Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

singri

Zamieszcza historie od: 13 września 2011 - 4:02
Ostatnio: 7 marca 2024 - 14:39
  • Historii na głównej: 109 z 140
  • Punktów za historie: 17417
  • Komentarzy: 1833
  • Punktów za komentarze: 12354
 

#88219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali popularnych ostatnio historii o pracy pod wpływem:

Mój ojciec ma znajomego. Rzeczony znajomy opowiedział mi kiedyś, co następuje:

Wpadł do mego ojca na piwo, wypili po dwa, po czy wsiadł na rower i pojechał na drugą zmianę do pracy. Złapali go mundurowi, kazali dmuchać, wystawili mandat za jazdę pod wpływem.
Kilka dni później sytuacja się powtórzyła - dwa piwa, rower, mandat.

Znajomy się wkurzył i...

Sprzedał rower!

Za pieniądze ze sprzedaży popłacił mandaty i od tamtej pory chodził do pracy 6 km na piechotę, "żeby się nikt nie czepiał". Na moje delikatne pytanie, że może raczej należałoby nie pić przed pracą zareagował wielkim oburzeniem - ale jak to tak nie pić? To on ma cały dzień nie pić?!

Zdaje się, że egzemplarz niereformowalny...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (145)

#88166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni ludzie nie dbający o psy...

Wyszłyśmy z córką na spacer, ona na wrotkach, ja pieszo, pogoda piękna, człapiemy sobie noga za nogą, rozmawiamy, wygłupiamy się trochę... Norma.

Gdy doszłyśmy w pobliże naszego wiejskiego sklepiku, wybiegł nam na spotkanie pies. Jest to pies właściciela sklepu, zna nas, my znamy jego i wiemy, że jest to zwierzak bardzo życzliwy, pełen miłości do świata, a najgorsze co mógłby zrobić, to skoczenie na człowieka i ubrudzenie mu odzieży. Teraz też widać było, że pysk i oczy śmieją mu się z daleka.

Dałyśmy się obwąchać i obmerdać, ale pora iść dalej. Pies zdecydował, że idzie z nami. Tak po prostu, potruchtał sobie za nami, bo kto mu zabroni?

Właściciela na podwórku nie było, nie było też widać jego samochodu, a sklep był zamknięty. Okrzyki "Do domu!" albo "Buda!" nie dały rezultatów poza nasileniem merdania ogonem. Kundel nie miał nawet obroży, za którą mogłabym go złapać i zawlec, gdzie jego miejsce. Więc idziemy dalej - córka na wrotkach, ja trzymam ją za rękę (dopiero uczy się jeździć), pies truchta za nami, przed nami, szuka czegoś w trawie, ale generalnie trzyma się blisko. Dwa razy omal go nie zgubiłyśmy, bo skręcił gdzie indziej niż my, ale nas potem doganiał...

Przez ten czas mijało nas z 15 samochodów, z czego jeden został zmuszony przez psa do nagłego hamowania. Kierowca grzecznie zapytał, czemu wyprowadzamy psa bez smyczy i chyba nie uwierzył, że to nie nasz pies.
W końcu, gdy byłyśmy już prawie w połowie naszego zwykłego okrążenia, pies zszedł z jezdni i przez pola, na skróty, pognał do domu.

Tym razem pies wrócił do domu szczęśliwie.
Tym razem...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (156)

#88059

przez (PW) ·
| Do ulubionych
https://piekielni.pl/41474

No i przypomniało mi się...

Zamierzchłe czasy, kiedy to jeszcze przebywałam w Domu Samotnej Matki.
W tymże Domu miałyśmy dyżury sprzątania. W jednym konkretnym dniu tygodnia siadałyśmy przy stole i ustalałyśmy rozpiskę na następne siedem dni - ta łazienki, tamta salon - wiadomo.

Jednym z pomieszczeń do sprzątania był tzw. hall - sionka gdzie zostawiało się buty i kurtki oraz korytarz. Między korytarzem a sionką były drzwi. Przeszklone. Mycie ich należało do obowiązków osoby robiącej w tym tygodniu hall.

