Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

singri

Zamieszcza historie od: 13 września 2011 - 4:02
Ostatnio: 7 marca 2024 - 14:39
  • Historii na głównej: 109 z 140
  • Punktów za historie: 17413
  • Komentarzy: 1833
  • Punktów za komentarze: 12352
 
zarchiwizowany

#86110

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do szkoły mojej córki, do trzeciej klasy, we wrześniu przybyła nowa uczennica. W. jest dzieckiem sympatycznym, nad wiek dojrzałym. W czasie, gdy leżałam w szpitalu i bezpośrednio po bardzo wspierała moją N., czego nie zamierzam jej zapomnieć. Dziewczęta nawet zawarły "umowę na całe życie, że będą siostrami", co wydaje mi się słodkie i takie jakieś na wskroś dziewczęce.

Dowiedziałam się, że wcześniej chodziła do miejskiej szkoły, ale "pani się na nią uwzięła", więc mama przeniosła ją do naszej wiejskiej szkółki. Czasami słyszałam od córki, że W. w pewnych sytuacjach używa słów nie do końca parlamentarnych, ale na gorącym uczynku jej nie przyłapałam.

Raz u nas była, odrabiały razem lekcje. Okazało się, że W. nie zna tabliczki mnożenia i nikt z domowników nie zapędza jej do nauki, nie pilnuje, nie odpytuje. W. uważa tabliczkę mnożenia za głupią i niepotrzebną. Zaprotestowałam, wytłumaczyłam, ale tu tłumaczenie nie pomoże, to jedna z tych rzeczy które trzeba wyryć na pamięć...

Wczoraj po powrocie ze szkoły N. podzieliła się ze mną nowiną:
"W. wczoraj dostała na angielskim* aż trzy uwagi do dzienniczka! I powiedziała panu, że przecież ona może teraz tę stronę z dzienniczka wyrwać. A pan zrobił zdjęcie strony i się skończyły groźby W."

No to przestałam się dziwić, że "pani się uwzięła" na to dziecko.

I powiem szczerze, że bardzo mi tej małej szkoda, bo charakter ma fajny, ale taki raczej rogaty. Musi się nauczyć, co i kiedy wypada, a co nie i w jaki sposób należy walczyć o swoje. Ja nie chcę się przesadnie wtrącać, bo też nie ma przesłanek świadczących o tym, że dziecko jest w jakiś sposób maltretowane - zawsze czysta, uczesana, w dobrze dobranych ciuchach (choć moim zdaniem bluzka odsłaniająca całe barki nie jest odpowiednia dla dziecka w tym wieku, do szkoły i jeszcze do tego zimą. Latem by uszła.), uśmiechnięta, nakarmiona, wyposażona do szkoły... Nic nie wskazuje na to, by była nieszczęśliwa. Zapowiada się tylko na to, że wyrośnie z niej niezłe ziółko, które może mieć z powodu swego zachowania problemy w przyszłości.

Obawiam się trochę też jej wpływu na moją córkę, ale nie zabronię N. z nią rozmawiać, bo nie wierzę w takie metody. Lepiej tłumaczyć dziecku, co w zachowaniu W. jest nieodpowiednie i jak powinna w takiej sytuacji zachować się młoda dama.

*edit, bo miałam to napisać i zapomniałam - w klasie N. jest pięcioro uczniów, w klasie W. troje. W związku z tym lekcje bywają łączone. Nie zauważyłam, żeby którakolwiek klasa na tym cierpiała.

szkoła

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (47)
zarchiwizowany

#86100

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W naszym mieście postawiono nowego Lidla. Osobiście bardzo lubimy robić tam zakupy, bo blisko, a poza tym akurat ten sklep jest naprawdę bardzo przestronny - w alejce dwa wózki mijają się bez problemów, nawet z zapasem. A tak się składa, że mój Partner nie trawi ciasnoty, więc w innych sklepach czasem czuje się niekomfortowo.

