Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

razumichin

Zamieszcza historie od: 26 maja 2014 - 16:04
Ostatnio: 16 lipca 2015 - 20:27
  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 6277
  • Komentarzy: 71
  • Punktów za komentarze: 737
 

#67459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Perypetii rodzinnych ciąg dalszy.

Kto czytał moje poprzednie historie, ten wie, że z rodziną kontakt mam nikły, oprócz siostry, z którą mieszkam i dziadków, którzy nas praktycznie wychowywali. W związku z tym zdziwiłem się niezmiernie, kiedy tydzień temu rano obudził mnie telefon od [K]uzynki ze strony ojca, z którą nie rozmawiałem dobre dziesięć lat...

[K]: Cześć razumichin! Bo widzisz, mi i Bartkowi córcia się urodziła, taka fajna, Martynka, trzy i pół miesiąca temu! No i teraz ochrzcić chcemy, no i pomyśleliśmy sobie, że ty byłbyś idealnym chrzestnym.

Zapadła chwila ciszy. Trybiki zaskoczyły, zebrałem się w sobie.

Ja: Wiesz K., szczerze mówiąc odpadam. Raz, że nie za bardzo trzymam się z rodzinką i nie widzi mi się z nimi zobaczyć, a dwa, że nie mógłbym z czysto formalnych względów - sam nie przyjąłem Chrztu Świętego, ani żadnego innego sakramentu. Wyślę jakiś prezent pocztą, tylko adres podaj. Dzięki za propozycję, mam nadzieję, że znajdziecie kogoś innego.

[K] chwilę pomarudziła, ale w końcu odpuściła i w zgodzie się pożegnaliśmy. Myślałem, że sprawa jest skończona.

Następnego dnia wieczorem dzwoni do mnie kolejny nieznany numer, odbieram i słyszę przymilny głosik, pani przedstawia mi się jako ciocia Gosia. Myślę intensywnie. Już wiem. Toć to matka mojej kuzynki, tej, co dzwoniła wczoraj.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, [C]iocia zaczęła litanię.

[C]: Razumichinku, bo wam tak dobrze idzie, to weź sobie chrześnicę! Fajne to takie, tyle pociechy!

Tłumaczę jeszcze raz, dlaczego nie chcę i nie mogę zostać ojcem chrzestnym córki kuzynki. Po moim monologu zapadła cisza, a po chwili nastąpił armagedon.

[C]: Ty zawsze taki byłeś! Od rodziny z daleka, wyklęty gnojek! Pieniądzmi d*pę podciera, a dzielić się nie chce! Idź w diabły, cholerny gówniarzu!

Trzask słuchawką.

Jakoś przykro mi się zrobiło, podumałem chwilę nad tym, że jedynym kryterium dla rodzinki były pieniądze, których nadmiar rzekomo posiadam.

Sprawa mogłaby się na tym zakończyć, dość już było piekielności, a jednak dzisiaj dzwoni kolejny telefon - tym razem moi dziadkowie, którym o całym zajściu opowiadałem. Odbieram telefon od mojej zdziwionej [B]abci.

[B]: Razumichinku, wiesz, dzisiaj od Eli, tej, która zna Twoją ciotkę Gosię, dowiedziałam się, że będziesz chrzestnym ich Martynki, bo tyle pieniędzy masz, że dziecko będzie dostawało fajne prezenty... A ja myślałam, że odmówiłeś!

Kurtyna.

rodzina

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (685)

#61957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak byli lokatorzy postanowili urozmaicić nam życie.

Wraz z dziewczyną i dwójką kumpli wynajęliśmy mieszkanie. W tym samym czasie moje mieszkanie również będzie wynajmowane, a że posiadam niezbyt dużą osobówkę, to już w połowie sierpnia pojechałem z dziewczyną zawieźć część najmniej potrzebnych rzeczy (płyty z muzyką i filmami, książki, większość naczyń itp.). Po rozpakowaniu wróciliśmy do "naszego" miasta, a z kolejną "wywózką" ruszyliśmy dwa tygodnie później.

Miałem do załatwienia jeszcze parę spraw, więc dziewczyna została w nowym mieszkaniu na kilka dni sama (nasi znajomi wprowadzają się dopiero pod koniec września).

