Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

rejestratorka

Zamieszcza historie od: 7 marca 2014 - 14:24
Ostatnio: 24 lipca 2014 - 12:08
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 3362
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 261
 

#59595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

Ostatnia historia Traszki o dopisywaniu badań na skierowaniu przypomniała mi podobną.
Parę minut po godzinie 7 do przychodni przychodzi(P)ani koło 70-ki na pobranie. Miała skierowanie na którym wypisane były 3 badania podstawowe (typu morfologia). Podaje mi skierowanie i wywiązuje się dialog:

P: Kochaniutka pani, chciałabym zrobić te badania. Czy z tej pobranej krwi można jeszcze zrobić badanie X?
J: Tak, jak najbardziej, ale to badanie będzie płatne (kwota coś koło 13 zł), ponieważ nie ma go na skierowaniu.
P: Ojej, a nie można by go dopisać? Pani kochaniutka (i tu historia o sąsiadce, która zrobiła sobie takie badanie i wyszło, że ma jakąś tam chorobę).
J: Rozumiem, ale nie można niczego dopisywać do skierowania. No chyba, że zrobi to lekarz, który to skierowanie pani wypisał. Widzę, że wypisał je doktor Y. Dzisiaj zaczyna prace o godzinie 8. Może pani zaczekać i zapytać lekarza o to badanie.
P: O nie, ja nie chcę doktorowi głowy zawracać. Ale ja jestem emerytką, jestem ubezpieczona, więc to badanie chyba mi przysługuje za darmo kochaniutka?
J: Tak by było, gdyby to badanie było na skierowaniu. Lekarz wypisał badania, które uznał za zasadne. Proszę się nie martwić na zapas. Proszę zrobić sobie te badania, a jak przyjdą wyniki i coś będzie nie tak, to porozmawia pani z lekarzem badaniu X.
P: No może ma pani racje kochaniutka, no to ja przyjdę, tylko jeszcze muszę do toalety pójść.
J: Oczywiście.

No i pani poszła. Ja zajęłam się swoja robotą. Po około 10-15 minutach poszłam do gabinetu lekarskiego zanieść kartoteki. Nie było mnie najwyżej 2 minuty. A pani jak nie było tak nie ma. Przez myśl przeszło mi, że może zasłabła w tym kiblu, więc poszłam na wszelki wypadek sprawdzić, ale w toalecie nie było nikogo.
Wracam na rejestrację, a z zabiegowego szybkim krokiem wychodzi P. Mignęła mi tylko przed oczami i już jej nie było.

Pielęgniarka powiedziała mi, że na skierowaniu P było dopisane badanie X. A żeby było śmieszniej, dopisane było drukowanymi literami ;) Pewnie dlatego, że nasz doktor Y pisze wyjątkowo niewyraźnie i P nie chciała, żeby były jakiekolwiek wątpliwości o jakie badanie jej chodzi ;)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 521 (565)

#59017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

Historia zdarzyła się jakiś czas temu, ale przypomniała mi dzisiaj, po pojawieniu się w mojej miejscowości plakatów polityków, kandydujących do parlamentu czy czegoś podobnego.

Do przychodni pewnym krokiem wkracza (D)ziewczyna (około 20-letnia). Ładna, elegancko ubrana, umalowana, pachnąca. Przyszła na szczepienie. Biorę od niej dane i kieruję do lekarza, który ma ją do niego zakwalifikować (u nas w przychodni tak jest, że nawet dorosła osoba musi najpierw odwiedzić lekarza, żeby ten stwierdził czy nie ma przeciwwskazań). Po wizycie wraca na rejestrację z karteczką, że wszystko ok, można szczepić. Proszę ją wiec do zabiegowego, gdzie akt ten zostanie dokonany.

(P)ielęgniarka szczepiąca prosi D aby ściągnęła wierzchnie ubranie i usiadła na kozetce. Ja w tym czasie uzupełniałam papiery. Wywiązała się rozmowa:

D: Wie pani co, zdarza mi się zemdleć w czasie pobierania krwi i w ogóle jak widzę strzykawkę to mi słabo.
P: Rozumiem, w takim razie proszę się położyć na kozetce i odwrócić głowę w stronę ściany. Spokojnie, proszę się nie denerwować, to tylko chwila i poczuje pani jedynie uszczypnięcie. Niech się pani nie stresuje, poczekam aż będzie pani gotowa.

