Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marchewka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 14:27
Ostatnio: 16 września 2018 - 20:30
O sobie:

W trzech słowach: rude, wredne, wkurzające.

Aktualnie Wrocławianka.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 14880
  • Komentarzy: 681
  • Punktów za komentarze: 4134
 
zarchiwizowany

#38507

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę na Piekielnych, ponieważ szukam pomocy, jakiejś porady, może ktoś wie, co zrobić w tej sytuacji. Piekielnej sytuacji, nie może być inaczej.

Siostra mojej mamy mieszka w malutkiej wiosce. Naprawdę maleńkiej: dokładnie pięć domów, w tym jeden blok, i kilka zabudowań należących niegdyś do PGRu. Wsi spokojna, wsi wesoła... Mogłoby się wydawać.
Na tej wsi, w tym samym bloku co ciocia, mieszka kobieta, nazwijmy ją K. Jest to osoba chora na schizofrenię: już kilkukrotnie przebywała w szpitalu, powinna brać leki, jednak ich nie bierze.
K. skutecznie uprzykrza życie sąsiadom, niemalże terroryzując całą maleńką miejscowość.

Myślę, że najlepszym wyjściem będzie wypunktowanie jej działań.

1. Codzienne awantury. Najbardziej uciążliwa część, bo tam zwyczajnie nie da się wyjść na podwórko bez ciągłych jej wrzasków. Wystarczy, że ktoś pojawi się na zewnątrz, ona wyskakuje i zaczyna wyzywać daną osobę.
2. K. myśli, że wszyscy ją obgadują. Przykładowa sytuacja: idę wraz z rodzicami, ciocią i jej dziećmi na ogródek, a K. wyskoczyła z wrzaskiem, żebyśmy przestali ją obgadywać. Kiedy popatrzyliśmy z otwartymi ustami po sobie, wrzasnęła, że to wcale nie jest śmieszne, po czym popędziła do domu, trzaskając drzwiami, aż się ściany budynku zatrzęsły.
3. Szczuje dzieci psem. Ma boksera, którego napuszcza na dzieci, kiedy tylko jakieś pojawi się w zasięgu jej wzroku. Rodzice boją się wypuszczać swoje pociechy z domu.
4. W tym samym bloku mieszka przemiły starszy pan, schorowany, po dwóch zawałach. Kiedy pewnego dnia siedział na ławeczce, K. podeszła do niego z pytaniem "dlaczego on jeszcze żyje", po czym dodała, że powinien go już dawno szlag trafić.
5. Kiedy mój wujek zabrał dzieci na wycieczkę rowerową, wyskoczyła na drogę, wyzywając go od pedałów. Dzieci tez nie oszczędza, moja pięcioletnia kuzynka przyszła kiedyś z tekstem "Bo K. powiedziała, ze jestem małą kulwą".
6. Do sąsiada przyjechała córka, mieszkająca na stałe w Niemczech. K. zwyzywała ją również od "ku*ew", i "puszczalskich dz*wek, które sprowadzają jej pod dom bachory".
7. Idąc przez podwórko kopie osoby, które przypadkowo pojawią się na jej drodze, albo rzuca w nie różnymi przedmiotami (od kluczy czy butelek po kamienie).
8. Mąż K. odszedł od niej wraz z ich trzynastoletnim synem. K. pojechała na policję, twierdząc, że jej mąż i syn gdzieś zaginęli. Poza tym, kiedy mąż jeszcze z nią był i pilnował, żeby o regularnych porach brała swoje leki, K. udawała, ze je połyka, a później były one znajdowane w różnych miejscach w domu "bo nikt z niej nie będzie robić wariatki".
9. K. często stoi na podwórku wrzeszcząc, że to wszystko, to wina jej sąsiadów: że oni zrobili z niej wariatkę, że przez nich mąż od niej odszedł, ze ona jest taka, bo oni cały czas za jej plecami knują. I tak dalej.

