Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szamanisko

Zamieszcza historie od: 15 maja 2015 - 16:21
Ostatnio: 29 września 2015 - 16:36
  • Historii na głównej: 7 z 12
  • Punktów za historie: 2565
  • Komentarzy: 106
  • Punktów za komentarze: 488
 

#67146

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem kiedyś u brata na Śląsku, poszliśmy z bratową i bratanicą (5 lat) do parku, na plac zabaw. Plac był dosyć bogaty w atrakcje dla dzieci, zaś prawdziwą furorę robiła ogromna huśtawka w kształcie łodzi (była tak wielka, że musiała ją obsługiwać osoba dorosła).

Oprócz naszej trójki (brat był w pracy), na jednej z ławek usiadły dwie dziewczyny, na oko po dwudziestce, z córeczką w wieku mojej bratanicy. Ponieważ siedziały blisko, widziałem i słyszałem wszystko, co tam się działo.

Paniusie się rozsiadły i praktycznie od razu wyciągnęły piwa w puszce. Zaczęła się popijawa (w miejscu publicznym!), której towarzyszyły plotki, połączone z solidną dawką wulgaryzmów ("A ten mój, k...a...", "A słyszałaś, k...a, że ta j...ęta Zośka..." i tak dalej).

Nie to okazało się najbardziej piekielne. Dziewczynka, która była z nimi (z rozmowy wyszło, że córka jednej z nich), cały czas próbowała nakłonić je do zabawy, lecz panienki nawet nie drgnęły (ciągle słyszałem: "Nie przeszkadzaj!”).

W końcu dziewczynka "podczepiła się" pod nas i bawiliśmy się razem. Widać było, że jest szczęśliwa i jak bardzo tego potrzebowała.

Jaką trzeba być matką, żeby tak olewać własne dziecko, które chce się po prostu pobawić? Byliśmy na placu zabaw, panienki jednak uznały go za doskonałe miejsce na libację. Ta dziewczynka była naprawdę grzeczna, wręcz stanowiła przeciwieństwo swojej matki i (powiedzmy) ciotki.

Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Trwało to dosyć długo, po skończeniu piwa „damy" wyrzuciły puszki za siebie (koszy było mnóstwo dookoła) i wyciągnęły z torebki kolejne 2 Żubry.

Ja sam nie mam dzieci, ale nie wyobrażam sobie, żebym wyciągnął w parku flaszkę i zaczął ją żłopać do spółki z moją bratową. :(

Park z placem zabaw

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 273 (429)

#66831

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/66821, przypomniałem sobie podobną, sprzed kilku miesięcy.

Szedłem akurat ulicą obok nowo wybudowanego apartamentowca, w którym na parterze powstała elegancka restauracja. Ruch nieduży, może parę stolików zajętych. Patrzę, a tu (P)iekielny (T)atuś opuszcza gatki swojemu synkowi i wystawia go idealnie frontem, by się wysiusiał. Zatkało mnie, bo byłem w tej restauracji, mają dwukabinową ubikację, a, jak już wspominałem, nie było wielu klientów, więc na pewno nie było kolejki.

Zacząłem więc krzyczeć do PK: "Proszę pana, w środku jest toaleta, może nie każdy ma ochotę oglądać pańskiego synka, jak sika!". Gość nawet nie drgnął. Zacząłem więc krzyczeć głośniej.

Przechodnie się zatrzymali, klienci restauracji siedzący obok PK też odwrócili głowy w moją stronę, tylko PK nic. Oczywistym jest, że mnie po prostu olał (dobre słowo w tej sytuacji).

Piekielni rodzice, od tego są toalety, żeby z pociechą iść w ustronne miejsce!

Ogródek w restauracji

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (314)
zarchiwizowany

#68303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję ostatnio na przystanku i czekam na autobus. Podchodzi dzieciak tak na oko 10-letni, ze smartfonem w ręku i słuchawkami na uszach. Chłopak podchodzi do kosza na śmieci, by wyrzucić zmięty bilet MPK, jednak dochodzi do wniosku, że lepiej jest bilet... rzucić w stronę kosza zamiast wrzucić do środka. Oczywiście nie trafia, ale co tam... Taki mały skrawek papieru przecież nie będzie nikomu przeszkadzał.
Gostek siada na ławce obok matki, a ja tymczasem podnoszę jego zgubę, podchodzę do (P)iekielnego (D)zieciaka i mówię:
JA: - Kolego, zużyty bilet się wyrzuca DO kosza, a nie obok.
PD: - Ale ja wrzuciłem do kosza!
JA: - O nie, mój drogi, podszedłeś i rzuciłeś ten papierek OBOK kosza, zamiast go wrzucić do środka.
W tym momencie głos zabiera Piekielna Matka:
- Ale o co panu chodzi? Przecież dobrze celował!

