Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

misteria

Zamieszcza historie od: 15 lipca 2011 - 14:14
Ostatnio: 28 listopada 2017 - 20:04
  • Historii na głównej: 7 z 12
  • Punktów za historie: 5090
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 27
 

#80844

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo tu piekielnych historii o ciężarnych, więc dodam coś od siebie, tym razem z drugiej strony.

Jestem w 7 miesiącu ciąży i mieszkam w Londynie. Tutaj każda ciężarna dostaje znaczek, który może sobie przypiąć do ubrania, informujący o ciąży. Ułatwia to znacznie sprawę w środkach komunikacji i nie tylko, gdzie nie trzeba prosić i się wykłócać o miejsce siedzące. Założenie jest takie, że ludzie rozumieją i ustępują miejsca nawet jak się nie jest w widocznej ciąży. Ja staram się nie nadużywać przywilejów, ale jeśli faktycznie czuję się źle to przypinam sobie ten znaczek. Niemniej, nigdy na siłę nic nie wymuszam.

Nie wiem jak u innych kobiet, ale dla mnie pierwsze tygodnie były zdecydowanie najgorsze - byłam permanentnie zmęczona, niemal każdy zapach wywoływał u mnie mdłości, nic mi nie smakowało, itd. Któregoś dnia na początku ciąży wracałam do domu z wielką walizką i przysiadłam sobie na przystanku czekając na autobus. Czułam się koszmarnie i było mi ogólnie bardzo niedobrze. Niemniej, nie było po mnie jeszcze w ogóle widać ciąży.

Obok mnie inny pasażer zaczął palić papierosa. Pod wiatami przystanków jest zakaz palenia... Grzecznie poprosiłam o to, aby odszedł parę kroków gdyż jest mi niedobrze. W odpowiedzi postanowił on stanąć 3 kroki ode mnie i dmuchać mi dymem prosto w twarz. Skomentował też fakt, że wcale nie wyglądam na ciężarną więc kupiłam sobie przypinkę i teraz sobie wymyślam.
Niestety, mój żołądek nie wytrzymał i zwymiotowałam prosto na jego nogi...

Inna przygoda. Znowu autobus i znowu walizka.
W każdym autobusie jest półka na bagaże oraz przestrzeń na duże torby i / lub wózki. Niestety przestrzeń bagażowa była zajęta przez wózki. Chciałam wrzucić torbę na półkę, ale niestety była za ciężka żebym ją mogła bezpiecznie podnieść na taką wysokość (walizka na kółkach, więc ciągnąć mogę, ale staram się jej nie dźwigać jak nie muszę). Poprosiłam kierowcę o pomoc, na co on otworzył drzwi autobusu i ją zwyczajnie wyrzucił z kilkoma głupimi komentarzami o pannach lekkich obyczajów i przyzwyczajaniu się do macierzyństwa...

Kolejny autobus. Tym razem jadę tylko z komórką i kluczami do domu. Jest miejsce siedzące więc siadam. W autobusie robi się tłoczno - w większości mężczyźni w wieku 30-50 lat. W pewnym momencie wsiada starsza kobieta - zgięta w pół i o lasce. Ledwie chodzi. Nikt jej nie ustąpi miejsca. Mężczyzna siedzący koło mnie niemal zmusił mnie do ustąpienia jej miejsca, bo ja przecież młoda jestem...
Gwoli wyjaśnienia, sama już wstawałam żeby zrobić jej miejsce, ale samo podejście jest przerażające... Czasami nie dziwię się, że kobiety w ciąży wpychają się na chama, bo nikt z własnej woli im nie zrobi miejsca. Póki co raz mi ustąpiono miejsce w metrze - w dodatku był to na oko piętnastolatek! I raz, w ogóle o to nie prosząc, zostałam przepuszczona przodem do toalety w teatrze.

Poza tym wielokrotnie odmawiano mi dostępu do łazienki (co jest w ogóle niezgodne z prawem w UK, gdzie nawet stacje benzynowe czy restauracje bez łazienek dla klientów mają obowiązek udostępnić toaletę pracowniczą ciężarnym oraz dzieciom do lat 7), odmawiano zwolnienia miejsca w metrze czy autobusie, itd. O pierwszeństwie w kolejce to nawet nie marzę... A uwierzcie mi, są takie dni kiedy przejście 50m do najbliższego spożywczaka jest wyczynem porównywalnym z wejściem na Everest.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (168)

#80836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam,

Dzisiaj moja historia o służbie zdrowia...