To tylko nieliczne z wielu rzeczy, jakimi K. uprzykrza życie swoich sąsiadów. Jest to osoba chora, na dobrą sprawę wszyscy się jej boją, bo jest niepoczytalna.
Sprawa była niejednokrotnie zgłaszana: w Urzędzie Gminny, w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej, była wzywana policja. Jednak nic nie skutkuje.
Kiedy pojawiają się funkcjonariusze, osoby z pogotowia, ktokolwiek, kto mógłby stwierdzić jej zaburzenia, K. zachowuje się normalnie. Jednak kiedy taka osoba odjedzie, terror rozpoczyna się na nowo.
Mieszkańcy złożyli do prokuratury zawiadomienie o działaniach K. z prośbą o wszczęcie postępowania o przymusowe leczenie. Jednak póki co nie ma żadnego odzewu.

Ktoś wie, jak sobie poradzić z taką sytuacją?
Czy naprawdę musi stać się nieszczęście, żeby ktoś się tą sprawą zainteresował?

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (152)
zarchiwizowany

#23961

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pochorowałam się nieco. Z racji faktu, że większość objawów wskazywała, że to angina, poszłam do lekarza. Diagnoza się potwierdziła, dostałam antybiotyk. Jednak po skończeniu antybiotyku wróciła gorączka, a do tego pojawił się okropny ból głowy, więc ponownie poszłam do lekarza. Diagnoza: zapalenie zatok. Jako że z zatokami problemy mam wiecznie, wiedziałam, co mnie czeka.
Dostałam leki obkurczające śluzówkę nosa i skierowanie do laryngologa, na już.
Jednak nie zapomnijmy, że do lekarza wybrałam się na NFZ!
Próba rejestracji do laryngologa w mojej przychodni: w tym tygodniu nie rejestrują, ale w przyszłym będzie rejestracja. Na koniec marca. Ewentualnie prywatnie, za dwa tygodnie termin.
Podziękowałam, a po powrocie do domu zadzwoniłam do innej przychodni, w której składałam niegdyś papiery. Laryngolog? Terminy na kwiecień, przy dobrych wiatrach na jego początek. Ale można prywatnie, pod koniec przyszłego tygodnia są terminy.
Ale jak bardzo mi zależy, to ona da mi numer telefonu do przychodni Z, tam prywatnie można do laryngologa na jutro nawet.
Mam teraz wybór: albo wywalę na wizytę pieniądze, których zwyczajnie nie mam, więc będę musiała się zapożyczyć, albo będę czekać do najwcześniejszego możliwego terminu, czyli końca marca, co zakończy się pewnie, jak ostatnie zaniedbanie zapalenia zatok, punkcją. A to do przyjemności nie należy.

Teraz niech mi ktoś wytłumaczy: po jaką cholerę mój tato płaci składki do ZUSu, skoro i tak jak chcę iść do lekarza, to muszę iść prywatnie?