Racja, o co mi chodzi... To niedobry Bóg zesłał wiatr, który zmienił kierunek lotu...

przystanek autobusowy śmiecenie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (30)
zarchiwizowany

#68057

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam podobny zestaw jak autor http://piekielni.pl/68017

Kiedyś niechcący wyrwało mi się, że mój kolega-anglista to ma dobrze, dostanie 3 dychy za 45 minut pracy i to na rękę :)
Kumpel tylko na mnie brzydko popatrzył i odparł, że korepetycje z angielskiego to tylko w teorii fucha lekka, łatwa i przyjemna i że piekielności zdarzają się nader często. Przytoczył kilka z nich.

1# Niewychowane bachory
Ileż razy mój kumpel był w domu, wydawałoby się, porządnym, a dzieci, które miał uczyć, okazywały się niegrzeczne i niewychowane. Dziecko jedzące na lekcji? Piszące smsa albo odbierające telefon? Standard. Niektóre dłubały w nosie (i wiadomo, co robiły dalej, nie chcę przytaczać), inne kręciły się bez przerwy na obrotowym krześle albo włączały sobie jakąś gierkę na komputerze. Nie dziwię się kumplowi, że może 2-3 razy zdarzyło się, że uczył kogoś przez kilka lat. Z reguły było to kilka miesięcy, potem już nie chciał wracać do tych smarkaczy.

2# "To ja miałem jakieś zadanie?"
90% uczniów mojego kolegi nie odrabiało zadań. Poważnie! Przez te kilka lat nauczania miał on może jedną osobę, która zadania robiła na czas, a nawet jak nie dała rady, potrafiła uprzedzić wcześniej, że nie zdąży (wiadomo, różne są sytuacje). W pozostałych przypadkach albo nie potrafili zrobić zadania (po co wziąć słownik, po co skorzystać nawet z wujka googla, po co poprosić kogoś o pomoc - angielski to nie chiński, naprawdę setki osób go znają), albo, i to o wiele częściej, po prostu nie otwierali zeszytu. Kolega mówił, że normą jest sytuacja, gdy na początku lekcji prosi ucznia o pokazanie zadania, a ten/ta otwiera szeroko usta i ze zdziwieniem pyta: "To ja miałem/-am coś zadane???"

3# "Nie nauczyłem się, bo miałem trening"
Sytuacja powiązana z poprzednią.
Normalne i oczywiste jest, że skoro nauczyciel daje z siebie wszystko, uczeń tym bardziej powinien, zwłaszcza, że za to płaci. Brednie! Uczeń może sobie bimbać, nie umie i uczyć się nie będzie (ile razy kumpel słyszał od matki chłopaczka: "On jest zdolny, tylko taaaaki leniwy"). Nauczyciel nie jest od tego, żeby wychowywać, tylko żeby nauczyć konkretnej rzeczy. Tymczasem rodzice z reguły nie robią NIC, by pociecha zaczęła się uczyć. Jeżeli gostek nie jest przygotowany na dziesiątą lekcję z rzędu, naprawdę nie ma sensu uczenie go. Jak korepetytor ma ruszyć z materiałem, jak dzieciak nie może pojąć "to be", "to have", nie zna liczebników, miesięcy, dni tygodnia itd.?
Jest jeszcze inna kwestia. To, że uczeń nie zostanie w przyszłości anglistą, nie oznacza, że korepetycje z angielskiego są na dalszym miejscu w hierarchii. Jeżeli rodzice decydują się na godzinę angielskiego tygodniowo, to chyba są świadomi, że synek będzie musiał ciężej pracować? Nic bardziej mylnego. Ileż to razy kumpel słyszał od ucznia: "Nie zrobiłem zadania, bo miałem trening"... Niekiedy opierdzielał jego i rodziców, że nie szanują jego czasu i że angielski jest tak samo ważny jak trening.

