Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marchewka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 14:27
Ostatnio: 16 września 2018 - 20:30
O sobie:

W trzech słowach: rude, wredne, wkurzające.

Aktualnie Wrocławianka.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 14882
  • Komentarzy: 681
  • Punktów za komentarze: 4135
 

#16904

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przepraszam, jeśli pojawią się braki w składni, ale jestem tak wściekła, że muszę się wyładować. Sytuacja dosłownie sprzed kilkudziesięciu minut.
Tytułem wstępu: w domu rodzinnym, w którym aktualnie siedzę, mam cztery koty: dwa dorosłe i dwa młode kociaki. I jak ktoś im robi krzywdę, wstępuje we mnie diabeł.
Mam też kuzynkę, lat cztery, przy której Elmirka (ta z Animków), to przyjaciel zwierząt. I tę kuzynkę trzymam z daleka od młodych kociaków, na wszelki wypadek. Te stare są nauczone, żeby drapać w razie nieprzyjemności, więc nie muszę się o nie martwić.
Do rzeczy.
Siedzę sobie spokojnie przed komputerem, nagle słyszę miauknięcie. Później kolejne, bardziej rozpaczliwe.
Biegiem po schodach, na podwórko, co widzę? To małe diablę przylazło i nosi jedno z moich kociąt ZA OGON.
Pierwsza moja reakcja prosta do przewidzenia - wrzask na smarkulę i bieg za nią, żeby nieszczęśnika odzyskać.
Nie ma tak łatwo, mała w nogi, w biegu łapiąc kota za łapkę. Niemal usłyszałam chrupnięcie, za chwile kot leży na ziemi, miaucząc przeraźliwie, a ta stoi nad nim i przymierza się do kopniaka.
Wtedy nie wytrzymałam, złapałam ją za rękę i przysoliłam dwa klapsy. Może i nie moje dziecko, ale mój kot, mam prawo.
Gdzie piekielność? Kiedy pakowałam płaczącego (tak, płaczącego) kociaka do pudełka i przeszukiwałam taty kieszenie w poszukiwaniu dokumentów od auta, przyszła mamusia małej sadystki, a moja ciocia.
Smarkula poskarżyła się, że ją uderzyłam, więc jej mamusia, kolejna sympatyczka bezstresowego wychowania dzieci, postanowiła mnie doprowadzić do pionu.
Zostałam opierdzielona, nasłuchałam się, jaka to jestem zła i niedobra, jak śmiałam uderzyć jej dziecko.
Kiedy pokazałam jej kociaka, miauczącego przeraźliwie w pudełku, przyszło najlepsze.
- Ale ona się tylko z nim BAWIŁA!
I tutaj piekielna stałam się też ja.
- TY GŁUPIA KROWO! To jest MÓJ kot, a ta gówniara nie bawiła się z nim, tylko się nad nim znęcała. Zapłacisz mi za jego leczenie? Trzymaj swoją małą sadystkę z daleka od moich kotów, albo w końcu ktoś ci ją wychowa! I to bardzo stresowo!
Tak, wiem, nie powinnam się tak odzywać, ale martwiłam się o kociaka i byłam niesamowicie wściekła, bo traktuję moje koty jak członków rodziny, więc to, co to dziecko mu zrobiło, było dla mnie niedopuszczalne.
Ciotka się obraziła, oczywiście. Jakoś się niespecjalnie przejęłam, tylko zgarnęłam kota, dokumenty i kluczyki i pojechałam do weterynarza.
Z kociakiem na szczęście nic takiego, lekko mu tylko nadwyrężyła łapkę, dostał coś przeciwbólowego i poczuł się lepiej, ale jeszcze z tydzień będzie kulał.

Chyba założę jakąś kłódkę na furtkę na podwórko.

Rodzinka, sp. z o. o.

