Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marizel

Zamieszcza historie od: 26 czerwca 2011 - 22:46
Ostatnio: 3 marca 2012 - 20:24
  • Historii na głównej: 6 z 11
  • Punktów za historie: 7615
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 166
 

#25452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o pierwszej wizycie u ginekologa słynącego z poczucia humoru, przypomniała mi historię mojej koleżanki.

Wybrała się do ginekologa z pewnymi dolegliwościami. Nie była to jej pierwsza wizyta u ginekologa, więc ani nie była spięta ani zdenerwowana. Ale przebieg wizyty skutecznie odstraszył Magdę do chodzenia do przypadkowych a nie sprawdzonych lekarzy. Mianowicie, po usadowieniu się przez Magdę na fotelu i krótkim streszczeniu przez nią objawów, lekarz przeszedł do badania. Diagnoza brzmiała tak: "na mordzie makijaż, a w dupie syf!"

gabinet lekarski

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (744)

#23583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam dość specyficzną koleżankę od lat dziecięcych. Nasze drogi szczęśliwie się rozeszły, gdyż śmiertelnie się na mnie obraziła, ale teraz przytoczę jedną z historii obrazującą na czym mniej więcej polegała jej dziwność.

Wiele lat temu spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu, takie niby psiapsiółki. Sporo czasu spędzała u mnie w domu, gdzie się stołowała, spała i generalnie była traktowana jak domownik. Moi rodzice zabierali ją na wakacje, a jak mama kupowała coś dla mnie to zdarzało się, że kupowała również dla Ani. Anka nie pochodziła z ubogiej rodziny, powodziło im się dość dobrze i nie musieli odmawiać sobie przyjemności. Jednakże cechą dominującą u Anki było niezwykłe skąpstwo.

Będąc już na studiach wybrałam się do sklepu. Miałam przy sobie tylko gotówkę i przy kasie okazało się, że zabrakło mi 2 groszy. Nie mogłam być winna tych dwóch grosików, więc odłożyłam jedną rzecz i chcąc nie chcąc musiałam wrócić się do domu po pieniądze. Wychodząc ze sklepu wpadłam na Anię. Na Anię moją najlepszą przyjaciółkę!! Przecież ona mnie poratuje!! Poprosiłam ją o dwa grosze i tu się zaczęło.
Z wielkim ociąganiem zgodziła się ale nie ukrywała niezadowolenia grzebiąc w portmonetce i co chwila rzucała mi gniewne spojrzenia. Wyciągnęła 5 groszy, posapała, pocmokała i ...poszła do sklepu rozmienić. Wróciła i wręczyła mi 2 grosze..

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 779 (855)
zarchiwizowany

#23588

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skatuje Was jeszcze jedną historią o Ani, bo jak zaczęłam o niej pisać to odżyły wspomnienia.
Wybrałyśmy się z Anią na wakacje do Hiszpanii. Niestety nie do LLoret de Mar:)Wybrałyśmy opcję bez wyżywienia. Najpierw jadłyśmy w knajpkach ale przeszłyśmy na opcję zapychania się owocami. Oto dlaczego. Każda z nas dostała na wyjazd pieniądze od rodziców i nie miałyśmy zamiaru robić wspólnej kasy tylko każda płacić miała za siebie, taki był zamiar..Kiedy poszłyśmy pierwszy raz na obiad i dostałyśmy rachunek, obliczyłyśmy kto ile płaci i pojawił się kelner. Położyłam pieniądze za siebie a Anka zaczęła grzebać w portfelu. Grzebała w nim i grzebała, mamrotała coś pod nosem a kelner obserwował to z ironicznym uśmiechem. Trwało to kilka minut kiedy straciłam w końcu cierpliwość i zapłaciłam za nią. Oczywiście powiedziała, że stawia mi obiad następnym razem. Z tym, że kolejnym razem sytuacja dokładnie się powtórzyła! I było tak za każdym razem aż do momentu, kiedy przyszedł któregoś razu czas płacenia rachunku a Ania nawet nie sięgnęła do torebki po pieniądze tylko zapaliła papierosa. Kiedy zapytałam co z nią, powiedziała, że nawet nie brała ze sobą pieniędzy, bo ja płacę za każdym razem, a ona mi przecież odda, jesteśmy na wakacjach i jak zwykle psuję klimat. Przy czym strzeliła focha, że zawracam jej gitarę taką bzdurą jak płacenie za siebie w restauracji. Owoce okazały się tańszą opcją. Z tym, że jak kupowałam np. winogrona to Ania bezceremonialnie się nimi częstowała nigdy nie wpadając na pomysł żeby samej coś kupić. Ja wtedy byłam straszną naiwniarą, poza tym rodzice wpajali mi od najmłodszych lat, że trzeba się dzielić, ale bolało mnie to, że wydaje na nią pieniądze, które rodzice dali mi na wakacje. Oczywistym jest przy tym, że Anka nigdy mi tych pieniędzy za restauracje nie oddała i nigdy o tym nie wspominała, że jest mi coś winna, a początkowo tak żarliwie zapewniała mnie jak za nią płaciłam, że mi odda.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (203)
zarchiwizowany

