Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

operaio

Zamieszcza historie od: 28 listopada 2012 - 12:00
Ostatnio: 27 października 2014 - 16:28
  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 1090
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 70
 

#62670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam historie i dowcipy o eboli w Polsce i służbie zdrowia: śmiesznie nie jest, raczej strasznie.
No, ale strasznie jest w sumie na codzień, a zwłaszcza w sezonie grypowym.

Dlaczego?
Piekielność polskiej służby zdrowia, oczywiście.

Mój znajomy jest neurologiem, pracuje na oddziale udarowym największego szpitala w mieście wojewódzkim, oddział duży, pacjenci leżą na korytarzach, ot, polska codzienność.
Niestety, lekarze też ludzie i jesienią chorują, nawet jeśli się zaszczepią przeciw grypie.

Co może zrobić chory lekarz? Wziąć zwolnienie? No, nie takie to proste, bo KTOŚ musi pracować i ratować ludzim życie, a personelu mało: w teorii wprawdzie zatrudniona jest spora grupa lekarzy, ale część jest na stażach, część to stażyści, jeszcze inni zeszli z dyżuru, więc mają wolne... No to przychodzi biedny lekarz i sieje zarazki wszędzie, gdzie może, bo wyboru nie ma.
A nawet,jeśli przy wyjątkowo sprzyjających okolicznościach uda mu się dostać parę dni zwolnienia, to przychodzi dzień dyżuru i już wtedy nie ma przeproś: nie można znaleźć zastępstwa (lekarze zwykle pracują też w innych miejscach), więc grafik dyżurowy się wali.
Powszechnie panuje zasada: żyjesz, to na dyżur przychodzisz.
No więc sterczy chory doktor na dyżurze, zarażając tych, których organizmy sił do obrony już i tak nie mają.

Jest to piekielność w skali ogólnopolskiej, ale jak na razie to problem, którego nie da się rozwiązać w warunkach stałego niedoboru pracujących na oddziałach lekarzy.

To też między innymi powód zakażeń wewnatrzszpitalnych, o których mówi się dużo, ale raczej nie w takim kontekście.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (416)
zarchiwizowany

#54607

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zdarzenie miało miejsce rano, już mną nie telepie, choć nie wiadomo, płakać czy się śmiać.

Przyjechała do nas moja Piekielna Teściowa (PT), oczywiście, decyzję o przyjeździe podjęła rano, wywracając porządek dnia, ale trudno.
PT jest kobietą niestarą (niewiele po 70) w bardzo dobrej formie, ale wymaga wielu względów, inaczej się złości lub obraża.
No i oczywiście zezłościła się strasznie tuż po przyjeździe, bo nikt na nią nie czekał na przystanku (ok. 300 m od naszego domu). Nie czekał, bo nie miał czasu, zwłaszcza, że wywróciła dzień pracy do góry nogami. Wzięłam sobie wolny ranek (pracuję na własnym, więc mogę), ale klienci stale dzwonili, więc nie mogłam się zająć PT. Robię biznes plany i różnego rodzaju analizy, PT wie z nazwy, co robię, ale raczej nie ma pojecia, z czym się to łączy. Dodam, że teściowa czci i wielbi jedno bóstwo: Pieniądz.

No więc wkurzona PT wpada do domu, słucha chwilę mojej rozmowy telefonicznej z klientem. Po czym ja kończę rozmowę, a ona mówi radośnie:
PT: No, rozmawiałam z takim jednym, co robi biznes plany, i on mówi, że na tym się bardzo dobrze zarabia. No, TO CO ZTOBĄ JEST NIE TAK???

Aluzja dotyczyła faktu, że mimo, iż nie powodzi nam się źle, nie świecimy innym w oczy bogactwem.

No właśnie, coś musi być ze mną nie tak, bo powinnam za to wyprosić ją z domu albo zabić na miejscu, a ja tylko się poryczałam, bo zrobiło mi sie przykro.

Ale to nie wystarczyło PT, musiała dodać jeszcze miażdżący komentarz:
PT: No, ja z nim rozmawiałam, i on mi powiedział, że tak się dobrze zarabia, że za jeden biznes plan to on może pić cały miesiąc!

Szczęka mi opadła.

A mój mąż ma teraz bojowe zadanie: odnaleźć tego mistrza konsultingu, żebym poszła do niego na nauki. Szkoda, że nie ma budek z piwem, wiedziałby, od czego zacząć.

