Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marchewka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 14:27
Ostatnio: 16 września 2018 - 20:30
O sobie:

W trzech słowach: rude, wredne, wkurzające.

Aktualnie Wrocławianka.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 14882
  • Komentarzy: 681
  • Punktów za komentarze: 4135
 
zarchiwizowany

#11972

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie Zaszczurzonego o różnych głupich wezwaniach karetki sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, czy raz jedyny, kiedy karetkę wezwano do mnie, nie był czasami dla panów ratowników właśnie takim idiotycznym wezwaniem. Będzie długo.
Słowem wstępu, kiedy mam miesiączkę, mam potworne bóle brzucha, do tego dochodzi gorączka, bóle głowy i ogólnie "nie ruszać się z łóżka, leżeć, nie nadwyrężać".
W tegoroczny Dzień Kobiet (aż za dobrze pamiętam datę) ból osiągnął apogeum. Skończył mi się Ketonal, recepty na kolejny nie dostałam (nie miałam jak jechać do swojej pani doktor, a przypadkowa lekarka stwierdziła, że "później na ból głowy będę brać"). Rano zamiast radośnie pobiec na literaturę USA, leżałam na łóżku i jęczałam z bólu - nie byłam w stanie pójść nawet do toalety.
Mój współlokator nie wytrzymał jęków, zadzwonił po mojego chłopaka, ten po przyjeździe - mimo moich niemrawych protestów - wezwał pogotowie.
Najpierw dyspozytornia. Miła pani wypytała o wszystko, dowiedziała się, że mam okres, że nie jestem w ciąży, że to nie od wyrostka i raczej nie od nerek, stwierdziła, że przyjęła zgłoszenie i wysyła karetkę. Za jakieś dwadzieścia sekund oddzwoniła jeszcze, zeby zapytać o moje nazwisko i wiek, bo nikt nie podał.
Minęło jakieś piętnaście minut, przyjechała karetka, trzech panów wpada i widzi leżące na łóżku nieszczęście w piżamie z Kubusiem Puchatkiem. No to badanie.
Najpierw na plecy, jeden z panów pomacał brzuch, prawie dostał kopa, jak trafił na podbrzusze, na szczęście się uchylił. Sprawdził jeszcze nerki (musiałam przy tym zabiegu siedzieć, więc jeden mnie opukiwał, drugi trzymał, żebym w miarę siedzącej pozycji była) Zmierzyli temperaturę, tętno, ciśnienie, w międzyczasie zrobili wywiad środowiskowy ("rodziła pani już dzieci?"), zarządzili zastrzyki.
Na mój jęk, czy wszyscy muszą patrzeć wywalili lokatora i chłopaka do kuchni, sami zostali.
Jeden z panów przygotował dwie strzykawki z podejrzanymi płynami (ręce mu się trzęsły niesamowicie), dwóch (!) dokonywało zastrzyków - jeden kłuł, drugi patrzył.
Później tylko poinformowali, że leki zaczną działać po półgodzinie, jeśli się nie polepszy, zapraszają na oddział ginekologii przy ulicy takiej i takiej. Poprosili o podpis, zebrali się, z uśmiechem życzyli powrotu do funkcjonalności.
Bilans? Pięciu mężczyzn w mieszkaniu o poranku w Dzień Kobiet, nieobecność na literaturze i zdziwienie pani prowadzącej, kiedy dostała kopię wezwania pogotowia jako usprawiedliwienie. I - co najgorsze - ból tyłka przez trzy tygodnie.

I w dalszym ciągu zastanawiam się, czy panowie ratownicy nie mają mnie do tej pory za piekielną.

Ratownicy medyczni

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (193)
zarchiwizowany

#10828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem niepiekielnie o służbie zdrowia. Wprawdzie historia sprzed lat dwudziestu z hakiem, znam ją tylko z opowiadań, ale myślę, że warto ją przytoczyć.
Jako dziecko miałam dysplazję biodra (jeśli ktoś nie wie, co to - odsyłam do Wikipedii).
Rodzice, kiedy się dowiedzieli, przerażeni (pierwsze dziecko, więc przeżywali wszystko poczwórnie), pojechali ze mną do lekarza we Wrocławiu. Lekarz prywatny, polecony przez jakiegoś znajomego pediatrę.
Dojechali, pan doktor mnie przebadał, zalecił założenie szyny Koszli (znów: Wikipedia). Wszystko pięknie, dopóki nie przyszło do płacenia za wizytę. Lekarz wymienił stawkę, okazało się, że to prawie połowa ówczesnej pensji mojego taty. Rodzice oczy jak pięciozłotówki. Wtedy lekarz zapytał, gdzie tato pracuje. Zgodnie z prawdą rodzice powiedzieli, że jest mechanikiem w firmie tej i tej.
Lekarz, trochę zmieszany, obniżył cenę wizyty prawie o połowę.
Jak widać, można być człowiekiem.

