Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

natasza

Zamieszcza historie od: 8 kwietnia 2015 - 3:33
Ostatnio: 9 grudnia 2016 - 21:53
  • Historii na głównej: 4 z 7
  • Punktów za historie: 2584
  • Komentarzy: 60
  • Punktów za komentarze: 528
 
zarchiwizowany

#67307

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni wstecz. Jadę w terenie zabudowanym, trochę za szybko (ok. 65 km/h). No i bach, samotny Pan Policjant zaczajony w zaroślach z suszarką macha do mnie.

Cóż, standardowa wymiana uprzejmości, Pan Policjant prosi o prawo jazdy, dowód osobisty i dokumenty pojazdu (wiem, że dowód nie jest potrzebny przy kontroli drogowej, ale nie każdy policjant wie o tym a mi niespecjalnie chciało się wdawać w dyskusje, więc grzecznie podałam komplet dokumentów).

I tu istotny jest fakt, że bardzo lubię modyfikować swój wygląd, co czynię na przykład poprzez noszenie kolorowych soczewek. Mój naturalny kolor tęczówki to szary, tego dnia akurat miałam na sobie soczewki w pięknym odcieniu turkusu.

Pan Policjant uważnie studiuje moje dokumenty co chwilę spoglądając na mnie. Intensywnie myśli.

W tym momencie przychodzi mi do głowy, że to może mój kolor oczu go tak zastanawia i śpieszę z wyjaśnieniem, że noszę soczewki.

Pan Policjant rzecze na to: "A jaką mam mieć pewność, że nie posługuje się Pani dokumentem innej osoby?".

Próba uświadomienia go, że za pomocą soczewek można zmienić kolor oczu nie powiodła się. Uprzedzając pytania: nie mogłam ich zdjąć. Oczyma wyobraźni już widziałam jak zabiera mnie na komisariat i aresztuje za posiadanie nielegalnych akcesoriów. :)

Sytuację uratował jego kolega (z patrolu), który zmaterializował się na wezwanie Pana Policjanta i wyjaśnił mu, że takie cuda są możliwe.

policja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (223)
zarchiwizowany

#66992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O karmieniu maluchów w miejscach publicznych... trochę inaczej ;-)

Chociaż jestem mamą pokaźnej gromadki, nigdy nie byłam wojującą matką polką.

Ostatnio wybrałam się do galerii handlowej na małe zakupy. No i pech - maluch zrobił się głodny i musiałam zrobić to czego bardzo nie lubię robić w miejscach publicznych. Znalazłam ustronne miejsce z dala od kawiarni i restauracji, odwróciłam się tyłem i zaczęłam karmić. Żeby nikogo nie urazić nakryłam się jeszcze apaszką.

Niestety moje zajęcie nie umknęło uwadze dwóm z trzech osób, które mnie mijały. O ile nie przejęłam się za bardzo faktem, że dwie studentki były zniesmaczone tym, że zasłonięta karmie dziecko to trochę szkoda, że ludzie popadają ze skrajności w skrajność.

Chyba, że nadeszła moda na hejtowanie karmiących matek.

Raz podnoszone są hasła, że kobiety powinny karmić maluchy ubrane jak chcą i gdzie chcą (czyt. z gołym cycem w restauracji) a innym razem, że najlepiej, żeby schowały się w toalecie lub karmiły dziecko na przewijaku.

Najlepsze rozwiązanie to złoty środek :)

galeria

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (113)

#66230

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie każdy z Was słyszał o Szlachetnej Paczce. Idea oczywiście szczytna, ale sama go nigdy nie wesprę. Oczywiście wiem, że zawsze z takich programów skorzystają osoby, którym pomoc się nie należy - wolę pomagać na własną rękę.

Przez pewien czas wynajmowałam mieszkanie na jednym z pięknych warszawskich osiedli. Mieszkało się wspaniale. Do czasu, gdy do mieszkania "nade mną" wprowadziła się dysfunkcyjna rodzinka sztuk pięć - rodzice i dorośli synowie. Nikt z rodzinki nie pracował, na alkohol i papierosy pieniądze były, na dwa terenowe auta (stare, ale nie takie tanie) też.

W tygodniu zdarzały się wyzwiska i krzyki, ale można to było jakoś przeboleć - przyzwyczaiłam się. W piątkowy wieczór zaczynało się prawdziwe piekło - po piwku lub/i innych specyfikach bracia szukali sobie rozrywki. Załatwianie się na klatce było na porządku dziennym. Później do weekendowych atrakcji doszło rozbijanie pięścią szyb na klatce. Płaciliśmy za to wszyscy, więc mieszkańcy buntowali się. Znalazł się świadek. Miał ogromne szczęście, że straż pożarna przybyła bardzo szybko, gdy w pewną letnią sobotę w płomieniach stanęły drzwi do jego mieszkania. Jak się dowiedziałam od sąsiada sprawców nie wykryto.

