Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pixdrzwi

Zamieszcza historie od: 8 listopada 2013 - 10:47
Ostatnio: 16 sierpnia 2023 - 11:15
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 343
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 147
 

#88347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnym przełożonym i korporacyjnych gierkach.

Zawodowo wybrałam sobie pracę w marketingu – konkretnie w tej analitycznej części. Przez kilka lat pracowałam w kilku agencjach, w końcu przeniosłam się do „pracy marzeń”, czyli u klienta XYZ. Międzynarodowa firma, bardzo znana i do tego produkująca „fajne” rzeczy (poziom rozpoznawalności jak Coca-Cola) – generalnie duże pole do manewru od strony marketingowej.

Jak przychodziłam do pracy w dziale był jeszcze jeden pracownik, Marcin, na moje nieszczęście gościu dość kompetentny. Wydawałoby się, że będzie nam się świetnie współpracowało – uzupełniające się doświadczenie i poziom wiedzy, z tym że Marcin rok dłużej pracował w firmie XYZ, ja zaś miałam doświadczenie z bardziej znanymi markami, więc „znałam rynek”.

W związku ze zmianami strukturalnymi, po niecałym roku odkąd dołączyłam do XYZ, Marcin został moim kierownikiem. Nie do końca mi się to podobało, zwłaszcza że był zielony w zarządzaniu, ja zaś miałam już dość spore doświadczenie w prowadzeniu własnego zespołu w poprzedniej firmie, ale wtedy sądziłam, że lepiej będzie zarządzać projektami aniżeli ludźmi. Marcin pracował rok dłużej niż ja, znał firmę lepiej, więc mimo wszystko wydawało mi się to bardziej sprawiedliwe. Warto wspomnieć, że Marcin był ulubieńcem dyrektora.

Miałam jednak dość spore obawy związane z tą zmianą, które niestety się sprawdziły.

Marcin postrzegał mnie jako zagrożenie, dlatego wprowadził taktykę „dziel i rządź”. Pierwsze co zrobił to kompletne odcięcie mnie od informacji – zaczęłam coraz mniej wiedzieć co się faktycznie dzieje w firmie, a on wybiórczo informował mnie o różnych rzeczach, często „zapominając” albo uznając daną informację za mało istotną. Oczywiście skonfrontowałam to z nim, na co stwierdził że „nie muszę wszystkiego wiedzieć”. Najważniejsze informacje przekazywał, ale z dużym opóźnieniem.

Drugą rzeczą były obowiązki. Przestałam zarządzać „poważnymi tematami”, które nadzorował sam zarząd, za to musiałam robić pewne podstawowe wyliczenia, raporty czy operacyjną pracę. Poniżej moich kompetencji i doświadczenia. Dodam, że te „poważne projekty” wykonywałam bardzo dobrze – wszyscy zaangażowani byli pod wrażeniem tego co wniosłam do firmy.

Na koniec Marcin zaczął mi się wtrącać w pracę, de facto „micromanagując” mną - przykładowo pisał mi „przypominajki” żebym odpowiedziała na danego maila. Nie, nie pracuję wolno, żeby ktoś mi dyszał w kark i decydował kiedy mam odpisać na daną wiadomość. Wręcz przeciwnie.

Wściekła zagryzałam zęby, bo bardzo zależało mi na pracy w XYZ, do tego nie chciałam tak szybko zmieniać pracy.

Apogeum wściekłości osiągnęłam kiedy pewien kontrahent (który też był swoją drogą moim dobrym kolegą z branży) przekazał mi pewną informację, którą otrzymała jego firma w związku z nami, pytając mnie o potwierdzenie. Jako że byłam odcięta od większości tego co się dzieje w firmie, napisałam w tej sprawie do Marcina. Marcin wcisnął mi kit twierdząc, że to o czym pisał kontrahent to nieprawda, w co oczywiście nie uwierzyłam. Za to za moimi plecami „w dobrej wierze” przekazał to do dyrektora, który to (sic!) zadzwonił do przełożonych mojego kolegi z pretensjami dlaczego podzielili się ze mną daną informacją. O telefonie wiem od kolegi, ani Marcin ani dyrektor nic mi nie powiedzieli.