Skomentuj (93) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 864 (1006)
zarchiwizowany

#16975

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia na specjalne życzenie canarinho, który stwierdził, że przyda się tutaj, jako przestroga i nauka dla przyszłych pokoleń.
Przed Państwem Monika S. w historii "Jak tego nie robić". Czyli jak stałam się piekielną dla mej drugiej połowy.
Historia raczej zabawna z perspektywy czasu, ale w tamtym momencie Kubie pewnie niezbyt do śmiechu było.

Tegoroczny maj, dokładnie 25. Wróciłam z uczelni, ledwo zdążyłam zdjąć lewego buta, kiedy przyszło moje (nie)szczęście, żeby mnie na spacer wyciągnąć.
No i wyciągnął.
Ostrów Tumski, piękne, brukowane uliczki wrocławskie... Pełen romantyzm, gdyby nie fakt, że miałam na sobie od rana dziesięciocentymetrowe szpilki. Szliśmy, Kuba wylewał romantyczne teksty o miłości, ja jęczałam, że bolą mnie nogi i że jestem głodna. I żeby przestał się produkować i dał mi pokierować nas ku najbliższemu Pizza Hut.
Kiedy osiągnęłam już apogeum jęków, nagle moje (nie)szczęście padło na kolana i wydobyło z kieszeni złoty pierścionek ze słowami "Moniko S****ska, czy zostaniesz moją żoną?". Romantycznie, że można dzieciom opowiadać? No nie bardzo, bo moja reakcja była jak najbardziej spontaniczna.
- No ty chyba sobie ze mnie jaja robisz.
Tak, to ja. Głodna, z obolałymi nogami w trzecim stopniu zaskoczenia.
Na szczęście własne i Kuby, szybko się otrząsnęłam i dałam odpowiedź twierdzącą, jednak ten moment był chyba najbardziej piekielną chwilą w życiu mojego lubego :)

Dlatego pamiętajcie, drogie Panie, jak się na oświadczyny nie odpowiada. Bo kilka miesięcy po nich, nadal mi to Kubuś wypomina. I pewnie jeszcze długo będzie ;)

Just me.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (274)
zarchiwizowany

#16700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia lat ma już kilka, bo szesnaście z hakiem, a opowiada o mojej rodzicielce i piekielnej pani doktor ginekologii.
Mama moja, tuż po urodzeniu mojej zmory, a swojego syna, leżała na oddziale położniczym szpitala w Namysłowie (ani myślę ukrywać, gdzie to było).
Oczywiście, jak codzień, miał miejsce obchód lekarski, pani doktor N. pooglądała mamę, zadała kilka pytań i doszła do najciekawszego.
- A pani ile ma dzieci?
Mama, zgodnie z prawdą, odpowiedziała, że dwójkę - świeżo urodzonego stworka i mnie, znaczy się córkę, czteroletnią wtedy.
Na co pani doktor radośnie stwierdziła:
- A to ma już pani parkę, nie trzeba pani więcej problemów. Ja panią zapiszę na podwiązanie jajników, zrobimy zabieg, będzie pani miała spokój.
I, jak gdyby nigdy nic, wyszła, głucha na protest mojej mamy.
Mama w ryk (wiadomo, hormony po urodzeniu), lament, że nikt jej o zdanie nie zapytał i ogólnie mają jej zdanie w poważaniu głębokim, zabieg zaplanowany (bez zgody mamy, co najciekawsze).
Kiedy tato się o tym dowiedział, jego charakter choleryka dał o sobie znać i tatko zrobił małe piekiełko w szpitalnym gniazdku. Pani doktor usłyszała co nieco o sobie i swoim prowadzeniu się (niesłusznie, ale tato był wściekły, więc chyba warto mu to wybaczyć). Została również poinformowana, że jak będą chcieli, to sobie tuzin dzieci natrzaskają, a jej nic do tego. Podobno trzaśnięcie drzwiami było słychać na całym oddziale, ale to tylko legendy krążące po latach :)
Co nie udało się mamie, udało się tacie - zabieg został odwołany, a mama po dwóch dniach wyszła ze szpitala z nowym nabytkiem roboty własnej. I zmieniła lekarkę.