Następnego dnia dzwoni do mnie, żebym sprawdził, czy przypadkiem nie zostawiliśmy w jakimś kartonie w samochodzie czy w "starym" mieszkaniu części płyt, bo nie może ich znaleźć. Zgłupiałem, rękę dałbym sobie uciąć, że sam te konkretne płyty wypakowywałem. No nic, poszukam.

Godzinę później kolejny telefon. Pyta, czy nie widziałem jej ulubionych miseczek w groszki, bo tutaj ich nie ma. Ale jak to? Przecież miski i talerze wywieźliśmy wszystkie, ba, stołowaliśmy się z tego powodu u babci.

Przez kolejne 2-3 godziny dostawałem coraz to nowe telefony, że czegoś brakuje. Nie były to może wielkie czy drogie przedmioty, ale często sentymentalne - zadrżałem, kiedy okazało się, że brakuje jednego filmu z mojej Burtonowskiej kolekcji. Oprócz naszych rzeczy, zniknęło też kilka, które już były w mieszkaniu, jak żelazko, suszarka do prania, męski płaszcz, który wisiał w szafie. Kazałem dziewczynie spisać wszystko, czego według niej brakuje i wysłać mi listę, żebym mógł poszukać na miejscu.

Całą noc przekopywałem każdy zakamarek mieszkania, bez rezultatu. Ostatecznie padła decyzja - rano dzwonimy do właścicieli wyjaśnić sprawę, wszak tylko oni i ich córka mieli klucze.

Siódma nad ranem, znowu telefon - ktoś próbował dostać się do mieszkania.

Gwoli ścisłości - mamy podwójne drzwi, wewnętrzne i zewnętrzne. Klucze mieliśmy tylko do zewnętrznych, wewnętrzne zamykane od środka. Dziewczyna sprzątała w korytarzu, usłyszała zgrzyt w zamku. Otworzyła wewnętrzne, skrzypiące drzwi. Reakcją było wyszarpnięcie przez włamywacza klucza z drugich drzwi i szaleńczy bieg po schodach. Niestety, moja lepsza połówka jest dość strachliwa, więc pozostało nam dzwonić do właścicieli i odpowiednich służb.

Parę godzin później zamki były już wymienione, a sprawa zgłoszona na policję. Właścicielka zadzwoniła też do eks lokatorów z niewinnym pytaniem, czy aby ktoś nie dorobił sobie klucza. Zainteresowała nas jedna z dziewczyn, która nie dała starszej pani nawet dokończyć, w jakiej sprawie dzwoni. Co chwilę rzucała ku*wami, ch*jami i powtarzała, że nie będziemy z niej robić złodziejki.

Finał? Magicznym sposobem, po poinformowaniu dziewczyny, że zgłoszono sprawę o kradzież i włamanie na policję, karton z całą stertą naszych rzeczy znalazł się pod drzwiami dwa dni później.

Myślicie, że to koniec? Ta sama dziewczyna wczoraj zadzwoniła do właścicielki, oznajmiając, że ma zamiar pod koniec września przyjechać po półkę ścienną, którą tutaj zostawiła. Co zabawne, półka jest dokładnie z tego samego zestawu, co meble we wszystkich pokojach. Pomijając fakt, że wyprowadzali się w kwietniu, a jej dopiero teraz się przypomniało, to wspomnę jeszcze, że ma przeszło trzysta kilometrów jazdy w jedną stronę po rzekomo jej półkę, a koszt takiej samej, nowej, to około siedemdziesiąt złotych...

Czeka nas ciekawe starcie, bo do domu z pewnością jej nie wpuszczę. ; )

eks lokatorzy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (731)

#61378

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze za gówniarza, dorabiałem sobie w weekendy, wakacje i ferie w mini markecie przy drodze krajowej. Droga była otoczona kilkoma typowymi, polskimi wsiami - same pola, sady, kurniki i chlewy. Niestety, jak to na wioskach bywa, alkohol w niektórych gospodarstwach lał się strumieniami, a jednym z licznych "wioskowych żulików" był Sebastian.

Sebastian, lat dwadzieścia jeden, wyglądał na co najmniej czterdzieści. Przychodził przynajmniej raz dziennie, jakiś chleb, margaryna i obowiązkowo pół litra najtańszej, trzy mocne piwka, a jak przycisnęło, to i "jabol" był dobry. Pieniądze ciężko mu było rozłożyć na miesiąc, więc szefostwo zgodziło się na "branie na krechę/zeszyt". Przez pewien czas ta kooperatywa nieźle działała, jednak w pewnym momencie Sebastian przestał płacić - z pracy wyleciał, to i zarobki się skończyły. Szefowa powiedziała "stop".