Bałam się wracać późnym wieczorem, bo oni siedzieli na klatce. Zanim się wyprowadziłam zdążyłam jeszcze zobaczyć jak odbierali z samochodu Szlachetną Paczkę.

A w naszym kraju jest tylu naprawdę potrzebujących ludzi...

Szlachetna Paczka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 470 (518)
zarchiwizowany

#65865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o ambicji rodziców, która uczyniła piekielnym życie dziecka. Ku przestrodze i za zgodą głównej bohaterki. Dlatego, że wiele osób uważa, że żeby wychować szczęśliwe dziecko potrzebne są pieniądze.

Anię poznałam w przedszkolu - kilka dni przed rozpoczęciem roku, wprowadziła się z rodzicami do pięknego domu na mojej ulicy. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Byłyśmy takimi "panienkami z dobrych domów" - grzeczne, schludne, w szkole same piątki, a popołudniami lekcje baletu i gry na fortepianie. Poszłyśmy do szkoły średniej (oczywiście razem i oczywiście "elytarnej", bo nasi rodzice tak sobie wymarzyli) i wtedy nastąpił przełom.

Przeżywałam okres buntu, nasze relacje bardzo się rozluźniły (bo jak Ani - przyszłej prawniczce pozwolić na kontakty z taką nieodpowiedzialną dziewczyną?). Ja spędzałam czas z przyjaciółmi, zaczęły się miłości i imprezy, Ania się uczyła. Ledwo skończyłam szkołę i nasze drogi rozeszły się ostatecznie. Nie widywałam Ani przy jej domu ani w innych miejscach, w których czas powinna spędzać osoba w naszym wieku. Po prostu znikła.

Wiedziałam tylko, że dostała się na wymarzone studia (wymarzone, ale przez jej rodziców). Ja natomiast na przemian studiowałam i rzucałam kolejne studia. W międzyczasie wyprowadziłam się z domu i wieku 20 lat zaszłam w ciążę. Założyłam swój mały biznesik i... byłam szczęśliwa. Ania skończyła studia, po których odbył się huczny ślub z jej księciem z bajki.

Tutaj kończy się piękna opowieść, bo spotkałam Anię niedawno. Teraz już wiem, co znaczy "wrak człowieka". Wiem, jak wygląda osoba tresowana do bycia wspaniałą prawniczką, żoną i matką, ale nie do bycia sobą.

Wspaniałomyślni rodzice stwierdzili, że córka nie może zmarnować szansy zostania świetną prawniczką, więc trzymali ją w domu, żeby "doskonaliła się". Znaleźli też męża - wyobrażacie sobie XXI wiek i aranżowane małżeństwa? Ja sobie tego nie wyobrażałam, ale to się dzieje - to walka o wielkie pieniądze i koneksje.

I tak rodzina zadecydowała za nią - Ania miała więc być świetna prawniczką, ale też wspaniałą panią domu i przykładną żoną.

Jak nietrudno zgadnąć, nie wytrzymała tego wszystkiego i odeszła - od męża i od rodziców (bo ci nie chcą jej znać). Wychodzi na prostą.

Nie ubiera już butów na wysokich obcasach, bo od 15 roku życia w domu musiała chodzić tylko w szpilkach - elegancko, jak mawiała jej mama.

Jeśli ktoś zapyta, dlaczego sama na to pozwoliła: tylko tak mogła "zasłużyć na miłość" rodziców. "Miłość", przez którą całe życie była nieszczęśliwa. Dziś z tego powoli wychodzi. Jest sama - nie ma ani przyjaciół (poza mną) ani rodziny (małżeństwo jej rodziców się rozpadło) - w końcu znany prawnik i prezenterka telewizyjna nie przyznaliby się do takiej porażki.

Gdy rodzice urządzają swoim dzieciom takie piekło, nie powinno być to nazywane troską o dobre wykształcenie, czy przyszłość. Posiadanie pieniędzy, to nie gwarancja wychowania szczęśliwego człowieka - pamiętajcie o tym, drodzy rodzice.

dom

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (365)

#65735

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja poprzednia historia (i komentarze użytkowników piekielnych) skłoniła mnie do refleksji nad tym, jak postrzegana jest w naszym kraju wielodzietność.

Jako mama piątki dzieci (niedługo szóste przyjdzie na świat) często spotykam się z niezbyt kulturalnymi wypowiedziami związanymi z moją rodziną.

Wszystkim dookoła, nawet części mojej rodziny wydaje się, że żyje na koszt podatników, że dzieci chodzą zaniedbane, że się nimi nie zajmuje (bo jak można się zająć piątką dzieci?).

