Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

speedymika

Zamieszcza historie od: 9 marca 2015 - 2:58
Ostatnio: 1 stycznia 2016 - 2:45
  • Historii na głównej: 13 z 20
  • Punktów za historie: 5455
  • Komentarzy: 100
  • Punktów za komentarze: 774
 

#67865

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczorajsza piekielność. Teraz, gdy na spokojnie o tym myślę, to chyba jednak bardziej straszne niż śmieszne.

Tytułem wprowadzenia:

Kilka tygodni temu trochę "narozrabialiśmy" z mężem. :) Kiedy minęło odpowiednio dużo czasu, od razu zrobiłam test ciążowy - mam pewne problemy, w przypadku ciąży MUSZĘ brać odpowiednie leki, inaczej kończy się to poronieniem między 8-10 tygodniem (nadkrzepliwość krwi), dlatego też jeśli jest jakiekolwiek prawdopodobieństwo zajścia w ciążę - testuję.

Zrobiłam dla pewności dwa testy, w odstępie tygodnia jeden od drugiego. Obydwa negatywne.

Od 2 tygodni moje piersi zachowują się jakbym jednak była w ciąży. Najpierw składałam to na karb owulacji, ale kiedy nie minęło, a zaczęło się nasilać, dla pewności zrobiłam kolejny, trzeci już test ciążowy (który wyszedł również negatywnie) i zapisałam się do lekarza pierwszego kontaktu. Skoro 3 testy nie potwierdziły ciąży, no to albo hormony szaleją, albo coś bardziej nieprzyjemnego, wiadomo, trzeba sprawdzić. I od razu do ginekologa, z tym że dopiero na 2.09 był termin. Ale do tego czasu przynajmniej sprawdzę hormony, tak zakładałam...

I tutaj zaczyna się farsa. Pani doktor zafiksowała się lekko na domniemanej ciąży. 3 negatywne testy w odstępie w sumie prawie 4 tygodni jej nie przekonały. Trochę się tego nawet spodziewałam, w końcu nie musi mi wierzyć na słowo, że testowałam. Ok, myślę sobie, wypisze mi beta HCG z krwi, będzie 100% jasności i polecimy z hormonami.

Otóż nie.

Pani Doktor stwierdziła, że "beta" nic nie da i nic nie wyjaśni, w ogóle nie ma sensu robić.

Jedyne, co może potwierdzić ciążę, to USG, które mam zrobić już, natychmiast i w tym celu mam się udać na SOR, powiedzieć o sytuacji z komplikacjami zdrowotnymi i będą MUSIELI mi to USG zrobić.

Tak się dałam zamotać, że faktycznie pojechałam od razu. Myślenie mi się chyba od upałów wyłączyło…

Spędziłam tam 5 godzin!!!!, oczywiście odesłano mnie z kwitkiem, wcześniej jednak urządziłam sobie pogawędkę z ginekologiem, który zapewnił mnie, że beta HCG nie ma prawa "nie wyjść", a powodem dla którego Pani Doktor mi tego nie wypisała, jest fakt, że nie ma tego w jej "koszyku świadczeń"...

Noszzzzz...
Spędziłam pół dnia niepotrzebnie na SOR, spóźniłam się 2h do roboty tylko dlatego, że zamiast powiedzieć mi normalnie i wprost, że nie może tego mi wypisać, zastosowała spychologię kosztem mojego czasu.

Wystarczyło powiedzieć, to badanie nie kosztuje majątku, żeby je zrobić prywatnie. Co też zresztą dzisiaj rano uczyniłam dla świętego spokoju.

Wrrrrr....

słuzba_zdrowia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (317)

#66799

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/66567, przypomniałam sobie własne dawne przeżycia.

