Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

obserwator

Zamieszcza historie od: 7 marca 2011 - 19:46
Ostatnio: 19 czerwca 2022 - 22:57
Gadu-gadu: 237757
O sobie:

Ulubiony cytat: "Musieć oglądać to przedstawienie jest niczym rodzaj tortury" (wypowiedzi pewnych postaci-krytyków)

  • Historii na głównej: 11 z 14
  • Punktów za historie: 2919
  • Komentarzy: 2324
  • Punktów za komentarze: 6779
 

#76626

przez ~zielona858 ·
| Do ulubionych
Myślałam, że dzielę pokój z osobą dorosłą.
Okazało się, że jednak było inaczej.

Ale zacznijmy od początku.
Mam już 20 lat na karku, więc przyszła pora opuścić rodzinne gniazdko i udać się na studia. Wobec tego szukałam taniego lokum(ze względu na finanse rodziny i niemożliwość podjęcia pracy przez studia-tryb zaoczny praktycznie nie istnieje). Znalazłam więc ogłoszenie o szukaniu współlokatorki do pokoju. Lokalizacja świetna, cena również, więc zdecydowałam się wprowadzić. Moją lokatorką była studentka teologii- dajmy na to Teresa.

Początkowo Teresa była dla mnie bardzo miła. A to spytała się czy wstawić również moje pranie, a to podzieliła się obiadem. Ja za to często dzieliłam się z nią wypiekami, czy innymi rarytasami, przywiezionymi z domu (na stancji nie było piekarnika, więc ciasto to był raj!). Żyłyśmy dobrze, dopóki przy sprzątaniu nie wypadły mi z półki tabletki antykoncepcyjne.

Teresa powiedziała, że to nie po bożemu i że muszę iść się z tego wyspowiadać, bo inaczej nie przyjmą mnie do nieba. Potem znalazła jakieś publikacje, które dowodziły, że tabletki niszczą kobiecy organizm (źródła to głównie strony katolickie) - twierdziła, że się martwi o moją przyszłość.
Próbowałam jej wyjaśnić, że te tabletki to lek na torbiele (podczas jednej z wizyt zauważono, że taki mi się tworzy, ale zdecydowano się zastosować próbę leczenia, a nie od razu operacji) i straszne wręcz okresy.

Po świętach wracam na stancję. Kończę brać tabletki, mija przerwa. Przychodzi pora na "cukierka". No i szukam, szukam i nie mogę znaleźć ani opakowania, ani listków. W domu miałam jeden listek w zapasie, reszta na stancji, bo do domu bardzo mało kiedy wpadam.

Co się okazało?

Tereska w trosce o mnie wyrzuciła wszystkie 4 opakowania, które miałam w szafce. Spuściła w toalecie prawie 200 zł.
Ja zostałam bez tabletek, recepty i swojego ginekologa. Do domu wrócić nie mogę przez studia, a każdy dzień opóźnienia powoduje to, że cała kuracja będzie musiała zajść od nowa.

Co najgorsze Tesesa nie widzi nic złego w swoim zachowaniu, bo te leki to moja fanaberia.

Szukam nowego pokoju.

teresa tabletki

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (420)

#49843

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie tylko Polska to kraj absurdów!

W Irlandii (gdzie mieszkam) w wyniku referendum, zmieniono zapis w konstytucji odnośnie praw dzieci. Generalnie daje to państwu prawo do błyskawicznej ingerencji w sprawy rodzin, które uzna za patologiczne lub niezdolne do wychowywania dzieci. Brzmi ładnie... w teorii.

W praktyce:

Jestem matką prawie dwuletniego szkraba. W wyniku pewnych okoliczności, jesteśmy z młodym sami, ale dajemy sobie radę. Pracuję w pełnym wymiarze, państwo trochę dorzuci (dla wtajemniczonych; nie są to już ogromne kwoty, jak kilka lat temu), stać mnie na wynajem domu, utrzymanie auta, opłacenie wszystkich rachunków i wakacje raz w roku. Tak dla zarysowania sytuacji.

W poniedziałek zajrzała do mnie sąsiadka, akurat w czasie śniadania. Młody wsuwał płatki, ja zupkę chińską - wiem, że niezdrowe, ale czasem lubię. Sąsiadka napiła się kawki, pogadałyśmy i poszła.

