Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takajakas

Zamieszcza historie od: 1 sierpnia 2012 - 0:23
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:13
  • Historii na głównej: 9 z 24
  • Punktów za historie: 5871
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 280
 
zarchiwizowany

#74104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mało piekielne, gdy się o tym czyta, ale przemnożone 20-30 razy dziennie potrafi utruć życie.
Upał. Żar leje się z nieba. Gorąco. Zdycham. Siedzę w pracy półżywa jako "pani z okienka", klimy/wentylatora brak. A tu co drugi klient: ależ dzisiaj gorąco, prawda?
Tak, prawda. Żyję na tym samym świecie co pan/i, w tych samych warunkach atmosferycznych, a wspominanie tematu co pięć minut bynajmniej nie poprawia sytuacji.
Ok, można zamienić słowo w tzw międzyczasie. Ok, pogoda jest najprostszym i najbardziej neutralnym tematem. Ale po jakiejś godzinie szlag człowieka trafia.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -19 (35)
zarchiwizowany

#73874

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Idę z córką (po 1 klasie podstawówki) ulicą, spotkałyśmy jej nauczycielkę. Dzień dobry - dzień dobry, każda poszła w swoją stronę. Zagadnęłam Elę (imię zmienione) o końcu roku, tej pani itd, luźna rozmowa, córka napomknęła, że nauczycielka jest niemiła. Pociągnęłam za język, co się okazało.
Wycieczka szkolna w maju. Było po deszczu, już obeschnięte, ale nie wszędzie. Zaprowadzili dzieciaki na rynek i pousadzali na ławeczkach. Takie plastikowe, "w całości", nie ażur z desek. Wychowawczyni podprowadziła do Eli jeszcze dwójkę dzieci i kazała jej przesunąć się dalej. Faktycznie, było jeszcze miejsce, ale widocznie lekko obniżone, bo utworzyło się tam jeziorko deszczówki. Ela odmówiła podając przyczynę, na co nauczycielka krzyknęła urażona: Więc wstań!
Dodam, że tamte dzieci nie były chore ani nic, a nawet jeśli, to sprawę należało załatwić w inny sposób.
Chyba ktoś tu ma szczęście, że są wakacje...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (38)
zarchiwizowany

#70924

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pozmieniałam w historii kilka szczegółów nieistotnych dla ogólnego sensu, piszę również z czyjegoś konta - wolałabym nie zostać rozpoznana. Natomiast czy byłam piekielna - ocenę pozostawię Wam.
Krótko tytułem wstępu: ze względu na szpecącą chorobę od 5 do 16 roku życia byłam przedszkolnym/szkolnym kozłem ofiarnym. Przyjaciół zero, za to codzienne bicie, wyszydzanie, opluwanie i brak jakiejkolwiek reakcji nauczycieli, pomimo wielokrotnej interwencji moich rodziców. Nie piszę, żeby się wyżalić, ale żebyście zrozumieli, w czym rzecz.

Dzisiaj jestem zdrowa, może nie nazbyt piękna, ale przypominam człowieka;) Wykonuję też zawód, którego ludzie nieco się boją. Powiedzmy, że porównywalny do stomatologa. Kilka dni temu przyszedł do mnie klient, w którym rozpoznałam szczególnie gorliwego "wielbiciela" z przeszłości.
Normalna rozmowa, w pewnym momencie stwierdził "My się chyba znamy". Zbyłam go jakimś ogólnikiem w stylu "To możliwe".
Dalsza rozmowa, przejście do zasadniczego celu spotkania, facet z miną jakbym miała go zaraz zamordować wyznaje, że się boi i prosi o delikatność. Jeszcze zdzierżyłam, powiedziałam którąś z pokrzepiających "formułek", ale kiedy powiedział o strachu po raz drugi pękłam.
- Miałeś rację, my się znamy. (Ze względu na szkolne "koleżeństwo" przeszłam na "ty"). Pamiętasz taką a taką z gimnazjum?
- ...? (szok na twarzy)
- To jestem ja. Bać się nie musisz, krzywdy ci nie zrobię, ale wybacz, użalać się, ani trzymać za rączkę również nie będę.

Kiedy wychodził po pięciu minutach bąknął tylko "do widzenia" i poszedł jak zmyty. Standard obsługi klienta leżał w szufladzie i płakał rzewnymi łzami, ale ja dziwnym trafem nie żałuję ani jednego słowa.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (260)
zarchiwizowany

#69653

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W pracy stały, sympatyczny klient zamiast "dziękuję" powiedział żartem "niech Bozia w dzieciach wynagrodzi". Oczywiście w najlepszej intencji, nie mógł wiedzieć, że właśnie nieszczególnie znoszę rozpad związku, ale sprawa o mało nie zakończyła sie płaczem

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -19 (29)
zarchiwizowany

#63887

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed chwili. Wybaczcie, jeśli będzie trochę chaotycznie, ale jeszcze ze mnie nie wyszły do końca nerwy.

Zabezpieczajcie telefony jeśli ich nie używacie.

