Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

menevagoriel

Zamieszcza historie od: 31 grudnia 2014 - 23:32
Ostatnio: 19 grudnia 2017 - 11:08
  • Historii na głównej: 30 z 30
  • Punktów za historie: 11306
  • Komentarzy: 561
  • Punktów za komentarze: 6068
 

#78671

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowana historią: http://piekielni.pl/78669
Moje dziecko w tym roku brało udział w konkursie na najpiękniejszą Marzannę. Sporo się przy tym natrudziło ( i nabrudziło). Młoda zaniosła kukiełkę do szkoły, odczekała na wyniki i w końcu nastał wielki dzień - okazało się, że konkurs wygrała (był do konkurs ogólnoszkolny).
W nagrodę dostała dyplom i:
1. Książeczkę Kubusia o sokach
2. Tabletki do zmywarki! (ośmioletnie dziecko)
3. Próbkę Persila do kolorów! (nadal ośmiolatka)
4. Podkładkę pod talerz z Indykpolu
5. Breloczek reklamowy, nie pamiętam jakiej firmy (prosty brelok z nazwą firmy)

Jedni powiedzą - dużo prezentów, a ja patrząc na to badziewie cieszyłam się, że dostała chociaż dyplom. I szczerze mówiąc tylko dyplom sobie zatrzymała.
Naprawdę lepiej by było kupić dzieciakowi czekoladę za 2 zł lub wykosztowując się strasznie- maskotkę za 5 zł, niż dawać takie śmieci.
Wstyd.

szkoła

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (241)

#78571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/78569, przypomniała mi się moja batalia z firmą kurierską.

Wysyłamy sporo paczek, mamy więc podpisaną umowę z firmą kurierską na odbiór paczek i oczywiście ich dostarczanie do adresata. Zdarzają się mniejsze i większe piekielności jak zniszczenie paczki czy opóźnienie, ale nie spodziewałam się, że zdarzy się coś takiego.

Dzwoni do mnie klient, pyta kiedy dostanie towar. Paczka została wysłana tydzień temu, więc już dawno powinna dojść. Sprawdzam online status, widnieje jako doręczona (czasami się zdarza, szczególnie w firmach, że jedna osoba towar zamawia, druga go odbierze i potem dzwonią, że nic nie doszło), więc informuję klienta, że tego dnia, o tej godzinie, ta osoba odebrała. Niestety nazwisko (zapisane drukowanymi literami) jest nazwiskiem szefa firmy (nazwisko jest umieszczone w nazwie), który de facto w firmie nie pracuje, więc nie możliwe jest, aby ten towar rzeczywiście odebrał.
Proszę aby poszukali. Towaru nie ma, nie dotarł.

Ok, dzwonię do spedycji. Przebijam się przez szczekaczkę, czekam w kolejce - udało się dodzwonić do konsultanta, który oczywiście pomóc nie może. Paczka jest doręczona i już. Nie ich wina.
Piszę reklamację - odrzucona, "paczka została dostarczona". Pisze ponownie reklamację, że paczka nie dotarła, że klient posiada kamery w sklepie i tego dnia, i o tej godzinie może udowodnić, że nikt paczki nie dostarczał.

Odpowiedź spedycji - to proszę udowodnić, że Państwo tę paczkę rzeczywiście wysłali. (fuck logic, że przed chwilą twierdzili, że niewysłana paczka została dostarczona). Dobrze, wszystkie protokoły odbieranych paczek trzymam, wysyłam.

I wtedy zaczyna robić się ciekawe. Dzwoni do mnie bowiem miła pani informując mnie, iż pracujący dla nich kurier paczkę ukradł, podpis podrobił i oni nic z tym zrobić nie mogą, bo on już u nich nie pracuje. Informuję ich, że mają skan faktury do wypłaty odszkodowania za paczkę (wysłana przy składaniu reklamacji), więc czekam na przelew - pani odpowiada, że nic nam nie wypłacą, bo to "zły kurier" paczkę ukradł, więc powinnam się domagać zwrotu paczki, bądź odszkodowania bezpośrednio od niego, a nie o nich (niewinnej spedycji). Informuję już mniej miłą panią, że umowę zawierałam z nimi i żadne ich wewnętrzne problemy mnie nie interesują. Pani przestała być miła.
Piszę kolejną reklamację z wezwaniem do zapłaty za niedostarczoną paczkę. Reklamacja tym razem rozpatrzona pozytywnie. No, powiedzmy, bo kwota odszkodowania jest niższa nawet od poniesionych przez nas kosztów towaru, nie mówiąc o kwocie faktury. Kolejna reklamacja.