Prywatny lekarz

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (177)

#10151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia moonflower89 o nawiedzonej kasjerce przypomniała mi moją niedawną wizytę w aptece.
Poszłam do apteki wykupić receptę. Zawsze robię zakupy w tej konkretnej aptece, bo jest przy samym ośrodku zdrowia, nigdy wcześniej nie miałam żadnych problemów. Ale wszystko do czasu, jak widać.

Podchodzę do okienka (pani [a]ptekarka: pani około pięćdziesiątki, tak na oko), za mną może dwie osoby, podaję receptę, pani przynosi leki, ale brakuje tabletek antykoncepcyjnych, które również na recepcie były.
[j] - Ale brakuje tabletek.
[a] - Jakich? - ton głosu anielski, zdziwienie na twarzy. No nic, może nie zauważyła, o ile to w ogóle możliwe.
Podałam nazwę.
[a] - Ja ci tego nie sprzedam.
[j] - A na jakiej podstawie? - odmówienie wydania mi leku to jedno, ale mówienia na "ty" nie toleruję.
[a] - Bo to grzech jest, takie tabletki brać! Jak to tak?! Ku*wić się tak bez ślubu!
Ręce mi opadły, ale kłócić się nie miałam zamiaru.
[j] - W takim razie ja dziękuję za te zakupy i poproszę tę receptę z powrotem.
I tutaj największy szok.
[a] - Nie oddam, bo gdzieś indziej pójdziesz kupić. Seks przed ślubem, tabletki, chemia, później rodzą się jakiś mutanty!
Kolejka robi się coraz większa, ludzie się niecierpliwią, babka ciągnie wykład. W końcu jakiś starszy [p]an nie wytrzymał.
[p] - Pani, albo pani daj jej te tabletki, albo się zamknie, odda receptę i ludzi nie wku*wia.
Aptekarka przerwała wykład, z obrażoną miną rzuciła we mnie receptą i jakby nigdy nic zaczęła obsługiwać kolejnego klienta.

Receptę (w całości) wykupiłam dwie ulice dalej. Do feralnej apteki już nie chodzę.
Swoją drogą, co kogo obchodzi, czy ja uprawiam seks przed ślubem, czy nie? I czemu cała kolejka musi wiedzieć, co konkretnie chcę kupić? Że już nie wspomnę o fakcie, że chyba lepiej, żebym się zabezpieczała, niż żebym z dzieciakiem biegała, zamiast spokojnie studia kończyć.

Apteka

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (789)

#9837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ubiegłe wakacje pracowałam na infolinii znanej sieci komórkowej (tej takiej pomarańczowej :)). Tak, byłam jedną z tych irytujących osób dzwoniących i proponujących wszelakie ulepszenia w umowie bądź też pakiety dodatkowe, zależnie od dnia.
Klientów zarówno piekielnych, jak i przemiłych miałam na pęczki, ale jeden [p]an szczególnie utkwił mi w pamięci.
Rozmowa trwała kilka ładnych minut, oferta przedstawiona, klient brzmi, jakby był zainteresowany (da się wyczuć, wierzcie lub nie). Nagle ni z tego, ni z owego pada pytanie:
[p]- Może pani podać mi swoje imię i nazwisko?
[j]a- Oczywiście, Anna Kowalska (zmienione), przedstawiałam się na początku rozmowy.
[p]- A jeszcze się chwilkę chciałbym zastanowić, mogłaby pani zadzwonić tak za godzinę?
[j]- Oczywiście, nie ma problemu.
(Chciałabym zauważyć, że spora ilość klientów prosi o czas do namysłu i telefon za kilka godzin)
O umówionej godzinie dzwonię, odbiera ten sam pan, nieco rozzłoszczony.
[j]- Dzień dobry, z tej strony ponownie...
[p]- Dobra, dobra, na panią sprawdziłem na naszej klasie i pani JEST RUDA! A rude jest fałszywe! Ja od pani nic nie wezmę! - po czym najnormalniej w świecie się rozłączył.

No to tyle by było z umowy. Następnego dnia moje konto na naszej klasie zostało pomniejszone o galerię zdjęć. Żeby mi znowu kolor włosów w pracy nie przeszkadzał. :)