Zaczęłam pracę w nowym miejscu (biuro). W pokoju miałam sympatyczną, młodszą ode mnie dziewczynę, moją imienniczkę (D). Od początku żaliła się, jak to jej ciężko w życiu, bo przedwcześnie zaszła w ciążę z nieodpowiednim facetem, mieszka z dzieckiem wraz z jej rodzicami, którzy to wciąż szykanują ją (za zmarnowanie sobie życia), jak i dziecko. Sypała mnóstwem historii, jak to dziecko ma zakaz wstępu do salonu, rodzice się czepiają o wszystko i ogólnie to marzy o wyprowadzce, ale jej nie stać. Współczułam jej takiego przechlapanego życia, lubiłam ją, zresztą wszyscy w firmie poza kolegą K mieli do niej dużo sympatii i współczucia. K odegra w tej historii sporą rolę…

Gdzieś po pół roku pracy mnie się bardziej negatywnie w życiu podziało, mniejsza o szczegóły, w każdym razie zaczęłam szukać czegoś na wynajem dla mnie i mojego psa. Od słowa do słowa dodałyśmy z D dwa do dwóch i wyszło nam, że nic, tylko szukać razem. Ona z dzieckiem (wtedy 2 latka), ja z 14-letnią suczką. Spoko, na komunach studenckich już żyłam, dla mnie do ogarnięcia, ona też była na tak.

Szukanie szło słabo, mieszkania 2-pokojowe były, ale zawsze coś nie tak. D poznała mnie ze swoją koleżanką (M), która też miała psa i też szukała lokum najlepiej wspólnie. My się polubiłyśmy, psy też. Mieszkanie 3-pokojowe znalazło się szybko i dosłownie idealne pod każdym względem. Ja i M wprowadziłyśmy się od razu po odmalowaniu, w ramach pomocy skompletowałyśmy dla D umeblowanie do jej pokoju, decyzję o rozstawieniu mebli zostawiłyśmy D.

Pierwszy raz coś mi nie zagrało, gdy po dwóch tygodniach, jak już ja i M mieszkałyśmy razem, D jakoś nie kwapiła się choćby do wpadnięcia i decyzji, gdzie co ma stać (obiecałyśmy, że skręcimy i rozstawimy, ale niech powie, jak chce mieć, w końcu miała dziecko, nikt nie chciał jej pomagać, więc byłyśmy skłonne same to zrobić, tylko niech zdecyduje). Po 2 tygodniach odwlekania przez D wizyty, w końcu postanowiłyśmy zrobić jej niespodziankę, same wybrałyśmy naszym zdaniem optymalne ustawienie, podstępem (nie było łatwo) zwabiłyśmy ją na efekt końcowy. Wtedy D znalazła czas, aby się przenieść. To nas jeszcze nie zaniepokoiło.

Drugi raz: ci wredni, nienawidzący dziecka dziadkowie przyjechali w dniu przeprowadzki, ze łzami w oczach żegnając wnuczkę i jeszcze próbując przy nas przekonać D do zmiany zdania. Coś mi zaśmierdziało, ale może są dobrymi aktorami i grają przed nami…

A potem zaczęły się objawiać nieźle skrywane piekielności samej D:
1. Jak wcześniej rodzice byli bleee i niedobrzy, tak po przeprowadzce latała do nich co drugi dzień, wracając wieczorem z siatką różnego żarcia.

Co do żarcia...
2. Jak to w takich sytuacjach, każda miała swoją półkę w lodówce plus w kuchni były rzeczy wspólne jak ziemniaki, olej. D, mimo przynoszenia z domu od tych wrednych rodziców (nie kupowała, sama mówiła, że rodzice jej dają) po kilka paczek wędlin co drugi dzień, wolała moje wędliny, lubiłam kupić mniej, ale lepsze jakościowo. Wolała też moje masło zamiast swojej margaryny. Trafiło mnie, jak sobie kupiłam ukochane pieczarki marynowane. W ten dzień nocował u niej luby, rano obudziło mnie jej ćwierkanie: "a może pieczareczkę, spróbuj, dobre są, chcesz dokładkę, proszę, jedz". Wpadłam do kuchni, mój słoik pieczarek z prawie pełnego zrobił się prawie pusty. Niby nic, a wkurza…

3. Jako że przynosiła tych wędlin więcej, niż była z córką w stanie zjeść, notorycznie się jej przeterminowywało. Wywalała do kosza. W końcu zasugerowałam, że skoro tyle jej rodzice wciskają na siłę (jej wersja), to może niech te z najstarszymi terminami zostawia nam albo daje psom. Wolała jednak wyrzucać, zamiast się podzielić (co nie przeszkadzało jej dzielić się ze sobą i chłopakiem moim jedzeniem).