To tylko kilka z przytoczonych historii. Tak sobie myślę, może niektórym korepetytorom nie przeszkadzałoby, że pracują na darmo, że ich uczniowie niczego nie umieją, a oni zgarniają kasiorę praktycznie bez wysiłku... Ja tak bym pracować nie mógł, mój kumpel też nie, dlatego od jakiegoś czasu ma dwoje - tak, DWOJE - uczniów, oboje z polecenia, uczy ich drugi czy trzeci rok i ma święty spokój :)

Korepetycje angielski uczniowie

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)

#67472

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/67466 natchnęła mnie, by dodać historię z dawnych lat, gdy wynajmowałem kawalerkę w dwupiętrowym bloku. Blok stał w dość... patologicznej dzielnicy i gdyby nie niska cena wynajmu, w życiu moja stopa by tam nie postała. O ile na parterze, gdzie mieszkałem, byli ludzie reprezentujący jakiś tam poziom, to piętro wyżej zajmowali w zasadzie sami alkoholicy. Pech chciał, że nade mną mieszkał pan Piekielny - alkoholik po pięćdziesiątce, który często zasypiał zamroczony alkoholem nie wyłączywszy telewizora. Efekt był taki, że dżingiel TVNu sprzed kilku lat znam na pamięć, gość zasypiał, a z telewizora TVN rozbrzmiewał na pół bloku.

I tak to nie było najgorsze. Kiedyś wracam około 23-ej do domu, a tu ze ścian i sufitu leje woda! Biegnę na górę, tłukę w drzwi dobre 2 minuty, w końcu (P) wychodzi.
Ja: Panie, zalałeś mi pan mieszkanie!
(P): Abulaormbprhyeabselkvisa - to tylko przykład jego bełkotu. Gość ledwo trzymał się na nogach. Chcąc nie chcąc (a wierzcie mi, mało kto by chciał), wszedłem do jego przybytku, by obczaić, skąd się leje. Na podłodze było tak z pół metra wody, a po mieszkaniu pływały sobie odchody pana (P)iekielnego...
Okazało się suma summarum, że pękła jakaś rura przy CO2 i woda lała się u gościa przez cały dzień, a ten tego nawet nie zauważył...

I teraz powiedzcie: jak ma się czuć człowiek, który haruje od świtu do nocy, płaci za mieszkanie i rachunki, odmawia sobie jakiejś większej przyjemności, podczas gdy piętro wyżej koczuje w mieszkaniu socjalnym, za zupełną darmochę (a właściwie pieniądze podatników), nałogowy pijak, który nawet nie szuka pracy (z takim bełkotem i skłonnością do zasypiania w biały dzień chyba nie byłby w stanie kupić biletu autobusowego)?

Żeby było jasne, JA nie chcę niczego za darmo... Ale dlaczego ludzie, którzy sami się doprowadzili do takiego stanu, mają coś mieć za moje i Wasze pieniądze? Takie mieszkania powinni dostawać np. powodzianie czy ludzie po wypadkach lub ciężkich chorobach. A nie żule...

Mieszkanie socjalne alkoholizm patologia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 367 (455)

#66951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy http://piekielni.pl/66798, czyli historii piekielnego kierownika hotelu. Tym razem będzie o jego skąpstwie.

(P)iekielny (K)ierownik wybitnie nie szedł z duchem czasu i postępu. Pomijam stronę internetową napisaną chyba przez ucznia podstawówki, ze starym cennikiem i oczywiście brakiem informacji o dostępności pokoi. Pomijam fakt, że w całej miejscowości nie było ani jednej reklamy hotelu, ani jednego szyldu (pamiętam, że jak przyszedłem na rozmowę o pracę, nie mogłem znaleźć hotelu w gąszczu budynków).
Najgorsze jednak były pokoje.

Wystrój - rodem z głębokiej komuny. Wszystko stare, niewymieniane od baaardzo dawna, kaloryfera z reguły zimne mimo wielokrotnego odpowietrzania, brak żelazka, brak czajnika, wreszcie - telewizorek chyba z połowy XX wieku. Nie pamiętam marki, jakiś radziecki, ekranik malutki (pewnie z kilkanaście cali), oczywiście czarno-biały, antena odbierała może z 3 kanały.

I teraz najlepsze.
Żeby ten telewizor tam sobie jeszcze tylko stał, gość hotelowy machnąłby ręką, ot, taka ozdoba z poprzedniej epoki.
Tyle że PK kazał sobie za ten "luksus" płacić!