Możecie myśleć, że to była informacja poufna, że nie powinnam o tym wiedzieć, z tym że kolega wcześniej (przed zmianą strukturalną) był w stałym kontakcie ze mną odnośnie analogicznych projektów, więc docelowo założył że jestem osobą, która jest w stanie przekazać mu to potwierdzenie. Kolega prosił, abym nie eskalowała sprawy wewnętrznie bo może mieć kłopoty, więc odpuściłam, ale od tamtej sytuacji uznałam że nie warto walczyć o pozycję w zespole.

Zaczęłam angażować się w projekty z innych zespołów, nadal robiąc przymusowo operacyjną robotę zleconą przez Marcina. Aby wiedzieć co się dzieje w firmie, nawiązałam dużo znajomości, w tym załapałam świetny kontakt z pewną kierowniczką. Generalnie wyrobiłam sobie renomę jako osoba od trudnych projektów, niestety nie było miejsca, aby przenieść się do na stałe do zespołu tej menadżerki.

Obecnie skupiłam się trochę bardziej na życiu prywatnym, zaś zawodowo staram się iść na dwa tory, ale mam coraz mniej siły na to. Mam duże poczucie krzywdy w związku ze zmianą strukturalną, zwłaszcza że nie mam możliwości rozwoju, istny szklany sufit. Jestem na tyle doświadczonym pracownikiem, że pracę powinnam znaleźć dość łatwo, ale mam ochotę jeszcze powalczyć o miejsce w XYZ, zwłaszcza że płacą bardzo dobrze. Podwójnie boli, że to miała być praca marzeń (na tyle na ile się da oczywiście bo nie ma ideałów), a wszystko jest pod przykrywką korporacyjnej atmosfery obłudy, czyli "lubimy się".

Wydaje mi się, że zrobiłam co się dało w obecnej sytuacji, poza odejściem z firmy. Może ktoś miał podobną sytuację i zna jakieś sposoby, żeby z tego wybrnąć?

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (184)

#88608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok temu kupiłam mieszkanie w nowym bloku. Samo wykończenie kosztowało mnie wiele nerwów, ale prawdziwą piekielność dopiero miałam poznać.

Do mieszkania wprowadziłam się w marcu i wydawałoby się że wszystko jest w porządku. W kwietniu zapukał do mnie mężczyzna koło pięćdziesiątki z pretensjami, że hałasuję w mieszkaniu i on non stop słyszy tupot stóp. Mężczyzna podał się za sąsiada z dołu. Nie muszę chyba mówić, że dla mnie to było totalne zaskoczenie, zwłaszcza że wróciłam wtedy po dwutygodniowej nieobecności (Wielkanoc i potem delegacja). Skończyło się na tym, że mężczyzna będzie „śledził temat”, zwłaszcza że mieszkanie obok mnie było jeszcze wykańczane, więc wytłumaczyłam że to pewnie oni. O sprawie zapomniałam aż do zeszłego tygodnia.

W zeszłą sobotę wyszłam na imprezę, notabene do sąsiadki z bloku naprzeciwko. Wyszłam koło 20 i tak się jakoś dobrze bawiłam, że do mieszkania wróciłam około 5 rano. O godzinie 9.30 budzi mnie dobijanie się do mieszkania i tutaj popełniłam największy błąd w życiu, bo otworzyłam. Tym razem mężczyzna przyszedł z żoną i dowiedziałam się, że:
- Uprawiam „tańce” w mieszkaniu albo ćwiczę
- Jak tak można!
- Oni zgłoszą to do ochrony, już i teraz!
- Ja to robię specjalnie!
- Kłamię, że mnie nie było w mieszkaniu całą noc!
- Moje bose stopy dowodzą, że chodzę piętami! (otworzyłam jak byłam w piżamie…)
- Mam im powiedzieć kiedy mnie nie będzie w domu i oni wtedy „sprawdzą” czy to na pewno nie ode mnie dochodzi to tupanie… (sic!)