Przez pierwszy tydzień przychodził, błagał i prawie płakał. Żal mi się zrobiło, bo "na chleb ni mam, bida taka, pożycz te pięć złotych, jak dostanę robotę, to oddam!". Już byłem skłonny zapłacić ze swoich skromnych zarobków za jego chleb, jednak chłopak stwierdził, że "może zamiast tego chlebka, to on jednego porzeczkowego sobie weźmie, to hehe, go rozgrzeje, bo zimno się robi". Wściekłem się niemiłosiernie i wedle zaleceń szefostwa, kazałem facetowi spadać na przysłowiowe drzewo.

Przez kolejne trzy dni Sebastian przychodził, ale już nie prosił - zaczął grozić. W końcu doszło do tego, że próbował wejść za ladę, żeby "sam się obsłużyć, jak te ku*wiszony (ja i inna ekspedientka) nie chcą mu dać", a także wynieść parę drobniejszych rzeczy (batony, cukierki, napoje dla dzieci). Po interwencji policji szefostwo ogłosiło mu, że przy każdej próbie jego wejścia do sklepu wzywana będzie ochrona. Awanturował się jeszcze kilka razy, ale kiedy zobaczył, że właściciele słów na wiatr nie rzucają, rozróby zaniechał.

Dzisiaj, po dobrych dziesięciu latach, zawitałem w tamtych okolicach. Z sentymentu zaszedłem do sklepiku, pogadałem z miłą kasjerką, dowiedziałem się, że sklep zmienił właścicieli.

A zza regału wyłonił się Sebastian, z może rocznym dzieckiem na rękach i około trzyletnim chłopcem obok niego. Niósł trzy piwa. Trzylatek podszedł do lodówek i spytał taty, czy może lizaka lodowego. Odpowiedź tatusia?
- Nie mam pieniędzy!

Kupiłem dzieciakowi loda, a Sebastianowi życzyłem jak najszybszego odwyku.

Udał, że nie słyszy.

sklepy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (535)

#61204

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wymarzyłem sobie w tym roku iść na studia, by za dwa lata móc chwalić się "magistrem". Kasa odłożona, praca jest, studia nie są najcięższe, ale zmiana płacy po ich ukończeniu dosyć znaczna. Tak więc zebraliśmy się z kumplem, moją dziewczyną i znaleźliśmy mieszkanie. Bardzo okazyjnie, zadbane, umeblowane, właściciele to świetni staruszkowie, z którymi można się bez problemu dogadać. Kaucja niewielka (500 złotych), mimo tego, że trochę sprzętu jest - nowa pralka, lodówka, piekarnik, łóżka, meblościanki... Pokoje są trzy, kumpel bierze jeden, ja z dziewczyną drugi, to szukamy współlokatora do najmniejszego. Czynsz i wszystkie inne rachunki przez ostatni rok były liczone na czworo, w zimowym okresie (wynajem + opłaty), całość wyniosła około 520 złotych na głowę - jak na Poznań i bardzo dogodne warunki mieszkaniowe to naprawdę niewiele.

Od czasu, kiedy się ogłosiliśmy, przeżywamy istny szturm idiotów.

1. Fochata kociara.
Gwoli ścisłości: kumpel ma okrutną alergię na koty, co zaznaczaliśmy w ogłoszeniu. Ale ona musi mieć kota! Na nic perswadowanie, że ta kooperatywa naprawdę nie przejdzie. Już byliśmy na granicy litości, bo pewnie przywiązana do zwierzaka, bo w domu nie będzie miał się kto zaopiekować... Nic podobnego. Kociara wymyśliła sobie specjalnie na studia wziąć nowego, młodego kota. Argumenty, że kotem trzeba się zajmować, że będzie rozrabiał, jak jej nie będzie też nie przemówiły. Obraziła się i kazała spadać, bo "jesteście niepoważni".

