Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

stoktos

Zamieszcza historie od: 20 czerwca 2014 - 13:49
Ostatnio: 17 lipca 2017 - 13:29
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1040
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 86
 

#60938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Planujemy z narzeczonym ślub. Co prawda na sierpień przyszłego roku, ale...
Ja jestem ewangeliczką, on katolikiem. Ustaliliśmy, że ślub bierzemy u mnie w kościele, potem w razie czego dzieci zostaną ewangelikami, bo zgodnie doszliśmy do wniosku, że tak będzie łatwiej. Poza tym ani ja ani narzeczony nie przepadamy za wizytami w kościele.

Wielu naszych znajomych miało z nim problemy, gdyż nie toleruje on małżeństw mieszanych. Poradzili żebyśmy poszli po akt chrztu do niego jak najwcześniej.
Narzeczony poszedł, poprosił, ksiądz pyta po co mu to - narzeczony uczciwie, że do ślubu. Proboszcz wypytuje gdzie, jak to możliwe, że nie w tej parafii, jak dowiedział się, że w mojej miejscowości, w której jest tylko kościół ewangelicki, to ponoć naskoczyła mu taaka gula. Aktu chrztu narzeczony nie dostał.
Od znajomych dowiedzieliśmy się, że dostali akt chrztu na 3 dni przed ślubem (bo proboszcz i tak musi go wydać), tak więc do końca nerwówka a my, chcąc jej uniknąć, niestety musieliśmy trochę pokręcić.

Narzeczony poszedł do kancelarii parafialnej kiedy proboszcza nie było. Ksiądz znów wypytuje go po co. Narzeczony bez mrugnięcia okiem mówi, że wyjeżdża za granicę i aktu chrztu wymaga pracodawca. Dostał go od ręki.

Dlaczego księża robią młodym takie problemy? Rozumiem, że znów ominie ich gotówka spływająca na tacę, no ale bez przesady...

kosciół wiara ksiądz proboszcz ślub

Skomentuj (146) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 321 (673)

#60638

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czasach, których uczęszczałam do liceum i na studia licencjackie, dorabiałam sobie w cukierni (nie kawiarni - byliśmy głównie nastawieni na sprzedaż ciast, a lody i kawy na miejscu + kilka stolików to efekt uboczny. Do tego samoobsługa ;)) w pewnej turystycznej miejscowości w Beskidzie śląskim. Ten kto pracuje/pracował w gastronomii doskonale wie jak piekielni mogą być klienci ;)

1) Lody wydawaliśmy dopiero po zapłaceniu ich w kasie, czyli: klient podchodzi do kasy, płaci i z rachunkiem wybiera się do stoiska z lodami. Na lodówce ogromny napis "Lody wydajemy po zapłaceniu w kasie". Ale po co czytać. Ogromna kolejka do kas, taka sama do lodów. Wydaję, wszystko pięknie. Podchodzi kobita na oko 35 lat. Podaje smaki lodów, ja proszę o rachunek. Ona, że jeszcze nie zapłaciła, bo nie chce jej się w tej dużej kolejce. Mówię, że bez rachunku nie wydam, ona oczy jak 5zł i z wrzaskiem, że ona nie ma zamiaru stać w kolejce, że mam jej to wydać i koniec (chciała lodów dla 5 osób). Tłumaczę, że nie mogę wydać towaru przed zapłaceniem, bo zawsze można trafić na kontrolę za skarbówki, kary itd. Odeszła z wielkim fochem w akompaniamencie ludzkich narzekań na nią.

2) Klient składa zamówienie: parę kaw, ciastka, soki wyciskane. Zapłacił, zadowolony z uśmiechem na twarzy: "Siedzimy przy stoliku tam i tam" i odszedł. Koleżanka nie zdążyła poinformować go, że jest samoobsługa (oczywiście były sytuacje, że niosłyśmy zamówienie do stolika: starsze małżeństwo z laskami, pani na wózku itd.). Zamówienie więc zostało na ladzie a po 10min wpada zdenerwowany klient i krzyczy, że mamy mu natychmiast zanieść zamówienie do stolika (nad nami duży napis drukowanymi literami "samoobsługa", próbuje nas straszyć szefem, swoimi znajomościami itd. W końcu uspokoił go jakiś inny klient paroma dobitnymi słowami.

3) Godzina 19:50, na ladzie informacja, że na miejscu sprzedajemy tylko do 19:45. Klient podchodzi, zamawia, 5 kaw latte i dwa soki z marchewki. Po poinformowaniu go o tym, że kawy dostanie, ale na wynos, a marchewka skończyła się jakiś czas temu, zrobił się cały czerwony na twarzy, powiedział, że jak nie dostanie zamówienia na miejscu, to zadzwoni do szefa. Nie dostał. Nie zadzwonił. Z rodzinką siedzieli przy stoliku na tarasie o suchym pysku do 20:40. Czynne mamy do 20.

gastronomia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 366 (442)
zarchiwizowany

#60590

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studiuję zaocznie. Dwa tygodnie temu w sobotę pisaliśmy zaliczenie. U profesora, który na naszą uczelnię musi dojechać z innego miasta - 5h drogi od tego, w którym studiuję. 130 osób na roku, trzy pytania - odpowiedzi dość długie, tak że kartka A4 zapisana z obu stron. Zaliczenie pisane około 13. Wyniki - 4 godziny później. Zaliczyło 21 osób. W jakim tempie szanowny Profesor sprawdzał te prace? O ile w ogóle sprawdził, w co szczerze wątpimy.

Poprawka z Profesorem ustalona na 13 lipca - bo dopiero wtedy Profesor da radę dotrzeć na naszą uczelnię. Starościna dzwoni do dziekanatu, żeby zarezerwować salę i co się dowiedziała? Nie ma takiej opcji, żeby poprawkę napisać 13 lipca bo dziekanat nie pracuje! Możemy napisać sobie ją w TYGODNIU pomiędzy 30.06 a 4.07. Nie obchodzi ich, że Profesor nie da rady dojechać, że jako studenci zaoczni w tygodniu pracujemy i ciekawe kto odda nam dniówkę za dany dzień. Sesja kończy się u nas właśnie 13 lipca. Pytam się, dlaczego dziekanat nie pracuje do końca sesji? I za co płacimy 660zł za miesiąc lipiec, skoro ani zajęć w tym miesiącu już nie mamy, ani dziekanat łaskawie nie chce zrobić nam poprawki w ostatnim dniu sesji?

uczelnia studia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (257)

1