Tak też zrobiła. Została zaszczepiona, wszystko ok. Po szczepieniu poleżała jeszcze chwilę, po czym powoli wstała i wyszła z zabiegowego na korytarz. Zauważyłam, że trochę zbladła, więc zaproponowałam żeby usiadła. Usiadła.
I po chwili BUM! D leży na ziemi, oczy nieprzytomne, drgawki... no po prostu ataku padaczki dostała. No to ja szybko udzielam pomocy, P leci po lekarza. Po kilku minutach atak opanowany, lekarz zadecydował, że wzywamy karetkę. Oczywiście atak ten został udokumentowany i u nas w karcie i w szpitalu, do którego trafiła D.

No i jakby na tym się skończyło, to historii by nie było.
Kilka dni później do przychodni wpada M(atka) D.
Zarzuciła mi(!) (a potem lekarzowi), że robimy z jej córki inwalidę, że ona nie ma żadnej padaczki, że mamy to wymazać z jej karty itd. Lekarz wziął M do gabinetu. Długo rozmawiali. Bardzo długo. Wyszła z przychodni czerwono-zielona i bardzo obrażona.

Po zakończeniu pracy dowiedziałam się od lekarza, co się właściwie stało. Otóż: D od dziecka ma napady padaczkowe, ale to nie padaczka (słowa matki). M podaje jej leki doraźnie, jak D ma akurat atak (ale nie padaczki! - słowa matki). M nie będzie się narażać na wykluczenie społecznie, bo lekarz coś sobie wymyślił. Nikt nie będzie jej wmawiał, że jej dziecko jest chore. I kilka innych mądrości, łącznie z tym, że skarga na nas wszystkich już idzie.

Reasumując, dziewczyna choruje na padaczkę od dziecka. Gdyby była pod stałą opieką lekarską, żyłaby normalnie. A tak przy każdym stresie dostaje napadu, co nie jest obojętne dla jej zdrowia. Matka (i ona pewnie też) wypiera chorobę, bo wstydzi się opinii publicznej, znajomych. D Oczywiście nie poinformowała lekarza przed szczepieniem, że cierpi na jakąś przewlekłą chorobę.

Matka kandyduje do wyżej wspomnianego parlamentu czy czegoś tam ;)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 972 (1016)

#58719

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

W przychodni w której pracuję znajduje się oddział rehabilitacji (NFZ i prywatnie).
Mamy kontrakt z NFZ-tem opiewający na pewną sumę. Tę sumę dzieli się na 12 miesięcy i wychodzi kwota, którą NFZ płaci miesięcznie za rehabilitację pacjentów, posiadających na nie skierowanie od lekarza rodzinnego lub specjalisty.

Przeważnie przyjmujemy 10-15% więcej, mimo tego, że NFZ za tych pacjentów nie zapłaci. Są to osoby pilnie potrzebujące rehabilitacji np. po operacjach ortopedycznych (szybko rozpoczęta rehabilitacja zmniejsza ryzyko powikłań i skutkuje pełnym powrotem funkcji). Natomiast pacjentów z chorobami przewlekłymi (przewlekłe bóle, reumatyzm i inne nie powodujące pogorszenia ogólnego stanu zdrowia pacjenta) rejestruje się na pierwszy wolny (planowy) termin.

W praktyce terminy na rehabilitację wyglądają tak: na masaż czeka się pół roku, na terapię indywidualną (czyli tak w skrócie - odpowiednio dobrane i prowadzone ćwiczenia) około 5 m-cy, na zabiegi fizykoterapeutyczne (prądy, laser, lampy i inne wykonywane za pomocą maszyn) około 2-3 m-ce. I nie jest to spowodowane tym, że fizjoterapeutom nie chce się pracować. Powód jest taki, że nie mogą przyjmować "nadprogramowych" pacjentów, bo nikt za to nie zapłaci i dyrekcja się potem burzy.
Prywatne zabiegi wykonuję się w zasadzie od ręki (za to zdanie pewnie posypią się hejty ;) no ale taka jest prawda i ja nic na to nie poradzę).

