Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mikmas

Zamieszcza historie od: 3 grudnia 2010 - 5:28
Ostatnio: 13 października 2020 - 10:15
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 778
  • Komentarzy: 133
  • Punktów za komentarze: 319
 
zarchiwizowany

#82941

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia #82803 zainspirowała mnie do napisania jednego przypadku odnośnie wegeterroryzmu. Dotąd myślałem, że fanatycy kompostu to promil całej społeczności i prawdopodobieństwo kontaktu z taką osobą jest bliskie zeru. A jednak...
Na Facebooku koleżanka napisała coś odnośnie uciemiężonych zwierzątek. Napisałem rzeczowo kontrargument wyjaśniający dane zjawisko i propozycję rozwiązania problemu w ugodowy sposób. Komentarz napisany kulturalnie, spokojnie, z konkretnymi argumentami. Wiadomo, że nie każdemu może się spodobać, ale hejt jaki na mnie spłynął był aż zadziwiający. Wywody personalne, wyzwiska, w pewnym momencie nawet odeszli od tematu i w niezwiązanych sprawach po mnie cisnęli. Zero rzeczowych propozycji. Czułem się jak przy kłótni przedszkolaków, a nie dyskusji dorosłych ludzi.
Byłem zaskoczony nie tylko tak niskim poziomem rozmowy (a raczej specyficznego rodzaju ostracyzmu), ale także że tyle osób w ten sposób podchodzi do rozwiązywania problemów.
Co ciekawe działając tak zyskują plakietkę świrów i otrzymują wynik odwrotny od spodziewanego. Mimo, że jestem otwarty na dyskusję i - kto wie - może by mnie nawet przekonali racjonalnymi argumentami, to po tym zdarzeniu stałem się jeszcze bardziej zatwardziałym "padlinożercą".

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (108)

#80001

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia pół-piekielna pół-groteskowa z cyklu "paanie on nie gryzie".
Pracuję w firmie znajdującej się na dużym placu, na którym jest także wiele innych przedsiębiorstw. Jak to w takich miejscach bywa, obszar jest zamykany i zostaje spuszczony pies.

Często bywa, że zostaję do późna i muszę dzwonić do recepcji, aby otworzyli mi bramę lub po prostu podjechać, a klucznik otworzy. Nigdy z tym nie było problemu, dopóki nie zacząłem przyjeżdżać motocyklem. Wtedy nie mam ochrony karoserii, więc zadzwoniłem do recepcji:
- Dobry wieczór, zaraz wyjeżdżam motocyklem. Proszę zamknąć na chwilę psa i otworzyć bramę
- Ale paaanie! On nie gryzie.
- Możliwe, ale nie chcę tego sprawdzać. Proszę zamknąć.
- No co pan? On ma 13 lat! On ledwie co się rusza.
- Tak czy siak proszę zamknąć. Do widzenia.

Pyrkam sobie do bramy i widzę co? Psa. Dużego psa. Psa biegnącego prosto na mnie. Psa, który raczej nie biegnie szerzyć pokój.
Ugryzł mnie. Lekko, do tego strój motocyklowy całkowicie osłonił mnie przed zębami, ale jednak. Zjechałem Pana Ochroniarza od idiotów i żeby zobaczył jak "nie gryzie". Wyraźnie przestraszony bąknął tylko "dobrze, przepraszam. Niech Pan jedzie".

Nie byłaby to jakoś piekielna historia (pomijając, że są ludzie, którzy panicznie boją się psów. Nie wiem, jak oni by to znieśli)... do wczoraj.

Dzwonię późnym wieczorem do recepcji:
- Dobry wieczór, zaraz wyjeżdżam motocyklem. Proszę zamknąć na chwilę psa i otworzyć bramę.
- Ale paaaanie! On nie gryzie [wtf? Deja vu?]
- No już raz mnie ugryzł.
- Ta ugryzł od razu... lekko chapnął.

#1. Wie ktoś, gdzie jest zapis o dopuszczalnej mocy ścisku szczęk psa gryzącego wychodzącego pracownika?
#2. Pies i tym razem nie został zamknięty, jednak rozpędziłem motocykl do prędkości, przy której pies nie mógł mnie dogonić.
#3. Zgłosiłem sprawę wyżej. Może tam będzie osoba o nieujemnym IQ.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (181)

#77506

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Temat rzeka - ubezpieczyciel.

W poprzednim roku miałem stłuczkę z mojej winy. Jednak pełen luz - od czego w końcu mam AC? O czasie i piekielności związanej z wypłatą wspominać nie będę. Co ważne - była to szkoda całkowita, a co za tym idzie umowa automatycznie jest rozwiązywana (co jest dokładnie wyszczególnione na piśmie, który dostałem razem z informacją o szkodzie).