Jestem w 7 miesiącu ciąży. Oboje z mężem jesteśmy wniebowzięci, bo o dziecku myśleliśmy już od dawna. Niemniej, ponieważ ja od zawsze miałam problemy z tarczycą i jajnikami, to wiedzieliśmy, że zajście w ciążę naturalnie będzie cudem. Jakoś się udało!
Ważne dla historii jest to, że całe życie miałam bardzo poważne problemy z hormonami, głównie z tarczycą. Skutkiem tego jest też nadwaga, z którą walczę chyba od przedszkola. Pomimo problemów jestem okazem zdrowia i uprawiam kilka sportów, niekiedy z niemałymi sukcesami.

Jakieś 2 miesiące temu poszliśmy na rutynowe badania krwi i skan, żeby zobaczyć, czy z młodym wszystko OK. Okazało się, że młody jest za duży. I to dużo za duży. W szpitalu panika, bo jak on w takim tempie ma rosnąć, to cesarka, i to parę tygodni wcześniej, no bo duży. My oczywiście wzruszamy ramionami - jak duży, to duży, będzie cięcie. Ważne, że zdrowy.
Oprócz tego krew pobrana do badania, czekamy na wyniki. Jak będzie coś nie tak, to na drugi dzień mają dzwonić i wołać na wizytę.

Wczoraj miałam kolejne USG i wizytę u położnej. Młody już wcale nie jest za duży, a wręcz ledwie mieści się w normie. Przez ostatnie 2 miesiące jego rozmiar praktycznie się nie zmienił. Mi się zapala lampka awaryjna. No ale nic, zdarza się (?). Idę do położnej i pytam, jak krew. Ona, że coś tam wróciło na czerwono, ale ona w sumie nie rozumie co oznaczają te wyniki, więc nie dzwoniła. Wyrwałam jej dosłownie myszkę z ręki i sama sprawdzam... Okazało się, że moja tarczyca całkowicie się wyłączyła. Nie pracuje i już. Dla niewtajemniczonych, tarczyca produkuje między innymi hormon wzrostu...
I przez ostatnie 2 miesiące nikt do mnie nie zadzwonił, że jest problem, że potrzebne leki, położna, widząc wszystkie wyniki na czerwono, nie sprawdziła z lekarzem itede... I gdybym sama nie sprawdziła wyników i nie domagała się wizyt u lekarzy specjalistów, to nikt by z tym nic nie zrobił.
Dziś przygód ciąg dalszy...

Ale ciśnienie mi każą mierzyć 5 razy dziennie, codziennie. Bo ciśnienie jest najważniejsze...

PS Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa.
Młody póki co ma się dobrze, choć jest nieco za mały jak na swój wiek. Lekarz rodzinny zalecił stosowne leki i regularne monitorowanie sytuacji, niezależnie od prowadzącego ciążę oddziału położnictwa.
Położna zmieniona, a na moją, już poprzednią, złożona skarga.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (140)

#40243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Traszki o zakupach w perfumerii przypomniała mi podobną przygodę sprzed kilku dni.

Tytułem wstępu powiem tylko, że na co dzień pracuję w biurze i obowiązuje mnie typowy strój biurowy - szpilki, spodnie w kant, białe koszule, itd. Co za tym idzie, z reguły ubieram się w sklepach które oferują głównie taką, biurową garderobę.

Ostatnio moja mama prosiła mnie, żebym jej kupiła konkretną rzecz właśnie w jednym z takich sklepów. Ok, nie ma problemu - wiem jaki fason, kolor, rozmiar, to mogę kupić. A że akurat jechałam do domu (6 godzin za kółkiem), to postanowiłam ubrać się wygodnie na podróż - spodnie dresowa, ciepła bluza i adidasy. I w takim właśnie stroju weszłam do mojego ulubionego sklepu odzieżowego po bluzkę dla mamy.

Od samego początku śledziła mnie ochrona - dosłownie 2 osoby śledziły każdy mój krok. Dodatkowo, jedna z ekspedientek układała ubrania akurat tam, gdzie ja przeglądałam wieszaki. W końcu zapytałam o tą konkretną bluzkę - w odpowiedzi usłyszałam, że tutaj nie ma nic dla mnie.
Delikatnie rzecz biorąc, szlag mnie trafił. Sama znalazłam to czego szukałam.