2. "Od czasu do czasu".
Pisze facet. No, on to w sumie chętny i wszystko cacy. Tylko u niego "od czasu do czasu to dziewczyna by nocowała". Zapaliła mi się czerwona lampka, bo w umowie zapis, że nie możemy nocować osób trzecich. Raz, czy dwa razy w miesiącu przymknąłbym oko, jednak "od czasu do czasu" okazało się być czterema noclegami w tygodniu. Chłopak zdziwiony, że nie chcemy sponsorować jego dziewczynie mieszkania.

3. Ale ja teraz mam wolne.
Kobieta, 25 lat. Koniecznie chce zobaczyć mieszkanie - jasne, zrozumiała sprawa. Mieszka 30 kilometrów od Poznania, my ponad 150. Tłumaczymy co i jak, będziemy tego i tego dnia, bo tylko wtedy wszyscy troje mamy wolne. Kobieta na to: ale ja wtedy nie mogę! Bo mam wolne i chcę odpocząć! Nie będę się tyle tłukła po drogach!
Nie wiem, kiedy w takim razie chciała oglądać mieszkanie. W trakcie pracy? Cóż, podziękowaliśmy.

4. Cwaniara.
Dziewczyna, lat 19. Dostaję wiadomość w tonie "jestem waszą wybawicielką". Po przeczytaniu referatu na temat zalet mieszkania z dziewuszką, zaczyna się stawianie warunków. Tak więc, Miłościwa Pani zamieszka z nami, pod warunkiem, że:
- nie będzie musiała płacić kaucji (125 złotych od osoby...),
- nie będzie płaciła za sierpień i wrzesień (za sierpień połowa ceny), bo rok akademicki zaczyna się w październiku i dopiero za październik zapłaci,
- wprowadzi się już we wrześniu (za który nie zapłaci),
- właściciele mają jej kupić dwuosobowe łóżko i wstawić do pokoju, bo ona na tym małym nie będzie się cisnąć.
Była wielce zdziwiona, że odmówiliśmy. I to wcale nie ze względu na wiek.

5. Królewna.
Koleżanka chce pokój. Ale ona nie chce małego, jednoosobowego. Ona chce największy. Ja z dziewczyną mamy sobie iść do "większego" jednoosobowego, a kumpel do najmniejszego. "Mam dużo ubrań i potrzebuję miejsca!". Obiecała, że już nigdy więcej się do nas nie odezwie, bo jesteśmy "zapyziałymi burakami" i "nie potrafimy zrozumieć, że niektórzy potrzebują przestrzeni życiowej".

To dopiero drugi dzień, a ja już drżę na dźwięk dzwoniącego telefonu i wiadomości na facebooku...

współlokatorzy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (598)

#60688

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dosłownie pół godziny temu przekonałem się o tym, że niektórzy ludzie nie mają nawet szczątkowej inteligencji.

Siedzę u znajomych, umówiliśmy się na kawę. Mieszkają na parterze w dziesięciopiętrowym bloku. Jesteśmy w kuchni, rozmawiamy, kiedy nagle za oknem słychać łomot, brzęk, tłuczone szkło.

Wstałem, otwieram okno i zanim zdążyłem wystawić głowę, usłyszałem świst. Odruchowo się cofnąłem.

Jakiś idiota wyrzucił przez okno najpierw stary telewizor, a chwilę później magnetofon. Wnioskuję, że z 7-10 piętra, biorąc pod uwagę to, że resztki sprzętu były w obrębie dziesięciu metrów od miejsca uderzenia.

Po jakimś czasie wyszliśmy na dwór. Praktycznie wszystkie okna otwarte, więc ciężko stwierdzić, który z sąsiadów był taki inteligentny.

Tym razem nic się nie stało, ale gdyby przechodziło jakieś dziecko, ktoś wystawiłby głowę przez okno?
Człowiek mógł zostać kaleką, bo jakiemuś baranowi nie chciało się znieść starego sprzętu, więc postanowił się go pozbyć przez okno.

sąsiedzi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 535 (629)

#60640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę dni temu zaliczyłem spotkanie z kobietą, która prawo jazdy chyba wygrała na loterii.

Wychodzę ze sklepu i kieruję się na przystanek autobusowy umiejscowiony jakieś 50 metrów dalej. Między sklepem a przystankiem parking. Na parkingu dosyć tłoczno.

Widzę małą Toyotę, a w niej kobieta. Cofa. Patrzę i nie wierzę - miejsca pełno, żeby wykręcić, a ona uparcie jedzie wprost na drugie auto (marki nie zanotowałem).