Sytuacja właściwa: Przychodzi (P)ani ze skierowaniem na rehabilitację. Na skierowaniu masaż, terapia indywidualna i zabiegi fizykalne. Oczywiście chce się zarejestrować jak najszybciej. Wchodzę w system i widzę, że pierwszy wolny termin to 23.06.2014 (to i tak cud, bo rejestrowała się końcem lutego - pewnie ktoś w między czasie zrezygnował). Informuję o tym fakcie pacjentkę. W tym samym momencie koleżanka (fizjoterapeutka) poszła do socjalnego zrobić sobie kawę i (na nieszczęście) zapytała czy ja tez chcę. Jak się domyślacie P puściły w tym momencie nerwy i cała jej złość skumulowała się na mnie...

P: Robić wam się nie chce?!
Ja: Proszę pani, tu nie chodzi o nasze chęci, takie są terminy zabiegów finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
P: (jakby nie słyszała co do niej mówię) Czas na kawę to macie, ale żeby człowiekowi pomóc to już nie ma czasu!!!
Ja: (mówię spokojnie, bo rozumiem jej zdenerwowanie, ale i tak nie mogę jej wcześniej zarejestrować) Proszę na mnie nie krzyczeć, to nie ja decyduję o terminach przyjęć. NFZ...
P: Nieroby jesteście!!! Tylko kawki wam w głowie, a człowiekowi pomóc nie ma kto!!! Ja to zgłoszę!!! Pani już długo nie popracuje!!! Odechce się pani tej kawy!!!

Nic już nie powiedziałam, bo i tak bym jej nie przekonała.
Pacjentka wyszła, krzycząc, że już więcej tu nie wróci.

Wróciła. Wczoraj. Jednak nigdzie indziej nie było miejsc na wcześniejszy termin. Tyle, że od jej ostatniej wizyty minęły trzy tygodnie i jak się domyślacie, termin na rehabilitację też się zmienił - na początek sierpnia.
A teraz proszę przeczytajcie dialog powyżej jeszcze raz ;)

P.s. Teraz wiem skąd się wzięło hasło: nic nie robią, tylko kawę piją (choć to głównie o urzędnikach chyba).

słuzba_zdrowia

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (463)

#58670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

Rejestracja wygląda następująco:
Pacjent dzwoni lub rejestruje się osobiście. Mówi, że chciałby się umówić do lekarza. Po uzgodnieniu terminu, godziny i lekarza do którego chciałby się dostać, zostaje zarejestrowany w systemie (już nie napiszę, że w EWUSiu, bo zaraz zostanę zjechana ;).
Następnie kartoteki wszystkich zarejestrowanych pacjentów trafiają do gabinetu lekarskiego. Jeśli ktoś zarejestruje się po tym fakcie, kartoteki są donoszone lekarzowi na bieżąco. Nigdy nie daje się kartoteki pacjentowi do ręki, to jest dokument.

Około godziny 12.30 do przychodni wchodzi P(an) z dzieckiem. Omija rejestrację udając, że mnie nie widzi i kieruje się do gabinetu lekarza. Po kilku minutach podchodzi do rejestracji:
P: Karta!
Ja: Dzień dobry. Jaka karta?
P: Proszę dać mi moją kartę.
Ja: (domyślam się, że chodzi o jego kartotekę. Może zapomniałam jej donieść lekarzowi, kto wie) Był pan zarejestrowany?
P: Nie, ale lekarz mnie przyjmie. Proszę dać mi moją kartę.
Ja: Najpierw musi się pan zarejestrować. Poproszę pana imię i nazwisko.
P: Ja nic nie muszę! Pani nie wiem z kim pani rozmawia! Znam osobiście doktora X i on mnie przyjmie bez kolejki. Karta!
Ja: No tak, faktycznie nie wiem kim pan jest, dlatego też nie wiem czyją kartę chciałby pan dostać. Mamy ich tu ponad 5 tysięcy, nie znam każdego pacjenta z imienia i nazwiska...
P: (chyba trochę ochłonął) Monika Piekielna (czyli wspomniane wcześniej dziecko).
Ja: Dobrze. Już rejestruję...

Dorejestrowałam dziecko jako dodatkowego pacjenta, bo wszystkie "numerki" były już wykorzystane. Zrobiłam to, bo wiedziałam, że lekarz jest akurat wolny i pod gabinetem nikt nie czeka. Wyciągnęłam kartotekę i kieruję się z nią w stronę gabinetu. Facet jak nie ryknie:
P: Karta! Proszę mi ja natychmiast oddać!!!
JA: Ależ proszę pana, nie ma takiej możliwości. Już niosę kartę do gabinetu i będzie mógł pan wejść do lekarza.
P: To jest moja własność!
JA: (myślę sobie, gościu o co ci chodzi, koniec zmiany, a ty mi tu awantury robisz) Proszę podejść pod gabinet i zaczekać, aż lekarz pana poprosi.