4. Sprzątanie. Każda miała dbać o swój pokój, a co do wspólnych powierzchni - tygodniowe dyżury. D nigdy nie miała czasu na zrobienie łazienki i wc. Cóż, skoro robienie gotowej kaszki (typu dodaj ciepłej wody i rozmieszaj) zajmowało jej ponad godzinę… Wrzątek wlewała do miski, po czym stała nad nim i patrzyła, jak stygnie. Sugestie, aby po prostu dodała wcześniej przegotowanej chłodnej wody, zbywała prychnięciem "a co wy tam wiecie". W tym czasie 5 fajek i 30 sms-ów.

Jak to przy psach, sierść się wala, co z tego, że sprzątałyśmy z M swoje pokoje i wspólną przestrzeń, skoro w pokoju D były kłęby tygodniami niesprzątanego syfu na podłodze. Wystarczyły otwarte drzwi, przeciąg i zaraz ten syf był z powrotem w przedpokoju.

5. Opieka nad dzieckiem polegała na tym, że dziecko notorycznie siedziało u nas w pokojach, bo D była zbyt zajęta gadaniem na GG z lubym. Dziecko przeszkadza? Wpychamy je do pokoju współlokatorki, wymuszamy włączenie bajek w komputerze i po sprawie. Dziecko robiło, co chciało, ulubiona zabawa 2-latki to zrzucanie wszystkiego z półek/stołu. Szczególnie pamiętam notoryczne zrzucanie z uśmiechem moich kanapek oraz wysypywanie draży orzechowych na podłogę. Zwracanie dziecku uwagi skutkowało wpadnięciem D do mojego pokoju i fochem, że przecież ona jest za mała, żeby rozumieć i czego ja się biednego dziecka bez ojca czepiam, mam po prostu lepiej pilnować swoich rzeczy.

W MOIM pokoju? Really?

Edit: Wtedy zaczęłam rozumieć, skąd ten słynny zakaz przebywania dziecka w pokoju rodziców D… Sporo później M podrążyła kanałami typu "brat koleżanki kolegi chłopaka siostry D" i wyszło, że w domu rodzinnym było to samo, a rodzice po prostu próbowali ją zagonić do wychowywania własnego dziecka.

6. Psy. Młoda znalazła sobie superzabawę, z nudów - nigdy nie widziałam, aby D się z nią bawiła albo chociaż wyciągnęła jej zabawki (były schowane, żeby młoda nie zniszczyła przypadkiem). Otóż zabawa polegała na kopaniu psów, czy to na łóżku, oczywiście w pokojach moim i M, czy to na legowiskach. A propos, umowa wstępna zakładała, że psy nie wchodzą do pokoju D, zaś ona pilnuje, aby młoda nie dokuczała psom. Kapcie młoda miała takie ortopedyczne jakieś, w każdym razie twarde jak buty. Psy szybko dostały stresa, pies M zaczął mieć napady padaczkowe po tym, jak młoda odkryła jeszcze lepszą zabawę - walenie go po głowie taką dużą i twardą szczotką do włosów. Rozmowy z D skutkowały fochem, że my się nie znamy na dzieciach, młoda za mała, aby zrozumieć (2 latka...), przecież same chciałyśmy z nią mieszkać i ogólnie niedobre i złe jesteśmy. Aha, jeśli ktoś myślał, że ona chociaż raz powiedziała dziecku, że "tak nie wolno”... Nie powiedziała. Udawała, że nie widzi albo od razu foch zwrotny do nas, że się czepiamy, a młoda tylko się tak bawi.