Po tym jak do mnie dotarł absurd sytuacji, a do sąsiadów nie docierały argumenty, iż mnie nie było całą noc, w żołnierskich słowach powiedziałam, że proszę o dowody na hałasowanie i nie życzę sobie bezpodstawnych oskarżeń. Trzasnęłam drzwiami.

Po ochłonięciu zgłosiłam sprawę do administracji, w szczególności na gwarancję, aby zarządca zrobił test izolacyjności akustycznej budynku i ew. dokonał naprawy gwarancyjnej. Administracja poradziła, aby spróbować wytłumaczyć sąsiadom, iż nie mają racji, a w razie problemów zgłosić im sprawę ponownie. Na odpowiedź z działu gwarancji jeszcze czekam.

Dodam, że czasem słyszę od sąsiadów z góry (?) rytmiczne tupanie, jakby ktoś ćwiczył, ale wcale to nie jest głośne i mi osobiście nie przeszkadza.

I teraz nie wiem co robić. Boję się gości zaprosić do własnego domu, żeby nie było problemu. Oczywiście mogę zgłosić sprawę na policję albo nawet ich pozwać (mam ich dane z księgi wieczystej), ale użeranie się z sąsiadami w mieszkaniu w którym planuję zostać na lata nie będzie należało do najprzyjemniejszych.

Łapię się na tym, że zaczynam na palcach chodzić po własnym mieszkaniu…

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (162)

#78656

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powiem krótko. Zostałam oszukana.
Historia ku przestrodze.

Obecnie pojawia się nowy rodzaj oszustwa internetowego - profesjonalnie wyglądające sklepy internetowe oferujące usługi z zakresu elektroniki/sprzętów AGD, które podszywają się pod realnych przedsiębiorców.

Polecam artykuł: https://zaufanatrzeciastrona.pl/post/jak-bezkarnie-krasc-pieniadze-czyli-o-bezradnosci-organow-scigania/

Kupiłam monitor w sklepie http://www.media-awe.pl/, który to okazał się jednym z w/w sklepów (strona nadal jest aktywna!). W Internecie nie znalazłam żadnych negatywnych opinii, cena była o 100 zł niższa niż u konkurencji (a więc nie podejrzanie niska), sklep wyskoczył w jednej z porównywarek... skusiłam się. Tak, mogę sama siebie winić.
Jestem stratna na prawie 2000 zł.
Po dokonaniu transakcji w panelu klienta pojawiła się faktura, którą... opłaciłam. Jak możecie się domyślić, po dokonaniu zapłaty po stronie sprzedawcy nastała cisza. Na maile nie odpowiadali, a telefon podany na stronie nie działał.

Kierowana intuicją, po czterech dniach ciszy zgłosiłam sprawę na lokalnym komisariacie, policja przyjęła zeznanie. Udało mi się też znaleźć osobę, pod której działalność podszywa się ten sklep, oto wiadomość: "Nie mam z tą "działalnością" nic wspólnego. Ktoś podszywa się pod moją firmę i już zgłosiłem tę sprawę na policję. Jeśli przypuszcza Pani, że została Pani oszukana to myślę, że nie ma sensu czekać tylko też to zgłosić."

Niestety, strona i inne podobne nadal są aktywne, i przyciągają nowe ofiary. W artykule powyżej napisali, że inną oszukańczą stronę zdjęli dopiero po miesiącu. Błyskawiczne działanie organów ścigania, prawda?
Konsultowałam się ze znajomymi prawnikami i dowiedziałam się, że takie sprawy są często umarzane, gdyż ciężko znaleźć sprawcę. Smutną prawdą jest fakt, że policja nie jest przystosowana do walki z cyberprzestępczością.

A kogo mam pozwać, skoro ktoś się podszywa pod oszukańczy sklep? :(

Wiem, że jestem sama sobie winna, ale mam nadzieję, że chociaż część społeczności mogę przestrzec.
Także uważajcie.

policja oszustwo

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (148)

1