Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pomidorek1410

Zamieszcza historie od: 22 listopada 2011 - 17:33
Ostatnio: 18 marca 2019 - 14:26
  • Historii na głównej: 20 z 29
  • Punktów za historie: 14597
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 137
 

#83034

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak to dzięki wczasom nad morzem dowiedziałam się, do czego służy pralka.

Na czas pobytu wynajęłam tzw. apartament. Apartamentem w ogłoszeniu jest nazywane wszystko, co ma oddzielnie wejście i aneks kuchenny. W miejscowości, do której jeżdżę, jest agencja, skupiająca właścicieli takich mieszkań. Załatwia się wszystko z pośrednikiem, właścicieli lokum nie ogląda się na oczy. No i wynajęłam dla rodziny taki cud za całkiem spore pieniądze.

W internecie wszystko wyglądało znośnie. Na żywo - no cóż - meble swoją młodość przeżyły jakieś 40 lat temu w Holandii, sprzęty podobnie. Dało się to wytrzymać, przy założeniu, że przyjechaliśmy nad morze, a nie na kwaterę.

Co ważne, w mieszkaniu była pralka. Przy dłuższym pobycie jest to dość wygodne, zwłaszcza jak jest się z dziećmi. Zdarzyło mi się zrobić kilka prań. Poza tym normalne korzystanie z łazienki.

Urlop się skończył, należność za pobyt uregulowana i po wakacjach zostały tylko wspomnienia. Nie do końca.

Kilka dni temu telefon. Pan się przedstawia jako właściciel mieszkania i wyskakuje z pretensjami, że rachunek za wodę dostał zbyt wysoki. To nasza wina, bo pewnie robiliśmy pranie i mamy dopłacić! Oczywiście że robiliśmy - nie zaprzeczam. Przecież jak jest pralka, to oczywiste, że można z niej skorzystać.

Właściciel natychmiast mi odpowiedział - pralka w apartamencie nie jest do prania, tylko do podniesienia standardu! Zapytałam, czy prysznic i sedes też były tylko do podniesienia standardu, bo też korzystaliśmy i może powinniśmy extra dopłacić i się rozłączyłam.

Czekam na kolejny telefon z informacją o rachunku za prąd, bo kuchenki też używałam.

Nad morzem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 305 (307)

#79839

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Potrzebuję porady.

Do pracy dojeżdżam 21-letnim autem, które już prawie 10 razy objechało kulę ziemską. Czyli strup, ale jeszcze sprawny strup. Na jazdy po wiejskich drogach na razie wystarcza.
Obiecałam sobie, że będę nim jeździć do momentu, aż nie pojawi się konieczność naprawy przekraczającej 200 zł. 1/5 wartości zatankowanego auta ;)

W poniedziałek samochód trafił na przegląd, okazało się, że potrzebna jest naprawa. Szacowany koszt 200 zł. Zgodziłam się. Mechanik miał zadzwonić jak auto będzie gotowe, zostawiłam swój nr telefonu. Nie zadzwonił, a naprawa się przeciągnęła - pierwotnie auto miało być gotowe we wtorek.

Dziś ja pofatygowałam się do zakładu, bo telefonu wciąż brak, no i dowiedziałam się, że koszt naprawy to 500 zł!. Bo jakiś zaworek przy wymianie pękł i trzeba było nowy itd. 500 zł, to ponad połowa wartości samochodu, nikt ze mną nie konsultował ceny itd. Nie moją winą jest, że pękł jakiś zaworek czy inny cud. Nie opłaca mi się inwestować w starego trupa, który w założeniu miał pojeździć do końca roku.

Jak wybrnąć z tej sytuacji? Zostawić auto w rozliczeniu i zażądać 500 zł? ;)

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (129)

#78106

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja dziecko podpadło pod paragraf 22.
Urodziło się w listopadzie 2013 roku. Gdy w zeszłym roku szkolnym staraliśmy się o przyjęcie do państwowego przedszkola (jedyne w promieniu 15 km), zostało odrzucone. Powód? Bo w dniu przyjęcia (1 września ) nie ma skończonych 3 lat. Nieważne, że wszystkie inne kryteria były spełnione - nie i koniec! Odwołanie nic nie dało.