Jednak jest coś, co nam w tym sklepie BARDZO nie pasuje. Jest to parkomat.

Osoby robiące zakupy maja prawo parkować do 90 minut za darmo. W tym celu należy zaparkować, podejść do drzwi sklepu, pobrać bilet i wrócić z nim do samochodu, zanim zacznie się robić zakupy. Brak biletu - opłata, jeśli dobrze pamiętam, 150 zł.

W pierwszej chwili takie rozwiązanie mi się podobało, bo eliminuje osoby, które zostawiają samochód na sklepowym parkingu i idą do pracy po drugiej stronie ulicy.

Tylko że w bezpośredniej bliskości jest tylko jeden pracodawca. Rzeczony Lidl. Z parkingu widać wprawdzie jakiś blok, ale ma on swój parking podziemny. Kawałek dalej jest drugi blok, tez wyposażony w parking. Gdzieś pomiędzy tym znajduje się parking przyszpitalny, a bezpośrednio do parkingu Lidla przylegają miejsca do parkowania prostopadłego, w które można wjechać bezpośrednio z pasa (A których ja strasznie nie lubię, nie mam jeszcze na tyle wprawy, żeby zaparkować tam prosto i na tyle sprawnie, żeby nie spowolnić tych za mną).

Więc serio z parkingu Lidla korzystają TYLKO I WYŁĄCZNIE klienci sklepu. Nikomu innemu nie jest po drodze. Więc po co stawiać parkomat?

Mam na to dwa wytłumaczenia. Pierwsze jest takie, że Lidl po prostu przyjął taką politykę i wszędzie przed każdym Lidlem stoją bądź będą stać parkomaty. Nie jestem w stanie tego sprawdzić.

Druga teoria jest taka, że parkomat postawiono, ponieważ ktoś tam liczy na to, że nie każdemu będzie się chciało pobierać bilet i będzie pretekst do pobrania opłaty. I, delikatnie mówiąc, bardzo mi się to nie podoba. Bo pachnie celowym uprzykrzaniem komuś życia.

Zanim zaczniecie pytać, czy to aż taka uciążliwość pobrać bilet, wyobraźcie sobie że pada deszcz czy wieje wiatr, a Wy musicie latać po parkingu w tę i nazad. Albo macie pod opieką dziecko, przecież malucha w wózku nie zostawi się w przedsionku, trzeba mieć go cały czas na oku. Przedszkolaka tym bardziej.

Tyle tylko dobrego, że miejsca dla niepełnosprawnych są blisko parkomatów...

Sklepy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (29)
zarchiwizowany

#85578

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ech Ferian, Ferian, przypomniałeś mi coś... Zabawnego? Piekielnego? Sami oceńcie:

Przez cały czas, jaki moja córka spędziła w przedszkolu, ja byłam pracującą samotną matką. Bywało różnie - były miesiące kiedy się nawet coś odłożyło, były takie, kiedy za 300 zł (alimenty) musiałam opłacić przedszkole i sama wyżyć (zapewniając dziecku śniadanie i obiadokolację, oprócz posiłków jadanych w przedszkolu).

Opłaty za przedszkole kształtowały się rozmaicie, zależnie od miesiąca, ale jedna pozycja była stała - Rada Rodziców, 40 zł. Niby nie do końca obowiązkowe, ale z tych pieniędzy finansowane były wycieczki, mikołajki, rozmaite inne imprezy - mnie nie interesowały już żadne nadprogramowe składki. Więc płaciłam twardo co miesiąc, powtarzając sobie, że nikt nie będzie mojemu dziecku teatrzyków sponsorował wbrew własnej woli.

Jednak pewnego miesiąca usłyszałam od sekretarki:

- Wie pani co, niech pani tej Rady nie opłaca. Chodzą do przedszkola dzieci, które mają oboje pracujących rodziców, dwa samochody i nie płacą. Jak kogoś stać na utrzymanie dwóch aut, to powinno go być chyba stać na opłaty?