Nie trzeba było długo czekać - zanim zdążyłem zareagować, podbiec, machnąć, cokolwiek, kobita przywaliła w drugie auto.

Zatrzymała się? A gdzieżby! Jeszcze z tyłem w tyle auta 2 śmiało zakręca kierownicę w prawo. Może jeszcze bym uwierzył, że nie słyszała, ale nie ma mowy, żeby nie czuła takiego uderzenia!

Pech chciał, że w uderzonym aucie siedziała dwójka mężczyzn, którzy wyskoczyli i zagrodzili drogę ucieczki [D]amie. Stoję obok i przyglądam się sytuacji, może będzie wzywana policja, trzeba będzie świadka?

Dama wychodzi z samochodu.
[D]: Co ty odp*erdalasz?! Złaź z drogi! Spieszę się!
Facet z auta: Uderzyła pani w moje auto i właśnie próbuje pani uciec!
[D]: Ty chyba pop*erdolony jesteś! Nic nie uderzyłam! Sp*erdalaj dziadu z drogi, bo zadzwonię po mojego męża!

I dalej w ten deseń. Podchodzę do drugiego faceta, mówię, że widziałem sytuację, dzwonić na policję i tyle. Na te słowa odwraca się Dama:

[D]: Tylko spróbuj zeznać przeciwko mnie! Ja cię dojadę, ty suk*nsynu!!! Nie wiesz, kim ja jestem!!!

Rzeczywiście, nie wiem. Policja też nie wiedziała. Spisali zeznania, panowie z auta podziękowali, a ja udałem się w końcu na przystanek autobusowy, w akompaniamencie sku*wysynów i innych barwnych określeń.

No nic, teraz czekam, aż mnie "dojedzie". ;)

kierowca

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (764)

#60328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ramach wyjaśnienia: parę lat temu ojciec wyrzucił mnie, Zmorę (młodszą siostrę) i matkę z domu. Matka po paru miesiącach do mężusia wróciła, ja jako pełnoletni obywatel zrezygnowałem ze studiów, podjąłem się pracy i opieki nad młodszą siostrą. Rodzice nie mieli zamiaru Zmorą się zajmować, pasowała im taka sytuacja, od czasu do czasu matka podpisała młodej jakąś zgodę w szkole, ewentualnie poszła na zebranie. Do pewnego momentu płacili też zmorowe "alimenty" (nie zasądzone, sami z siebie) w oszałamiającej kwocie czterystu złotych. Mieszkaliśmy u dziadków.

Zmora podrosła, sama też wzięła się do pracy, pieniędzy trochę odłożonych, wróciłem do studiowania. Kiedy siostra skończyła lat osiemnaście, tatuś pieniądze przestał płacić. Więc go pozwała o alimenty. Długo ciągnęła się batalia, zasądzili w końcu sześćset złotych. Ojczulek wykręcał się od płacenia jak mógł, wpłacał po 50-100 złotych w miesiącu, więc "wykazywał chęć do płacenia", generalnie długo nie mogliśmy sobie z nim poradzić. Pół roku temu musiał wypłacić całą zaległość w kwocie prawie sześciu tysięcy złotych (zaległe alimenty i odsetki).

Dostałem dzisiaj list. Od ojczulka. Jak nie zacznę mu spłacać tego, co nam dobrodusznie dawał po wyrzuceniu z domu, to pozwie mnie i Zmorę o alimenty. Dla niego. Bo jest biednym, schorowanym człowiekiem i nie może pracować.

Ma wrzody na żołądku.

Czekam z niecierpliwością.

rodzina

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (797)

#60226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ten typ człowieka, który twierdzi, że wszystko mu się należy, ale nic nie musi robić?

Moi dziadkowie jakieś trzydzieści lat temu za grosze kupili działkę budowlaną nad zalewem w B., dobre pięćdziesiąt kilometrów od domu. Cud, miód, malina - jezioro, cisza i spokój, bo nikt więcej działeczki w tej miejscowości nie posiadał.

Z czasem zaczęli tu zjeżdżać znajomi, znajomi znajomych, najpierw w odwiedziny, później często sami wykupowali działki. Pomoc sąsiedzka pełną parą, dziadek złota rączka - wszystko u niego na działce postawione jego rękoma, przy naprawdę niewielkim nakładzie pieniędzy. Innymi słowy - wszystko pięknie.