NZF

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (206)
zarchiwizowany

#21737

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna fryzjerka, historia druga.
Rzecz działa się miliony laty temu, po mojej pierwszej klasie liceum. Jako wtedy blond z natury, podrasowana rozjaśnionymi pasemkami, zarządziłam zmiany w wyglądzie.
Kierunek: fryzjer. Padło na ciemnobordowe pasemka. Piękne bordo, kojarzące się z dobrym, czerwonym winem.
Upewniłam się, że kolor na moich włosach będzie wyglądał choć w części tak, jak ten na próbce. Po informacji, że tak, ewentualnie będzie "o pół tonu jaśniejszy", zadowolona usiadłam na krześle, rozkoszując się szelestem folii aluminiowej i wyobrażeniem siebie w nowym kolorze pasemek.
Jednak, gdyby nic nie poszło nie tak, nie byłoby historii.
Czas farbowania minął, farba została spłukana, a ja zostałam usadzona przed lusterkiem celem wysuszenia włosów.
Niestety, pasemka po wysuszeniu okazały się... Myślę, że określenie "neonowa fuksja" byłoby odpowiednie. Do tego pigment był tak mocny, że przy płukaniu zabarwił też te włosy, które wcześniej były rozjaśniane. Wyglądałam jak nieudana kopia Jessie z Zespołu R, może z nieco bardziej oklapniętą fryzurą.
I wcale mnie to nie bawiło.
Jak się dokładnie przyjrzałam swojemu odbiciu, nabrałam kolorów intensywniejszych, niż moje włosy. Po zadaniu retorycznego pytania "co do (męskiego organu rozrodczego)?" wzięłam dwa głębokie wdechy i zapytałam, już spokojniej, co ja mam z TYM - prezentacja pasma włosów - zrobić?.
Dowiedziałam się, że z rozjaśnianych pasemek pigment wypłucze się po kilku myciach, a i ten intensywny róż nieco zblednie.
Stwierdziłam, że przeżyję: nie chciałam niszczyć włosów dekoloryzacją natychmiast po zafarbowaniu, a wizja spłynięcia części tego diabelstwa uratowała fryzjerkę przed wsadzeniem jej nożyczek tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Jednak za farbowanie nie zapłaciłam, na co zgodziła się nawet właścicielka oraz dostałam też zapewnienie, ze jeżeli kolor mi się znudzi, to przeprowadzą mi dekoloryzację za pół ceny.
Nie miałam nawet siły powiedzieć im, gdzie mam ich dekoloryzację, po prostu zgarnęłam swoje rzeczy i wyszłam.
Jednak minął dobry tydzień, zanim ciśnienie przestało mi się podnosić po każdym spojrzeniu w lustro.

Fryzjer vol. 2

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (203)
zarchiwizowany

#18045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po miłym i radosnym weekendzie u Lubego, wracam sobie do domu. Pociągiem spółki PKP, który przyjechał na czas.
Odkryłam, że Hellsing (manga) jest bardzo wciągający, więc podczas jazdy uskuteczniałam czytanie tegoż. Dla niewtajemniczonych: mangę czyta się od prawej do lewej, czyli książeczka jest tak jakby "od końca".
Siedzę, czytam, nie zwracam uwagi na około siedmioletnią dziewczynkę siedzącą na siedzeniu obok i wpatrującą się we mnie z zainteresowaniem. Do czasu, kiedy na cały wagon rozlega się jej pytanie:
- Babciu, a czemu ta pani czyta książkę od tyłu?
No cóż, dziecko młode, ciekawe, więc postanowiłam jej wytłumaczyć. I wszystko po kolei, co to jest manga, że to taki komiks, pokazuję obrazki z dymkami (te mniej drastyczne), że czyta się to "od końca", bo to pochodzi z Japonii, a tam czyta się od prawej do lewej (nie chciałam komplikować). Wszystko pięknie, mała słucha i chłonie. Nie byłoby problemu, gdyby nie mały fakt. A mianowicie na pytanie "O czym to jest?", odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Tutaj główny bohater, Alucard, jest wampirem, który pomaga organizacji Hellsing w zabijaniu innych wampirów.
W tym momencie babcia poczerwieniała i postanowiła bronić niewinności wnuczki.
- Wampiry! Morderstwa! Bezbożniki! Tłajlajty (pisownia fonetyczna) jakieś! Ja nie pozwolę mi tu wnuczki sprowadzać na złą drogę! - mówiła nieco podniesionym głosem, ale trzeba przyznać, że nie wrzeszczała jak opętana na pół pociągu. Po mruknięciu jeszcze kilku niezrozumiałych dla mnie rzeczy wstała, złapała małą za rękę i przeszła wagon dalej.
Nawet nie zdążyłam jej poinformować, że Hellsing to organizacja protestancka :)

W sumie pkp :)

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (246)
zarchiwizowany

#16975

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia na specjalne życzenie canarinho, który stwierdził, że przyda się tutaj, jako przestroga i nauka dla przyszłych pokoleń.
Przed Państwem Monika S. w historii "Jak tego nie robić". Czyli jak stałam się piekielną dla mej drugiej połowy.
Historia raczej zabawna z perspektywy czasu, ale w tamtym momencie Kubie pewnie niezbyt do śmiechu było.