Najspokojniej jak umiałam zgasiłam ją, że mnie czyjeś samochody i portfele nie interesują, ja postępuję jak uważam za słuszne.

Z jednej strony uchylanie się od opłat wydaje mi się piekielne. Ale zaglądanie ludziom do portfela i informowanie o jego zawartości obcą osobę chyba to przebija...

Przedszkola...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)
zarchiwizowany

#85529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracamy sobie wczoraj z moim Chłopem ze stolicy (byłam w szpitalu).
Droga jednopasmowa, trochę prostych, trochę zakrętów... No droga jak droga.

Jedziemy tak z 80 na godzinę, przed nami sznurek samochodów.
Od samochodu przed nami dzieli nas baardzo bezpieczny odstęp, na tyle duży, że ktoś mógłby jeszcze w tę dziurę "wskoczyć" i nie spowodowałby zagrożenia.

I nagle tenże kierowca zaczyna się dość dziwnie zachowywać.

Wychyla się zza auta, które jedzie przed nim, żeby ocenić sytuację. Ja ze swojej perspektywy widzę jakieś światła, oznaczające że coś tam jedzie z naprzeciwka (nie ja prowadziłam, więc nie zawracałam sobie głowy ocenianiem odległości czy prędkości). Za chwilę tamten kierowca wrzuca lewy kierunkowskaz i zabiera się do wyprzedzania. Ale zamiast przyspieszyć, jedzie pod prąd ze stałą prędkością przez kilkadziesiąt sekund...

Po czym wraca na swoje miejsce.

Mija nas ciężarówka jadąca z przeciwka.

Pierwszy raz w życiu żałuję, że nie mamy w samochodzie kamerki. Sytuacja była dla mnie tak absurdalna, że trudno było mi w to uwierzyć. Dlaczego?

Bo widoczność była wspaniała i bez problemu można było ocenić, że nie da się wyprzedzać aut po jednym-dwa, za małe odstępy, trzeba łyknąć cały sznurek naraz, a to rzadko kiedy jest bezpieczne.

Naprawdę zastanawiam się, co to w ogóle miało być?

polskie_drogi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (51)
zarchiwizowany

#85428

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jadę sobie ze szkoły mojej córki do pobliskiego miasta, na zakupy. Wypadło mi akurat jechać kawałek za autobusem komunikacji miejskiej (które w tym regionie zwane są "emkami" i tegoż regionalizmu będę dalej używała). Wiadomo - wielkie toto, widoczność zasłania, a przyspieszenie ma jak nie przymierzając hipopotam.

Lekko się zdziwiłam, gdy w autobusie zapaliły się światła stopu, bo nie miał się po co zatrzymywać, ale przyuważyłam że po prostu wypuszcza kogoś z podporządkowanej. OK, chce być miły, sama bym kolesia wpuściła.

Zanim się autobusik rozpędził (a ja za nim) dojechaliśmy do wjazdu na obwodnicę. I emka i ja, by wjechać na wjazd musieliśmy skręcić w prawo. Natomiast dla tych jadących z przeciwka jest wydzielony lewoskręt.

Co robi kierowca emki dojechawszy do wjazdu?

Ano zatrzymuje się i wpuszcza tych z lewoskrętu... Z całkowitym ignorowaniem przepisów, które to nam dają pierwszeństwo. Z całkowitym olaniem kierowców za nim, którzy musieli czekać cierpliwie, aż wszystkie auta z lewoskrętu wjadą, bo wiadomo że jak jedno ruszyło, to reszta za nim.

A najgorsze było to, że autobus potrzebował potem sporo czasu, by rozwinąć jakąś normalną prędkość, więc wturlał się na pas rozbiegowy jadąc jakieś 30 km/h. A za nim ja, niewiele szybciej. Za mną inne samochody, z podobną prędkością.

Na szczęście akurat na tym odcinku było pusto, więc wskakując z taką prędkością na prawy pas nie stworzyłam zagrożenia, a miałam przynajmniej gdzie się rozpędzić w granicach rozsądku...