Istny szał na kupowanie działek w tym miejscu nastał jakieś 6-7 lat temu. W ciągu roku wyrosło jakieś dwadzieścia domków, a w tym domek [P]iekielnego.

AKT PIERWSZY.

Zaczęło się niewinnie. W większości takich miejsc powstają stowarzyszenia, mające za zadanie utrzymać względny porządek. Piekielny jednak nie miał zamiaru do stowarzyszenia się przyłączać - trudno, jego wybór. Tymczasem stowarzyszenie pozbierało składki i udało się za bardzo niewygórowaną cenę załatwić dostęp do wody z licznikiem (dzielony równo na wszystkich członków stowarzyszenia) oraz wywózkę śmieci (odpłatną).

Jak można się domyślić, Piekielny był do korzystania pierwszy, do płacenia ostatni. Początkowo ludzie tolerowali tę reklamówkę śmieci więcej i zdarzało się klucz od "szafki" z wodą pożyczyć - toć to nie zbiedniejemy od tych pięciu litrów wody.... Pożyczanie szybko się skończyło - okazało się, że Piekielny dorobił sobie klucz i przed sezonem, kiedy ludu praktycznie nie było, pod nasz kranik podłączył sobie wąż i używał wody przy budowie swojego domku. Wściekły tłum jakoś zdołał przekonać Piekielnego do opłacenia rachunku opiewającego na kwotę bagatela pięciuset złotych i sprawa ucichła.

AKT DRUGI.

Pożyczanie. Bo jak już wybudował domek, to i środek trzeba elegancko zrobić! Najpierw troszkę rozpuszczalnika, a może jakiejś farbki sąsiad ma? Bo ja widzę, że sąsiad tutaj ma dwa takie same klucze, to ja bym sobie jeden wziął, bo nie mam, to by mi się przydał!

Mój dziadek akurat wtedy też remontował swój domek. Udało mu się kupić panele, a że zostały dwie czy trzy całe paczki, miał oddać je do marketu budowlanego. Zostawił panele w schowku pod domkiem, wrócił trzy dni później z kolegą i większym autem (jeszcze wtedy jeździł Maluszkiem) a tu zonk! Paneli nie ma. Sprawa zgłoszona, ale nikt nic nie widział, ani nie słyszał. Dziadek jakoś przebolał stratę, chociaż zły był jak diabli, bo jednak panele trochę kosztowały. Nie minęło pół roku, Piekielny potrzebował z czymś w domku pomocy. Dziadek wszedł i zrobił się purpurowy. Tak, zgadliście - skradzione panele. A raczej część podłogi wyłożona tymi panelami, a reszta przykryta linoleum. Rabanu narobił co nie miara, Piekielny z łaską i oburzeniem oddał mu pieniądze ("pan już skończył remontować, to co miały leżeć i się marnować!"). Większość sąsiadów zerwała wszelakie kontakty z Piekielnym.

AKT TRZECI.

Śmieciarz. Nasza działka graniczy bezpośrednio z lasem. Przyjeżdżamy w weekend, a naszym oczom, tuż przy płocie ukazuje się góra śmieci - styropian, folia, puste puszki po farbie. Nie zgadniecie, kto jako jedyny w całej okolicy, robił remont....
Policja wezwana, Piekielny się wypiera. Na odchodne rzuca się do mojego dziadka z łapami, krzycząc:
[P]: Ty **uju! Jeszcze mnie popamiętasz!

AKT CZWARTY.

Nad wodą. Dużo ludzi wybudowało sobie pomosty. Nie ma problemu ze skorzystaniem z któregokolwiek, po ludzku się pyta i tyle. Piekielny oczywiście pomostu robić sam nie będzie, bo "za dużo pieniędzy i nie ma siły". I przypiął się do pomostu mojego dziadka. Początkowo to nie przeszkadzało - ot, łódka przypięta do jednego z filarów. Piekielny jednak zaczął się poczuwać do pomostu - któregoś dnia schodzimy, a tam puszki po piwach, paczki po chipsach, a oprócz tego piękne dziury w linoleum i reszta tego, co było świeczką. Następnego dnia, późnym wieczorem sprawców udało się złapać dosłownie "na gorącym uczynku" - o godzinie dwudziestej trzeciej zeszliśmy powędkować, a na pomoście córeczka Piekielnego z jej chłopcem w radosnym uniesieniu. Awanturę po tej sytuacji słychać było chyba nawet w sąsiednim miasteczku, a Piekielny obraził się tak bardzo, że nawet łódkę odpiął od naszego pomostu.