Nie będę przedłużać, bo ta przepychanka trwała naprawdę długo. Koniec końców umowę z firmą kurierską rozwiązaliśmy w trybie natychmiastowym, nie regulując do końca ostatniej faktury (odliczyliśmy tyle, ile byli nam winni za niedostarczoną paczkę). Od tej pory zaczęły się telefony i pisma windykacyjne, na które odpowiadaliśmy, że bardzo chętnie zrobimy kompensatę z kwotą odszkodowania, wtedy ślicznie się wszystko rozliczy na zero. Jeśli to rozwiązanie nie odpowiada, pozostaje sąd - ja wszystkie wiadomości i dokumenty mam, więc mogą próbować. Na razie od dwóch lat jest spokój.

kurierzy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (206)

#78558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zadzwoniła do mnie przed minutą pani z Urzędu Pracy.

J - Dzień dobry, firma ABC, słucham.
P - Dzień dobry, dzwonię z Urzędu Pracy. Mamy tu bezrobotnego, który u Państwa pracował. Miał mi dostarczyć dokumenty, ale nie dostarczył i potrzebuję informacji o okresie zatrudnienia.
J - Dobrze, proszę o nazwisko.
P - Kamil Niebiański.
J - Niestety, nikt o podanym nazwisku nigdy u nas nie pracował.
P - Ale jak to? Ja mam dokumenty rejestracyjne na pańską firmę.
J - Pamiętam dane wszystkich moich pracowników, ta osoba u nas nie pracowała.
P - (oburzona) To jest jakiś przekręt, mam dokumenty.
J - (olśniona) A do jakiej firmy chciała się pani dodzwonić?
P - Do firmy AB.
J - Ale to jest firma AB
P - A to nie jest to samo?
(hehehe serio?)
J - Nie, to najwidoczniej nie jest to samo.
P - To proszę mi podać nr telefonu do firmy AB.
J - ???
P - Muszę mieć jakiś kontakt do nich.
J - A do nas skąd Pani ma?
P - No z internetu.
J - To proszę w internecie poszukać.
P - Ja się jeszcze będę odzywać w tej sprawie (nadal oburzona).

Siedzę i się śmieję.

urzędy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (253)

#78360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy jestem piekielnym pracodawcą?

Mieliśmy pracownika. Chłopak był średnim pracownikiem, ani dobrym, ani złym. Wykonywał swoje obowiązki, robił co mu się mówiło, bez zaangażowania czy własnej inwencji. Taki nasz szeregowiec. Za to nadzwyczaj miły i sympatyczny.

Któregoś dnia chłopak uznał, że wolny czas chciałby spędzać bardziej dynamicznie i dołączył do jakiejś grupy "sztuk walki" (grupka chłopaków spotykała się i tłukła wzajemnie). Spoko, każdy ma jakieś hobby, nic pracodawcy do tego, prawda?

Otóż nie. Od tego czasu albo przychodził poobijany (pracuje z klientem, nie może mieć podbitego oka itp. - był wtedy oddelegowywany do innych zajęć, co naturalnie burzyło organizacje w firmie), albo coś mu dolegało. A to rączka boli i on nie ma siły towaru rozkładać (niby pracował, ale starał się migać od cięższych zadań), a to nóżka i zwyczajne zadanie zajmowało mu dwa razy więcej czasu.

Szczytem było jak znowu coś sobie zrobił, tym razem poważniej i poszedł na zwolnienie na dokładnie 28 dni w pełni sezonu. Wszyscy robiliśmy nadgodziny (za które też muszę pracownikom zapłacić), myśląc o nim niezbyt miłe rzeczy. Za pełny miesiąc bez pracownika jemu musiałam również zapłacić (80% wynagrodzenia).

Wrócił wypoczęty i szczęśliwy, że ominął go najgorętszy czas w roku.
Został zwolniony nastepnego dnia.

Firma

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (262)

#78284

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem chrzestną dziecka bratowej. Zawsze staram się pamiętać o wszelkich świętach małego człowieka, odwiedzić, kupić drobiazg, pobawić się (zresztą nie tylko w święta).