Teściowa

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (27)
zarchiwizowany

#51623

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj.
Zadzwoniła do mnmie straszliwie zaniepokojona koleżanka z prośbą o radę, bo stało się coś strasznego i ona nie wie co robić.
Zachorowała jej siedmioletnia córeczka, więc udała się do lekarza, a tu niespodzianka: dotychczasowa pani pediatra jest na zwolnieniu, a ponieważ zapowiada się na dłuższą nieobecność, zaproponowano jej w rejestracji zmianę lekarza.
Przyjmował akurat podobno bardzo dobry pediatra, więc panie zaproponowały, żeby koleżanka przepisała do niego córkę.

I tu pierwszy problem: to pediatra MĘŻCZYZNA!!! Nie można tak wystawić córeczki na pastwę mężczyzny!!! No, ale innej opcji nie ma, więc po dłuższym namyśle koleżanka jednak podpisała odpowiednie papiery.
W gabinecie rozebrała córeczkę do badania (mała była przeziębiona, więc zdjęła jej bluzeczkę), doktor w tym czasie zaglądał w komputer.
Okazało się, że panie rejestratorki nie wszystkie dane wpisały w system, musi jeszcze uzupełnić dane w rejstracji.
No to koleżanka zostawia dziecko i biegnie do rejestracji. Trwało to parę minut, a kiedy wróciła okazało się, że dziecko ....JEST JUŻ ZBADANE!!!
Kiedy weszła do gabinetu, zadowolone dziecko ubierało bluzeczkę, pan doktor zaś wypisywał receptę na lekarstwa. Dumne dziecko dostało jeszcze odznakę dla dzielnego pacjenta, więc całe szcęśliwe pochwaliło się mamie.

Gdzie tu piekielność?
Koleżanak zdwoni, żeby zapytać, gdzie ma zgłosić tą sprawę, no chyba na policję, bo doktor pedofil badał jej dziecko pod jej nieobecność.

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 276 (426)
zarchiwizowany

#51140

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do historii o zwierzętach chciałabym dodać jeszcze jedną.Będzie długo, ale postaram się zwięźle.
Mam znajomego cudzoziemca (nazwijmy go Z) który obecnie przebywa za granicą, ale kiedy go poznałam mieszkał w Polsce, był ważną osobą w polskiej filii zagranicznej spółki, wynajmował dom za miastem, gdzie mieszkał ze swoją dziewczyną. Polskę pokochał, chciał tu założyć rodzinę i zamieszkać na stałe.
Sprawił sobie przepięknego, bardzo dużego, rasowego psa (pies R), którego wszyscy podziwiali. Jakiś czas potem przybłąkał sie do niego średniej wielkości, nierasowy pies (czyli pies N) którego znajomy przygarnął i otoczył równie troskliwą opieką, tzn. dla psa wszystko co najlepsze. Oczywiście, oba psy były zachipowane.

Niestety, znajomy nie miał szczęścia, najpierw zostawiła go dziewczyna, potem dostał od koncernu, w którym pracował, propozycję nie do odrzucenia, tzn. otwieranie filii w Chinach.
I tu pojawił się problem: co z psami? Do Chin ich nie weźnie, trzeba więc poszukać dla nich nowego domu.
Wybór padł na jednego z polskich pracowników firmy, który był zakochany w psie rasowym R. Kolega ten (K) miał rodzinę, mieszkał w domku z ogrodem, czyli powinno być ok.
Oczywiście, nie było dla niego problemem wzięcie obydwu psów, rasowego (R) i nierasowego (N), bo oba były do wzięcia tylko "w pakiecie".

Pieski poszły do nowego domu, znajomy przez pierwszy miesiąc nawet je odwiedzał, wygladało, że jest im dobrze.

Pod koniec pobytu dostaje telefon ze schroniska: podobno w schronisku jest jego pies, ten nierasowy (N) znaleźli właściciela po chipie. Z opisu wygląda, że to rzeczywiście jego pies.

Znajomy oczywiście dzwoni do kolegi, i taka rozmowa ma miejsce:
Z: No, jak tam, jak psy, gdzie są?
K: A wiesz, w porządku, to znaczy R w porządku, ale N niestety, wpadł pod samochód, zginął na miejscu, tak nam szkoda, nic nie dało się zrobić, uciekł nam z podwórka!
Z: Jesteś pewien?
K: Tak, pochowaliśmy go w lesie.

WTF? Błąd w systemie? Znajomy jedzie więc do schroniska, i tu niespodzianka: jego ponoć martwy pies szaleje z radości na jego widok.