Wczoraj, godzina 9 rano z groszami, słyszę dzwonek. Za drzwiami dwóch inspektorów z opieki społecznej, dwóch przedstawicieli gardy (policji) i jeszcze jakiś psycholog. Tekst, że mam spakować dziecko na kilka dni, bo oni je zabierają do ośrodka wychowawczego czy innego domu dziecka. Swojej reakcji chyba nie muszę opisywać, powiem tylko, że całe osiedle miało niezłe przedstawienie.

Nie wiem jakim cudem, ale przy pomocy mojego 'bokserowatego' psa, udało mi się powstrzymać ich przed wejściem do środka (tak doszło do przepychanek, pies szczekał i warczał). Wyszłam z nimi na zewnątrz, zamknęłam drzwi na klucz i powiedziałam, że ich nie wpuszczę, mimo nakazów, dopóki nie wyjaśnimy wszystkiego.

Okazało się, że moja kochana sąsiadka doniosła na mnie, że nie potrafię się zajmować synem, nie stać mnie na to, bo jem zupki chińskie i słyszy przez ścianę jak krzyczę na dziecko.
Po opanowaniu chęci mordu sąsiadki, udało mi się przeprowadzić w miarę spokojną rozmowę z inspektorem, który w końcu przyznał, że zadziałali być może zbyt pochopnie i że najpierw sprawę wyjaśnią.

Przeprowadzili inspekcję domu, moich finansów, skontaktowali się z moim pracodawcą, znajomymi, lekarzem rodzinnym i pozostałymi sąsiadami. Zlecili badania lekarskie i psychologiczne, aby stwierdzić czy zajmuję się synem prawidłowo. Decyzja ma być podjęta w ciągu 10 dni, młody jest ze mną. Inspektor stwierdził, że póki co nie ma żadnych nieprawidłowości, wręcz jest dużo lepiej niż w przeciętnym domu, więc najprawdopodobniej uznają doniesienie za bezpodstawne.

Na moje pytanie, jak można zabrać komuś dziecko, tak po prostu z powodu donosu sąsiada, bez wyjaśniania niczego, dowiedziałam się, że mają takie prawo i czasem jest lepiej izolować dzieci jak najszybciej. O traumie jakie przeżywa takie dziecko, gdy jest bez przyczyny zabrane od rodziców, widocznie nie pomyśleli.

Powoli się uspokajam, chyba wszystko będzie dobrze. Chociaż boje się, że w każdej chwili mogą przyjść ponownie, bo ktoś mnie nie lubi i zadzwoni z donosem. Następnym razem inspektorzy mogą mnie nie słuchać...

Przepraszam, za chaos i błędy, jeszcze mi się ręce trzęsą.
Aha - przeprosiłam gardziarza, że go uderzyłam, na szczęście twardy z niego facet i nie zrobiłam mu krzywdy, a co do krzyków, to zdarza mi się krzyknąć na mojego 15-letniego psa, który już ledwo słyszy...

Co do sąsiadki, to bardzo dosadnie wyjaśniłam jej, że ma się nie wpie*****ć w moje życie. Mam nadzieje, że garda nie odwiedzi mnie ponownie za użycie gróźb karalnych.

Irlandia

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1045 (1101)

#49428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii: durne przepisy.

Jestem wychowanką Domu Dziecka. Teoretycznie osobie usamodzielnianej (czyli pełnoletniemu wychowankowi, który zaczyna życie poza placówką) przysługuje tzw. rzeczowka, czy dodatek na usamodzielnienie, zawierający sprzęty drobnego gospodarstwa domowego.

Teoretycznie. W praktyce, aby dodać taką zapomogę, należy udowodnić odpowiedniej instytucji tzw. chęć stałego osiedlenia się na terenie podległym do ww. instytucji. Jak to zrobić? Należy mieć własne mieszkanie i stałą pracę.

Pytanie: skąd, do cholery, wychowanek DD ma wziąć własne mieszkanie?

Powiedzmy sobie szczerze - większość osób umieszczonych w DD to nie sieroty, na które zaraz po skończeniu osiemnastu lat czeka odziedziczone po zmarłych rodzicach mieszkanie. To najczęściej dzieci odebrane rodzicom z powodu zaniedbań, a ich "dom rodzinny" jest często siedliskiem szeroko rozumianej patologii. Aby wyrwać się z zaklętego kręgu, taka osoba powinna zerwać lub ograniczyć kontakty z patologiczną rodziną. Kłopot w tym, że jeżeli wróci do "rodzinnej meliny", ma praktycznie zapewnioną "rzeczówkę". Jeśli spróbuje za to wyrwać się i żyć z dala od pełnego ciepła rodzinnego domu, np. wynajmując mieszkanie, nie dostanie nic.