Spoko - rok prywatnego przedszkola i dowożenia dziecka do sąsiedniej gminy. W tym roku znów składamy papiery do państwowego przedszkola w naszej gminie. I co? Ano jajco! Dziecko nie zostało przyjęte. Powód? Bo w zeszłym roku nie chodziło do tego przedszkola i nie ma punktów za kontynuację.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (285)

#71575

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PUP - i chyba nie trzeba więcej tłumaczyć.
Jako wstęp - jestem już prawie dekadę po rozwodzie, po którym wróciłam do panieńskiego nazwiska.

Znajomy poprosił mnie o poręczenie dotacji, w PUPie oddalonym jakieś 120 km od mojego miejsca zamieszkania. Żeby nie ganiać jak głupia po dokumenty, zadzwoniłam do urzędu i pytam jakie dokumenty są potrzebne.

[U]rzędniczka: - Zaświadczenie o zarobkach i jeżeli jestem mężatką, to mąż również musi się stawić z dowodem osobistym.
[J]a - Męża nie mam, czy mam dostarczyć dokument poświadczający mój stan cywilny?
[U] - Nie potrzeba, złoży pani pisemne oświadczenie potwierdzone podpisem i to wystarczy.

Spoko. Takie procedury były przy zakupie nieruchomości czy kredycie w banku, więc dalej nie wnikałam.

Stawiam się w urzędzie, zaczynam wypełniać papierki, pani spisuje moje dane z dowodu, miło i szybko. W pewnym momencie pani spojrzała w mój kwestionariusz i pyta dlaczego napisałam, że jestem rozwiedziona? No i przestało być miło i szybko.

[J] - Bo jestem rozwiedziona.
[U] - Nie może być pani rozwiedziona, bo ma pani takie samo nazwisko jak rodowe.
[J] - Bo po rozwodzie zmieniłam.
[U] - Pani jest panna, bo ma takie nazwisko jak panieńskie.
[J] - Nie jestem panna tylko byk, a stan cywilny rozwiedziona.
[U] - Pierwsze słyszę! To poproszę wyrok sądu o rozwodzie!
[J] - Nie mam, bo upewniałam się w trakcie rozmowy telefonicznej, i pani powiedziała, że nie jest potrzebny!
[U] - Bo pani powiedziała, że nie ma męża, czyli jest panną!
[J] - Rozwódka i wdowa też nie mają mężów!
Urzędniczka czerwona, ja wściekła.
[U] - Wyrok sądu musi być i już!
[J] - Nie mam, bo pani nie kazała przynosić, pytałam czy mam udokumentować swój stan cywilny!
[U] - Bo pani nie powiedziała, że jest rozwiedziona i pierwszy raz się z tym spotykam. Ja nie chcę nikomu wchodzić w życie z butami! Wyrok rozwodu musi być!
[J] - Nie mam wyroku, tylko w akcie małżeństwa jest adnotacja o rozwodzie.
[U] - To ja muszę kierowniczki zapytać!

Wróciła po chwili i uzgodniłyśmy, że prześlę skan, a oryginał dostarczę w ciągu tygodnia. Lecimy dalej czyli rubryka: wspólnota majątkowa/rozdzielność majątkowa/nie dotyczy.

[U] - Poproszę orzeczenie o rozdzielności majątkowej.
[J] - Z kim?
[U] - Z mężem?
[J] - Ale rozdzielność majątkowa jest w małżeństwie jak strony podpiszą intercyzę.
[U] - No to pani ma rozdzielność majątkową!
[J] - Ale z kim?
[U] - No z mężem!
[J] - Ale ja nie mam męża!
[U] - No to właśnie ma pani rozdzielność majątkową.
[J] - Nie mam rozdzielności majątkowej! Rozdzielność jest w małżeństwie, jak małżonkowie podpisują intercyzę!
[U] - To ma pani wspólnotę majątkową!
[J] - Z kim???
[U] - Z mężem!!!!
[J] - Ale ja nie mam męża! Rozwód polega m.in na tym, że wygasa też więź ekonomiczna!
[U] - No to może wpiszę "nie dotyczy"?