Rozwalają mnie ludzie, którzy koniecznie chcą być uprzejmi, kosztem innych, a nawet wbrew przepisom...

polskie_drogi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (73)
zarchiwizowany

#85330

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na odstresowanie, krótko i mam nadzieję zabawnie.

Byliśmy ze Szczerbusiem wczoraj w Warszawie celem dodatkowego przebadania... Mniejsza, ważne jest to, że po pierwsze trzeba było być rano, po drugie mamy tam ponad dwie godziny jazdy, więc wyjechaliśmy o godzinie zgoła barbarzyńskiej, jeszcze przed 6, po trzecie - po pobraniu numerka trzeba siedzieć na korytarzu aż nie zawołają i w sumie nigdy nie wiadomo o której się wejdzie.

Pobrałam numerek, zamieniłam parę zdań z współczekaczkami i stwierdziliśmy, że najwyższy czas na śniadanko. Niedaleko jest Żabka i tam się udaliśmy na "hodoga".

Ja jak zwykle z czosnkowym, Szczerbus prosi z jakimś pikantnym, pani proponuje sos amerykański. OK, dostaliśmy, zjedliśmy, wróciliśmy.

Kilkanaście minut później mąż jednej z współczekaczek przynosi jej hot-doga, ona nadgryza i się krzywi.
Żona: Nie zjem tego, pikantny strasznie! Jaki sos wziąłeś?
Mąż: Prosiłem o łagodny, to pani poleciła amerykański...

Nie zdołałam powstrzymać parsknięcia (siedziałyśmy na tym samym parapecie, oddzielał nas tylko mój plecak, wszystko było słychać) i wyjaśniłam wszystkim obecnym z czego się śmieję. Uzgodniliśmy że i pana i nas obsługiwała ta sama pani. Zbiorowy facepalm było słychać chyba daleko :D

Żeby było śmieszniej - na deser po hot-dogu wzięłam sobie donata, tego ciemnego w posypce z oreo. Można nim było wbijać gwoździe.

Nie wiem, jak ja parę lat temu w handlu pracowałam, to jednak były inne standardy obsługi, coś się zmieniło?

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (27)
zarchiwizowany

#85083

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem postaram się krótko:

Byliśmy niedawno w Biedronce, m. in. zrobić zapas aromatyzowanej wody z cukrem, znanej powszechnie jako napoje gazowane. Mój Partner załadował zgrzewki do samochodu, ja rzuciłam na tylne siedzenie siatkę z drobnicą i (niestety) moją torebkę, po czym zabrałam wózek, żeby go odstawić na miejsce.

Idąc w tamtą stronę zwróciłam uwagę na samochód szukający wolnego miejsca - piękny, czarny, lśniący nowością mercedes. Wracając również go zauważyłam.

Na parkingu były dwa wolne miejsca obok siebie, jedno zwykłe, drugi oznaczone kopertą i pionowym znakiem "dla niepełnosprawnych". Kierowca mercedesa widać czuł się niepełnosprawny tylko połowicznie, bo zaparkował na obydwu.

Niestety, telefon miałam w torebce, nie mogłam zrobić zdjęcia, a doniesienie na policję czy straż miejską nie miało moim zdaniem sensu - zanim przyjadą, on odjedzie. Gdyby było zdjęcie, byłby dowód, a tak...

A kurczę, kiedyś myślałam że bogaci ludzie mają wpajane podstawowe maniery wszyscy jak leci, bo nosić garniak od Armaniego i zachowywać się jak burak to się moim zdaniem nie zgrywa.

bogaty_a_cham

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (24)
zarchiwizowany

#84860

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ta historia może i nie jest piekielna, jeśli zachowanie tu opisane potraktujemy jak kiepskie hasło reklamowe. Jednak jeśli przyjąć, że pani "doradza" w ten sposób wszystkim rodzicom, albo i wychowuje tak własne dzieci... Brrr...