#23584

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze jedna historia z Anią.
Ania jest strasznym zmarźluchem, cały czas telepie się z zimna i najchętniej cały rok przechodziłaby w wełnianej czapie. Będąc na studiach już paliłam jak smok, więc normą było otwarte okno u mnie w pokoju. Kiedy przychodziła Ania to co chwila otwierałam okno i zamykałam, żeby aż tak bardzo nie było jej zimno a jednocześnie żebyśmy się widziały w tym dymie bo paliłyśmy we dwie. Pewnego razu Anka powiedziała, żebym jej coś dała grubszego do ubrania bo bardzo jest jej zimno. Akurat dostałam od mamy fajny angorowy sweter, którego nie zdążyłam ani razu założyć. Anka przesiedziała w nim cały wieczór i poszła w nim do domu. Ja o swetrze zapomniałam bo z racji tego, że był nowiutki to nie zdążyłam się do niego jeszcze przyzwyczaić. Minęło kilka miesięcy i któregoś razu poszłam do Ani. Drzwi otworzyła mi jej mama w jakiejś rozciągniętej i pozaciąganej szmacie. Coś mnie tknęło, że gdzieś już tę ścierę widziałam. Jak wróciłam do domu to wspomnienie tej szmaty nie dawało mi spokoju i w pewnym momencie olśniło mnie skąd ją znam. Przecież to był mój sweter!! Zadzwoniłam do Anki i najdelikatniej jak tylko potrafiłam, żeby jej nie urazić bo była szalenie wrażliwą młodą osobą, zapytałam czy to to co miała jej mama na sobie nie było przypadkiem kiedyś moim swetrem. Ania z wrodzonym taktem powiedziała, że ona mi ten sweter to już dawno oddała i to nie jest jej wina, że mam taki burdel w domu, że nie wiem gdzie kładę swoje rzeczy!

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (181)

#15047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pracy mam szklane drzwi wejściowe, które otwierają się na fotokomórkę (dobrze czy coś popierdzieliłam? ale wiecie o co chodzi ). Niestety drzwi nie są doskonałe i trzeba się przy nich poruszać, żeby się otworzyły.

Któregoś dnia musiałam pójść do drugiego budynku. Podeszłam do drzwi no i oczywiście, nie zajarzyły od razu. Porobiłam jakieś wygibasy i widzę, że po drugiej stronie siedzi ochroniarz i się na mnie patrzy. Więc ja patrzę na niego, uśmiecham się szeroko, no bo te drzwi nie chcą się otworzyć, trochę robi mi się głupio tak gibać się przed tymi drzwiami, ale dalej próbuję.
Uśmiecham się cały czas do bardzo rozbawionego ochroniarza, który w pewnym momencie wstaje, podchodzi do drzwi i mi je normalnie otwiera, tak jak otwiera się zwykłe drzwi... i w tym momencie zorientowałam się, że samootwierające się drzwi są tylko w tym budynku, w którym ja pracuję... i tekst ochroniarza:
- Wejdź księżniczko :)