Co ciekawe, genialna pani doktor obecnie jest regularnym lekarzem w jednej z namysłowskich przychodni. Nie wiem, czy ma jakieś zmiany w szpitalu, czy już się jej pozbyli.
W każdym razie, mama na drugim dziecku poprzestała, jednak to była jej decyzja, a nie pani doktor, która stwierdziła z góry, że mamie dwa nieszczęścia wystarczą.

NFZ

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (222)
zarchiwizowany

#16197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dla zainteresowanych, finał historii http://piekielni.pl/15700 z piekielnymi właścicielami.
Po tygodniu całkowitego milczenia dostałam maila z rozliczeniem, na którym, wyszło, że muszę właścicielom dopłacić jeszcze 40 zł z hakiem. Oczywiście, wściekła, zadzwoniłam do Szanownego Pana Stanisława (imię niezmienione, nie widzę potrzeby) i okazało się, że tak, była nadpłata, ale ona nie dotyczy mnie, w ogóle, jak spółdzielnia śmiała udzielić mi takich informacji. I z pewnością rozmawiałam ze złą osobą, bo pani od czynszów była na urlopie (taaak, a informacje w systemie poszły na urlop razem z wyżej wymienioną panią, tak?)
I wysłał mi skany dokumentów. Czyli jeden dokument, który już widziałam, drugi, który też już mam, trzeci, który nie miał nic do czynienia ze mną, czwarty na temat podwyżki czynszu (o której nic wcześniej nie wiedziałam, a pieniądze ściągnęli mi z kaucji... no ale tę kasę rozumiem jako tako) i jeden, który kompletnie był jakiś niezrozumiały dla mnie.
Po konsultacji ze znajomą, która trochę w tych sprawach siedziała swego czasu (również pracowała w spółdzielni) dowiedziałam się kilku rzeczy. Otóż, normalnie spółdzielnia takich dokumentów nie wystawia. Więc Szanowni Państwo Właściciele albo mają w spółdzielni znajomości, albo ktoś dostał w łapę. Niemniej dokumenty są z prawnego punktu widzenia niepodważalne i muszę pogodzić się ze stratą kasy plus dopłacić to, co zostało do dopłacenia.

Dlatego z góry ostrzegam Wrocławian, szukających mieszkania: uważajcie na nowowybudowany blok na skrzyżowaniu ulic Jedności Narodowej i Słowiańskiej. A raczej na małą, nowiutką, przytulną kawalerkę na drugim piętrze, wynajmowaną przez panią E. G.-K.

P.S. Wie ktoś może, dlaczego za każdym włączeniem piekielnych muszę się logować, mimo, że zaznaczam opcje "zapamiętaj mnie"?

Wrocław, Słowiańska, Pani E.G.-K.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (163)

#15700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakaś moda na piekielne opowieści o wynajmowaniu mieszkań... Dorzucę coś od siebie, chociaż sprawa jeszcze się ciągnie. Będzie długo, bo chcę wszystko po kolei opisać w miarę zrozumiale.

Od września ubiegłego roku wynajmowałam kawalerkę we Wrocławiu. Nowiutka, świeżo po remoncie, w nowym budownictwie, niemal w ścisłym centrum, a do tego w całkiem przyzwoitej cenie.
Do tego właściciele do rany przyłóż. Przez cały czas mieszkania tam, ją widziałam może trzykrotnie, jego kilka razy więcej - kilka sytuacji, kiedy coś wymagało naprawy.
Sielanka.
Do czasu. A konkretnie do czasu rozliczenia przy wyprowadzaniu się.