Tegoroczny maj, dokładnie 25. Wróciłam z uczelni, ledwo zdążyłam zdjąć lewego buta, kiedy przyszło moje (nie)szczęście, żeby mnie na spacer wyciągnąć.
No i wyciągnął.
Ostrów Tumski, piękne, brukowane uliczki wrocławskie... Pełen romantyzm, gdyby nie fakt, że miałam na sobie od rana dziesięciocentymetrowe szpilki. Szliśmy, Kuba wylewał romantyczne teksty o miłości, ja jęczałam, że bolą mnie nogi i że jestem głodna. I żeby przestał się produkować i dał mi pokierować nas ku najbliższemu Pizza Hut.
Kiedy osiągnęłam już apogeum jęków, nagle moje (nie)szczęście padło na kolana i wydobyło z kieszeni złoty pierścionek ze słowami "Moniko S****ska, czy zostaniesz moją żoną?". Romantycznie, że można dzieciom opowiadać? No nie bardzo, bo moja reakcja była jak najbardziej spontaniczna.
- No ty chyba sobie ze mnie jaja robisz.
Tak, to ja. Głodna, z obolałymi nogami w trzecim stopniu zaskoczenia.
Na szczęście własne i Kuby, szybko się otrząsnęłam i dałam odpowiedź twierdzącą, jednak ten moment był chyba najbardziej piekielną chwilą w życiu mojego lubego :)

Dlatego pamiętajcie, drogie Panie, jak się na oświadczyny nie odpowiada. Bo kilka miesięcy po nich, nadal mi to Kubuś wypomina. I pewnie jeszcze długo będzie ;)

Just me.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (274)
zarchiwizowany

#16700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia lat ma już kilka, bo szesnaście z hakiem, a opowiada o mojej rodzicielce i piekielnej pani doktor ginekologii.
Mama moja, tuż po urodzeniu mojej zmory, a swojego syna, leżała na oddziale położniczym szpitala w Namysłowie (ani myślę ukrywać, gdzie to było).
Oczywiście, jak codzień, miał miejsce obchód lekarski, pani doktor N. pooglądała mamę, zadała kilka pytań i doszła do najciekawszego.
- A pani ile ma dzieci?
Mama, zgodnie z prawdą, odpowiedziała, że dwójkę - świeżo urodzonego stworka i mnie, znaczy się córkę, czteroletnią wtedy.
Na co pani doktor radośnie stwierdziła:
- A to ma już pani parkę, nie trzeba pani więcej problemów. Ja panią zapiszę na podwiązanie jajników, zrobimy zabieg, będzie pani miała spokój.
I, jak gdyby nigdy nic, wyszła, głucha na protest mojej mamy.
Mama w ryk (wiadomo, hormony po urodzeniu), lament, że nikt jej o zdanie nie zapytał i ogólnie mają jej zdanie w poważaniu głębokim, zabieg zaplanowany (bez zgody mamy, co najciekawsze).
Kiedy tato się o tym dowiedział, jego charakter choleryka dał o sobie znać i tatko zrobił małe piekiełko w szpitalnym gniazdku. Pani doktor usłyszała co nieco o sobie i swoim prowadzeniu się (niesłusznie, ale tato był wściekły, więc chyba warto mu to wybaczyć). Została również poinformowana, że jak będą chcieli, to sobie tuzin dzieci natrzaskają, a jej nic do tego. Podobno trzaśnięcie drzwiami było słychać na całym oddziale, ale to tylko legendy krążące po latach :)
Co nie udało się mamie, udało się tacie - zabieg został odwołany, a mama po dwóch dniach wyszła ze szpitala z nowym nabytkiem roboty własnej. I zmieniła lekarkę.

Co ciekawe, genialna pani doktor obecnie jest regularnym lekarzem w jednej z namysłowskich przychodni. Nie wiem, czy ma jakieś zmiany w szpitalu, czy już się jej pozbyli.
W każdym razie, mama na drugim dziecku poprzestała, jednak to była jej decyzja, a nie pani doktor, która stwierdziła z góry, że mamie dwa nieszczęścia wystarczą.