Call Center Orange

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (611)
zarchiwizowany

#10016

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia chłopaka o nicku TenCzarny przypomniała mi jedną niezbyt przyjemną sytuację z mojej dość już odległej przeszłości. Będzie nieco przydługawo, trochę nie na temat, bo nie ma tu piekielnych ani klientów, ani sprzedawców, ale ta historia pokazuje, jacy ludzie potrafią być nietolerancyjni i zwyczajnie chamscy. Na wstępie: jestem biseksualna, a moi rodzice wiedzą o mojej orientacji, co ma znaczenie w tej konkretnej historii.
Otóż w wieku lat około siedemnastu miałam dziewczynę. I, jak normalna para, często spotykałyśmy się po lekcjach. Czasem poszłyśmy na zakupy, innym razem do kawiarni, jeszcze innym do parku. I właśnie park okazał się dla nas feralny.
Pewnego dnia tatko odebrał nas po lekcjach, a że chciał jechać jeszcze na zakupy, to on poszedł do supermarketu, a my poszłyśmy do parku obok niego, umawiając się, że po nas przyjdzie, jak skończy.
Siedziałyśmy na ławce, rozmawiałyśmy, a że park wyglądał na całkowicie opustoszały, w pewnym momencie zaczęłyśmy się całować. I tu zaczyna się akcja właściwa, bo jakieś dwie sekundy później... zostałam uderzona laską w plecy.
Jakaś starsza pani (tak, taka od "jedynego słusznego radia") pojawiła się dosłownie znikąd i po prostu walnęła mnie (dość mocno) swoją trzecią nogą.
Nie zdążyłyśmy jeszcze wyjść z szoku, kiedy zaczęła się litania.
A że bezbożnice, że dzi*ki, że ku*wy, że lafiryndy, że się boga nie boimy, że to, że tamto. Wrzeszczała, że było ją chyba słychać w promieniu kilkuset metrów.
Jako że obydwie z byłą dziewczyną szanujemy starsze osoby (tak, nawet TAKIE), dość długo to znosiłyśmy, ale jak usłyszałam, że moja matka z pewnością jest nie lepsza, skoro taką s*kę wychowała, nie wytrzymałam, bo nie pozwolę, żeby ktoś obrażał moich rodziców. Nie przytoczę dokładnie, co wtedy powiedziałam, ale z pewnością nie było to w żadnym stopniu grzeczne, a pewnie i trochę podwórkowej łaciny poleciało. Wiem tylko, że po zakończeniu w stylu "ja ją kocham, a pani niech sobie znajdzie inne tematy do darcia pyska" starsza pani znów zamachnęła się na mnie laską, ale tym razem byłam na to przygotowana i zwyczajnie laskę złapałam, blokując cios.
W tym właśnie momencie przyszedł mój tato i zapytał, czy jest jakiś problem. I mój tekst "Nie, tatku, wszystko gra, pani już stąd idzie" rozpoczął kolejną tyradę mohera.
"To pan jest jej ojcem? Ta, bezbożnica, całowała tą dziewczynę! (tutaj paluch w stronę mojej dziewczyny) To jakieś zboczenie! Ku*wią się w biały dzień!"
Tutaj tatko nie wytrzymał, bo "córci" mu nikt obrażać nie będzie, a że dość wybuchowy jest z natury, to też dał czadu ;)
"Pani się w życie mojej córki wtrącać nie będzie! Jak będzie chciała, to może nawet seks tutaj na ławce uprawiać, a panią powinno to g*wno obchodzić! A że z dziewczyną? To jej sprawa z kim!" Coś w tym stylu. Pamiętam dokładnie tylko jeden tekst: "jak pani dupy dawała każdemu w stodole na sianie, to jakoś nikt się nie czepiał". Na koniec rzucił tylko "chodźcie, dziewczyny" i zostawiliśmy babcię, złorzeczącą pod nosem.
Jak się później okazało, kobieta pochodzi z naszej wioski, a że jest mniej więcej w wieku naszej babci, to tatko miał nieco informacji i nie skłamał z tym sianem :)

Brak

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (315)
zarchiwizowany

#9988

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejne z wakacyjnej pracy w Call Center, tym razem bardzo pozytywnie.
Pewna sobota, siedzę na słuchawce od dziewiątej rano, więc pory nieprzyzwoicie wczesnej. Około jedenastej dzwonię do kolejnego z rzędu klienta, odbiera młody chłopak, jak się okazuje właściciel, więc lat dwadzieścia sześć, jak po roczniku widzę.
[j]a - Dzień dobry z tej strony XX, dzwonię z firmy Y...- cała standardowa formułka. - Czy mogę zająć chwilę?
[k]lient - Tak, ale tylko chwilę, bo ja za kilka godzin ślub biorę.
[j] -Yyy... To ja może zadzwonię w innym terminie?
[k] - Proszę pani, to, że biorę ślub wcale nie znaczy, że nie potrafię myśleć racjonalnie, proszę się nie martwić - wszystko w tonie bardzo uśmiechniętym.
Przedstawiłam ofertę, klient zachwycony, podpisał umowę.
Na koniec standardowo, podsumowałam rozmowę, podziękowałam za poświęcony czas. Nagle słyszę tonem nieco konspiracyjnym:
[k] - Ale wie pani, co pani powiem?
[j] (nieco zbita z tropu) - Tak?
[k] - Jest pani ostatnią kobietą, której uwierzyłem na słowo. Bo wie pani, za kilka godzin będę miał żonę.
Nie wytrzymałam, zaczęłam się śmiać, klient razem ze mną.
Facet był niesamowicie miły i po tej rozmowie miałam dobry humor przez cały dzień. A da się? :)

Call Center, Orange

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (280)