W końcu padło ultimatum: albo ogarniasz dziecko, albo psy zostaną zamknięte w pokojach, a twoje dziecko będzie miało zakaz wstępu. Foch total. Jak możemy młodej zabraniać kontaktu z pieskami, które tak lubi (SIC!).

W firmie patrzyli na mnie jak na zwyrodnialca, bo biednej młodej bez ojca zabraniam pobawić się z pieskiem. Tak, D opowiadała po firmie swoje wersje tego, co się działo.

Było tego jeszcze sporo, włącznie z buntowaniem M przeciwko mnie, klasyka intrygi, cobyśmy się nie zgadały. D przegięła, kiedy rozwaliła mój firmowy telefon i próbowała na bezczela zwalić to na mnie. Kolega K jednak dał mi znać, co się dzieje za moimi plecami. W domu zrobiłam D małą awanturę, wyparła się. Po chwili M zaprosiła mnie na dłuuugi spacer z psami i opowiedziała mi, co widziała, a mianowicie gruby upadek mojego telefonu, za sprawą D, na drewnianą podłogę. Do czego D oczywiście się nie przyznała sama z siebie.

No cóż, po kilku dniach została wykopana. Tak, byłyśmy okrutne i wyrzuciłyśmy biedną samotną matkę z dzieckiem. I jakoś tak nam ulżyło, a psy odżyły. Tylko w firmie wszyscy poza K traktowali mnie jak trędowatą, ale i to się w końcu unormowało, a D zniknęła w końcu całkiem z mojego życia prywatnie i zawodowo.

Edit 2: Tak mi się przypomniało jeszcze, co było niezłe: afera o zużycie wody. Otóż do mnie wpadał na weekendy ukochany, rano brał szybki prysznic, wiadomo, kawa, spłuczka w wc, papier toaletowy… D szybko to podniosła, najpierw podbuntowując M, że powinnam płacić w związku z tym więcej niż 1/3 za wodę, prąd itede. Zrezygnowała z postulatu, kiedy przypomniałam jej, że przecież mieszka z dzieckiem, które co dzień kąpie, gotuje mu, więc zużywa więcej gazu, wody i prądu niż ja i mój chłop, który bywa przez jedną noc i poranek w ciągu tygodnia. A że jej luby też wpadał… No cóż, usiądźmy i policzmy dokładnie… Jakoś już nie chciały dalej dyskutować...

M po aferze z telefonem otworzyły się oczy i bardzo mnie potem przepraszała, że dała się w to wciągnąć wtedy.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (311)

#70349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pozoru bardziej zabawne niż piekielne ale jak się zastanowić...

5 lat temu postanowiliśmy przygarnąć królika z adopcji. Znaleźliśmy odpowiednią organizację, zajmującą się szukaniem "bezpańskim" króliczkom nowych domów. Nietrudno ich znaleźć w internecie :) Po przejrzeniu wszystkich "profili" króliczkowych, zdecydowaliśmy się na Płomyka. Opis brzmiał mniej więcej tak: "samiec, około 3 lat, ze schroniska obecnie w domu tymczasowym, wykastrowany, odrobaczony, zaszczepiony. Nauczony korzystania z kuwety".
To ostatnie mnie najbardziej przekonało ;)

Mieli mi dostarczyć razem z królikiem jego papiery medyczne, jakoś nie wyszło, dopraszałam się jakiś czas, w końcu dałam spokój...
I tak to od prawie 5 lat Płomyczek jest częścią naszej rodzinki. Do tej pory nie było potrzeby bywać z nim u weterynarza, pazurki umiem obcinać sama, zęby ścierał na dostarczonych gałązkach, na dwór nie wychodzi więc szczepić też nie szczepiłam, karmimy go zdrowo itd.
Niestety kilka dni temu zauważyłam problem, nie będę opisywać ale sprawy dotyczące "okolic intymnych".