NFZ

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (222)
zarchiwizowany

#16197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dla zainteresowanych, finał historii http://piekielni.pl/15700 z piekielnymi właścicielami.
Po tygodniu całkowitego milczenia dostałam maila z rozliczeniem, na którym, wyszło, że muszę właścicielom dopłacić jeszcze 40 zł z hakiem. Oczywiście, wściekła, zadzwoniłam do Szanownego Pana Stanisława (imię niezmienione, nie widzę potrzeby) i okazało się, że tak, była nadpłata, ale ona nie dotyczy mnie, w ogóle, jak spółdzielnia śmiała udzielić mi takich informacji. I z pewnością rozmawiałam ze złą osobą, bo pani od czynszów była na urlopie (taaak, a informacje w systemie poszły na urlop razem z wyżej wymienioną panią, tak?)
I wysłał mi skany dokumentów. Czyli jeden dokument, który już widziałam, drugi, który też już mam, trzeci, który nie miał nic do czynienia ze mną, czwarty na temat podwyżki czynszu (o której nic wcześniej nie wiedziałam, a pieniądze ściągnęli mi z kaucji... no ale tę kasę rozumiem jako tako) i jeden, który kompletnie był jakiś niezrozumiały dla mnie.
Po konsultacji ze znajomą, która trochę w tych sprawach siedziała swego czasu (również pracowała w spółdzielni) dowiedziałam się kilku rzeczy. Otóż, normalnie spółdzielnia takich dokumentów nie wystawia. Więc Szanowni Państwo Właściciele albo mają w spółdzielni znajomości, albo ktoś dostał w łapę. Niemniej dokumenty są z prawnego punktu widzenia niepodważalne i muszę pogodzić się ze stratą kasy plus dopłacić to, co zostało do dopłacenia.

Dlatego z góry ostrzegam Wrocławian, szukających mieszkania: uważajcie na nowowybudowany blok na skrzyżowaniu ulic Jedności Narodowej i Słowiańskiej. A raczej na małą, nowiutką, przytulną kawalerkę na drugim piętrze, wynajmowaną przez panią E. G.-K.

P.S. Wie ktoś może, dlaczego za każdym włączeniem piekielnych muszę się logować, mimo, że zaznaczam opcje "zapamiętaj mnie"?

Wrocław, Słowiańska, Pani E.G.-K.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (163)
zarchiwizowany

#15918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po spotkaniu z koleżanką, dostałam pozwolenie na opisanie jej historii :)

Jakieś pięć lat temu byłam u niej, we Wrocławiu. Typowy babskie sprawy: kino, zakupy, plotki.
Wieczorem, kiedy czekałyśmy na mój pociąg na Dworcu Głównym, podszedł do nas chłopak, na oko mniej więcej w wieku Ady (czyli wtedy ok. 20 lat). Dość dobrze ubrany, całkiem przystojny.
Zapytał, czy nie dorzuciłybyśmy mu się do biletu, bo musi pilnie pojechać do siostry, a jest całkowicie bez pieniędzy.
Ja podeszłam do sprawy sceptycznie, ale Ada, serce ze złota, stwierdziła, że nie da mu pieniędzy, ale może mu bilet kupić. Chłopak się zmieszał, że za drogo, że nie chce naciągać.
Jednak po chwili namawiania się zgodził, więc w trójkę poszliśmy do kas. Ada kupiła mu bilet, faktycznie, chłopak jechał do Gdańska, więc to nie była kwestia 5 zł, ale dziewczyna nie narzekała. Chłopak wziął od niej numer telefonu "żeby móc się odwdzięczyć". I rozeszliśmy się, każde w swoją stronę.
Minął tydzień, zdążyłam zapomnieć o sprawie, kiedy Ada do mnie zadzwoniła. Jeszcze dobrze nie odebrałam telefonu, a już miałam zdaną całą relację.
Bo Marcin (czyli ten chłopak) wrócił od siostry, zadzwonił do niej, umówił się z nią, przyniósł jej kwiatka w podziękowaniu, zabrał na kawę, w ogóle, w ogóle. A jaki on miły, jaki szarmancki, jaki przystojny, jaki och, ach.
Zaczęli się spotykać.
Historia kończy się całkiem nieźle. Są drugi rok po ślubie, a za trzy miesiące "dorobią się" córeczki.