Usłyszałam nawet, że mając czwórkę dzieci nie powinnam adoptować dziecka zmarłej tragicznie siostry, bo to "patologia tyle dzieciarów mieć".

Czasami wybieramy się na zakupy z wszystkimi dziećmi. I chociaż mi jest obojętne zdanie innych ludzi to przykro mi, że moje dzieci muszą słuchać z ust obcych osób, że skoro narobiliśmy sobie dzieciaków to się teraz musimy męczyć.

Może takie zachowanie nie jest piekielne, ale na pewno jest... żenujące. W kraju, w którym za kilkadziesiąt lat nie będzie miał kto pracować na emerytów.

P.S. Wraz z mężem prowadzimy własne firmy i absolutnie nie żyjemy na koszt państwa.

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (786)

#65725

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poszukiwania niani.

Jako, że mam szczęście być mamą całkiem pokaźnej gromadki dzieci, nie mam możliwości obejścia się bez niani.

Kilka lat temu, będąc mamą trójki dzieci: 7-latka, 4-latka i 2-latka (kolejny maluch był w drodze), stwierdziłam, że pomoc rodziny nie wystarczy. Rozpoczęły się więc szeroko zakrojone poszukiwania.

Jakieś 40% osób chętnych nie miało do czynienia z dziećmi (nie ma własnych/w najbliższej rodzinie, nie miało wykształcenia ani doświadczenia).

Około 30% to najczęściej starsze panie (najstarsza kandydatka miała 81 lat!), które zajmowały się wnukami i stwierdziły, że dodatkowa trójka dzieci to żadne wyzwanie.

Oto najciekawsze przypadki:

Niania nr 1:

Miła, młoda dziewczyna - dzieciaki bardzo ją polubiły. Niestety, do jej obowiązków należało także odrabianie lekcji z najstarszym synkiem. Była oburzona, że nie pozwalam na to, żeby robiła zadania za dziecko (przecież prościej samemu zrobić niż wytłumaczyć). Po 2 miesiącach wydało się, że zastraszała dziecko i sama robiła zadania w 20 minut (z dzieckiem zajęło to ok. 2 godzin).

Niania nr 2:

Pani w średnim wieku - pracowała bardzo krótko. Po ok. dwóch miesiącach pracy przeryła (dosłownie) wszystkie szafy w moim domu i była obrażona, że zwróciłam jej uwagę. Jak się okazało, tego dnia nawet makijaż zrobiła sobie moimi kosmetykami. :-)

Niania nr 3:

Studentka pedagogiki z dobrej uczelni. Do jej obowiązków należało robienie zakupów i przygotowanie posiłków. Dbam o to, żeby dzieciaki dobrze się odżywiały, więc prosiłam ją o kupowanie w pewnych sklepach dobrych jakościowo produktów. Jakież było zdziwienie mojego partnera, gdy spotkał nianię z naszymi maluchami w znanej sieci hamburgerowo-frytkowej. Raz się może zdarzyć, daliśmy jej szansę. Moja córeczka po miesiącu zupełnie przypadkiem wygadała się z "wielkiej tajemnicy" - zdrowe i pożywne posiłki serwowane były głównie w fast foodach, ewentualnie tzw. dania gotowe kupowane w sklepie z czerwonym owadem. Znalazłam paragon na świeży rosół express w butelce.

Nieudanych niań było dużo, później trafiłam na wspaniałą opiekunkę, która pomaga mi przy dzieciach do dziś.

niania

Skomentuj (119) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (570)

#65700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę firmę zajmującą się głównie importem i sprzedażą biżuterii z tzw. "wyższej półki".

Temat dość kontrowersyjny.

Chcąc nieco odciążyć personel, postanowiłam zatrudnić nowego pracownika. Ot tak do drobnej dokumentacji i obsługi jednego działu w sklepie internetowym - praca prosta i przyjemna.
Warunki - jak mniemam - były do zaakceptowania: umowa o pracę, 2000 zł netto + premie i dodatki, płatne szkolenia i kursy, 5-6 godzin dziennie oraz służbowy laptop i telefon. Zainteresowanie było bardzo duże.

Wybrałam Oliwię. Dziewczyna jeszcze studiowała, więc ustalono jej taki grafik, aby bez problemu mogła łączyć pracę ze studiami. Dostała także półroczny abonament na komunikację miejską.

2 dni po odebraniu pierwszej wypłaty poprosiła mnie o zaliczkę, którą otrzymała.
Następnego dnia nie pojawiła się w pracy, nie odbierała telefonu. Powód nieobecności dane nam było poznać nazajutrz - Oliwka była w 4 miesiącu ciąży i postanowiła przejść w tryb "chorobowy".

pracownicy

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 538 (614)

1