Dzisiaj mąż pojechał z Płomykiem do weterynarza, nawiasem mówiąc do kliniki z którą ponoć współpracuje stowarzyszenie z którego go wzięliśmy.
Okazało się że Płomyk jest tak naprawdę Płomyczką.
Co piekielnego? A no to, że owe stowarzyszenie (wyświetla się w googlach na topie po wpisaniu "króliki adopcje") prawdopodobnie nie pokazało królika weterynarzowi. Nie wiem skąd go wzięli.

Co za tym idzie, niewykluczone że opycha ludziom zwierzęta które mogą być nosicielami różnych chorób. Każdy królik ma opis "gwarantujący" że był gruntownie przebadany/wyleczony/wysterylizowany w owej bardzo renomowanej klinice...

Skomentuj (69) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (317)

#68627

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnego (do niedawna anielnego) szefa ciąg dalszy.

Ewolucja trwa. Obecnie jesteśmy na etapie jego wpadania tylko po kasę. Zamawia nowe pieczywo po czym nie pojawia się w sklepie, nie wiadomo jak i po ile to sprzedawać. To samo warzywa, ceny teraz rosną, sezon się kończy. Dostawy przychodzą, ja sobie umiem wyliczyć cenę z rozsądną dla niego marżą, ale nie umiem tego wprowadzić do systemu, wypadało też by wydrukować etykiety cenowe. Kto ma to zrobić skoro szef siedzi cały czas w "zaprzyjaźnionym" sklepie, i nikogo tego nie nauczył, nikomu też za dodatkowe usługi nie zamierza płacić.

Dotarły do niego moje komentarze, że rzadko bywa w swoim sklepie. Odpowiedź? "ja jestem szefem i wcale nic nie muszę, mogę tylko po pieniądze przyjeżdżać". Super... ma świadomość braków kadrowych...

Osobie, która wpada w sytuacjach awaryjnych, jest dyspozycyjna według swoich potrzeb (czyli jak nie potrzebuje kasy to odmawia przyjechania do sklepu) płaci więcej niż mnie.

Nic nikomu "nie każe". Zostawiam swoje prośby odnośnie tego co trzeba zrobić "nowemu". Szefa to nie obchodzi ostatnio. Równie dobrze możemy nic nie robić poza obsługą Klienta na kasie.
Nie odbiera telefonów od pracowników. Wczoraj wszedł szczur, z ulicy. Potrzebowaliśmy trutki, pułapek, cokolwiek. Dzwoniły 3 osoby w sumie. Nie odbierał. Widzieliśmy go przez szybę, stał przy wejściu w tej "zaprzyjaźnionej" Żabce. Totalnie nas olewał.

Mam już nową pracę. Za większe pieniądze, szefowie deklarują obecność w sklepie, również przyjeżdżają na zawołanie jeśli coś się dzieje. Koleżanka z którą świetnie mi się pracuje, też tam idzie. Szef zostanie sam, z nowym kolegą co nie ogarnia. Ciekawe czy odrobinę refleksji będzie miał chociaż przez chwilę, i czy jego "przyjaciółka" z sąsiedniej Żabki tak samo ochoczo i z poświęceniem swojego biznesu, będzie wtedy jego wspierać... osobiście wątpię...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (294)

#68539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję sobie na wieczornej zmianie, wpada jakaś (B)abka do sklepu, zagląda do chłodni z mrożonkami, po czym podlatuje do kasy. Tonu jakim się do mnie odnosiła, nie da się do końca wyrazić znakami, był on rozkazująco/atakująco/agresywny.

B: Ile tu zarabiasz na godzinę!!!???

Zatkało mnie lekko, ale może się przesłyszałam czy co...

Ja: Słucham?
B: No ile tu się zarabia?!?
Ja: Przepraszam, ale moje zarobki to moja prywatna sprawa, a dlaczego Panią to interesuje?
B: Ogłoszenie wisi!!! Pracować tu chcę! Ja z fresha jestem!