Znajomy bierze więc psa do samochodu i w te pędy do kolegi.
I cóż się okazało? Piekielna żona znajmego tak długo suszyła mu głowę, że taki nierasowy pies wstyd im przynosi, że po prostu wydali go (podobno) do kuzynów na wieś i pewnie im tam uciekł. A dziecim powiedzieli, że wpadł pod samochód, żeby nie było im przykro (!!!) i taką też wersję sprzedali mojemu znajomemu.

Znajomy się wściekł, chciał psa R zabrać ze sobą, ale dzieciaki strasznie płakały, a i pies wyglądał na zadomowionego, więc odpuścił. Zagroził tylko koledze, że jeśli coś się stanie psu, tu mu nogi z d..y powyrywa, a i karierę mu zniszczy, wszędzie opowiadając o nim samo złe.
Dla psa N poszukał jednak nowego domu i tym razem pies N trafił o wiele lepiej, bo z tego co wiem, jest otoczony miłością i ma się dobrze. Podbnie jak pies R, widać groźba zadziałała.

psy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (226)
zarchiwizowany

#49188

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Sopranistki przypomniała mi zdarzenie sprzed lat, kiedy pracowałam jako nauczycielka w zespole szkół, obejmujących też klasy zawodowe. Przydzielono mi wychowawstwo w jednej z pierwszych klas zawodowej „handlówki”, czyli klasa złożona w 90% z dziewczyn w wieku 15-16 lat.
Co z nimi przeżyłam, długo można opowiadać, ale dziewczyny były w sumie ok., tylko większość zupełnie zagubiona w życiu. Starałam się rozmawiać z nimi, rodzicami, czasem musiałam też interweniować u nauczycieli, kiedy ewidentnie którejś z nich działa się krzywda.
W szkole właśnie zatrudniono młodego piekielnego nauczyciela (N) i dziewczyny gremialnie były w nim zakochane . Na jego lekcjach zachowywały się nie do końca jak trzeba (było to dawno, więc były to jakieś chichoty, komentarze, w sumie nic nachalnego). Głupi wiek, w sumie można to zrozumieć, mógł sam z tym zrobić porządek jeśli mu przeszkadzało, mógł też przyjść z tym do mnie – nie przyszedł, więc z mojej strony nie widzę problemu.
Pewnego jednak dnia, kiedy ja i kolega nauczyciel w towarzystwie kilku koleżanek jedliśmy w pokoju nauczycielskim drugie śniadanie, taka rozmowa między nami miała miejsce:
N: Z tymi twoimi dziewczynami nie można już wytrzymać!
J: A co konkretnie się dzieje? Masz jakieś problemy z nimi? Mogę pomóc?
N: No, wiesz, najlepiej byłoby wysłać je wszystkie pod latarnię, do tego tylko się nadają (!!!)
I tu już nie zdzierżyłam:
J: No, masz rację, to dobre wyjście też dla ciebie, mógłbyś mieć u nich zniżkę, a czasami to może mógłbyś się zabawić za darmo!
Głucha cisza przy stole trwała długi moment, po czym każdy dyskretnie się ulotnił, byle dalej ode mnie. A temat „latarni” już nie wrócił.
Piekielność sytuacji wynika też z faktu, że Pan Nauczyciel był aktywnym działaczem katolickim, ale jak widać, dziwnie pojmował miłość bliźniego.

szkoła

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (29)
zarchiwizowany

#48212

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś przy Dniu Kobiet taki mały kwiatuszek sprzed kilku lat.

8 marca, godziny południowe, wracam ze spotkania z klientem. Spotkanie przyjemne, życzenia z okazji Dnia Kobiet też były, toteż humor mam dobry i uśmiech na twarzy. Stanęłam przy windzie i czekam. Na ramieniu torebka, do tego torba z laptopem, w ręku wielgachna torba z segregatorami: ot, kobieta pracująca, całkiem młoda jeszcze i raczej nie wiedźma.
Winda przyjeżdża, wsiadam, zaraz za mną wpada jakiś pan nie pierwszej młodości, uśmiecham się do niego uprzejmie, a na to słyszę:
(Pan): No, już więcej toreb to pani chyba nie miała, jak tu wsiąść do widndy, nie mogła pani zejść schodami????.

Z wrażenia, niestety, straciłam głos. Do dzisiaj w każdy Dzień Kobiet wymyślam, co mogłabym mu zrobić. Albo chociaż powiedzeć.