Dzwoni do mnie przyjaciółka, powiedzmy Ania. Odbieram, witam się, a tam nic. Cisza. Tzn nie do końca cisza, jakieś szumy, hałasy, myślałam, że idzie ulicą, zdyszała się i musi tchu nabrać nim odpowie - tak ma. Ale milczy coś za długo. A tymczasem szum przeradza się w jakieś krzyki, przekleństwa, po głosie słychać, że to mężczyzna.
Wołam: Ania, Ania, co się dzieje - zero odzewu. Co robić? Słucham dalej, może czegoś się dowiem. Może ktoś ją napadł, ukradkiem połączyła się z pierwszym lepszym numerem i schowała telefon z widoku, czy co? Ale w końcu usłyszałam i jej głos, dość spokojny, facet zaczął jakoś cichnąć, sytuacja opanowana, przyszło mi do głowy, ze może znowu zadzwoniła przypadkiem, jak to się już nieraz zdarzało odkąd kupiła telefon dotykowy. Rozłączyłam się i oddzwaniam ja. Odbiera, uśmiechnięta, zdziwiona moim strachem, nierozumiejąca, "ale co, jaka awantura?". Okazało się, że to jej syn się o coś zdenerwował, a ona faktycznie przypadkiem zadzwoniła przekładając telefon. Pogadałyśmy chwilę, wszystko w porządku, ale o ile chwilę temu odchodziłam od zmysłów z niepokoju, tak teraz utopiłabym Ankę w łyżce wody.
Historia może nie jest piekielna, ale rzeczy martwe są złośliwe, więc lepiej nie zostawiać niezabezpieczonych komórek.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (33)
zarchiwizowany

#63495

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z czasów, kiedy nie wszyscy mieli jeszcze telefony stacjonarne. Takim szczęśliwcem był m.in. sąsiad z naszego piętra - milicjant. Trzeba przyznać, ze w razie potrzeby chętnie umożliwiał skorzystanie z cudu techniki, ew. przekazywał odpowiedniej osobie informacje od dzwoniących. Rodziny sąsiadów miały podany ten numer "do spraw bardzo ważnych" i nikt nie nadużywał uprzejmości. Za wyjątkiem jednej naszej cioci. Sprawy bardzo ważne wynikały co chwila. Kilka razy w miesiącu ona lub jej mąż już już byli umierający, potrzebowali bardzo pilnie pomocy bo oni tacy słabi (żyli jeszcze kilkanaście lat w niezłym zdrowiu), wszystko było dobrym powodem do dzwonienia "w sprawie nie cierpiącej zwłoki".
Skutek był taki, że sąsiedzi się na nas zdenerwowali i pewnego razu nie otrzymałam naprawdę ważnej wiadomości ze studiów o przesunięciu terminu egzaminu. Miałam bardzo dużo problemów z odkręceniem tego i przekonaniem wykładowców, że moja nieobecność bez usprawiedliwienia nie była zwykłymi wagarami.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (100)
zarchiwizowany

#61669

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle się ostatnio mówi, że można pić wodę z kranu, że czysta, że się nadaje. Nie dalej jak pół roku temu zmienialiśmy kran w łazience. Z dnia na dzień nic nie było widać, ale wczoraj zauważyłam, że jakby słabo woda leci. Mąż odkręcił sitko na wylewce - było pełne malutkich kamyczków, wielkości ziarenka maku i większych. Nawet nie chce myśleć, ile tego świństwa było dość małe, żeby przelecieć przez sitko, prosto do kubka. Smacznego

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (24)
zarchiwizowany

#56188

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może opowiadanie nie do końca tutaj pasuje, ale uważam, że to warto wiedzieć. Z drugiej strony trucie ludzi anielskie na pewno nie jest.

Sąsiadki dziecko (ok 2 lata) dostało lekkiej biegunki. Matka w najlepszej wierze ugotowała mu marchwianki. Marchew okazała się sztucznie pędzona i maluch wylądował w szpitalu z o wiele gorszym rozstrojem żołądka.


Wynika z tego, że marchwianka jak najbardziej, ale na warzywach pewnego pochodzenia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (33)
zarchiwizowany

#49633

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka tygodni temu koleżanka w pracy po jakimś drobnym niepowodzeniu zaczęła nagle płakać. Podbiegłyśmy do niej, co się stało, przyznała się, że czasami tak ma, choruje na depresję, bierze psychotropy.
Dziewczyny zaczęły ją pocieszac, że wszystko w porządku, nie ma się czym przejmować, one rozumieją. Jedna powiedziała, że kiedyś była w podobnej sytuacji, ale to teraz takie czasy, że wielu ma z tym problemy.
I niby dobrze. Tylko przypomniała mi się zasłyszana gdzieś kiedyś sentencja. "Nie mówicie, ze czasy są złe. My jesteśmy czasy"

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -20 (42)
zarchiwizowany

#47328

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja z dzisiejszych zakupów w markecie.
Między kasami, a regałami jest z reguły dość wąskie przejście, w które na dodatek klienci odkładają puste koszyki, jeśli nie mieszczą się już pod ladą.
Kasjerka przykucnęła przy nich, chcąc złożyć wszystkie na jeden stos i odnieść do drzwi. Na upartego dałoby radę przecisnąć się obok niej, ale te dwie sekundy nikogo nie zbawią, a kulturalniej (i bezpieczniej) jest poczekać.
Przystanęłam więc grzecznie, aż nagle pędem mija mnie rozkołysana w slalomie kobieta, ze wszystkimi oznakami zniecierpliwienia: sykaniem, cmokaniem itd i wbija się w przesmyk, oczywiście wrzucając przy tym stojące na regale płatki śniadaniowe. Zatrzymała się, z wielka obrazą i mamrotaniem pod nosem podniosła, poszła dalej (już spokojnie, czyli wcale jej się nie spieszyło, po prostu trzeba było zasygnalizować zniecierpliwienie).
Na ogół staram się nie życzyć nikomu źle, ale w tym wypadku chciała bym, żeby to było coś szklanego.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (31)