Tutaj słowo wyjaśnienia - freshmarket, który stał się ostatnio Żabką, ma fatalną opinię klientów jeśli chodzi o obsługę. Ludzie mi opowiadają, że nowa ekipa jest chamska, często "myli się" przy wydawaniu reszty, na sklepie podobno brud, podłoga nigdy nie myta, za kilogram ziemniaków potrafią policzyć 6 zł (!) itd.

Ja: W sprawie pracy i zarobków trzeba porozmawiać z szefem.
B: No to gdzie ten szef?!? (i robi krok w stronę drzwi na zaplecze, jakby chciała tam się wpakować bez pytania),
Ja: Teraz i do końca dnia już go nie będzie. Ale uprzedzam że jeśli będzie Pani rozmawiać z nim tym tonem co ze mną, raczej pracy tu Pani nie dostanie.
(no nie wytrzymałam, no).

Babka spojrzała na mnie zdumiona, po czym wyleciała ze sklepu bez słowa.
Klient i ja zbieraliśmy szczęki z podłogi.
Chyba opinie klientów o nowej ekipie w tamtym sklepie jednak nie są przesadzone, przynajmniej jeśli chodzi o chamstwo pracowników.
Swoją drogą, babka wyglądała na 30-40 lat. Naprawdę nikt jej minimum kultury przy rozmowie w sprawie pracy nie nauczył wcześniej? A może chciała od razu mi pokazać "kto tu będzie rządził"... sama nie wiem.
Ale najbardziej intryguje mnie po cholerę najpierw leciała do chłodni i gapiła się na mrożoną pizzę :D

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 383 (417)

#68455

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nieopodal sklepu w którym pracuję zalęgła się bezdomna kobieta ok. 60 lat. Z tego co słyszę, wróciła po ok. 2 latach po tym jak została odstawiona przez policję gdzieś do ośrodka (nie wiem jakiego), wcześniej też tam gdzie teraz siedzi, czyli w krzakach, bytowała.

Sama bezdomność jest oczywiście piekielna, sama w sobie. Nie znam przeszłości tej kobiety, przyczyn jej bezdomności. Ale jest coś gorszego.

Bardziej piekielna jest fałszywa ludzka litość. Śmierdzi od niej na kilometr alkoholem. Mimo to codziennie ludzie dają jej pieniądze. Podczas 1 mojej zmiany potrafi przyjść 7 razy (specjalnie liczyłam) po alkohol i papierosy. Nigdy nic do jedzenia. Dostaje nawet po 50 zł (wiem od klientów, którzy połapali się jak bardzo źle zainwestowali swoje ciężko zarobione pieniądze). Na litość boską, sama nie raz kupiłam obiad bezdomnemu, nie raz zaprosiłam do sklepu i pozwoliłam zrobić zakupy spożywcze. Ale tylko z warunkiem "bez alkoholu i fajek". Czy ludzie nie zdają sobie sprawy że nie pomagają tylko szkodzą?

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (354)

#68454

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak z super-szefa można w kilka miesięcy stać się szefem beznadziejnym i zmarnować w ten sposób całe wcześniejsze zaangażowanie i chęci pracowników.

Jak kiedyś wspominałam, pracuję w Żabce. Podkreślałam też że mam spoko szefa. Tak było....
Zarówno ja i koleżanka A. "robiłyśmy swoje i coś ponadto" bez żadnych poleceń. Ja znam tą branżę, swego czasu nawet "kierownikowałam" w zdecydowanie większym sklepie (15 osób załogi a nie jak tutaj 3). Tak więc widzę i wiem co jest do zrobienia, czym trzeba się zająć i jakie są priorytety. A. może tego na początku nie wiedziała, ale złapałyśmy dobry kontakt, jest bardzo pracowita i zaangażowana, i nie pracuje ani mniej ani gorzej ode mnie.