Przy kasie podałam kartę stałego klienta - a na niej ilość punktów sugerująca, że w ciągu ostatnich 6 miesięcy wydałam w tym sklepie kilka tysięcy złotych. Mina pani na kasie - bezcenna.

Dodatkowo, tydzień później weszłam do tego samego sklepu w poszukiwaniu jakiejś sukienki. Tym razem jednak weszłam prosto z biura, więc w "normalnych" ubraniach. Uwierzcie mi, 3 osoby mi nadskakiwały w czasie całej wizyty w sklepie!

I niech mi ktoś powie, że nie ocenia się książki po okładce :)

Markowy Sklep z Wzorową Obsługą

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 845 (953)
zarchiwizowany

#39187

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiejsza historia wcale nie jest piekielna, a wręcz przeciwnie. Niemniej, jest dość zabawna, więc ją zamieszczam do poczytania :)

Jak co miesiąc dopadła mnie "kobieca" dolegliwość. Z reguły absolutnie mi to nie przeszkadza w życiu codziennym, choć kiedy miałam lat naście to bywało i tak, że lądowałam w szpitalu z kroplówką wbitą w jedną rękę, a świeżą krwią z drugą. Wiem więc mniej więcej kiedy zaczyna się robi źle i nieciekawie, kiedy wystarczy ibupromik a kiedy szukać lekarza...

No i niestety ostatnio obudził mnie potworny ból brzucha. Z łóżka nie byłam w stanie wstać, tabletki połknąć też nie. O zjedzeniu czegokolwiek mowy nie było... normalnie czasy licealne vol.2. No ale nic to, przeleżałam trochę, sąsiadka podała mi coś przeciwbólowego w płynie, koło 15 udało się stanąć na łapy. No i decyzja - jadę do przychodni po zastrzyk, bo do rana oszaleję z bólu.
Wdrapałam się na 2 piętro i człapię do rejestracji. Panie z gatunku - jakim prawem przeszkadzasz mi w układaniu pasjansa... próby dodzwonienia się na rejestracje oczywiście przynosza wiadome efekty (słuchawka od telefonu leży na biurku, więc sygnał ciągle zajęty), itd. O tej porze też i ciężko o lekarza, a nocne dyżury zaczynają się dopiero za kilka godzin. No ale nic, podchodzę i tłumaczę o co chodzi.

takiego poruszenia to ja nie widziałam nigdy! Od razu panie zaprowadziły mnie do zabiegowego, podtrzymując z obu stron. Pielęgniarka przybiegła w podskokach żeby zastrzyk dać. Pani doktor też się znalazła, i już do zabiegówki wpadła (a nie do gabinetu jak to zwykle bywa) z kartą i zadała tylko pytanie, czy jestem uczulona na ketonal. Dokładnie w sekundzie kiedy zaprzeczyłam, dostałam zastrzyk po którym panie kazały mi się położyć i odpocząć. I jeszcze zrobiły mi herbatkę i razem przez pół godziny gadałyśmy o różnych babskich dolegliwościach... normalnie brakowało tylko serniczka i brazylijskiej telenoweli :)

Niech żyje solidarność jajników :) Szkoda tylko, że na co dzień panie w rejestracji nie są tak uczynne i pomocne...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (235)
zarchiwizowany

#37165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bardzo stara, bo jeszcze z przedszkola :)

W grupie 6-latków mieliśmy piekielną wychowawczynię. Oczywiście wszystkie dzieci się jej bały, a jako że moja mama w tym czasie także pracowała w przedszkolu, to sama często jeździłam z nią do jej pracy niż chodziłam do swojego przedszkola. Niemniej, historii z piekielna wychowawczynią nazbierało się sporo:

1. Leżakowanie. Niestety, nie wszystkie dzieci w tym wieku były przyzwyczajone do spania w ciągu dnia. Piekielna miała na to sposób - wszystkie dzieci które nie spały, były bite drewnianą laską (ja obrywałam praktycznie za każdym razem)

2. Czasami zdarzało się, że któreś dziecko przyniosło własną zabawkę do przedszkola. Wiadomo - ulubiony pluszak czy lalka są w tym wieku niemal najlepszym przyjacielem. I tutaj włącza się piekielna - często zabierała nam nasze własne zabawki i dawała własnym dzieciom. Zdarzało się też, że przyprowadzała swoją córkę a ta zwyczajnie nam te zabawki psuła.