Najpierw okazało się, że jest gigantyczna niedopłata za wodę (ok. 200 zł), później właściciele stwierdzili, że oddadzą tylko część kaucji, resztę zostawią w razie - cytuję - "jakby było jeszcze coś nierozliczone ze spółdzielnią". Czas rozliczenia: 15 lipca.
Oczywiście, 15 lipca minął, żadnych wiadomości, kiedy się skontaktowałam (całkowita kultura) z właścicielami stwierdzili, że nie mają rozliczenia za pierwsze półrocze 2011 roku ze spółdzielni, będzie ono na początku sierpnia.
Pojechałam na trzy tygodnie na wakacje, wróciłam, a tu nadal brak wieści jakichkolwiek.
Kolejny kontakt, nadal kulturalnie i bez nerwów,, tym razem Szanowna Pani Właścicielka stwierdziła, że pani jakaśtam była na urlopie i rozliczenie będzie dopiero około 17 sierpnia.
Ale nie wzięła pod uwagę jednego - ja na własną rękę skontaktowałam się ze spółdzielnią. Bardzo miła pani poinformowała mnie, że w ogóle NIE MA czegoś takiego, jak rozliczenie półroczne, rozliczenia są tylko roczne (czyli na dobrą sprawę niedopłatę wody płaciłam jeszcze za poprzednich lokatorów, milutko, ale już mniejsza). Poza tym podała mi ostatnie rozliczenia, wszystkie niedopłaty i nadpłaty, plus fakt, że jeśli chodzi o czynsz wszystko jest ok.

Wysłałam maila - tym razem poza niesamowitą kulturą wypowiedzi (wszystkimi proszę, przepraszam, dziękuję z góry), okraszonego nieco jadem (Zdanie z serii "Jeśli są jeszcze jakieś dodatkowe opłaty, o których nie wiem, ani ja, ani spółdzielnia, będę wdzięczna za informację.") Poinformowałam Szanowną Panią o wszystkich nadpłatach (bo tylko takie zostały), jakie mam, że więcej niedopłat nie ma, że czekam na przelanie reszty kaucji i pieniędzy z nadpłat do 17 sierpnia, który ona sama podała.
Oczywiście, odpowiedzi brak.

Chcę zauważyć, że to nie jest jakaś nie wiadomo jaka kasa (chodzi o kwotę rzędu 200 zł już z pieniędzmi za nadpłatę) i nie o te pieniądze tu chodzi, ale o zasadę. Robienie idiotów z siebie i próba zrobienia w ch..., znaczy, próba robienia kretynów z lokatorów dla 200 zł, to dla mnie jest poniżej godności.
I nie odpuszczę, bo już mniejsza o kasę, ale jak im się raz uda, to będą wiecznie ciągnąć ten chory proceder.

Wynajmowane we Wrocławiu mieszkanie, marka E.G.-K.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 505 (565)
zarchiwizowany

#15918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po spotkaniu z koleżanką, dostałam pozwolenie na opisanie jej historii :)

Jakieś pięć lat temu byłam u niej, we Wrocławiu. Typowy babskie sprawy: kino, zakupy, plotki.
Wieczorem, kiedy czekałyśmy na mój pociąg na Dworcu Głównym, podszedł do nas chłopak, na oko mniej więcej w wieku Ady (czyli wtedy ok. 20 lat). Dość dobrze ubrany, całkiem przystojny.
Zapytał, czy nie dorzuciłybyśmy mu się do biletu, bo musi pilnie pojechać do siostry, a jest całkowicie bez pieniędzy.
Ja podeszłam do sprawy sceptycznie, ale Ada, serce ze złota, stwierdziła, że nie da mu pieniędzy, ale może mu bilet kupić. Chłopak się zmieszał, że za drogo, że nie chce naciągać.
Jednak po chwili namawiania się zgodził, więc w trójkę poszliśmy do kas. Ada kupiła mu bilet, faktycznie, chłopak jechał do Gdańska, więc to nie była kwestia 5 zł, ale dziewczyna nie narzekała. Chłopak wziął od niej numer telefonu "żeby móc się odwdzięczyć". I rozeszliśmy się, każde w swoją stronę.
Minął tydzień, zdążyłam zapomnieć o sprawie, kiedy Ada do mnie zadzwoniła. Jeszcze dobrze nie odebrałam telefonu, a już miałam zdaną całą relację.
Bo Marcin (czyli ten chłopak) wrócił od siostry, zadzwonił do niej, umówił się z nią, przyniósł jej kwiatka w podziękowaniu, zabrał na kawę, w ogóle, w ogóle. A jaki on miły, jaki szarmancki, jaki przystojny, jaki och, ach.
Zaczęli się spotykać.
Historia kończy się całkiem nieźle. Są drugi rok po ślubie, a za trzy miesiące "dorobią się" córeczki.