A teraz meritum:

1. Bądź szefem - kumplem dla wszystkich nowych pracowników. Pokazuj im jak olewasz sam obowiązki. Na pewno nie przejmą od Ciebie tych zwyczajów. Kiedy starzy pracownicy narzekają na młodych, obiecaj że się tym zajmiesz po czym ...dalej bądź szefem kumplem, i obciąż stare pracownice obowiązkiem wykonania tego czego nie zrobili nowi. Powtarzaj ten schemat za każdym razem kiedy coś jest nie tak.

2. Zafascynuj się koleżanką prowadzącą sąsiednią Żabkę, do tego stopnia, że zostawiasz 1 pracownicę z nierozpakowaną dostawą (12 palet) bo koniecznie musisz pomóc koleżance która dostała AŻ 3 palety. Spędzaj tam u niej więcej czasu niż u siebie, niezależnie od tego jak bardzo jesteś potrzebny.

3. Zafascynuj się sposobem zarządzania pracownikami przez koleżankę, czyli "wy zapier...cie, ja jestem groźny szef który nic nie musi". Stosuj to tylko wobec starych pracowników. Nowi jak się opier...li, tak sie dalej opier...ją.
Przestań pomagać na sklepie. Zostaw 1 osobę na wieczór z pustymi półkami z piwem, chipsami i napojami i promocją do rozłożenia. Bo przecież Ty odbębniłeś już 8h (głównie na telefonie, wymiana sms z koleżanką i tego typu bardzo ważne zajęcia).

4. Przestań wieczorem odbierać telefony od pracowników będących aktualnie w sklepie, albo ich sucho spławiaj. Tak jak koleżanka, której pracownice boją się do niej dzwonić wieczorem. Co tam, przecież masz wolny czas. A że w sklepie mogło się stać coś poważnego... oj tam od razu.

5. Wiesz że aktualny nowy jest słaby i nie ogarnia. Nie zauważaj że niczego nie zrobił, zostaw go na cały dzień samego, po czym wpadnij i wyjdź po godzinie niczego nie sprawdzając. A co tam, speedymika ogarnie przecież, jak zawsze. (otóż nie).

Aktualnie szukam nowej pracy. Już mi się nie chce tak jak się chciało. Nie przerosła mnie praca, ale szef, który stał się naprawdę kiepskim szefem. A były czasy kiedy po jego zmianie było tyle rzeczy ogarnięte na sklepie, że poprzeczka dla mnie (nie wypada zrobić mniej niż szef) była ustawiona wręcz na granicach możliwości. Aż miło się pracowało....

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (312)
zarchiwizowany

#68358

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wakacyjna historyjka.
Czy piekielna, oceńcie.

Okolice Kielc, gospodarstwo agroturystyczne. Jeździmy tam z rodzinką od kilku lat. Spokój, cisza, do wody blisko, atrakcje turystyczne też w pobliżu. Tradycją są ogniska, integrujące wszystkich aktualnych gości naszych Gospodarzy.

Siedzimy sobie więc przy ognisku z mężem, wiedzieliśmy od Gospodyni że Duńczycy mają przyjechać, z tłumaczką. No i przychodzą dwaj Duńczycy, z młodą dziewczyną - tłumaczką, na kolację przy ognisku.
Na nasz widok tłumaczkę lekko zastopowało, po czym zaczęła tłumaczyć w j. angielskim Duńczykom, że może być problem z integracją, bo w Polsce to nie każdy po angielsku mówi, a na wsi to w zasadzie w ogóle.....zatkało mnie trochę. Mój mąż stanął na wysokości zadania, podszedł, płynną angielszczyną się przedstawił i zapewnił że obydwoje mówimy po angielsku ;)
Pani tłumaczka jakoś tak natychmiast zrobiła w tył zwrot i uciekła z placu boju na kilkanaście minut. Z integracji w tym przypadku nic nie wyszło, bo i jak po takim "wstępie"....

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (205)
zarchiwizowany

#68551

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
piekielni użytkownicy ścieżek rowerowych

Ja wiem że temat oklepany. Ale ostatnio szlag ciężki mnie trafia do tego stopnia że zaczęłam wrzeszczeć na ludzi...

Przypadek #1.