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1326 (1402)
zarchiwizowany

#15042

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Chrisgon przypomniała mi pewne zdarzenie sprzed kilku lat. Do mojej cioci, która jest niesamowitą damą, zadzwonił znajomy z Anglii, czy mogłaby się przez dwa dni zaopiekować synem jego znajomego. John uciął sobie właśnie wycieczkę po Europie i przez 2,3 dni miał być w Warszawie. Ciocia ochoczo się zgodziła i od razu zatrudniła mnie do pomocy, żebym mogła poobcować z prawdziwym młodym angielskim gentelmanem. Umówiłyśmy się z Johnem w centrum i ciocia z gestem zaprosiła go do bardzo dobrej restauracji. Rozmowa na początku się nie kleiła, ale po kilku przystawkach, daniach głównych, deserach oraz morzu piwa John zaczął się do nas odzywać. Siedzieliśmy tak kilka godzin, John co chwila wołał kelnera i zamawiał jakieś smakołyki plus piwo dla nas wszystkich. Kiedy już byłyśmy lekko padnięte i chciałyśmy iść sytuacja się powtarzała, a mianowicie Jonh z rozczarowaniem mówił - ojej a ja myślałem, że się jeszcze napijemy! Więc piliśmy tak aż do zamknięcia restauracji. Na otarcie łez Johna ciocia powiedziała, że jutro pójdzie ze mną na musical do Romy. Bo tak się akurat złożyło, że miałyśmy na następny dzień kupione bilety i cioteczka chciała mu oddać swój. John przyjął ten gest z angielskim dystansem. Kelner przyniósł rachunek, na widok kórego ciocia mało nie zeszła na atak serca, wyniósł grubo ponad 600 zł, nie pamiętam teraz ile dokładnie, ale na 2001 rok to była ogromna suma. John pozwolił odprowadzić się do hotelu, taki z niego gentelman. Następnego dnia umówiłam się z nim pod Mariottem, a że było trochę czasu do przedstawienia, weszliśmy do środka do kawiarni. Jonh bardzo wnikliwie studiował menu kręcąc głową i mówiąc cały czas, że tu strasznie jest drogo. Jak przyszła kelnerka nawet nie miałam okazji się odezwać co chcę, gdyż John jak na gentelmana przystało wiedział czego pragnę i zamówił dwie wody mineralne..Mina kelnerki bezcenna, moja również..No i w szampańskich nastrojach poszliśmy do Romy. Przez cały musical John zaziewywał się na śmierć, wymownie spoglądał na zegarek i pochrząkiwał. Po wyjściu oświadczył mi, że widział już to przedstawienie w Anglii i było równie nudne i nieudane po czym z nudą w głosie zapytał czy teraz odprowadzę go do hotelu. Mało nie zemdlałam po tym pytaniu, odwróciłam się na pięcie i wściekła poszłam do domu.
Najlepsze jest to, że po kilku dniach zadzwonił do cioci ten znajomy i pytał się co zrobiłyśmy Johnowi, bo poskarżył się ojcu, że pobyt w Warszawie był bardzo nieudany i inaczej sobie wyobrażał wschodnią gościnność..

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (268)

#14194

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracałam z wakacji znad morza z moim ówczesnym chłopakiem. Ciągle staliśmy w korku, jakieś przebudowy drogi były i ciągłe stanie, stanie, stanie. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie chciałam sobie kupić redbulla bo byłam już zmęczona, jakąś gazetę do poczytania, coś słodkiego i takie tam. Weszłam do sklepu, pochodziłam sobie po nim, wybrałam co chciałam i podeszłam do kasy żeby zapłacić.

Trochę mi się nazbierało tych zakupów, a nie chciałam brać reklamówki więc zgarnęłam wszystko na ręce, coś włożyłam pod jedną pachę, coś pod drugą, pożegnałam się z dziwnie wyglądającym (S)sprzedawcą i wracam do samochodu. Kiedy już wsiadałam do niego mój (Ch)chłopak zapytał (J)mnie:

(Ch): A co ty kupiłaś?
(Ja): No redbulla, batonika..
(Ch): Ale chodzi mi o to co masz pod pachą.
(Ja): Gazetę.
(Ch): Nie, pod drugą.

W tym momencie zerkam i widzę, że pod pachą taszczę bezprzewodowy terminal do kart.
Po prostu zgarnęłam wszystko co było na ladzie :) Stąd też ten dziwny wyraz twarzy sprzedawcy.
Wracam do sklepu, podchodzę z tym terminalem do kasy i mówię:
(J): Bardzo pana przepraszam, wzięłam przez przypadek.
(S): Ale ja widziałem jak pani mi zabiera ten terminal i z nim wychodzi!
(J): To dlaczego pan mi nic nie powiedział?
(S): Bo mnie zatkało...