Dzisiaj, po niespełna dwóch latach od tamtego wydarzenia, spotkałem się z Piekielnym oko w oko. Z samego rana, próbował wyciągnąć z dziadkowej łódki akumulator.
[P]: Bo wam, dziadkowskie żmije, to szkoda trochę prądu pożyczyć biednemu sąsiadowi! Sk**wysyny jedne, złodziejskie nasienie! Kradną i mają! W d*pę sobie wsadź ten akumulator, ch*ju pier*olony!!!

Tym razem chyba jednak skończy się w sądzie...

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1199 (1237)

#59902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Dzień Matki, o matce roku - aż musiałem konto założyć.

W moim niewielkim mieście, na jednym z osiedli znajduje się wybudowana kilka lat wstecz fontanna. Okrągła i płaska. Atrakcja i ochłoda dla dzieciaków w upalne dni, jak kilka ostatnich w mojej mieścinie. Fontannę otacza chodnik, wokół ławeczki, a z jednej strony stoi sobie mini bar - piwo, słone przekąski, lody - kilka stolików wewnątrz i na zewnątrz.

Mimo, że na terenie fontanny panuje zakaz poruszania się na rowerze, rolkach czy deskorolce (o czym informuje kilka tabliczek), rodzice nagminnie ten zakaz łamią.

Od dobrych dwóch tygodni, dzień w dzień z mego balkonu widzę pociechy taplające się w wodzie i oczywiście te jeżdżące po fontannie rowerkami i na rolkach. Rodzice siedzą sobie na ławeczkach i przy barze, udając, że tabliczek z zakazem nie ma. A spróbuj zwrócić takiemu delikwentowi uwagę, to dopiero Ci pokaże! Nie będziesz jemu/jej mówić, jak ma dzieci wychowywać!

I tak oto parę dni temu siedzę przy owej fontannie, czytając książkę. Po fontannie śmiga dziewczynka w rolkach. A że woda leci, to ślisko trochę bardziej, no to upadła. Raz, drugi, trzeci na tyłek. Za czwartym razem nie udało się wyhamować - dziewczynka "wyleciała" z powierzchni fontanny, uderzając przy okazji główką o ziemię.

Rzucam książkę, biegnę. Dziewczynka się podnosi, płacze, na głowie duży guz i rośnie, ale przytomna, kontakt jest. Ludzie się zbierają, proszę starszą panią, żeby zadzwoniła po karetkę (upadek naprawdę groźnie wyglądał, coś mogło się z dziecięcą główką stać) i rozglądam się za matką, trzymając dziewczynkę jedną ręką.

Wtem w tłum wkracza ONA. Staje nade mną i rzecze:
- Puszczaj zboczeńcu moje dziecko!!!
Ja oczy jak pięć złotych - toż to zboczeńcy płaczące dzieci ze zdartymi kolanami na rękach trzymają i próbują im pomóc?

W paru słowach przekazałem pańci, że jest zakaz jeżdżenia po fontannie na rolkach, że dzieciak się przewrócił, że bez opieki, mocno pacnęła o ziemię, na pogotowie trzeba by się udać, sprawdzić co i jak. Mamusia rzecze:
- Ty mi tu nie będziesz mówił, jak mam dziecko wychowywać!!!

I hyc, dziecko pod pachę i jak nie ryknie:
- Czegoś gówniaro nie uważała?!

Zanim dotarło do mnie, co kobieta właśnie zrobiła, zniknęła mi z oczu - prawdopodobnie uciekła w jedną z niedalekich dolinek albo ścieżkę między pobliskimi blokami.

Wracam dzisiaj do domu z jakiegoś dalszego sklepiku i widzę naszą piekielną mamusię. Przechodząc mimowolnie słyszę, jak mówi do drugiej kobiety:
- Wie pani, ja to już pozwałam Urząd Miasta za wybudowanie tego gó*na! To niebezpieczne dla dzieci jest! Moja Olcia mało co się nie zabiła na tej fontannie!

No to powodzenia w procesie. O ile rzeczywiście został założony. Mam nadzieję, że Olci nic poważnego się nie stało.

matka_roku

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 467 (529)

1