Nie czekałam na jego reakcję, tylko poszłam z tą nieszczęsną kartoteką do gabinetu. Wchodzę i podaję ją lekarzowi. Ten spojrzał na nazwisko i tylko przewrócił oczami. Dodał cicho: niech wejdzie, im szybciej będę miał go z głowy tym lepiej.

Po zakończeniu pracy spotykam lekarza w socjalnym. Okazało się, że dziecko tego pana i dziecko lekarza chodzą do jednej klasy. I kilka razy spotkali się na wywiadówkach ;) Podobno gość jest wyjątkowo drażniący (taa, niemożliwe ;))

słuzba_zdrowia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 536 (612)

#58519

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

Wiadomo, że do lekarza "pierwszego kontaktu" dostać się nie łatwo (przynajmniej w niektórych placówkach medycznych).
80% pacjentów rejestruje się z samego rana, czyli między 7 a 9, żeby tego samego dnia dostać się do lekarza. Po tej godzinie lekarz ma już przeważnie komplet zapisanych na ten dzień pacjentów.

W takiej sytuacji (brak tzw. numerków) pacjentowi, który chce się zarejestrować, proponuję następny wolny termin, czyli przeważnie jest to następny dzień. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy pacjent mówi, że dzieje się coś poważnego (np. bardzo wysoka temperatura, silne wymioty, biegunka itp.) staram się go jakoś "wcisnąć" pomiędzy zarejestrowanymi pacjentami (informując przy tym, że będzie musiał przepuścić osoby zarejestrowane na godzinę).

Godzina 12. Nagle do przychodni wkracza ON. Musi natychmiast do swojego "rodzinnego". Zgodnie z prawdą informuje go, że lekarz ma już komplet pacjentów na dzisiaj i może być zarejestrowany na jutro. No i zaczyna się:

ON: Lekarz rodzinny jest od tego, żeby mnie przyjąć, kiedy tego potrzebuję!!!
JA: Owszem, ale nie był pan zarejestrowany i...
ON: Ja jestem chory, muszę się skonsultować z lekarzem!!!
JA: Rozumiem, ale...
ON: To niedopuszczalne!!! Człowiek jest poważnie chory i nawet do lekarza się dostać nie może!!!
JA: Proszę pana, rozumiem pana zdenerwowanie, ale krzyki tu nie pomogą. Proszę dać mi...
ON: Pani mnie nie będzie uspokajać!!! Chce rozmawiać z kierownikiem!!!
JA: Dobrze, ale kierownik będzie dopiero za godzinę.
ON: To ja idę na zakupy(!), ale za godzinę wrócę i wtedy będzie się pani tłumaczyć!!!

A byłby przyjęty tego samego dnia, gdyby tylko dał mi dojść do słowa. Nie wrócił już do przychodni tego dnia. Pewnie zakupy mu się przedłużyły ;)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 469 (603)
zarchiwizowany

#58562

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z życia rejestratorki medycznej.

Będzie długo, bo chce w miarę jasno wytłumaczyć zasady działania przychodni.

W przychodni znajduje się punkt pobrań (gabinet zabiegowy). Materiał do badań (krew, mocz itp.) pobierany jest w godzinach 7-9. Lekarze przyjmują w godzinach 8-18.

O godzinie 7 z minutami przychodzi pacjentka na pobranie krwi do badań. Zabieg zostaje wykonany, papierologia wypełniona, pacjentka wychodzi z gabinetu zabiegowego (jest godzina 7.20) i podchodzi na rejestrację. Wywiązuje się taki dialog:

P(pacjentka): Chciałabym się jak najszybciej dostać do lekarza, bo mam malutkie dziecko i muszę szybko wrócić do domu, bo zbliża się pora karmienia, a ja karmię piersią.
JA: rozumiem, ale pierwszy lekarz przyjmuje dzisiaj od 8...
P: ale naprawdę muszę, bo jestem chora i nie wiem jakie leki mogę przyjmować, bo karmię piersią.
JA: rozumiem panią, ale w tej chwili nie ma jeszcze żadnego lekarza. Doktor X przyjmuje dzisiaj od 8 i ma już zapisanych dwóch pacjentów. Mogę panią zarejestrować na 8.30, ale jeśli pani poczeka do 8 i poprosi lekarza, żeby przyjął panią jaką pierwszą (ważne) to z pewnością zostanie pani przyjęta wcześniej.
P: ale ja naprawdę się spieszę. Syn już się pewnie obudził i będzie głodny!
Ja: ........ Rozumiem pani sytuację, ale nie jestem w stanie ściągnąć tu żadnego lekarza w tej chwili. Jeśli pani poczeka, zrobię wszystko żeby była pani przyjęta od ręki. Chyba, że woli pani się zarejestrować na popołudnie?

Pacjentka zadzwoniła do kogoś i po rozmowie stwierdziła, że zaczeka, więc ją zarejestrowałam. Jednak po około 15 minutach podeszła znów do rejestracji i powiedziała, że jednak chce przyjść po południu.

JA: dobrze, na którą godzinę panią zarejestrować?
P: nie wiem.
JA: ........ rozumiem, że ciężko pani to określić ze względu na karmienia, więc umówmy się, że ja zarejestruję panią na godzinę 14, a pani przyjdzie jak będzie pani mogła (normalnie się tego nie robi, ale wiadomo - sytuacja wyjątkowa, więc myślę co mi tam, może przez tą jedną pacjentkę kolejka się nie zaburzy).
P: dobrze. Dziękuję. Do widzenia.

I tu pojawia się pewien problem. Tylko kierownik ma uprawnienia do anulowania wizyt w systemie EWUŚ. Więc pacjentka została zarejestrowana dwa razy - raz do doktora X na rano, a drugi do doktora Z na popołudnie. Kierownik po przyjściu na swoją zmianę miał usunąć poranną wizytę. Ale poprzez ogólny sajgon tego dnia, zapomniałam mu o tym powiedzieć.

Chwilę po 13 słyszę krzyki w gabinecie lekarskim. Do gabinetu wchodzi kierownik przychodni i jeszcze słychać trochę krzyków. Po minucie woła mnie.

L (lekarz): Ta pani jest zarejestrowana do doktora X. Co ona robi u mnie?
JA: (tłumaczę poranną sytuację), kierownik zaraz usunie poranną rezerwację.
Kierownik kiwa głową, lekarz mówi: OK. A baba jak nie wrzaśnie:
P: ja nie chciałam, żeby mnie pani rejestrowała na rano!!!
JA: rano chciała pani dostać się do lekarza jak najszybciej więc zarejestrowałam panią do ...
P: pani mówiła, że mam czekać i pytać czy lekarz mnie przyjmie, a nie że mnie pani zarejestrowała!!!
(krzyki, krzyki, krzyki)
JA: wtf??? Proszę panią, ta dyskusja nie ma sensu, nie przedłużajmy, bo następni pacjenci czekają.
P: pani mnie oszukała!!!

W końcu kierownik krótko zakończył szopkę i wyszliśmy z gabinetu lekarskiego. Po raz kolejny opowiedziałam o sytuacji z rana. Kierownik wysłuchał, pokiwał głową i powiedział, żeby się nie przejmować, że tacy pacjenci się zdarzają, nic się nie stało.
No ale mi ciśnienie już zdążyło skoczyć. Po raz kolejny pomyślałam "i weź tu komuś zrób dobrze..."

Po kolejnych minutach z gabinetu lekarskiego wychodzi nasza pacjentka i kierując się w stronę rejestracji KRZYCZY, że została oszukana, wprowadzona w błąd, że jestem niekompetentna, kto mnie tu w ogóle zatrudnił itd.

Kierownik wstawił się za mną i bardzo rzeczowo wytłumaczył kobiecie, żeby nie szukała problemów, tam gdzie ich nie ma (swoja drogą wspaniały człowiek).

Pacjentkę lekko zatkało. Odwróciła się na pięcie i wychodząc, jeszcze odwróciła się na chwilę i posłała mi mordercze spojrzenie.

A ludzie narzekają, że w przychodniach nie da się niczego szybko załatwić i rejestratorki zawsze robią problemy z umówieniem się do lekarza...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (364)

1