Pewnego dnia, gdy wszystkie byłyśmy w salonie, odezwała się mama odpowiedzialna w tym tygodniu za hall. Poprosiła, żebyśmy zwróciły baczniejszą uwagę na nasze dzieci, zwłaszcza wtedy, gdy mają w łapkach jakieś słodkości, bo brudzą szyby w drzwiach i trzeba je myć nawet kilka razy dziennie. No bo rzeczywiście brzydko to wyglądało, zwłaszcza że nie można było zawiesić żadnej firanki.

Nikt nic nie odpowiedział, ale widziałam, że dwie madki nie są zachwycone. No bo kto to widział, dzieckiem się zajmować, fanaberie jakieś.

Jakiś czas później do salonu weszła siostra zarządzająca całym przybytkiem i rzecze: "K, ty chyba w ogóle nie umyłaś tych drzwi, jak były wczoraj usmarowane, tak i dzisiaj są."

K powieka drgnęła, poszła, umyła drzwi drugi raz i już trochę mniej uprzejmie... Dobra, wydarła się na nas na temat "tak trudno dzieciaka upilnować?!". Nie wzięłam tego do siebie, bo moja córka w smarowaniu po drzwiach nie brała udziału, byłam przy niej cały czas.

Ale madki wzięły. Popatrzyły po sobie i jedna przyniosła landrynki. Rozdały swoim dzieciom (w liczbie trzech) po jednym i zaczęło się przedstawienie:

- Tak, do buzi weź. A teraz do rączki. I do drugiej rączki. A teraz chodź, zrobimy łapki na szybach... Tylko dobrze rączki usmaruj, żeby ładne łapki wyszły!

Nie wytrzymałam, zapytałam je, co właściwie odjaniepawlają i co chcą w ten sposób osiągnąć. Zostałam zwrzeszczana na temat "Nie twoja sprawa, nie odzywaj się!" po czym madki poprowadziły swe bajtle* by dokonać wiekopomnego dzieła.

K się poryczała. Ja zaczekałam, aż zrobią swoje, po czym zmoczyłam szmatę i wytarłam tę cholerną szybę, bo diabli mnie brali, że dziewczyna ma to robić trzeci raz przez zwykłą ludzką złośliwość. Niestety, zabrakło mi języka w gębie, by powiedzieć im co o tym myślę, prawda jest taka, że trochę się ich bałam, bo widziałam na własne oczy, że szarpanina czy wymierzanie policzków nie jest dla nich zjawiskiem obcym.

*Mowa o dzieciach w przedziale wiekowym 1-3. Wszystkie już samodzielnie chodziły.

madki

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (118)

#88023

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest w naszej okolicy zakręt, mocno przekichany, zwłaszcza jeśli jedzie się "do nas". Zakręt jest na wzniesieniu, a do tego zaraz za łukiem jest staw. Jeśli wejdzie się w zakręt za szybko, można zafundować sobie lot z tragicznym zakończeniem.

Toteż przed zakrętem znajdują się znaki. Ograniczenie do 40 i A-2. A przynajmniej powinny się znajdować.

Jakoś tak jesienią ktoś ukradł oba znaki. Były, były i nagle nie ma.

Zaś zimą troje młodych ludzi, z których najstarsze miało 19 lat, weszło w ten zakręt za szybko. Żadne nie przeżyło.

Przejeżdżamy tamtędy. Znicze nadal płoną.

Życie trojga młodych ludzi było wart tyle, co złom...

Znaki postawiono na nowo. Ale oni nie zmartwychwstaną.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (127)

#87942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedziemy z Partnerem samochodem. Teren niezabudowany, stosunkowo wąska jezdnia, chodnika brak, pobocza brak.
Przed nami rowerzystka, widoczna z daleka.
W pewnym momencie pani rowerzystka stanęła na pedałach i zaczęła tak jakby gibać rowerem w prawo i lewo, jak to robią kolarze by się lepiej rozpędzić.
Przestała, gdy byliśmy już bardzo blisko.
I wtedy właśnie siła bezwładności po ostatnim gibnięciu wniosła ją centralnie przed naszą maskę...

Dobrze, że Partner widząc ją zawczasu zwolnił, bo dopiero pisk opon na asfalcie uświadomił pani, że jesteśmy tuż za nią.

Słuchawki? Czy po prostu głupota?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (127)

#87815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skutki psychozy maseczkowej:

Zapisałam się na jutro do fryzjera. Niestety, dziś zauważyłam u siebie objawy typowo grypowe - temperatura, dreszcze, łamanie w kościach. Nie na tyle intensywne, żeby panikować, no ale jednak.