Dziecko ma jednak tak fortunnie/niefortunnie ułożone urodziny, że większość ludzi w Polsce robi sobie wtedy długi weekend. Ja również. W tym roku zaplanowaliśmy sobie 4 dniową wycieczkę. W trakcie rozmowy podekscytowana pochwaliłam się tym rodzince. Szwagierka i jej matka napadły wtedy na mnie:

1. Jestem samolubna, a dziecko na mnie będzie czekać.
2. Wiedziałam na co się zgadzam, gdy zgadzałam się na bycie chrzestną (no to chyba nie doczytałam małego druczku).
3. Urodziny są ważniejsze niż wycieczka (hmm... jak dla kogo ;p).
4. Wycieczkę mogę sobie przełożyć (nie mogę, ponieważ nie mogę zrobić sobie wolnego w środku tygodnia, długi weekend to moja szansa na krótki urlop).

Powiedziałam, że wpadnę w weekend po urodzinach. Obraziły się, że to nie to samo i próbowały mnie podejść, że jak jakbym się czuła, jakby oni do mnie nie przyszli albo kazali przekładać (i tu im nie wyszło, ponieważ urodziny mam w terminie, w którym właśnie nikt by do mnie nie przyszedł :D jeśli coś organizuję, robię to w innym terminie).

Najśmieszniejsze było jak w trakcie naszej rozmowy wpadł brat i pochwalił się, że jadą w ten właśnie długi weekend na spływ ze znajomymi. Gdyby spojrzenia mogły zabijać...

rodzina

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (265)

#78140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzieci niepełnosprawne.
W moim bloku rodzinnym mieszkał chłopiec upośledzony umysłowo. Był dwa-trzy lata młodszy ode mnie. Na początku bawił się normalnie z dziećmi (najczęściej młodszymi od siebie, bo za równolatkami nie nadążał). I nie było żadnych problemów.

Sytuacja zmieniła się, gdy chłopiec podrósł. Miał ok.13 lat, umysł na poziomie 3-4 latka. Zrobił się niewyobrażalnie silny fizycznie. No i zaczęły się schody. Chłopcy zaczęli go zaczepiać, żeby się zdenerwował i ich atakował (nazywali to walką z niedźwiedziem), dziewczyny się go bały (przyciskał je swoim ciałem do ściany i nie chciał puścić), małym dzieciom nie pozwalano się z nim bawić (bo nie wiadomo było jak się zachowa). Potrafił przyłączyć się do zabawy w berka i tak kogoś pchnąć, że dzieciak twarzą chodnik przeszlifował, jedną dziewczynkę podniósł za włosy! Do góry. Unikaliśmy go, uciekaliśmy od niego. Został sam i był coraz bardziej sfrustrowany.

Ja miałam tego pecha, że mieszkałam z nim w jednej klatce. Nauczył mnie na długie lata, że drzwi od mieszkania się zamyka, bo wchodził po prostu do czyjegoś domu i zaczynał się bawić, czegoś szukać. Ani groźbą, ani prośbą, ani siłą nie można było go z domu wyprosić. Tak bardzo bałam się, że wejdzie za mną do domu, że przed wejściem do klatki rozglądałam się czy nigdzie go nie ma, a w środku przed otwarciem drzwi do mieszkania, nasłuchiwałam czy nie schodzi po schodach. Gdy usłyszałam, że idzie, wybiegałam z klatki, chowałam się i wracałam dopiero jak odszedł na bezpieczną odległość.

Co na to rodzice? Moja mama bała się tak samo jak ja. Niby rodzice chodzili rozmawiać z rodzicami chłopca, żeby nie puszczali go samego na dwór, bo komuś stanie się krzywda, ale nie było reakcji. Wiem, że również MOPS był zawiadamiany, bo panie inspektorki chodziły po sąsiadach, ale też nic się nie zmieniło.

Sytuacja dla mieszkańców poprawiła się niestety dopiero wtedy, gdy któregoś dnia chłopiec (już wtedy dorosły) w niewyjaśnionych okolicznościach wypadł z balkonu (2 piętro). Od rodziców wiem, że dopiero wtedy naprawdę MOPS i policja zainteresowały się czy ktokolwiek zajmuje się chłopcem.

Niepełnosprawni

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (246)

#78064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam Wasze historie i rozpieszczanie dzieciaka przez dziadków to chyba jakaś norma.

Moja córka może u dziadków zrobić wszystko. Nie jest za nic strofowana, przywoływana do porządku. Wszystko co mówi i robi jest genialne.
Córa je to co chce - jeśli na obiad (który jedzą pozostali) nie ma ochoty, babcia zrobi jej inny - "co tylko chcesz kochanie".