3. Jedzenie. Zawsze trzeba było zjeść wszystko co było na obiad, bez względu na to czy to się lubi czy nie, albo czy dziecko ma alergię. Kilkakrotnie zdarzyło się, że jak któreś dziecko zwymiotowało wprost na talerz, to kazała mu zjeść własne wymiociny.

4. Najgorsze jednak co robiła pani piekielna to harmonogram łazienkowy. Były ustalone godziny kiedy mogliśmy pójść do toalety, bodajże 2 razy dziennie. Jak dziecko chciało wyjść w tak zwanym międzyczasie, to było bite. Jeśli z kolei ktoś się zsikał w spodnie, to nie pozwalała się przebrać lecz stawiała te obsikane dzieciaki do kąta żeby wszyscy się z nich śmiali. Mało tego - takie trzymanie moczu przez cały dzień prowadziło do problemów zdrowotnych. Ja sama miałam częste zapalenia pęcherza i nie tylko...

Takich sytuacji było znacznie znacznie więcej, ale te chyba najbardziej utkwiły mi w pamięci.
My oczywiście strasznie się baliśmy Pani, więc nikt nawet się nie skarżył w domu. Moja mama zawsze pytała co się dzieje i dlaczego nie chcę iść do przedszkola, ale nigdy nie powiedziałam prawdy.

Dla pocieszenia powiem tylko, że pani Piekielna już nie pracuje. Któregoś dnia moja mama przyszła po mnie wcześniej, jeszcze w czasie leżakowania. Nasza wychowawczyni siedziała sobie w pokoju dla pracowników, a nie z nami, co już wydało podejrzane. Potem z kolei jeden z moich kolegów zapytał, czy może pójść do łazienki. Oczywiście moja mama się zgodziła. Zaraz potem cała grupa się poderwała i też błagała o wyjście do łazienki. Moja mama oczywiście puściła wszystkich, zostając tym samym ciocią całego przedszkola :)
Jak zrobiło się głośno na korytarzu, wybiegła Piekielna i zaczęła się drzeć na dzieci i bić przypadkowych milusińskich. Nie muszę chyba mówić, że 5 sekund później sprawa wylądowała u dyrektorki, w kuratorium i na policji...

Do dzisiaj nie rozumiem, jak ktoś taki w ogóle pracował z dziećmi i jakim cudem ta akurat osoba pracowała tam tak długo...

przedszkole

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (225)
zarchiwizowany

#36799

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z tych zabawnych, szczególnie z perspektywy czasu...

Tytułem wstępu - uwielbiam zwierzaki, szczególnie psy. Całe życie wychowywałam się z psem i teraz też moja mama posiada cudowną sunię rasy kundel, którą kocham nad życie.
Niestety, jednocześnie panicznie się ich boję. Kiedyś zostałam bardzo dotkliwie pogryziona, wiec jak mam psa przed sobą i się sobie "przedstawimy" to jest ok. Nie boję się psiaka, nawet jeśli jest to bestia wielkości niedźwiedzia grizzly. Jeśli jednak jakiś czworonóg zachodzi mnie od tyłu, to wpadam w panikę i absolutnie paraliżuje mnie strach. Niestety, jest to silniejsze ode mnie i naprawdę nie mogę się ruszyć jednocześnie piszcząc i płacząc ze strachu.

Historia właściwa :)
Któregoś dnia wracałam sobie do domu, delektując się urokami miasta, świeżym zapachem samochodowych spalin, naturalną szarością zabudowań. Dzień jak co dzień :)
Wtem, nie wiem skąd, za mną pojawił się psiak. Nie wiem co to było, ale niewiele większe od mojej szczurzycy. Jakiś potwór morderca rasy York... lub coś koło tego. Niestety, psiak zaczął się wydzierać wniebogłosy i zaszedł mnie od tyłu. Ja zaczęłam piszczeć i dosłownie zalałam się łzami. Nie wiem jak, ale jakoś tego psa kopnęłam, po czym osunęłam się na ziemię i nie mogłam się ruszyć.
Właściciel tego psa stał niedaleko i przez cały ten czas śmiał się ze mnie i stosownie komentował całą sytuację - że kretynka, że takiego małego psa się boi, itd. W międzyczasie pies zaczął mnie szczypać zębami, a ja darłam się głośniej, jednocześnie nie mogąc się ruszyć.