Kolejną kwestią jest sprawa pracy. Jeśli po szkole średniej postanowiłeś studiować dziennie - zapomnij o dodatku, chyba że ostatecznie zakończysz studia przed 25 rokiem życia.

Z czego prosto wynika, że idealnym odbiorcą "rzeczówki" jest żyjący ze swoimi patologicznymi rodzicami wychowanek o wykształceniu średnim lub mniej. Bo nie ma jak to wspierać młodych ludzi, którzy próbują wyjść na prostą w życiu.

(Cały opis opieram na wyjaśnieniach urzędniczki z MOPSu, do którego przynależę. Jeśli coś pokręciłam, z góry przepraszam, mi całość procedur tłumaczono właśnie w ten sposób.)

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 885 (943)

#49433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek jako sprzedawca - serwisant.

Z racji wykonywanego zawodu często (moim skromnym zdaniem zbyt często) mam do czynienia z właścicielami zakładów usług leśnych (ZUL). Właśnie właściciel jednego z ZUL-i będzie bohaterem niniejszej historii.

Rzeczony osobnik wczoraj kupił u mnie zestaw akcesoriów do ochrony osobistej (ubrania, buty, hełm, rękawice). Na moje pytanie czemu kupuje tylko jeden zestaw, usłyszałem takie zdanie:
"A co mnie ci debile obchodzą [czyt. pracownicy]. Nie mam zamiaru płacić za nich. Zresztą i tak robią na czarno".

Po tych słowach wyszedł uśmiechając się. No a ja nadal się zastanawiam czy zgłosić sprawę do Państwowej Inspekcji Pracy.

PS. Państwowa Inspekcja Pracy została przeze mnie poinformowana o działalności tego pana.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (653)

#49439

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po wczorajszym spotkaniu ze znajomymi, postanowiłam dodać kompilację przypadków piekielnie śmiesznej ignorancji. Byłam uczestnikiem większości sytuacji, które opiszę, ale będzie też kilka "kwiatków" od moich znajomych.
Zanim zacznę, dodam tylko, że wszyscy bohaterowie historii to ludzie grubo po dwudziestym roku życia, na co dzień, w większości, normalnie funkcjonujący i lubiani w towarzystwie, pochodzący z różnych krajów.

1. FRYTKI
-To wy robicie frytki w domu? Jak???
-Normalnie... Z ziemniaków!
-Ale frytek się nie robi z ziemniaków!
-To skąd się biorą?
-No... Z zamrażarki w markecie chyba, nie?

2. PARÓWKA
-Co Ty robisz z tą parówką?
-No bo jakaś twarda jest i nie mogę ugryźć!
-To jest folia... Ty jadłeś kiedykolwiek parówkę???
-Jadłem, ale była już bez tej folii...
-Aha...
-To co ja mam zrobić???
-Nie wiem, może spróbuj wycisnąć?
Tu następuje próba wyciśnięcia parówki z flaka i facepalm obecnych.

3. CUKIER
W kinie:
-Co zrobiłaś z cukrem?
-Włożyłam w dziurę na kubek razem z herbatą.
-To wsyp od razu!
-Po co? jest gorącą, jeszcze się poparzę...
-Ale tak się rozpuści!
-Jak?? W saszetce?
-No, skarmelizuje się!!!
Następnie ma miejsce próba "ratowania" cukru w efekcie której część herbaty rozlewa się, na szczęście nie na mnie ;)

4. HERBATA, MCDONALD'S
-Skandal!
-Co się stało?
-Zamówiłem herbatę, a dali mi samą wodę!
-Tu obok masz torebkę z herbatą...
-To ja zapłaciłem za herbatę i sam mam sobie ją zrobić?
-Tak, w ten sposób naciągnie Ci tyle ile chcesz i będziesz miał taką jak lubisz, a nie za mocną czy za słabą...
-Ja nadal uważam, że to nie na miejscu żeby klient sobie sam parzył!