Bawi się czym chce - nawet gdy jest to porcelanowy aniołek czy kryształowa, 100 letnia waza (kilka aniołków dokonało już żywota - oczko w głowie mojej mamy).
Zawsze wygrywa w każdą grę - w Chińczyka jej nie zbijają (ona oczywiście może zbijać), w grzybobranie wymienia koszyczki kiedy chce, podpowiadają gdzie jest Piotruś itp. Córka jeszcze nigdy w domu dziadków w nic nie przegrała.
Do tego może sobie zabrać do domu co tylko zechce, jak jej się coś spodoba z dziadkowych zbiorów.

Na początku próbowałam oponować, ale to tylko wywołuje atak ze strony dziadków, że się czepiam i mam dać się dziecku cieszyć. Więc daję. (Córka jest u nich na weekend raz na miesiąc-dwa, więc nie ma to konsekwencji w jej zachowaniu w naszym "prawdziwym życiu". W domu zachowuje się normalnie). Ich dom, ich aniołki - niech będzie jak chcą.

Historia właściwa.
Dziecko podrosło - szkolne, duże, wie czego chce. Może już nie takie słodkie i urocze?
W każdym razie dziadkowie uznali, że nadszedł ten czas i że fajnie by było wygrać w końcu w jakąś planszówkę. Ale dzieciak przyzwyczajony do czegoś innego na takie zmiany, się nie zgadza. I była afera, histeria, że się dziadek na koszyczek zamienić nie chce. Płaczu może nie było (nie ten typ dzieciaka), ale za to foch na dziadków i owszem, i zabawa zakończona przed czasem.

Jak zareagowali dziadkowie? Czy zrozumieli swój błąd, porozmawiali z dzieckiem, że jest już duża? Że takie są zasady? Że gramy "po dorosłemu"? A skąd. Za to poprosili mnie na rozmowę (gdy przyjechałam po telefonie córki, że mam ją już zabrać do domu), żebym coś z tym zrobiła, bo Młoda będzie miała z tego tytułu problemy, że przegrywać nie potrafi. Bo jak np. będzie grać z innymi dziećmi?
Nie docierało w ogóle to nich, że córka przegrywać jak najbardziej umie, że nie kantuje podczas planszówek. Że jest tak tylko i wyłącznie u nich. Że gra z nami i nie ma awantur kiedy przegrywa. Że gra z koleżankami i nikt planszą nie rzuca.

Nie rozumieją, że stworzyli swojego własnego potwora i niestety ja ich z tego nie wyciągnę. To ich dom i ich aniołki.

dziadkowie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (372)

#77805

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam robić różne prace typu hand-made. Ozdoby, hafty, biżuterię itp. Wszystkie elementy całkiem sporo kosztują, tym bardziej, że robię to dla siebie bądź bliskich, więc nie oszczędzam na detalach.

Natomiast do mojej córki przychodzą koleżanki. Najczęściej jedna, która upodobała sobie moje cudeńka. Zamiast się bawić z córką w pokoju, chce mi "pomagać" i oczywiście zabierać potem wszystko ze sobą do domu (czyli zrobi sobie np. korale z kryształów po 2-3 zł za każdy - co daje min. 80 zł kosztów takiego naszyjnika).

"Co Pani robi" i "ja też bym chciała" - słyszę kilkukrotnie przy każdej wizycie. Zdarzało się na początku, że pozwalałam im coś samodzielnie wykonać pod nadzorem i bez przegięcia, ale też tylko wtedy gdy moja córka również chciała (co zdarza się rzadko - nie przepada za takim zajęciem).

Dziewczynka zaczęła przeginać gdy chciała jeszcze elementy do domu, bo musi już iść, a dziś nic nie mogła zrobić albo mówiła córce, że nie chce się z nią bawić, tylko woli się tym zajmować (ja ich nigdy nie zapraszałam do pomocy, bo to mój sposób na relaks w samotności, a córka tego nie lubi).
Zaczęło mnie to drażnić i zupełnie ucięłam zabawę kryształkami. Oczywiście były żądania, że jej się nudzi i ona chce aby jej dać, ale odpowiadałam, że jak się nudzi, to może wrócić do domu, a jak chce coś takiego robić, to niech poprosi mamę o zakup narzędzi i elementów.