Dopiero po kilkunastu minutach podeszła do mnie jakaś starsza kobieta, odgoniła psa, właściciela postawiła do pionu i przesiedziała ze mną prawie pół godziny dopóki nie byłam w stanie się ruszyć.

Wiem, że ta sytuacja musiała wyglądać co najmniej śmiesznie :) ba, sama się z tego śmieje :) bo taka duża dziewczynka, a boi się takiego małego pieska :)

I tutaj mały apel do właścicieli psów. Wiem, że wszystkie czworonogi są kochane i cudowne, i jako odpowiedzialni opiekunowie nie puszczacie luzem tych psiaków, które mogą stanowić zagrożenie. Ale, niestety, niektórzy mogą się zwyczajnie bać lub mieć uraz z dzieciństwa. Nie śmiejcie się wówczas z takich ludzi, a zareagujcie w miarę szybko.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (159)
zarchiwizowany

#36615

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak to nie warto kierować się stereotypami...

Jakiś czas temu wracałam sobie radośnie autobusem z IKEI do centrum Warszawy. Wiadomo - przy IKEI przystanek początkowy, sporo miejsc siedzących. Po drodze jednak wsiadało sporo osób. I w ten oto sposób po zaledwie kilku przystankach ciężko byłoby szpilkę wcisnąć.
Umiejscowiłam się w książka na tym śmiesznym kółku na środku autobusu (w "harmonijce), wyjęłam książkę i próbowałam czytać.
W tyle autobusu ulokowało się trzech takich, co to nie chciałabym spotkać ani jednego w nocy na ulicy... a dwóch pewnie nawet i w dzień. Typowe "dresy", piękna i czysta łacina podwórkowa. Zapewne znacie ten typ.

No ale nic, chłopaki nikomu nie wadzą, grzecznie z sobą rozmawiają i jakby tak wyrzucił 4 słowa na każde 5, to pewnie nawet miałoby sens to o czym mówili (przepraszam, nie podsłuchiwałam... po prostu nie dało się nie słyszeć)

Ale zostawmy chłopaków w spokoju. W połowie trasy wsiadła do autobusu dziewczyna w zaawansowanej ciąży. Środek lata, gorąco, widać że jej ciężko i ledwie stoi. DO tego siaty z zakupami... Oczywiście, nikt jej miejsca nie ustąpi. Wsparła się na barierce koło mnie i jedziemy pomału do centrum.

I tutaj do akcji wkraczają nasi chłopcy. Zauważyli jakieś dwie gimnazjalistki (tak myślę... choć może to jeszcze podstawówka była?) oczywiście wygodnie rozwalone na siedzeniach. Podeszli do nich grzecznie i zaczęli rozmowę (cytaty nie są dosłowne, ale oddają tamtą sytuację):
[Ch]łopcy: Przepraszamy bardzo, ale czy któraś z Pań mogłaby ustąpić miejsca tamtej Pani w ciąży?
[D]ziewczyny: No co ty, ch***, zbawca się znalazł! Jak się chciało bzykać, to niech teraz se radzi...
[Ch] My jednak nalegamy. Panie są młode, sprawne - mogą chwilkę postać.
[D] A spier***
[Ch] (tutaj skończył się uprzejmy ton) piiiiiiip piiiiiiiiip pip wyp********** z tego miejsca! Kiedyś same będziecie w takiej sytuacji i będziecie błagać o krzesło!

i w ten sposób przez kolejne 2 przystanki. W międzyczasie ciężarna zaczepia jednego z chłopaków, że ok, że nie muszą się nią przejmować itd. I w tej chwili jeden z nich dosłownie podniósł za ramiona jedną z tych gimnazjalistek i przestawił obok! Oczywiście pisk jaki temu towarzyszył można porównać jedynie do zarzynanej świni, ale jakoś żaden z pasażerów nie interweniował. Pozostali dwaj wzięli ciężarną pod rękę i odprowadzili na wolne miejsce. Zajęli się również jej bagażami.