5. JAJKA
-Po co sypiesz sól do jajek?
-Bo wtedy mniej będą się obijały o garnek i nie popękają.
-Ale czemu aż łyżkę???
-Wiesz to jest jednak duży garnek i sporo wody...
-Ale one będą niejadalne całkiem! Naciągną soli!
-Jak??? Przez skorupkę??
-No bo ona ma takie mikro otworki!
Oczywiście następuje atak na garnek i wylanie zawartości do zlewu, nie muszę mówić jak się to skończyło dla surowych jajek, prawda?

6. TEMPERATURA WRZENIA - NOWA TEORIA
-Woda Ci się gotuje.
-Słyszę...
Po ok minucie:
-Nadal się gotuje... Weź wyłącz bo gwiżdże!
-Jeszcze nie, musi być bardziej gorąca!
-Ale już "bulgocze"!
-Ale jeszcze musi tak ze 3 minutki! Bo będzie za zimna i herbata się nie zaparzy!
-Ty wiesz co to jest temperatura wrzenia???
-Nie jestem jakimś ignorantem! Oczywiście, że tak!
-No chyba jednak nie...

Jeżeli się spodoba, to mam tez część drugą!

Takie tam... ;)

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1517 (1749)
zarchiwizowany

#49352

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ze skrzynki pocztowej wyciągnęłam dziś stos makulatury. Treść jednej z ulotek powaliła mnie na kolana.

Strona pierwsza "WYJĄTKOWE INSPIRACJE, Pierwsza Komunia", a tam - tablet Quicki 728 i zestaw: Konsola XBOX 360, pad, gry.

Strona druga "Multimedialne prezenty Z DZIECIĘCYCH MARZEŃ" - konsola PSP, bezprzewodowy pad do konsoli, Konsola interaktywna, pięć różnych laptopów.

Strona trzecia "Kreatywne prezenty DLA CIEKAWYCH ŚWIATA" - drukarki, tablety, E-booki, modemy 3G.

Strona czwarta "Sprawdzone pomysły ZAWSZE NA CZASIE" - kamery, lustrzanki, krótkofalówki, telefony komórkowe.

Strona piąta "Niezawodny sposób NA DOBRĄ ZABAWĘ" - telewizory, odtwarzacz blue-ray, gry.

I praktycznie przy samym końcu gazetki - rowery, odświętne ubrania, komunijne pamiątki, słodycze.

Wszystko na kremowym tle w esy-floresy, opatrzone zdjęciami szczęśliwych dziewczynek w komunijnych sukienkach.


Seriously?

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (317)

#49359

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja koleżanka obecnie szuka pracy, więc postanowiłam jej w tym pomóc. Rozesłałam zatem wiadomości do znajomych z zapytaniem czy przypadkiem czegoś dla niej nie mają. Odezwał się dalszy znajomy, którego kuzyn posiada swój pub w Londynie i akurat szuka barmanki.

Podałam numer, zadzwonił do niej i umówili się, że dziewczyna popracuje kilka godzin i jeżeli się sprawdzi to dostanie pracę.

W umówionym terminie poszłam z nią do pubu. Przywitałyśmy się z właścicielem i ku mojemu zdziwieniu zdenerwowany poprosił mnie na stronę.

- Kogo ty mi przyprowadziłaś?!
- Ale o co chodzi? Przecież ona nawet jeszcze nie zaczęła.
- I nie zacznie.
- Dlaczego?
- Przecież ona jest Czarna!
- I co w związku z tym?
- Nie będę Czarnej zatrudniał, bo to się nie spodoba moim klientom! Czy mój kuzyn ci nie mówił, że to pub dla Białych?
- Nie, z tego co wiem segregacja rasowa skończyła się w latach 60.
- Nie chodzi o to, tu przychodzą sami Biali i nie spodoba im się Czarna barmanka, musisz mnie zrozumieć, ja tutaj prowadzę business. Sorry, ale nie przyjmę jej, więc nie ma sensu żeby zaczynała.

Tu nastąpiła chwila, w której myślałam nad jakąś ciętą, dobitną ripostą, ale jak zwykle takie przychodzą do głowy dopiero później. Zgodziłam się z nim tylko, że rzeczywiście lepiej, aby tu nie pracowała, bo zasługuje na pracę w lepszym miejscu, zdenerwowana odeszłam, wzięłam ją za rękę i opuściłyśmy pub.