Wydawać by się mogło, że temat zakończony. Kasę otrzymałem, AC straciłem, furę udało się odratować. Niestety to byłoby za proste.
W lutym odkryłem, że pobrano mi z konta automatycznie 400 zł z tytułu... przedłużenia umowy AC. Przedłużyli rozwiązaną umowę.

Skrobnąłem maila do centrali ze skanem pisma od nich z informacją o szkodzie całkowitej. Oczywiście brak odpowiedzi, więc zadzwoniłem (dokładniej to telefonów musiałem wykonać chyba naście, bo "to nie my się tym zajmujemy/agh... bo to umowa z X, które teraz jest Y, a ten dział to Z/nie obsługujemy AC/mam dziś okres/.../.../... - niepotrzebne skreślić) i dowiedziałem się, że nie dostali w ogóle takiej informacji od działu XYZ, że taka szkoda w ogóle była.

Skontaktują się z nimi, następnie anulują umowę (czyli de facto rozwiążą rozwiązaną umowę :) i kasiorka max do końca tygodnia będzie z powrotem na koncie. Super? No nie zupełnie - takich telefonów zrobiłem już kilka, a tych max końców tygodnia było już 3.

Za każdym razem prosiłem, aby odpowiedzieli na tego maila (po podaniu daty wysłania odnajdywali go w skrzynce), aby był ślad tej rozmowy, oni zapewniali, że zaraz potwierdzą ustalenia w mailu zwrotnym i... na zapewnieniu się oczywiście kończyło.

Co dalej robić? Na maile pozostają głusi, w rozmowach telefonicznych przyznają swoją winę i tak naprawdę tyle. Spóźnij się milisekundę z opłaceniem składki, a rzucą lwom na pożarcie i naliczą takie odsetki, że będziesz jechać na szczawiu do końca miesiąca.

Natomiast żeby sami oddali niesłusznie pobrane pieniądze? Sobie kliencie poczekaj, dajemy właśnie tobie darmową lekcję nauki cierpliwości.

ubezpieczenia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (214)
zarchiwizowany

#75331

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziwna sytuacja sprzed paru chwil. Uszkodziłem w pracy słuchawki, a że w biurze ciężko bez nich to postanowiłem skoczyć do pobliskiego sklepu z nazwą zaczynającą się na "Media" i kończącą na "Markt". Kupiłem najzwyklejsze słuchawki, ruszyłem do kasy, zapłaciłem kartą, poczekałem aż się wyświetli "Zaakceptowano" i poszedłem przed siebie. Dokładniej to zrobiłem krok i jak nie ryknie ktoś za mną

- "PARAGON!!!111ONEONEONE" (naprawdę to było ryknięcie, jakbym coś ukradł).
- nie potrzeba (nigdy nie zbieram paragonów, powiedziałem więc to odruchowo)

Się zaczęło "BIERZE TEN PARAGON PÓŹNIEJ PRZYCHODZĄ Z PRETENSJAMI ŻE CHCĄ ZWRÓCIĆ A JA NIE MOGĘ BO BRAK PARAGONU I ZAWSZE WYCHODZI ŻE TO MOJA WINA [...]" - specjalnie bez znaków przestankowych. To było na jednym wydechu paręnaście sekund zje*ów (inaczej tego nie mogę nazwać) klienta. Zamurowany podszedłem i zaskoczony jedynie wydukałem "może trochę grzeczniej?", wziąłem paragon i się oddaliłem.

Może to nie jest specjalnie piekielne, ale dla mnie było, gdyż pierwszy raz się spotkałem z aż takim potraktowaniem klienta. Normalnie bym pewnie poprosił kierownika, ale zwyczajnie nie miałem już czasu.

PS. Kobieta miała oczywiście rację. Jakby nie działały to miałbym problem, ale można było to normalnie powiedzieć.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (32)

#75004

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia zasłyszana od (ex)szefa.
Był sobie Pan Przedsiębiorca. W pewnym momencie zaczęły się problemy z wypłatami. Dla pracowników to trochę dziwne, bo wiedzieli, że kasa jest, biznes się rozkręca, zamówień coraz więcej.

Nagle szef sprzedał firmę/ogłosił upadłość (już nie pamiętam dokładnie, znać się na tym dobrze nie znam. W każdym razie zostawił ludzi na lodzie).
Komornik nic nie wskórał, bo mimo willi i kilku samochodów nic nie mógł zabrać. Intercyza. Wszystko było własnością żony. Tu historia mogłaby się zakończyć, jednak jak to w miłości bywa...