Od jakiegoś czasu dziewczynka przestała przychodzić. Nie przeszkadzało mi to zupełnie, natomiast córce było przykro, bo i w szkole się do niej nie odzywała.
Chciałam porozmawiać z jej matką i w trakcie spotkania dowiedziałam się, że jestem oczywiście skąpa i chytra, bo dziecku żałuję, że ona potrzebuje i lubi takie zajęcia, wiec skoro do nas przychodzi, to powinnam jej zapewnić atrakcje (ok. 3 razy w tygodniu, to już nie gość :p). Że ona nie zamierza wydawać kasy na takie pierdoły, więc mam jej dziecka nie namawiać na zakup elementów.
Aaa i że jej dziecka nie szanujemy, bo gdyby było inaczej, to cieszyłybyśmy się, że chce z nami spędzać czas.

I to by było na tyle koleżeńskich wizyt. I tylko dziecka szkoda.

Dzieci

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 310 (328)

#77671

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nowy sposób naciągania klientów:

Poszłam sobie kupić dywan. Fajny, niewielki, w kropeczki za 399 zł. Ustawiam się przy kasie, pokazuję czego moja dusza pragnie i słyszę od sprzedawcy:
"Dzień dobry, mamy dziś promocję i do zakupu dywanu mamy fajne chusteczki czyszczące w razie jakiejś plamy"
Myślę sobie, spoko, zaszczyt mnie kopnął, milionowy klient czy coś ;p i odpowiadam "dziękuję bardzo".
Sprzedawca podaje mi taki blister chusteczek (jak do czyszczenia okularów) i podaje cenę do zapłaty 424 zł.

Nagły powrót świadomości - jak to? Miało być 399?
- No ale te chusteczki kosztują 25 zł.
Chusteczki wyciągane spod lady, ani ceny na nich, ani nic. Kasjer też się o cenie nawet nie zająknął.
Dwie jednorazowe chusteczki czyszczące za 25 złotych - promoooocja taka, że aż dech zapiera.

Dywan kupiłam, chusteczek nie, a pan sprzedawca był bardzo zdziwiony.

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (305)

#77494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Telefony telemarketerów. Jak nie banki i kredyty, to usługi telekomunikacyjne, jak nie zaproszenie na pokaz garnków, to propozycje reklamy czy pozycjonowanie, jak nie wyłudzanie danych, to wyłudzanie pieniędzy.

1.
Ona - Dzień dobry, dzwonię aby potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jakiej dostawy.
O - Na zamawiany towar.
Ja - Jaki towar?
O - Towar i wysyłka była ustalana, tylko chciałam potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jaki towar, z kim ustalany?
O - Zgodny z umową z osobą decyzyjną.
Ja - POMYŁKA ;p (kobietę zatkało, wydobyła z siebie tylko długie "eeeee", chyba tego nie było w scenariuszu ;p)
(ściema i oszustwo - czytałam w necie, że po potwierdzeniu adresu przychodzi książka telefoniczna za 300 zł).

2.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja. W jakiej sprawie.
Ona - FIRMOWEJ! (tak, takim tonem)
Ja- Kłódki? (prowadzę hurtownię okuć)
Ona - Słucham?
Ja - Wkładki? Klamki? Zamki?
Ona - Nie.
Ja - Nic innego nie mamy. Do widzenia.

3.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z właścicielem.
Ja - To proszę do niego dzwonić. (hi hi ;p)

4.
Odbieram telefon i słyszę komunikat - "proszę czekać, będzie rozmowa". Nie poczekałam, rozmowy nie było.

5.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
bip bip bip (tajne czy co?)

6.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
On - A po co? (uczą się korpoludki ;p)
Ja - Wie Pan, wypadałoby :D
On - To proszę MI się przedstawić.
Ja - To Pan nie wie do kogo dzwoni? :D
Nie wiedział. Szkoda.

7.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Ja - Reklamy czy kredyty?
Ona - Eeee, muszę rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja - Niech mi Pani powie, reklamy czy kredyty. Bo nie wiem, czy powiedzieć - nie dziękuję, czy się rozłączyć.
bip bip bip - czyli kredyty :D

8.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Kolega - Tu automatyczna sekretarka osoby decyzyjnej, po usłyszeniu piiiip, proszę zostawić wiadomość - piiip
Ona - Pan sobie żartuje!!
Kolega - Tak.
Rozłączyła się, ludzie czasami za poważnie podchodzą do swojej pracy.

9.
Ona - Dzień dobry, CEiGD. Wysyłaliśmy do Państwa wezwania do zapłaty, jeśli opłata nie zostanie uregulowana, zostaną Państwo wykreśleni z naszej bazy danych.
Ja - Jak nas Pani będzie wykreślać, to proszę nie zapomnieć o numerze telefonu .
(Bezczelność i oszustwo podszywać się pod CEiDG i żądać kasy).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 338 (346)