Dwie panie sobie jadą powoli całą szerokością ścieżki. Okolice 6 nad ranem. Na mój widok, jadącej z naprzeciwka, powinny zwolnić prawą stronę? Nie, po co, ja zwolnię, a im się wygodniej gada jadąc obok siebie. Mijam je prawie codziennie. Po zwróceniu uwagi nic się nie zmieniło, może bardziej chmurne spojrzenia mi rzucają.

#2

Nordic walking na ścieżce rowerowej. Aż kusi mnie spytać czy te kijki mają kółka...

#3 Matka roku z dziećmi, chyba bliźniaki, poniżej 3 lat na pewno. Obydwie sztuki śmiało śmigają na rowerkach biegowych. Teoretycznie po chodniku, praktycznie co i róż robią urocze kółeczka po ścieżce rowerowej. Ich szczęscie, że jechałam wolno bo wymijałam wcześniej pieszych na wspólnej części ścieżki dla pieszych i rowerzystów. Jadąc z normalną dla mnie prędkością, zmasakrowałabym te dzieciaki. Ścieżka rowerowa jest dość mocno uczęszczana. Reakcja Mamy na zwrócenie uwagi " czy pani sobie zdaje sprawę że to jest dla nich niebezpieczne"???? Wielkie oczy i grymas wkur...enia na twarzy. Nie czekałam, nie miałam czasu, pojechałam dalej, ale ciekawe czy w ogóle zastanowiła się nad tym co usłyszała.

#4 Rowerzystka roku. Godzina około 23.30. Ścieżka nieoświetlona. Jadę jak co dzień, byle szybciej do domu. Coś mi się rusza. Na wszelki wypadek zwalniam. Wyskakuje mi nagle kompletnie nieoświetlony rower, nic, nawet odblasków brak, jadący z dużą prędkością ŚRODKIEM ŚCIEŻKI. Zdążyłam krzyknąć "a gdzie oświetlenie", i tyle..nawet nie uraczyła mnie odpowiedzią.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (139)

#67376

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna Służba Zdrowia.

Od pół roku walczę z problemami z kręgosłupem. Od dzieciaka miałam skoliozę, lata spędzone na siedząco w pracy, a po pracy przed kompem zrobiły swoje, totalnie posypał się po zeszłorocznych przeciążeniach związanych z opieką nad Mamą. Wiadomo jak działa system państwowy.

Dopiero teraz poznałam diagnozę - przepuklina odcinka lędźwiowego, coś tam w piersiowym i coś tam w szyjnym. Ogólnie słabo to wygląda jak na mój wiek...
Od tygodnia chodzę na masaż, po pół roku oczekiwania w kolejce. Bardzo miły Pan Masażysta uświadomił mi, że to co dostałam państwowo, to jest kropla w morzu, potrzebne jeszcze kilka serii (on prywatnie nie masuje, więc odpada posądzenie o chęć dorobienia na łatwowiernej pacjentce), NFZ może mi z łaski dać następne 10 masaży po pół roku przerwy.

Praca na siedząco odpada, bo ten dolny odcinek kręgosłupa baaardzo nie lubi siedzenia, to wiem już po godzinie siedzenia przed komputerem, bez opinii lekarzy. Jak nie na siedząco, to na stojąco, tak też zrobiłam i mniej boli, ale i tak czasem nie wyrabiam.
Na rentę nie mam szans, zresztą i tak sobie tego nie wyobrażam, siedzieć na dupie resztę życia.
Mogę też dać się pokroić, ale będę czekać w kolejce do rehabilitacji ponad rok. Co mnie praktycznie wyłączy z życia.

Piekielność systemu. Wystarczyło by trochę więcej dać mi tych masaży i innych rehabilitacji, i to w miarę szybko. Będę dalej pracować na podatki. Mnie akurat stać żeby prywatnie się podleczyć, ale ile innych osób rezygnuje z pracy (bo nie daje rady), z brakiem opcji renty czy czegoś tam. Straszne.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (282)