Mało tego, jak dojechała na swój przystanek i okazało się, że niedaleko mieszka, to wysiedli z nią i pomogli zanieść torby pod dom! Naprawdę, nie warto kierować się stereotypami ;)

Komunikacja miejska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (290)

#35526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo tu ostatnio historii pogrzebowych, więc dorzucę o swoją. Szczerze, to nie wiem kto w całej tej sytuacji jest bardziej piekielny... ja na pewno, ale oceńcie sami :)

Przez wiele lat moi rodzice nie mieszkali razem - bywa. Praca, obowiązki, wyjazdy, itd... Jednak w końcu udało się, tato wprowadza się już na stałe. No i tak rodzinka żyje sobie radośnie i szczęśliwie, rodzice przeżywają drugą młodość... normalnie cud miód i orzeszki. Nadszedł listopad i zaczęło się planowanie Świąt.
I tutaj wkracza do akcji "kochana" babcia (matka mojej mamy) która dzwoni do mojej mamy i zaprasza ją na święta, z komentarzem, że może przyjść sama albo ze mną, ale Andrzeja ma nie przyprowadzać. Po tych słowach rodzicielka w płacz, ja i ojciec furia i rządzą mordu w oczach. No ale nic, sprawę się zignorowało, święta spędzimy sami, a do babci się nie odzywamy.

Niestety, 2 tygodnie przed Bożym Narodzeniem tata zmarł. Tragedia o tyle większa, że rodzice jeszcze nawet nie zdążyli się pokłócić odkąd zaczęli znowu widywać się codziennie, a nie raz na x miesięcy. Ale, niestety, takie jest życie i trzeba wziąć się w garść. Jakoś udało się mi i mamie wszystko pozałatwiać...
Przyszło do pogrzebu, a moja babcia w pierwszym rzędzie w kaplicy, w pierwszym rzędzie pod ołtarzem w kościele i najgłośniej płacze i psalmy śpiewa. Wszystkim też opowiada jaki to wspaniały kochający mąż, ojciec, zięć i nie wiem co tam jeszcze. Na świętego go i to już teraz dziś koniecznie!
Ja tego nie wytrzymałam i najpierw delikatnie chciałam ją wyprosić z kościoła (tym bardziej że widzę jak mamie jest przykro). Babcia nie reaguje tylko jeszcze lamentuje że wyrodna wnuczka. I tutaj nie wytrzymałam - dosłownie złapałam ją za płaszcz i wyrzuciłam z kościoła. Uwierzcie mi - ale cała rodzina i ksiądz odetchnęli z ulgą.

Ja wiem, że ona nigdy nie dogadywała się ze swoim zięciem. Ale jak można jednego dnia nie zaprosić własnej rodziny na święta, a drugiego zgrywać taką kochającą teściową?

PS. Jeszcze do marca mi wypominała, że od tego siedzenia w kościele na pogrzebie przeziębiła sobie nerki. I oczywiście to była zemsta zmarłego oraz fakt, że to ja rzuciłam na nią taki urok...

"kochana" rodzinka

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (687)
zarchiwizowany

#27422

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałam gorąco podziękować drogowcom, którzy w sobotnie południe łatali dziury w zamkniętej, osiedlowej uliczce przy starym mieście... szkoda tylko, ze asfalt zamiast wylewać na dziury w drodze, wylewali na wszystkie zaparkowane w okolicy samochody...

P.S. Czy wiece może jak i czym zmyć asfalt w karoserii i szyb w samochodzie?

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (185)

#18426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia rodem z komedii Barei...

Kilka dni temu spotkała mnie nieprzyjemna sytuacja, a mianowicie otrzymałam wymówienie z pracy. No cóż, zdarza się... natomiast powód tego zwolnienia jest... hhmm... sami oceńcie :)

Pracowałam w dużej firmie przetwórstwa spożywczego z polskimi korzeniami i długą tradycją w dziale marketingu i razem z inną firmą miałam przeprowadzić wspólną akcję promocyjną. Standardowa procedura :) Firma, z którą miałam zorganizować tą akcję, zatrudnia w Polsce jedną osobę. Piszę więc i dzwonię do pana Macieja (imię prawdziwe). Niestety, telefon ciągle milczy, a maile pozostają bez odpowiedzi. I tak przez 3 tygodnie.

W końcu mój przełożony się zdenerwował, stwierdził że jestem nieudolna i mnie zwolnił.

Finał historii miał miejsce wczoraj. Otrzymałam informację od firmy, w której pracował pan Maciej, że zmarł on miesiąc temu na zawał serca i że dopóki nie zostanie zatrudniona nowa osoba na jego miejsce, nie ma możliwości podejmowania współpracy na szczeblu lokalnym...

Podsumowując - straciłam pracę, bo nie umiałam się skontaktować z nieboszczykiem :D

stara dobra polska komuna

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 759 (859)