Na zewnątrz, wściekła odpaliłam papierosa i myślałam co ja mam jej odpowiedzieć na pytanie 'co się stało?'. Chwilę się wahałam, ale postanowiłam powiedzieć prawdę. Pominę naszą "dyskusję" na ten temat, bo składała się głównie ze słów na F, C, S, W i P.

Gdy się uspokoiłam zadzwoniłam do znajomego, aby opisać sytuację. Co usłyszałam w odpowiedzi?
"Nie mówiłaś mi, że ona jest Czarna! Chyba oczywiste, że by jej nie zatrudnił".
Cóż, widocznie dla mnie fakt, że ktoś może być z miejsca odrzucony ze względu na kolor skóry nie był taki oczywisty.

Trudno uwierzyć, że w 2013 roku niektórzy ludzie nadal funkcjonują z takimi poglądami.

Londyn

Skomentuj (102) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 561 (1147)

#49145

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu pracowałam w przybytku szumnie zwanym pizzerią. Hiszpańska sieciówka, której sekretem jest ciasto (przyjeżdżające dwa razy w tyg. z Sulęcina albo Katowic).
Klienci bywali rożni, od normalnych, przez nieszkodliwych upierdliwców i amantów, aż do takich wyzwalających żądzę mordu.

Była sobota. Dzionek ładny, słoneczny, nawet ludzie cokolwiek milsi, jakby im sople na organellach od tego ciepła stopniały. Zbliża się 17:00, przyszła moja zmienniczka, rozliczyłyśmy kasę. Jeszcze tylko przebrać się z czerwonego mundurka i można lecieć na metro. Już czułam zapach burrito w domku, słyszałam dźwięk kostek lodu obijających się o wysoką szklankę, syczenie otwieranego sprite... Ach. Pożegnałam się z Dagą, wystrzeliłam do szatni i... wróciłam po fajki, które zostały w szafce pod ladą.

I już widzę ten wzrok Dagi, której kwit wyrósł na 3 metry, "Little, ratuj". To i poratowałam, bo w końcu dzielimy los pizzero-kasjera, z licencją na mopowanie i przeganianie sprzedawców truskawek z ogródka. Ogarnęłam piec (pokroiłam i spakowałam pizze, ułożyłam na podgrzewaczu, spakowałam dostawcom sosy i napoje), pomogłam wydawać startery i już mam wychodzić. A tu na strefie zadzwonił telefon i wydrukowały się zamówienia z internetu, trzy razy trzy za jeden. Jeszcze na monitorku strefowym widzę, że ludziska jakieś przy ladzie. Polityka firmy mówi: klient przy ladzie pierwszy, ale i telefon pierwszy, zamówienia internetowe pierwsze, no i porządek na lokalu pierwszy.

Daga łaps za telefon, ja na lokal. I już widzę, że będzie wesoło:) Przy kasie Kark 2x2(K), urocza blondi w welurowym dresiku(B) i mały brzdąc, chyba podmieniony w szpitalu bo ładny, wesoły i "dzień dobry powiedział". :)

(K)-Dwie pizze, podwójne pepperoni i wegetariańska.
Zapisuję więc na monitorze: pepperoni, dobijam dodatkowe pepperoni, nabijam wegetariańską, promocja dwa za jeden. Pytam jaki sos w gratisie? (Blondi z dzieckiem siedzą, kark zamawia)
(K)-Chyba jasne, że pomidorowy.
(Ja)-Oczywiście. (plus miły uśmiech numer 4; pomidorowy jako podkład, pomidorowy na wierzch, pewnie lubią).
Czy życzy pan sobie jakieś startery, sałatkę, napój?
(K)-No chyba jasne, że frytki dla dziecka. I colę. (tu blondi wzdycha i strzela oczami).

Nabijam frytki, wbijam promocję dla kibica na napój i przyjmuje kasę. Uprzejmie informuję, że na pizzę trzeba poczekać ok 15min. Frytki będą za 5-7 min. Wydaję napój, trzy kubeczki (te były pod ladą) i przynoszę z chłodni sos.
Pan nawet podziękował :) O ja naiwna, pomyślałam, że się zreflektował za to, że tak do mnie warczał przy kasie.

I idę, ku wolności. Przebrałam się, pożegnałam z kierownikiem (zajęty w biurze graniem na nokii) i...