Zaszłyśmy dziś z córką na halę targową. W drodze do pasmanterii mijałyśmy stoisko z bielizną i kostiumami kąpielowymi. Córce spodobał się jeden, faktycznie ładny, więc chwyciła wieszak i zażartowała "No, kupujemy, kupujemy!".

Odparowałam bez zbytniego zastanawiania się "Spoko, wyciągaj pieniądze i kupuj." Pośmiałyśmy się i strój został odwieszony na miejsce, a my skierowałyśmy się dalej.

I wtedy padł komentarz "Nie no, ale jak dziecko chce to trzeba kupić!"

Tak? No już się rozpędziłam - myślę sobie, a na głos powiedziałam tylko "Ma strój kąpielowy, jest dobry, posłuży jej do końca wakacji, nie będę kupować kolejnego fatałaszka tylko po to, żeby go mieć."

Odpowiedziało mi pogardliwe spojrzenie okraszone "No można i tak, można i tak..."

Ja rozumiem, że ta pani chce sprzedać, na tym zarabia, ale takie gadki uważam za przesadę. To moja sprawa, ile strojów kąpielowych ma moje dziecko, a trzeba wziąć pod uwagę, że przekazywanie ubrań tak osobistych młodszym dzieciom z rodziny jest moim zdaniem mało higieniczne. Więc dodatkowe szmatki to dodatkowe śmieci i tym też się kieruję dobierając córce garderobę.

Cóż, jeśli system hierarchii pani sprzedawczyni układany jest wg tego, ile zbędnych rzeczy kto kupuje, to zapewne plasuję się gdzieś w okolicach dna tej drabinki...

I niewiele mnie to w sumie interesuje.

sklepy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (25)
zarchiwizowany

#83868

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zastanawiałam się, czy to opisać, ale co tam. Dla mnie piekielne, jeśli jesteście innego zdania, to historia zląduje w archiwum i będzie mieć liczne towarzystwo.

Tak się składa, że w ostatnich dniach spadł śnieg, i to całkiem sporo. Wczoraj rano nawet ładnie sypało.

I tak się składa, że mojemu Partnerowi (P) buty odmówiły posłuszeństwa. Ponieważ jesteśmy fanami lokalnych targowisk*, przejechaliśmy się a to tu, a to tam. Przeważnie w tygodniu, więc wiadomo - moja córa do szkoły, a my na targ. Niestety, ze skutkiem mizernym.

Wczoraj targ odbywał się w mieście odległym o ok. 20 km od naszego miejsca zamieszkania. Jednak była to sobota, a w soboty moi "teściowie" jeżdżą na targ w naszym mieście, by sprzedać jajka. Więc była umowa - jak "teściowie" wrócą, my wsiadamy do samochodu, bo przecież Małej nie ma co brać, zmarznie na kość.

Odkąd zrobiło się zimno "teściowie" wracają z targu wcześnie - zabierają tyle jajek, na ile mają zamówienia, jak wszyscy odbiorą, to do domu. Zazwyczaj bezpośrednio, zakupy robią kiedy indziej.

Wczoraj o 9:00 jeszcze ich nie było. Po 9:00 dzwonimy "A gdzież to wy jesteście?" "A bo tu zaszliśmy i tu zaszliśmy, zaraz będziemy."

Przyjechali, wchodzą, rozbierają się, ja wychodzę i zwyczajowo "teściowa" zatrzymuje mnie na dwa zdania: "A bo ja myślałam, że jak późno wrócimy, to nie zdążycie, śnieg pada, niebezpiecznie, nie warto jechać, pewnie i tak nikogo nie będzie."

W to wtrąca się "teść": "Pokręciło ich, tyłki zachciało się przewietrzyć, nic nie kupią, nic nie załatwią, benzynę na darmo spalą..." - dalej nie słyszałam, bo uciekłam.

Gdyby powiedzieli "Nie zostaniemy z Małą" - nie mają obowiązku, choć zawsze zostawali, to była ich dobra wola. Tylko że ona potrafi nie wysadzić nosa z pokoju, chyba że jest głodna i właściwie chodziło tylko o mój i jej komfort psychiczny, że nie jest sama.