Idziemy dalej. Kilka miesięcy temu się przemeldowałam. Nowe dowody osobiste nie mają adresu zameldowania, więc mój wciąż jest ważny, mimo że meldunek mam np. w Krakowie, a adres w dowodzie Gdańsk.
Pani spogląda na mój formularz, gdzie wpisałam krakowski adres.

[U] - To pani pod spodem napisze adres zameldowania.
[J] - Ale to jest mój adres zameldowania.
[U] - Nie, to jest pani adres zamieszkania, a zameldowania ma pani w dowodzie.
[J] - To jest mój adres zameldowania i zamieszkania.
[U] - Nie - adres zameldowania jest w dowodzie, ja muszę spisać dane z dowodu!
[J] - A co pani spisze z nowego dowodu, gdzie nie ma adresu?
[U] - Ten adres, który mi ktoś poda! Ja muszę spisać dane z dowodu!
[J] - Ale ja tam nie mieszkam, nie odbiorę poczty.
[U] - Nie szkodzi - i tak nic do pani nie wyślemy, a dane muszą być z dowodu!
Argumenty mi się skończyły.

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (529)

#65839

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wsi spokojna, wsi wesoła.
Sąsiedzi z domku obok, w sobotę żenili syna. Syn brał ślub gdzieś za górami za lasami i nikt z mojej wioski na weselu nie był. Od poniedziałku dalsi i bliżsi mieszkańcy wsi schodzą się do sąsiadów na gościniec. Fajny zwyczaj. Tylko że, spora część ugoszczonych, w drodze powrotnej do domu, nie jest w stanie zapanować nad potrzebami fizjologicznymi.

Mój ogródek jakoś tak wypada w miejscu, gdzie zew natury zwycięża nad wstydem. Płot ażurowy, tylko pręty i słupki. Roślinki w ogródku niziutkie. Okna z chaty wychodzą centralnie na ogródek. No i dzięki temu, chciał nie chciał mam przegląd męskich przyrodzeń.
No i olany ogródek.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (483)
zarchiwizowany

#63773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed świętami wpadłam odwiedzić rodziców. Zastałam zapłakaną mamę i wkurzonego tatę. Mama płacze, że świąt w tym roku nie będzie. Powód? 12 grudnia przyszło wyrównanie za energię elektryczną z terminem płatności do 17 grudnia. Kwota? 1300 zł. Moja mama jest na rencie, ojciec na emeryturze - wiadomo na pieniądzach nie śpią, ledwie im wystarcza od piętnastego do piętnastego. Zdobycie takiej kwoty (równowartość dwóch rent mojej mamy) w ciągu 5 dni, to tylko w providencie albo innym podobnym.
To jedna piekielność - bo zakład energetyczny mógł to rozłożyć na 3-4 raty.
Druga piekielność - rodzice mieszkają w tym domu od maja. Wcześniej dom zajmowała starsza pani, która mieszkała w nim tylko latem. Na zimę przenosiła się do córki. Miała tylko telewizor i lodówkę. Podczas przepisywania licznika w zakładzie energetycznym, ojciec wypełniał ankietę - jakie mają sprzęty w domu i jake może być przewidywane zużycie energii elektrycznej. Ojciec zaznaczył, że mają zamrażarkę, zmywarkę, pompę itp. sprzęty, które zużywają sporo prądu. Zaznaczył też, że do tej pory płacił rachunki po około 200zł/mc. Przedstawiciel zakładu energetycznego stwierdził, że to niedorzeczność, bo do tej pory rachunki pod tym adresem były średnio 30zł/mc. I po co rodzice mają mieć nadpłatę. Zamrażarka z pewnością tyle pradu nie zużywa, a pompa nie działa bez przerwy. Czyli - pan wie lepiej. No a teraz przyszło kosmiczne wyrównanie. A prognoza na następne miesiące? Po 40 zł/mc.
Piekielność nr 3 - w sierpniu, w mieście powiatowym zlikwidowali zakład energetyczny i teraz trzeba się pofatygować 70 km.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (42)

#62491

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o Zdzisiu. Zdzisio zawsze miał ciągoty ku różdżkarstwu, chiromancji, medytacji itp. Z czasem nabrał przekonania o własnej "mocy". To co z początku było niewinnym hobby przerodziło się w obsesję męczącą dla otoczenia.