Wypsło mi się w rozmowie z teściową:
Ja: Nie jadę jutro do tego fryzjera. Nie będę ludzi zarażać.
Teściowa: Maseczkę załóż! Maseczkę załóż i nie zdejmuj jak będzie cię obcinać! To nie zarazisz nikogo!

Nowy rodzaj talizmanu?

PS: I tak nie pojadę.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (165)

#87624

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o marnowaniu jedzenia zainspirowała mnie do opisania pewnych, moim zdaniem piekielnych, cech szefowej kuchni w domu weselnym. Miałam przyjemność pracować pod jej komendą przez jeden sezon i napatrzyłam się na pewne praktyki. Może nie było to do końca marnotrawstwo, ale mimo wszystko zalatywało mi brakiem szacunku do czyichś pieniędzy. Bo przecież ktoś za to jedzenie płacił.

1) Ziemniaki - w piątek wieczorem obierałam ziemniaki na sobotnie pierwsze danie. Zasada była prosta - w tym wiaderku mieści się porcja dla 20 osób. Zawsze obierałam jedno wiaderko na zapas, żeby aby na pewno nie zabrakło. Jednak Szefowa wymagała, bym obrała dwa wiadra na zapas. Co oznaczało, że jeśli na weselu było 160 osób, ziemniaków gotowałyśmy na 200. Obsługa oczywiście jadła, ale nie było nas więcej niż 20 osób (wliczając już zespół, kamery i kota właścicieli).
Raz się zbuntowałam i spodziewając się 120 gości obrałam ziemniaków na 140 osób. Po wydaniu pierwszego dania szefowa przyszła do mnie na zmywak wymachując miską i krzycząc żebym popatrzyła, jak mało ziemniaków zostało. Zjedli wszyscy - i sala, i kuchnia. W misce było jeszcze tyle puree, że starczyłoby na obiad dla kilkuosobowej rodziny i to poszło już do wyrzucenia. Czyli dostałam opeer za to, że przeze mnie wyrzucono za mało ziemniaków.

Podobnie było z kluskami śląskimi - porcję stanowiło 5 sztuk. Kulałyśmy je i układałyśmy na tacy. Taca mieściła 100 sztuk, plus dodatkowe 10 w razie gdyby się niektóre rozleciały w gotowaniu. I znowu - jeśli było przewidzianych 120 gości, padał prikaz ukulania nie 6, a ponad 7 tac klusek. Ilość, którą najadłoby się kilkanaście osób wędrowała do śmietnika, bo nie dawaliśmy rady przejeść tego, co zostało. I tak, dawało się to wyliczyć. Już nie pamiętam, jakie liczby padały, ale było podobnie jak z ziemniakami - z tego wiaderka ziemniaków wychodzi mniej więcej tyle a tyle klusek.

2) Ciasta itp. - wszystkie ciasta i pozostałe przekąski, które zostały na stołach, zabierali młodzi, to uświęcony tradycją zwyczaj i nikt nie próbował z nim walczyć. Wyglądało to tak, że kelnerzy zabierali ze stołów półmiski i układali wszystko w przygotowanych zawczasu pojemnikach. I wszystko pięknie, ale potem z chłodni wyjeżdżała blacha sernika, blacha szarlotki, blacha pasztetu i nie pamiętam co jeszcze. Szefowa jawnie przyznawała, że celowo piecze tego wszystkiego za dużo, "żeby było dla nas". Jeśli dziękowałam, nie chciałam np. słoika strogonova (szkodził mi na żołądek) spotykałam się z drwinami i zdziwieniem, więc wolałam brać i np. rozdać sąsiadom. Ale czułam się z tym niezręcznie - otrzymywaliśmy wynagrodzenie za pracę, jedliśmy wszystko równo z gośćmi i jeszcze deputaty były...

3) Śmieci - to aż bolało. Po paru weselach uzyskałam zgodę na zabieranie z talerzy niedojedzonych resztek mięsa, którym karmiłam bezdomne koty (nie miałam wtedy takiej świadomości jak teraz i nie wiedziałam, że prawdopodobnie tym kotom szkodzę). Jednak nie trwało to długo. Szefowa kuchni zabroniła mi tych praktyk, bo wolała, żeby to mięso poszło do śmietnika. Tak, powiedziała to jawnie.