Wróć. Słyszę od lokalu jakieś *urwy. No i coś o niedouczonych idiotkach, co po*ebią proste zamówienie. Oczy jak pięć złotych i wracam wyjaśnić sytuację.
Przy kasie zakrzykuje się do zapowietrzenia blondi. Że ja nienormalna jestem.
Przecież to oczywiste, że oni chcieli pizzę na sosie barbecue. Przecież to oczywiste, że ona jest taka (tu pokazuje palec), więc dla niej wegetariańska na cienkim. A mąż jest taki (tu rozciąga ramiona), więc dla niego mięsna na grubym.
Ech. Tłumaczę spokojnie, że modyfikację należy zgłaszać przy składaniu zamówienia, jak również zasygnalizować zmianę ciasta na cienkie bądź puszyte.
(B)-Ale Ty powinnaś wiedzieć takie rzeczy! Ja tu przychodzę prawie codziennie, grubą kasę zostawiam (taaaaaaa, pracuję drugi miesiąc, znam stałych klientów. Po drugie, grubą kasę? - całe 27zł?). Od stolika żonie kibicuje kark i podpowiada epitety.

Pytam, czy pani sobie życzy, żeby wymienić pizze na inne.
Nie życzy sobie, bo już się najedli (tymi niedobrymi plackami, co niedouczone idiotki po*ebały). Więc w czym rzecz? - Ano w tym, że to niedopuszczalne (tu kilkuminutowy monolog na temat mnie, koleżanki, naszych przodkiń).
Resztkami woli panią przepraszam i idę na zaplecze pogadać z Dagą.
Tu koleżanka mnie pouczyła, że szkoda nerwów, jak jest problematyczny klient to wezwać szefa zmiany, niech wyjaśni. A jak się awanturuje, to wyprosi.
I poszłam.

Niedaleko zaszłam. Bo Daga mnie zawróciła.
Przy kasie kierownik we własnej osobie uniżenie wysłuchuje krzyków rozhisteryzowanej blondi.
(B)-Bo to skandal jest! Ja tu więcej nie przyjdę! Tu smarkule/idiotki niedouczone/itepe mnie obrażać nie będą! Nie dość, że tępe, pizzy zrobić nie umieją, to jeszcze mnie obgadują! Że mnie ochrona powinna wyprowadzić! Że ja nienormalna jestem.

Tłumaczę kierownikowi jak krowie na rowie, jak było z zamówieniem. Zatrybił.

(B)-Ale to nie o zamówienie chodzi! Ja sobie nie życzę takiego traktowania, obgadywania za plecami!

Tłumaczę, wespół z Dagą. Blondi dalej się wydziera i nie myśli przestać.

Kierownik zamiast zachować się jak facet, jak dupa wołowa się tłumaczy. Bo Little to super pracownicą jest. Każdy ją chwali, szefowie zamiany, że ogarnia w mig, sama na strefie robi za troje. Klienci, że zawsze doradzi, starszym pomoże, uśmiechnie się życzliwie. Dopiero drugi miesiąc pracuje, a już klienci żądają Little na kasie. Bo miłe to takie.

(B)-A g*wno mnie to obchodzi. Tu nie o smarkulę idzie. Ja sobie nie życzę takiego traktowania, obgadywania za plecami!

Kierownik znowu tłumaczy, baba mnie wyzywa, w końcu pękłam i zwyczajnie się poryczałam. Tak, solarowa blondi bez szkoły nagadała mi pełną czapkę. Zdeptała jak karalucha.
Blondi zaciesz, bo mnie rozbroiła.
I zaprzestała kłótni. Wróciła do stolika dopić colę.

Na zapleczu szef pociesza, tłumaczy, że mnie nie obwinia, bardzo ceni. Czasem tak bywa, że się oberwie, ale trzeba się nauczyć z tym żyć.
Już mi oczy obeschły, uspokoiłam się trochę, ale kierownik przeskoczył szczyt szczytów.
Żeby nie stracić gości na kasie, wbił tzw.incydent, prezent dla klienta. Wyjął tych dwadzieścia parę złotych i kazał im odnieść do stolika.

Resztki godności spod pizzerskiego daszka spłynęły mi do tenisówek.
Do końca Euro nie wpisałam się na grafik. Przepracowałam później tydzień, po czym podziękowałam mówiąc, że trzeba mi się uczyć do obrony.
Przeboleć nie mogli, ale byłam zdecydowana.

