, że nas puści z torbami. Po prostu sielanka.

Po kilku tygodniach sprawa miała swój finał. Pseudo ugoda. Dowody świadczą o niewinności, ale że oskarżony jest wojskowym to i tak jest winny. Zapłaci 2000PLN i dostanie 2 lata w zawiasach. Dlaczego się zgodził? Bo gdyby ktoś tej babce podpowiedział, żeby teraz się nie zgodziła na to odszkodowanie, to może wyciągnąć nawet 200tys. zł.

Ciężko odchorowaliśmy cały stres związany ze sprawą. Ja osobiście przestałam wierzyć w jakiekolwiek prawo, a rodzice tak zacięli się w sobie, że nigdy więcej nie pomogą komuś nieznajomemu.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 763 (829)

1