Dekorację stołów stanowiły świeczniki z płonącymi świecami. Ledwie nadpalone świece trafiały potem do kosza. Raz zabrałam je do domu, żeby pomóc sobie nimi przy rozpalaniu w piecu. Raz. Następnym razem mi tego zabroniono. Dwadzieścia ledwie nadpalonych świeczek. Można je było spalić w domu dla nastroju, albo przetopić na ozdobną świeczkę... Ale nie, lepiej wyrzucić.

4) Miałam zwyczaj, może niezbyt kulturalny, dojadać z garnczka niewykorzystaną polewę czekoladową, a z miski krem pozostały z przełożenia tortu. Nie podobała mi się myśl, że mam to tak po prostu wlać do zlewu, więc brałam łyżkę i łasowałam, tym bardziej że w tamtym czasie miałam straszną chęć na słodycze (potem mi przeszło). Gdy odcedzałam ananasa, zbierałam syrop do garnka i wypijałam z dodatkiem wody (nie znam osoby, która wylewa syrop z ananasa do zlewu!). To też się Szefowej nie podobało, choć nie zabroniła mi tych praktyk jawnie.

Ilość śmieci w tym miejscu przekraczała moje najśmielsze wyobrażenia. Rozumiem obierki, czy kości, ale wyrzucaliśmy również całkiem zdatne do jedzenia rzeczy, tylko dlatego że "lepiej zrobić za dużo, bo jak nie zostanie, to prawie jakby zabrakło".

Łatwo się marnuje jedzenie, za które płaci ktoś inny.

Dom weselny

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

#87387

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii autorstwa pewnego weterynarza kliknęłam na "losuj" i wyświetliła mi się reklama, z tych co trzeba kliknąć żeby się zamknęły i żeby strona poszła dalej...

Reklama krematorium dla zwierząt :D

Rozbrajający zbieg okoliczności :D

piekielni.pl

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (141)

#87271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Losowałam historie i drogą luźnych skojarzeń...

Idę sobie spokojnie ulicą w moim rodzinnym miasteczku. Patrzę, na tablicy karteczka "Poszukiwana pomoc kuchenna". Akurat szukałam pracy, więc zadzwoniłam, umówiłam się, zaczęłam pracę od następnego tygodnia. Miałam popracować do końca sezonu (dom weselny) "a potem się zobaczy".

Kilka MIESIĘCY później dzwoni telefon szefowej kuchni, z którą rozmawiałam w sprawie pracy. Ze swojego stanowiska zmywakowego słyszałam tylko połowę rozmowy:

- Ale ogłoszenie nieaktualne, już kogoś znalazłam.
- ...
- Ale proszę pani, to jest ogłoszenie sprzed czterech miesięcy, do mnie już dawno dziewczyna zadzwoniła i pracuje.
- ...
- No ale o co pani na mnie krzyczy? Nieaktualne i już.
- ...
- Ale to nie moja wina, ze pani dopiero teraz zobaczyła ogłoszenie.
- !!!! - tutaj już wyraźnie usłyszałam, że tamta mocno się wydziera, ale szefowa zakończyła połączenie.
- Nienormalna jakaś? - szefowa spojrzała na mnie - czego ona się spodziewała, że ciebie zwolnię, żeby ją zatrudnić?

Najwyraźniej.

A właśnie tego dnia dowiedziałam się, że właściciel przybytku rano pojechał rozwieszać ogłoszenia, a ja zadzwoniłam zanim zdążył wrócić...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (153)

#87102

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja córa powinna mieć dziś pięć godzin lekcyjnych. Odbierając ją wg planu, o 12:25, dowiedziałam się, że nie odbyła się ostatnia lekcja, lekcja angielskiego.

Dlaczego?

Bo nie było wolnej sali.

W związku z tym wtorkowa lekcja angielskiego została wykreślona z planu, mamy jednak odbierać dzieci po czterech lekcjach (mi akurat wszystko jedno).

Ale rozbudowa szkoły nie jest potrzebna, a pani dyrektor się w czterech literach poprzewracało, że chce pracować i uczyć dzieci w godnych warunkach! (sarkazm ofc)

samorząd

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (146)