Morał taki, że udzie nie są wyłącznie naciągaczami i oszustami, a czasami warto jest pomóc komuś zupełnie bezinteresownie.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 326 (376)
zarchiwizowany

#14140

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A teraz przez państwem przykład (jeden z wielu) utwierdzający mnie w pewności, że nie chcę dzieci.
Słowem wstępu - z narzeczonym na tym polu mamy czasami scysje, bo on chciałby gromadkę, ja najchętniej żadnego. Ale do rzeczy.
Piękne majowe popołudnie, wsiadam do tramwaju numer sześć w kierunku Kowale. Czyli, jak codzień, wracam z uczelni. Kubuś (mój narzeczony) koło mnie sobie siedzi.
Kilka przystanków później wsiada młoda mama. Prowadzi, a raczej targa za sobą obraz moich największych koszmarów: wrzeszczącego około trzylatka.
Z wrzasków dzieciaka wywnioskowałam, że chciał coś dostać, a mamusia tego nie kupiła. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Wrzaski, kopanie matki i ludzi siedzących dookoła, plucie, drapanie, więcej wrzasków, uderzenie matki pięścią w twarz... I tak dalej, i tak dalej.
W pewnym momencie nie wytrzymałam i z uśmiechem powiedziałam do Kuby: "Już wiesz, dlaczego nie chcę mieć dzieci?"
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo mamusia, pomiędzy jednym a drugim otrzymaniem kopa zaczęła na mnie wrzeszczeć, że to jej dziecko, że mam nie komentować, bo to jej sprawa jak je wychowuje (a wychowuje w ogóle? - tak mi się tylko nasunęło), że ona nie będzie synka tresować (mniej więcej przy tym tekście "synek" potraktował swoją śliną szybę w tramwaju)...
Nie wytrzymałam kretynizmu tej sytuacji i na następnym przystanku po prostu wyszłam. Stwierdziłam, że poczekam piętnaście minut na następny, przynajmniej będę miała trochę spokoju.


P.S. Nie mówię, ze wszystkie dzieci są złe, mam nawet pewną historyjkę w zanadrzu pokazującą, że są czasami urocze, ale jak widzę takie sytuacje, odechciewa mi się macierzyństwa.

MPK Wrocław

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (79)
zarchiwizowany

#13430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z Cyfrą + przeboje mojego taty.
Jakiś czas temu (plus minus rok) wymieniliśmy dekoder na dekoder HD.
Wszystko pięknie, ale trzy dni temu pojawiła się (jak standardowo co jakiś czas) aktualizacja dekodera. Aktualizacja zrobiona, ale po niej dekoder zaczął się zacinać. Tatko dzwoni na Błękitną Linię (chyba tak to się nazywa), mówi co się dzieje, konsultant kazał mu pojechać do najbliższego punktu, żeby dekoder wymienić. Wymienił, wrócił, podłączył, poustawiał, sprawdza. Dekoder zawiesza się przy konkretnym, 29 kanale. Za każdym razem przy tym samym.
Kolejny telefon na Błękitną Linię, tatko tłumaczy wszystko od początku i mówi, że po wymianie dekodera zacina się on na 29 kanale.
Konsultantka na to spokojnym głosem:
- To może niech pan po prostu omija kanał 29?
No tak, o my niemądrzy, nie pomyśleliśmy o tym, żeby nie włączać kanału, na którym się dekoder zawiesza, a to takie oczywiste :) Sprawa nadal nierozwiązana, jakby ktoś pytał.