Dodatkowa opłata za telewizor była doliczana do ceny pokoju, teoretycznie można było z niej zrezygnować i zapłacić mniej, ale goście o tym nie wiedzieli. Nam, recepcjonistom, też tego nikt nie powiedział, informacji na temat tej opłaty nie było nigdzie, a wyszło to na jaw przy okazji kolejnej skargi na warunki w pokoju - kilkanaścioro gości zarządziło kiedyś zebranie z PK. Wysłuchał on wtedy paru inwektyw pod swoim adresem, pamiętam, że wyszedł z tego zebrania purpurowy ze złości. Niestety, goście nie uzyskali nic, przepisy się nie zmieniły, dalej opłata była naliczana (tak jak taksa klimatyczna, tyle że o taksie się informuje i rozlicza się ją osobno).

Powiedzcie, jak bardzo trzeba być piekielnym, by kazać płacić za możliwość korzystania ze starego miniaturowego czarno-białego telewizora?
Szkoda, że PK nie kazał gościom płacić za czystą podłogę w pokojach...

Hotel

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (310)

#66894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/66721, przypomniała mi się niedawna sytuacja z pewnym piekielnym rodzicem (w tym wypadu matką). Rzecz miała miejsce na wyjeździe z pracy do parku rozrywki. W tymże miejscu, obok tuzina rozrywek i zabaw dla najmłodszych (piaskownice, place zabaw, trampoliny, tory przeszkód, itd, długo by wymieniać), znajdują się m.in. tor kartingowy czy quady.

Stałem akurat w kolejce do tych drugich, kiedy podchodzi Piekielna Mamusia ze swoim małym synkiem. Chłopczyk, tak na oko, 7-8 lat. PM wyprzedza kolejkę i zamaszystym krokiem podchodzi do pracownika obsługi:
- Ma pan jakiś mniejszy kask?
Pracownik, skonsternowany, myślał zapewne, że chodzi o kask dla tej pani:
- Tak, mamy M-ki, S-ki, L-ki...
- Ale taki jeszcze mniejszy, dla dziecka.
W tym momencie gościa zatkało, nas, stojących w kolejce, również.
- Ale quady są od 16. roku życia!
Piekielna Mamusia otwiera japę na 4 strony świata i wyraża święte oburzenie:
- Jak to? To mój synek nie może się przejechać???
Stałem akurat dość blisko, nie wytrzymałem i powiedziałem jej:
- To nie komunia, proszę pani.
PK wzięła synka za wszarz i niepyszna odeszła...

Piekielni Rodzice: NIE WSZYSTKIE ATRAKCJE SĄ DLA DZIECI. Ja wiem, że jesteście zdania, iż waszym pociechom wszystko się należy, ale wierzcie mi, są rzeczy zarezerwowane dla dorosłych.
Dla tych, którzy nigdy nie jechali na quadzie - to nie jest kucyk czy hulajnoga, tylko ciężka maszyna, którą trzeba sterować. O wypadek naprawdę nietrudno. W ten dzień w ciągu godziny miały miejsce 3 wypadki i GWARANTUJĘ, że gdyby ten ośmiolatek wszedł na quada - mielibyśmy czwarty.

Tor dla quadów

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (325)
zarchiwizowany

#66954

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/66930, przypomniała mi się moja własna rekrutacja na studia.
Były to studia magisterskie (jest to ważne w tej historii), uczelnia prywatna w niewielkim (w porównaniu z Warszawą czy Krakowem) mieście.
Ponieważ bardzo mi zależało na uzupełnieniu mojej edukacji, a nie udało mi się dostać na uczelnię państwową, postanowiłem zasilić szeregi tejże uczelni.
Przyjechałem do tego miasta (mieszkałem gdzie indziej, ale dojazd miałem nie najgorszy), odstałem swoje w kolejce, w końcu wchodzę. I na dzień dobry szok: kilkoro kandydatów wypełnia na kolanie jakieś przepotężne stosy papierzysk... W biurze (jednym) znajdowały się cztery panie, ale tylko dwie obsługiwały petentów, pozostałe dwie natomiast plotkowały na tematy wszelakie, niezwiązane z pracą.
Podchodzi do mnie jedna z tych, powiedzmy, "pomagających" i mówi:
- "Usiądź sobie".
Normalnie zdębiałem, miałem wtedy 24 lata, na 10 lat raczej nie wyglądałem, a babka wylatuje do mnie per "ty". No ale nic, usiadłem i czekałem na dalsze instrukcje. Panienka do mnie podchodzi, wciska mi plik papierów i mówi: - "Musisz to wypełnić".
Nie wytrzymałem i poinformowałem ją, że nie jesteśmy kolegami i niech zwraca się do mnie normalnie, jak do klienta, a po drugie to te panie chyba po o tam pracują, żeby wypełnić dokumenty dla nas (a przynajmniej część z nich).
Panienka wybałuszyła oczy, przeprosiła mnie i potulnie pomogła mi przy dokumentach. Szkoda tylko, że musiałem zrobić scenę...