Gdyby powiedzieli jasno "Ale my się będziemy martwić, napadało, może za tydzień będzie lepiej?" - by się rozważyło.

Ale takie sabotowanie uważam za przesadę, wręcz za próbę ustawiania nam życia wg swoich norm. Bo "teściowa" boi się jeździć po śniegu, to nikt nie powinien. Bo niebezpiecznie. Wiem, że to wynika z troski, ale jej syn jest już dorosły i umie jeździć. Owszem, lubi docisnąć i się z tym nie kryje, ale dociska na autostradzie, a nie na lokalnych drogach. Trzeba wyczuć tę różnicę, a przede wszystkim wypadałoby okazać własnemu synowi odrobinę zaufania...

Nikt mi nie wmówi, że po śniegu można jeździć tak, jak po suchym asfalcie. Też wsiadałam do auta z sercem w gardle. Ale gdy zrobiliśmy parę kilometrów po kompletnie białej drodze i odczułam, że P. prowadzi zupełnie inaczej, odprężyłam się i przestałam wróżyć z drzew (na tym nie, na tym nie, o na tym się rozbijemy...). Zaufanie.

Drobna ciekawostka - dopiero tam kupiliśmy buty. Skórzane sportowe dla P i ciepłe botki dla mnie. Gdybyśmy zrezygnowali z tego wyjazdu, kto wie czy P nie zasuwałby kolejny tydzień w dziurawych.

*Już dawno przekonałam się, że w sklepach można dostać towar takiej samej jakości, co na targowisku, tyle że nieznacznie drożej. A jak ktoś pochodzi po targowiskach, porozgląda się, to dostanie na targu coś dobrej jakości dwa razy taniej niż w sklepie.

rodzina

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (47)
zarchiwizowany

#83422

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może mało piekielne, może bardziej... Moim zdaniem bardziej.

Otóż moja córka od połowy trzeciego roku życia chodziła do przedszkola. Bywało tak, że wstawałam o 5, ją budziłam o 5:30, żeby na 6:30 była w przedszkolu, a ja o 7 w pracy.

Dało to ciekawy, ale pozytywny efekt uboczny - dziecko dość szybko załapało, że jeśli zaraz po wstaniu nie zje sprawnie tego co dostanie, będzie głodna aż do 9:00, kiedy to w przedszkolu podają śniadanie.

Teraz ma siedem lat, zaraz będzie osiem, i bez śniadania z domu nie wyjdzie. Po prostu się na to nie zgodzi, musiałabym ją siłą chyba wywlekać. Jeśli się zdarzy, że w weekend zalegnę dłużej w łóżku i nic jej nie zrobię, to też sobie poradzi.

Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy usłyszałam ostatnio na zebraniu, że dzieci nie jedzą w domu śniadań. Jedne jedzą i to po nich widać, inne nie i to też widać. Dziecko jest ospałe, nie koncentruje się jak należy.
A prawdziwą piekielnością dla mnie jest reakcja jednej z mamuś.

- No moja córka nie jada śniadań, ja wiem, że to niedobrze, ale co ja mogę zrobić? Zmusić ją?

Nie no, jasne, dziecko ma się męczyć (dla mnie to już podpada pod lekkie znęcanie się nad dzieckiem. Może nie głodzenie, ale przyzwalanie na głodzenie się) bo mama nie chce bądź nie potrafi nauczyć go jedzenia śniadań. A przecież wystarczy np obudzić dziecko pół godziny wcześniej i niech się bodaj bawi - akurat zgłodnieje. Albo pokombinować i zamiast klasycznego śniadania zaproponować dziecku sok czy koktajl. Tym bardziej, że dziecko przychodzi do szkoły czyściutkie, uczesane, w wyprasowanych i dobranych ubraniach, więc nie jest tak, że matka je olewa, albo totalnie nie ma czasu.

szkoła

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (28)