Polska to cudowny kraj. Pracujesz jak wół, bo oszczędza się na etatach, prażysz się w 35st C w dżinsach i zabudowanych butach na strefie i byle solara może Ci naubliżać w ramach rozrywki do woli. Jeszcze dostaje w zębach przeprosiny i darmową wyżerkę. Wszystko za 8,30/h.

TellePiekło

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 804 (1026)

#49063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tymczasem na kolei...

Uwielbiam święta, ten czas kiedy za kółko siadają ludzie, którzy zwykle trzymają samochody w garażu pod kocykiem, a prawko w szufladzie gdzieś pomiędzy rachunkami za gaz i zdjęciami podpisanymi "Bułgaria '78". Mieliśmy ostatnio jakieś święta (Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Trudno stwierdzić) są i efekty.
Pociąg nawet lekki, raptem 1800 ton, jazda całkiem przyjemna bo 70km/h to już nie stanie w miejscu, a jeszcze nie ekspres.

Zbliżam się do przejazdu z automatyką, działa to tak: pociąg najeżdża na czujniki, zapalają się światełka sygnalizacji i za 25-30 sekund pociąg przejeżdża przez przejazd. Zbliżam się więc moim stalowym potworem, kontakt zbity - światełka zaczęły migać. Jest cacy.
Ale z lewej strony zbliża się samochód... samochód chcący rzucić wyzwanie mojemu pociągowi... no może z tym "samochodem" trochę przegiąłem, po prostu nadjeżdża Nissan Micra. Nie jechał szybko, sygnał "Baczność" i... nic zero reakcji kierującego. No to czas na symfonię dźwięków, byłem pewnie słyszany w RPA. A samochodzik jak jechał tak jedzie, metry dzielą go od przejazdu. Trudno, hamowanie nagłe i pozostaje czekać co się stanie. No i prawie się udało, micra oberwała w tylni zderzak, zawinęło nią do rowu i tyle.

Zanim się zatrzymałem już miałem wykręcony numer na Policję, no bo właściwie co miałem przez ten czas robić. Schodzę z loka i lecę do tego co zostało z jeździdełka. Podbiegam a tam... BABA, noż kurde balans, czy ja nie mogę ustrzelić kiedyś faceta? Do czasu przyjazdu służb nie dało się nawiązać z kobieciną łączności, w końcu powiedziała Policji, że nie widziała pociągu, przejazdu, świateł sygnalizacji ani nic. No tak, podkradłem się po cichutku i wyskoczyłem z krzaków jak kuna patagońska. Wynik: Micra 0:1 ET 22.

I nie, nie mam nic do kobiet za kółkiem, ale już chyba z 10 lat nie trafiłem faceta na przejeździe. Ot moje szczęście.

kolej wszelkiej maści

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1141 (1189)

#49017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Porównanie warunków pracy w tej samej firmie (korporacji) w Londynie i Warszawie.

Słowem wstępu: jestem pracownikiem jednej z dużych międzynarodowych korporacji (zatrudnia dziesiątki tysięcy osób na całym świecie). Swoją karierę rozpocząłem w Londynie, ale niestety ktoś "z góry" uznał, że skoro jestem Polakiem, to trzeba mnie wysłać do biura warszawskiego, żebym koordynował część międzynarodowych projektów. Zaoferowano mi awans na Senior Managera, bardzo atrakcyjną pensję itp.

Nawet nie wiecie, jak żałuję że się zgodziłem. Firma w Polsce (ta sama!) w porównaniu do brytyjskiej jawi się jako farma niewolników. W brytyjskim biurze panuje zasada: "pracownicy pracują ciężko, ale dbamy o nich, żeby się nie wykończyli, bo przejdą do konkurencji zamiast wypracowywać zyski dla nas".
W Polsce natomiast "wyciśnijmy pracowników jak cytryny, na ich miejsce przyjdą kolejni, ich też wyciśniemy... i tak dalej".

Oto małe zestawienie.

Pracownik:
UK - szanujemy go, bo wypracowuje nam kupę kasy. Szkolimy, żeby wypracowywał jeszcze więcej. Dajemy bonusy, żeby utrzymać jego wysoką motywację i żeby nie odszedł do konkurencji.