Uczelnia wyższa

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (35)

#66798

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii rozpoczętej w http://piekielni.pl/66794

Tym razem o (P)iekielnym (K)ierowniku.

PK był osobą po pięćdziesiątce, wyjątkowo antypatyczną i fałszywą. Pominę fakt, że ludzie pracowali u niego latami za psie pieniądze i na umowę-zlecenie, bo tak często się zdarza, szczególnie w niewielkich miejscowościach. PK miał jednak swoje humory i kaprysy. Jednym z nich był fakt, że nie znał się na komputerach i żebyśmy - my, recepcjoniści - przypadkiem go nie "orżnęli" (nie wiem, w jaki sposób, w końcu cennik był ustalony), kazał rezerwacje wpisywać ręcznie na wielkiej kartce papieru (format chyba A1 albo i większy:). Do końca życia nie zapomnę wytrzeszczonych oczu klientów hotelu na widok wielkiej płachty poprzedzielanej ołówkiem, by imitowała kratkę, i wpisywanych na niej rezerwacjach. To nic, że mamy wiek XXI, PK się uparł i koniec. Nie pomogły żadne sugestie, że to świadczy o hotelu, był taki przykaz i koniec.

Jak się domyślacie, powodowało to nierzadko problemy, miejsce w kratce było wielokrotnie zamazywane i po pewnym czasie nic już nie dało się z niej wyczytać. Poza tym, programy rezerwacyjne są tak skonstruowane, że nie da się tak po prostu wpisać, co się chce. A chyba łatwiej jest właśnie wziąć gumkę do mazania i zrobić jakiś przekręt z "papierową rezerwacją". Ale PK wie lepiej.

Pewnego dnia jeden z gości w słusznym wieku stwierdził, że takie bazgroły to on widział w hotelach 50 lat temu.
Mogłem jedynie odpowiedzieć: "Pan kierownik kontynuuje tradycje rodzinne"...

Hotel

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 449 (469)

#66794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu pracowałem w rodzinnym miasteczku, w niewielkim hotelu jako recepcjonista. O piekielności kierownika opowiem w następnej historii, chciałbym zacząć od piekielnego pana parkingowego.

Kierownik zatrudnił kilka lat wcześniej jednego pana po siedemdziesiątce do - teoretycznie - sprawowania pieczy nad miejscami parkingowymi. Piszę teoretycznie, bo nigdy nie widziałem, żeby wywiązał się ze swoich obowiązków. Nagminnie dostawałem skargi, że przed hotelem nie ma gdzie zaparkować albo z sąsiedniego hotelu, ponieważ (P)iekielny (P)arkingowy odsyłał przybyłych gości na sąsiedni parking, który przecież był płatny dla ludzi spoza tego hotelu.

Dopiero po jakimś czasie jedna z pracownic hotelu wyjawiła mi, skąd PP się tam wziął. Zawsze zastanawiało mnie, czemu PP w środku dnia, jak nic się nie działo, potrafił przyjść pod recepcję, stanąć vis-à-vis mojej skromnej osoby i... tak stać przez dobry kwadrans. Niby coś tam sobie notował, może który pokój jest zajęty czy coś, więc nie miałem nic przeciwko. Tymczasem okazało się, że został on zatrudniony przez kierownika... na przeszpiegi. PP okazał się zwykłym kapusiem, który łaził po hotelu i donosił kierownikowi na pracowników.

Trwało to od X lat, a ja głupi zastanawiałem się, czemu wszyscy pracownicy mają umowy-zlecenie, a szanowny PP - jako jedyny - umowę o pracę.
O, słodka naiwności! :)

Hotel

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 353 (411)