Zdzisio położnik.
Nasza wspólna znajoma -Justyna- zaszła w ciążę. Wszyscy gratulowali, zaś Zdzisio wygłosił wykład na temat szkodliwości badań usg, niekompetencji lekarzy, cyklu księżycowego itp. On wyznaczy bezbłędnie termin porodu, który będzie trafny w 100%, a my niedowiarki przekonamy się jaką on ma wiedzę, potęgę i moc. Zadał Justynie kilka pytań, o coś zapytał jej mamę, podumał podumał i dumny obwieścił, że to będzie 18 sierpnia. Raz na jakiś czas telefonicznie sprawdzał postępy ciąży i powtarzał,że dziecko urodzi się 18. Justyna trochę się zasugerowała zdzisiowymi przepowiedniami. Jak nadszedł ten dzień, była w sumie przygotowana na poród i trochę się denerwowała. Nic się nie działo przez kilka kolejnych dni, a Zdzisio zamilkł. Dziecko urodziło się 10 dni po zdzisiowym terminie, zdrowe i piękne. Oczywiście ogromna radość rodziny i znajomych, jak to zwykle w takich wypadkach. Nagle do młodej mamy dopada Zdzisio. To jej wina, zepsuła jego przepowiednię, bo pewnie jakieś proszki na wstrzymanie brała, uda złośliwie zaciskała żeby tylko w zdzisiowym terminie nie urodzić. Mama Justyny też usłyszała zarzuty, że pewnie coś pokręciła w odpowiedziach i to też jej wina. Nam, znajomym, też się dostało, bo niedowiarki jesteśmy, Zdzisio termin dobrze wyznaczył tylko dziecko się nie dostosowało. Następne ciąże koleżanek były ukrywane przed Zdzisiem.

Zdzisio dietetyk
W weekend Zdzisio mnie odwiedził. Akurat w porze obiadowej, więc zapytałam czy zje z nami. No w drodze wyjątku zje, bo pora nieodpowiednia, bo powinno się jadać wieczorem, jak w Grecji czy Włoszech. Były gołąbki, ziemniaki, kompot i szarlotka. Ziemniaki do niczego, bo je obrałam, powinnam tylko umyć. Gołąbki do niczego - ryż nie komponuje się z mięsem, a kapusta to już całkiem nie w temacie. Kompot tylko rozwodni soki trawienne. Szarlotka do niczego, bo dodałam proszku do pieczenia... Po tym wykładzie zjadł wszystko z apetytem i poprosił o dokładkę. W czasie obiadu zabawiał współbiesiadników opowieściami. Ot np jak usuwał tasiemca. Bo to trzeba dynię kupić, pestki wybrać, zmielić, zjeść w odpowiednich proporcjach. Wtedy tasiemiec zdechnie. I tu zaczyna się problem, bo jak zdechł w zdzisiowych kiszkach i się rozkładał a Zdzisia głowa bolała i musiał... oszczędzę dalszych obrazowych opisów zdechłego tasiemca i zdzisiowych perypetii z truchłem. Dość, że niezbyt prędko skuszę się na gołąbki.

Zdzisio energetyk.
Po obiedzie miałam już serdecznie dość,a Zdzisio niezrażony zaproponował, że wyreguluje energię w mojej rodzinie. Nie wiem, co miał na myśli. Dałam mu klucze od piwnicy i powiedziałam, że tam są liczniki i korki - niech reguluje ile chce tylko niech plomb nie zrywa. Zdzisio tylko fuknął coś pod nosem i odjechał.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 573 (637)

#62274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka historii o kupnie nieruchomości i przypomniały mi się przeboje z Panią Zosią.