Cyfra +

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (156)
zarchiwizowany

#12776

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia użytkowniczki mamamakabra przypomniała mi moją, również związaną ze sprzedażą internetową, jednak nie z allegro, a z dość znanym sklepem internetowym z odzieżą gotycką na literkę R.
W wyżej wymienionym sklepie zamówiłam tiulową halkę i rękawiczki. Jako że zbliżała się zaplanowana sesja zdjęciowa, zależało mi na czasie, więc po dokonaniu przelewu na poczcie wysłałam skan potwierdzenia z prośbą o jak najszybsze wysłanie paczki.
Paczka dotarła po czterech dniach, więc zdążyła idealnie.
Kilka dni później dzwoni do mnie kurier, ze ma dla mnie przesyłkę. Nie wiem o co chodzi, ale skoro jest przesyłka, no to ją odebrałam. Okazało się, że dostałam swoje zamówienie po raz drugi.
Z racji tego, że jestem osobą uczciwą, zadzwoniłam do sklepu, powiedziałam, że dostałam swoje zamówienie dwa razy po czym... usłyszałam dźwięk odkładanej słuchawki. Nadal uparta, zeby "coś zrobić" napisałam maila informującego o całej sprawie z pytaniem, co mam zrobić z rzeczami.
Odpowiedź? "A niech sobie pani robi co chce." Jakże miło, jakże profesjonalnie.
Chce ktoś kupić tiulową halkę?

Restyle

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (253)

#11963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Goszki (o błędnej interpretacji wyników) skłoniła mnie do opisania podobnej sytuacji - z tym, że tutaj "dzięki" lekarzom historia skończyła się tragicznie.
Do rzeczy.
Moja babcia jakoś w okolicach grudnia 2009 zaczęła mieć bóle brzucha, wymioty, z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej. Zawieźliśmy ją do szpitala, po przebrnięciu przez wszelkie formalności (a trochę tego było), babcię przyjęto na oddział.
Zrobili wszelkie badania, na zdjęciu rtg brzucha widać nieduży guz na trzustce. Lekarze stwierdzili, że guz z pewnością jest niezłośliwy (nie wiem, jak im się udało to określić patrząc TYLKO na rtg), więc nie ma konieczności operacji, bo trzustka musiałaby byc wycięta cała, a po co tak nadwyrężać organizm starszej osoby. Jak powiedzieli, tak zrobili, wypisali babcię, kazali trzymać dietę, brać insulinę (trzustka już nie pracowała) i mialo być ok.
Było, przez niecały rok.
W październiku ubiegłego roku babcia najpierw zaczęła chudnąć w oczach, później brzuch jej spuchł, aż wreszcie wątroba przestała działać - pożółkła skóra i białka oczu ewidentnie wskazywały na żółtaczkę.
Zarządziłam zawiezienie jej do szpitala (wcześniej dwukrotnie nie została przyjęta, bo nie było potrzeby). Łaskawie ją przyjęli, przebadali i... karetką powieźli do szpitala wojewódzkiego, oddalonego o jakieś 60 km.
Diagnoza? Nowotwór złośliwy trzustki zrobił przerzuty na prawie wszystkie organy wewnętrzne, więc na dobrą sprawę nie da się już babci uratować.
Od listopada odwiedzaliśmy ją w hospicjum. Zmarła w styczniu.
Dlaczego? Bo nikomu nie chciało się sprawdzić, czy ten guz na trzustce aby na pewno był niezłośliwy.

NFZ, a jakże.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (573)