Dzień Kobiet

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (219)
zarchiwizowany

#43559

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To historia sprzed kilku lat, o piekielnych panach policjantach.
Umówiłam się z mężem, że po jego pracy odbiorę go ze szpitala (jest lekarzem) i razem z dzieckiem pojedziemy na zakupy. Pech chciał, że przed samym wyjazdem dopadła mnie migrena, ból głowy był coraz silniejszy, ale nic, dojadę, mąż przepisze leki, wykupimy w szpitalnej aptece i może przejdzie. Za kółkiem sobie poradzę, jeżdżę od kilkunastu lat, daleko nie jest.
Tutaj trzeba zaznaczyć, że akcja dzieje się w małym mieście, szpital jest przy drodze wojewódzkiej, przy szpitalu jest też krańcówka autobusowa, o godzinie 15, kiedy to mój mąż wychodzi z pracy, ruch jest naprawdę duży.
Jedziemy więc z dzieckiem samochodem, kierunkowskaz w lewo, czekam na skręt, bo ruch nieziemski. Godziny szczytu, na poboczu przeciwnego pasa parkują autobusy, auta wyjeżdżają z parkingu: stanęłam w miarę bezpiecznie, tak, żeby nikt jadący z naprzeciwka nie pojechał z moim lusterkiem. Czekałam na skręt dobre parę minut, w końcu skręciłam.
Ku memu zdziwieniu, za mną pojechali panowie policjanci w radiowozie. Przejeżdżam przez parking – oni za mną. Skręcam pod oddział męża- oni za mną. Robię w duchu rachunek sumienia: wszystko jest ok, prędkości nie przekroczyłam, światła zapalone, panowie nie na sygnale, więc nie byłam obowiązana zjechać im z drogi. O co więc chodzi? Przystanęłam, panowie też. Dziecko wysiadło, pobiegło po tatusia, a ja czekam, bo widzę, że jeden z panów zmierza w moim kierunku. W pierwszych słowach, na przywitanie, stwierdza: „No kto pani dał prawo jazdy!!! Jeździć pani nie umie!”(to było parę lat temu, teraz są chociaż uprzejmiejsi). Ja na to bardzo spokojnie pytam, o co chodzi, bo moim zdaniem jechałam zgodnie z przepisami. Niestety, przez migrenę ledwo mówiłam, a na twarzy pewnie byłam bladozielona. Pan na mnie patrzy podejrzliwie, ale wyjaśnia, że skręcając nie podjechałam do osi jezdni. Więc tłumaczę rzecz oczywistą: w zaistniałej sytuacji, z uwagi na ruch, czekając na skręt zatrzymałam się w sposób bezpieczny. Pan na to swoje: „Ale to niezgodne z przepisami!” i „Dokumenty, proszę!”. I tu niespodzianka: nie mam prawa jazdy. Szukam, ale nie ma, widać przy tej migrenie nie wzięłam. Mówię więc panu, że chyba zostawiłam w domu, bo faktycznie, nie mam.
I w tym momencie wychodzi ze szpitala mój mąż z dzieckiem i podchodzą do samochodu. Pan policjant mówi „Dzień dobry”, wskakuje do radiowozu i ….odjeżdża. Mój mąż, zaniepokojony, biegnie przez trawnik, w końcu przy wyjeździe z parkingu dopada panów policjantów. Zupełnie ogłupiała patrzę i oczom własnym nie wierzę, bo po chwili panowie odjeżdżają w siną dal.
- No i co? Spytam męża, kiedy zdyszany wrócił po pogoni.
- Nic, powiedzieli, żebyś na przyszłość woziła ze sobą prawo jazdy.
- Tylko tyle?
- No tak. A właściwie co się stało? Dlaczego cię zatrzymali?

No właśnie, dlaczego? Moim zdaniem zupełnie bezpodstawnie, o czym świadczy ucieczka przed domniemanym sprawcą (albo mężem sprawcy)! Okazało się, że panowie znają się z moim mężem z widzenia: mąż podczas dyżurów często bada poszkodowanych w wypadkach drogowych, którym towarzyszy policja w osobie wspomnianych panów.
Myślę, że znudzeni czekaniem, postanowili pewnie ukarać „blokującego” im przejazd kierowcę i wlepić mu mandacik. No, i to baba za kółkiem, na dodatek zbladła, widać się boi, może się uda! No, ale mąż, to co innego…
A dokumenty miałam przy sobie, tylko w innej kieszonce torebki.

policja

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (29)

1