PL - pracownik = niewolnik. Nie szanujemy go, bo choć wypracowuje nam kupę kasy, to łatwo go zastąpić. Skoro wyciskamy go jak cytrynę i może nam w każdej chwili podupaść na zdrowiu lub odejść, to nie inwestujemy w niego. O motywację dbamy inaczej - wprowadzając terror w firmie corocznymi zwolnieniami (wszystkich poniżej pewnego progu efektywności wyrzucamy z firmy).

Nadgodziny:
UK - z pracy pracownicy wychodzą o regulaminowej 17 (przychodzi się na 9). Niektórzy zostają 0,5h - 1h dłużej, żeby podokańczać zadania. Baaardzo rzadko, gdy jest duży projekt i goni nas termin (albo np. część składu jest chora), zostajemy dłużej (nie tylko pracownicy, managerowie też). Czasami biorą coś do domu, ale nie częściej niż 2-3 razy w miesiącu. Zarówno za nadgodziny w biurze jak i w domu przysługuje im wynagrodzenie + premia.

PL - pracownicy regularnie "kiblują" do 20-21, czasem dłużej. Firma zatrudnia mniej pracowników, niż jej potrzeba, żeby "nie wydawać za dużo na pensje" (wysokie jak na polskie warunki, trzeba przyznać). "Zadania domowe" to niemal codzienność. Firma nie płaci za nadgodziny. Jak to robi? Wciska wszystkim samozatrudnienie, a stażystom umowę zlecenie. Jak się komuś nie podoba - droga wolna, mamy 200 CV na Twoje miejsce... (nawiasem mówiąc jest to prawda).
Aha, bym zapomniał - właściciele firmy wychodzą prawie zawsze punkt 16.

Urlop:
UK - wyłączasz laptop i służbową komórkę, ustawiasz auto-odpowiedź na maile, wychodzisz z biura i zapominasz o pracy.

PL - nie wolno Ci wyłączyć służbowej komórki, na którą codziennie przychodzą Ci zadania. Nawet jak jesteś na wakacjach w Egipcie, to de facto... jesteś w pracy. Firma nie płaci za urlop (przecież jesteś na samozatrudnieniu), chyba, że masz w umowie co innego (na wyższych stanowiskach za urlop się płaci).
Jako, że jesteś na samozatrudnieniu, nie masz prawa do chorobowego. W umowie łaskawie dają Ci... 5 dni płatnego chorobowego w ciągu roku.
Oczywiście "urlopu na żądanie" nikt Ci nie da.

Terminny:
UK - każdy deadline planowany w miarę rozsądnie, tak aby nie nawarstwiły się opóźnienia

PL - większość deadline'ów nie do wyrobienia dla pracownika, no a jak pracownik się spóźnia to lecimy mu po premii lub zwalniamy. Efekt - pracownicy regularnie zarywają noce, żeby tylko się nie spóźniać z terminami...

Zwolnienia:
UK - rzadko, pojedyncze jednostki które "dały plamę".

PL - co roku fala zwolnień. Cel: sterroryzować pracowników. I to się udaje. Widziałem w pracy 30 - latków wyglądających jak 50 - latkowie. Mało kto w biurze się uchował bez siwych włosów.
Gdy walnął kryzys w 2008, skasowano część kadry żeby "zmniejszyć koszty" i na ich miejsce wzięto... praktykantów (żeby odwalali najbardziej niewdzięczną robotę). A potem zdziwienie, że projekty idą 2x wolniej niż przedtem...

Stażyści:
UK - bierzemy tylu stażystów ilu przewidujemy, że będziemy potrzebować pracowników. Szkolimy ich i mamy dobrego pracownika już na starcie.

PL - bierzemy ile wlezie, żeby mieć wysokie notowania w "rankingach pracodawców". Oczywiście pracy dla wszystkich nie ma, więc po 2-3 miesiącach wywalamy ich na zbity pysk... i bierzemy nowych stażystów.
Jeśli zwolni się miejsce na szeregowym stanowisku, wtedy awansujemy stażystę i jest to jedyny przypadek, kiedy zatrzymujemy go w firmie.

W efekcie praca w UK, a PL to niebo a ziemia... a w zasadzie niebo a piekło. Ja w tej parodii brać udziału nie zamierzam. Wytrzymałem 2 lata, wręczam na dniach wypowiedzenie i wracam do Londynu...

korpo

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 871 (933)