Pewnego dnia żona wspomnianego Janusza Biznesu poznała kogoś i wyrzuciła męża z domu. On oczywiście skończył z niczym. Bez majątku, za to z wilczym biletem

Karma to samica psa. Całe szczęście.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (253)
zarchiwizowany

#68836

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie zauważyłem podobnej sytuacji na piekielnych, a z którą spotykam się dosyć często. Mianowicie niepisane prawo kierowców - utrzymaj na drodze zawsze maksymalną dozwoloną prędkość. Nawet jak nie ma to najmniejszego sensu.

Jeżdżę codziennie do pracy motocyklem. Szczególnie pragnę podkreślić, że nie żadną zawalidrogą na automatyku. Ot pełnoprawny motorek.
Oto 2 historie obrazujące bardzo często spotykane zachowanie kierowców zarówno w stosunku do mnie jak i do innych uczestników:

1. Wyjeżdżam z Łodzi, zbliżam się do skrzyżowania Aleksandrowską (ważne dla historii - 3 pasy, a przed samym skrzyżowaniem dochodzą 2 - lewo i prawo skręt). Jestem na wysokości zaczynającego się pasa do skrętu w prawo. Czerwone, więc sprzęgło i motocykl siłą pędu zbliża się do sygnalizacji (~60km/h z 70km/h dozwolonych i powoli zwalniam). Nagle w lusterku widzę jegomościa w czymś pokroju Citroen Berlingo (umówmy się - auto nie za dobre do ryzykownych manewrów) praktycznie siedzącego mi na tylnim kole. Wyraźnie zdegustowany, że nie jadę 70km/h aż do ostatnich 10cm przed linią zatrzymania.
Sekundę później chmura czarnego dymu (samochodu to już tam nie było widać :) wjeżdża z impetem na pas do skrętu w prawo, wyprzedza mnie i agresywnie wjeżdża z powrotem na mój pas prawie zaczepiając zderzakiem o moje przednie koło, po czym po 15m musiał z piskiem hamować, żeby nie władować się w tył samochodu stojącego na światłach.
Cóż było robić - zjechałem na oś pasa i cały czas powoli wytracając prędkość, pyrkając na jałowych obrotach przejechałem obok niego i zatrzymałem się daleko przed nim*. Co gość chciał tym osiągnąć?


2. Aleksandrowska (a jakże!), umiarkowany ruch, sytuacja podobna - jestem na lewym pasie, 50m (naprawdę lekki rzut kamieniem!) do skrzyżowania z czerwonym światłem, przede mną jedynie 1 auto na środkowym pasie już stojące.
Wytracam prędkość i znowu widzę w lusterku samochód (tym razem transporter. W/w historie są chyba domeną zawodowych kierowców. Nerwy?) siedzący mi na rzyci. Po sekundzie gość wjeżdża na środkowy pas, równa się ze mną i wywiązuje się dość osobliwy dialog:
- PO PRAWYM PASIE GNOJU [tym mnie - lekko mówiąc - zdenerwował] SIĘ JEDZIE!
- To se jedź. Sam jedziesz po lewym przecież
- ALE LEWY JEST DO SZYBKIEJ JAZDY
- Więc mam piłować silnik na tych kilkunastu metrach po to tylko, żeby z piskiem hamować? Nie ma sensu grzać, bo czerwone jest!
- [coś niezrozumiałego powiedział]
- A WYYYPIE... **

Powiedzcie mi - czy ja tu coś robię źle? Rozumiem zawalidrogi i sam ich nie lubię, ale jaki jest sens dawać w gaz ile fabryka dała po to, aby po chwili ostro hamować?

Może niezbyt piekielne, ale jeżeli się to widzi prawie codziennie? "1.5m wolnego pomiędzy autem przede mną a poprzedzającym! TRZA WYPRZEDZIĆ I SIĘ WCISNĄĆ!". Może pijmy melisę przed każdym kursem - dla zdrowia psychicznego i fizycznego nas wszystkich?

* wiem, wiem. Pomiędzy samochodami, jednak jak jest miejsce to nie jest to manewr w jakikolwiek sposób niebezpieczny, a i wszystkim ułatwiający :)

** ok, mogłem sobie darować, tym bardziej, że sekundę później zapaliło się zielone i po chwili nie było mnie w zasięgu jego wzroku. Jednak tak mnie zirytował, że nie mogłem się powstrzymać.

Łódź kierowcy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (139)

1