W sierpniu zeszłego roku kupiłam mały wiejski domek od Pani Zosi. Pani Zosia lat 80 - każdemu życzę takiej pamięci, kondycji, sprawności i żywotności jak ma ona. Przed zakupem widziałyśmy się zaledwie kilka razy, sprawiała bardzo miłe wrażenie. Akt notarialny podpisany, pieniądze przelane, Pani Zosia ma się wyprowadzić do końca sierpnia.

Niebacznie wygadałam się, że wprowadzę się dopiero w maju. I się zaczęło - czy ja mogę jeszcze tydzień pomieszkać. No dobrze. Za tydzień kolejny telefon, za tydzień kolejny... i tak do końca listopada. Spoko - rozumiem, że Pani Zosi trudno się wyprowadzić, że sentyment itd. W końcu zadzwoniła do mnie, że jutro o 5 rano wyjeżdża, wszystko posprzątane i może mi przekazać klucze. Nie miałam jak pojechać, więc poprosiłam żeby zostawiła u sąsiada, który zawsze przez zimę opiekował się domem. W marcu Pani Zosia znów dzwoni, że jest we wsi, że chce się spotkać i oficjalnie oddać klucze. No to pakuję do auta kilka gratów na nowy dom i jadę. Dzwonię o której przyjadę, umawiam się z Panią Zosią. Przyjeżdżam - ani żywego ducha. Dzwonię jeszcze raz - Pani Zosia jest u sąsiadów tych no w siedemnastym domu za kościołem. Mi już żyłka drga.

W końcu Pani Zosia łaskawie się pojawia, ale bez kluczy. Z wielkim fochem przynosi klucze, ale nie wypuszcza ich z ręki. Otwiera mi dom i krok w krok za mną. W domu armagedon. Garnitury po jej mężu, nocniki po wnukach, wypruty tapczan itd. Ciśnienie mi wzrasta lawinowo. Ona to uprzątnie jutro, bo wcześniej nie mogła. Zwalam swoje graty do jedynego pustego pokoju, a Pani Zosia komentuje - o ładne krzesełko, a takiej farelki to ja jeszcze nie widziałam itd. Spokojna jestem. Poszłam do sąsiada podziękować za opiekę nad domem. Pani Zosia krok w krok za mną, jak cień. W końcu proszę o klucz. Czary, hokus-pokus, klucz wyparował i Pani Zosia nie ma. Rozpłynął się. Sąsiad daje mi zapasowy. Pani Zosia w krzyk, bo jak zapasowy też zginie, to co?

Nic to - tłumaczę sobie, że wiek, sentyment itd. Biorę zapasowy klucz i odjeżdżam. Za dwa dni przyjeżdżam zobaczyć czy wreszcie posprzątane itd. Bajzel jak był tak jest, tylko na podwórku wypalona trawa, po spalonych śmieciach, ciuchach itp. Za to moje graty przegrzebane na siódmą stronę. Najwidoczniej Pani Zosia urządzała sobie wieczorki sąsiedzkie podgrzewając się moją farelką i popijając kawkę z moich kubków. Siedzę we własnej chacie, nagle bez pukania czy nawet "dzińdybry" wpada Pani Zosia jak do siebie. No jakoś nie umiem się kłócić ze starszą panią, więc grzecznie tłumaczę, że to mój dom. No to słyszę, że Pani Zosia ma tu rzeczy, że 60 lat mieszkała, że śp mąż... i klucza mi nie odda.