Morał taki, że udzie nie są wyłącznie naciągaczami i oszustami, a czasami warto jest pomóc komuś zupełnie bezinteresownie.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 326 (376)
zarchiwizowany

#14140

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A teraz przez państwem przykład (jeden z wielu) utwierdzający mnie w pewności, że nie chcę dzieci.
Słowem wstępu - z narzeczonym na tym polu mamy czasami scysje, bo on chciałby gromadkę, ja najchętniej żadnego. Ale do rzeczy.
Piękne majowe popołudnie, wsiadam do tramwaju numer sześć w kierunku Kowale. Czyli, jak codzień, wracam z uczelni. Kubuś (mój narzeczony) koło mnie sobie siedzi.
Kilka przystanków później wsiada młoda mama. Prowadzi, a raczej targa za sobą obraz moich największych koszmarów: wrzeszczącego około trzylatka.
Z wrzasków dzieciaka wywnioskowałam, że chciał coś dostać, a mamusia tego nie kupiła. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Wrzaski, kopanie matki i ludzi siedzących dookoła, plucie, drapanie, więcej wrzasków, uderzenie matki pięścią w twarz... I tak dalej, i tak dalej.
W pewnym momencie nie wytrzymałam i z uśmiechem powiedziałam do Kuby: "Już wiesz, dlaczego nie chcę mieć dzieci?"
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo mamusia, pomiędzy jednym a drugim otrzymaniem kopa zaczęła na mnie wrzeszczeć, że to jej dziecko, że mam nie komentować, bo to jej sprawa jak je wychowuje (a wychowuje w ogóle? - tak mi się tylko nasunęło), że ona nie będzie synka tresować (mniej więcej przy tym tekście "synek" potraktował swoją śliną szybę w tramwaju)...
Nie wytrzymałam kretynizmu tej sytuacji i na następnym przystanku po prostu wyszłam. Stwierdziłam, że poczekam piętnaście minut na następny, przynajmniej będę miała trochę spokoju.


P.S. Nie mówię, ze wszystkie dzieci są złe, mam nawet pewną historyjkę w zanadrzu pokazującą, że są czasami urocze, ale jak widzę takie sytuacje, odechciewa mi się macierzyństwa.

MPK Wrocław

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (79)
zarchiwizowany

#13430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z Cyfrą + przeboje mojego taty.
Jakiś czas temu (plus minus rok) wymieniliśmy dekoder na dekoder HD.
Wszystko pięknie, ale trzy dni temu pojawiła się (jak standardowo co jakiś czas) aktualizacja dekodera. Aktualizacja zrobiona, ale po niej dekoder zaczął się zacinać. Tatko dzwoni na Błękitną Linię (chyba tak to się nazywa), mówi co się dzieje, konsultant kazał mu pojechać do najbliższego punktu, żeby dekoder wymienić. Wymienił, wrócił, podłączył, poustawiał, sprawdza. Dekoder zawiesza się przy konkretnym, 29 kanale. Za każdym razem przy tym samym.
Kolejny telefon na Błękitną Linię, tatko tłumaczy wszystko od początku i mówi, że po wymianie dekodera zacina się on na 29 kanale.
Konsultantka na to spokojnym głosem:
- To może niech pan po prostu omija kanał 29?
No tak, o my niemądrzy, nie pomyśleliśmy o tym, żeby nie włączać kanału, na którym się dekoder zawiesza, a to takie oczywiste :) Sprawa nadal nierozwiązana, jakby ktoś pytał.

Cyfra +

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (156)