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2281 (2351)

#13096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I jeszcze jedna historia o sąsiadach. Mój blok łamie się na takie a la "L". Mieszkanie mam akurat w wewnętrznym załamaniu, które jest pod takim dziwnym kątem, że moja sąsiadka z piętra doskonale widzi co dzieje się u mnie w domu, ja natomiast widzę tylko jej balkon i nawet nieszczególnie mnie interesuje co ona sobie tam robi. Któregoś dnia z samego rana zjeżdżałam windą i zagapiłam się w lusterko przez co nie zdążyłam wyjść z windy kiedy zostałam ściągnięta na swoje piętro. Do windy weszła sąsiadka.
Ja: - Ściągnęła mnie pani, zagapiłam się w lusterko :)
Ona: No pewnie!! Bo jesteś zaspana dziewczyno!! Gdybyś nie oglądała telewizji do 4 rano byłabyś bardziej przytomna!!

Od tej pory czuje się nieswojo we własnym domu...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (637)

#12789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Grudzień, niesamowita śnieżyca. Musiałam pojechać do Warszawy, a że nie miałam z kim zostawić kota postanowiłam, że pojedzie ze mną. Zarezerwowałam miejsce w busie, którym zawsze jeżdżę i dużo "ciekawych" osób się w nim spotyka. Zasada jest taka, że rezerwacje są anulowane 15 min przed odjazdem. A z tego względu, że jestem panikarą zawsze jestem na dworcu zanim bus się pojawi :) ot takie zboczenie :)Tego dnia szczególnie zależało mi żeby być na czas ze względu na kota.

Byłam oczywiście pierwsza i zajęłam pierwsze pojedyncze miejsce (czasami jeżdżę z kotem i nie każdy sobie życzy żebym siedziała obok niego, bo alergia, bo nie lubi, boi się itp). Miejsce wymarzone. Za chwile przyszły dwie koleżanki, które zajęły pierwsze podwójne miejsca w busie. Każda z nas rozbebeszyła się z kurtek, szalików, ja usiadłam najwygodniej jak tylko mogłam z kontenerkiem z kotem na kolanach ustawiając go tak, żebym przez uchylone drzwiczki mogła włożyć rękę do środka.

Powoli zaczęli schodzić się ludzie z rezerwacji, inni czekali pod busem na miejsce z anulowanej rezerwacji, ja zajmowałam się kotem, dziewczyny obok mnie nawijały w najlepsze, generalnie norma. Chwilę przed odjazdem sfarciło się jakiejś dziewczynie, która kupiła bilet z anulowanej rezerwacji. Wpadła jak bomba do busa, rozejrzała się i zobaczyła, że ostatnie miejsce jest na tyle. Chyba jej nie podpasowało bo zwróciła się do mnie i do dziewczyn - może któraś z was poszłaby na tył a ja bym usiadła z przodu?! To pytanie wydało mi się tak absurdalne, że powiedziałam "niekoniecznie", dziewczyny zaczęły mówić, że specjalnie przyszły wcześniej żeby siedzieć razem na to ona:
- No pewnie, żadna dupy nie ruszy!! Boże co za ludzie!!
Po czym omiotła frędzlami szala dziewczyny po twarzach, ja dostałam torebką po głowie, siadła z tyłu i nagle na cały bus słychać jej rozmowę przez telefon:
- Słuchaj, co za k***y siedzą, wyobraź sobie, że żadna z tych dziwek nie chciała mi ustąpić miejsca i ku**a jadę na tyle! Bo oczywiście, żadnej się dupy nie chciało ruszyć pie******e księżniczki...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 739 (803)
zarchiwizowany

#13095

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w dużym bloku i niespecjalnie interesuje się kto, gdzie, z kim, na którym piętrze mieszka oraz co robi w przeciwieństwie do moich sąsiadów. Jakiś czas temu brałam ślub. Kiedy wychodziłam z domu nie spotkałam żadnego sąsiada ani sąsiadki. Natomiast kilka dni po ślubie, któryś z sąsiadów zaczepił odwiedzającą mnie mamę i z troską w głosie zapytał jej -"czy nie uważa pani, że mąż pani córki jest dla niej stanowczo za stary?"
Moja mama zmieszana, nawet nie była w stanie zidentyfikować tego sąsiada a poza tym wie, że mój mąż jest ode mnie młodszy:)
Okazało się, że sąsiad zobaczył mojego wujka, który po mnie przyjechał i wyciągnął wnioski i nawet zaczął się martwić..

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (231)