Zaczęłam remont sposobem gospodarczym czyli szwagier z kolegą. Chłopy tak samo nieasertywne jak ja - więc mieli za każdym razem rewizję sprzętu, przegląd przyczepki, co przywieźli itd. No i dopytywania się o moje życie osobiste - Pani Zosia nie mogła przeżyć, że nie poznała mojego męża. Wszystkich chłopów - kierowcę, hydraulika, glazurnika dopadała i wypytywała czy jest moim mężem. Zrobiłam jedyne, co przyszło mi do głowy - wymieniłam drzwi. To był policzek dla Pani Zosi. Więcej się nie pojawiła. Jak przyjechała na wakacje do sąsiadów, to gdy przechodziła koło chatki odwracała głowę na drugą stronę;) Za to na wsi opowiedziała jaka to ja niewdzięczna jestem - ona mi tyle pięknych antycznych rzeczy zostawiła, a ja nie chcę jej przyjąć na wakacje. Nigdy więcej bycia miłym dla biednych staruszek :P

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 695 (785)

#61465

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzy miesiące zamieszkałam w małej wsi na końcu świata. Wieś jak to wieś, ma swój lokalny koloryt i oczywiście ławeczkę rodem z Rancza, na której panowie spożywają tanie wina. Jako że jestem nowa, wszyscy starają się mnie "wybadać".

Siedzę wieczorem w domu, cisza, spokój. Raptem nieziemskie walenie do drzwi. Wylatuję na podwórko spodziewając się katastrofy. A tu stoi lokalny Żulermo, stały rezydent ławeczki. Stoi to za dużo powiedziane - on się chwieje i kołysze. Czy ja bym mu dwóch dyszek nie pożyczyła. Jak mamusia dostanie rentę, to mi odda. No nie, nie pożyczę, ani dwóch ani jednej, ani nawet pięć złotych i już! Na to Żulermo mi zagroził-zastanów się, jak mi nie pożyczysz, to więcej tu nie przyjdę!

Słowa chłopina dotrzymuje ;)

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 780 (846)

#55893

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miesiąc temu urodziłam dziecko. Ciąża i poród to pikuś. Mogę opowiedzieć kilka piekielności związanych z ginekologami i to nie z państwowych przychodni, ale z prywatnych gabinetów, kasujących za wizyty konkretne pieniądze. To, że moje dziecko żyje to cud - nie przesadzam.

Rok temu zmieniłam pracę i miejsce zamieszkania, tak że nie znałam miejscowych lekarzy - wybrałam się do takiego, którego poleciły mi koleżanki z pracy. Pan sympatyczny, mówię, że okresu niet, test pozytywny, ale cykle u mnie nieregularne i dłuższe niż statystyczne. Pan zbadał, zrobił USG, wydrukował zdjęcie z czarną kropką i... wg niego nie jestem w ciąży. To, co widać, to puste jajo płodowe, bez echa zarodka o sercu nie wspominając. W dodatku płaskie, bo jakby było okrągłe, to byłaby szansa. Wypisał mi skierowanie do szpitala na zabieg wyłyżeczkowania macicy. Jutro mam zabrać kapcie i koszulę nocną i stawić się w miejscowym szpitalu - kilka godzin i będzie po sprawie.

Tak się składa, że już kiedyś poroniłam i wiem, że lekarz powinien być w 100% pewien, że zarodek obumarł. W tak wczesnym stadium ciąży łatwo o pomyłkę i lepiej poczekać kilka dni, bo może ciąża jest młodsza i dopiero się rozwija. Pan doktor łaskawie powiedział, że mam przyjść za 6 dni i wtedy zobaczymy "ale to musiałby być cud, bo tu nie ma serca", a jak dostanę krwotoku to będzie moja wina, a nie jego. W wyznaczonym terminie na USG okazało się, że to najbardziej prawidłowa ciąża na świecie, serce bije, a zarodek się rozwija książkowo. Tylko jest 2 tygodnie młodsza niż by wynikało na podstawie okresu. Co zrobił pan doktor? Wyrwał mi z ręki poprzednie zdjęcie z opisem i skierowanie do szpitala na skrobankę i podarł na strzępy, żeby nie było dowodu jego kompetencji.
Nie kłóciłam się, byłam tylko nieludzko szczęśliwa.

Lekarza zmieniłam - to już temat na następną historię.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (764)