Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

theQ

Zamieszcza historie od: 22 maja 2014 - 21:37
Ostatnio: 10 maja 2015 - 19:27
  • Historii na głównej: 7 z 10
  • Punktów za historie: 5185
  • Komentarzy: 65
  • Punktów za komentarze: 894
 

#66052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To historia z narzekaniem na "dzisiejszą młodzież". Uczciwie ostrzegam. Będzie nie tyle o piekielności, tylko o głupocie.

Na Facebooku są różne grupki pozwalające na wspólne pisanie opowiadań czy dzielenie się twórczością. Jestem na kilku takich grupkach, z zasady mało piszę, trochę czytam.

Pewnego razu na jednej grupce zaczęły pojawiać się... pornosy. Nie, nie linki do filmików, po prostu część użytkowników (a w zasadzie użytkowniczek) uznała, że na grupie bardzo brakuje historii typu "analne igraszki". Piszę "porno", nie "erotyka", ponieważ zwykle erotyki w tym nie było za grosz, za to sporo gwałtów, taniego BDSM, nawet pedofilia się znalazła.

Admin grupki ma w sumie zawartość w dupie, ale niektórym pornuchy przeszkadzały. A już zwłaszcza przeszkadzał fakt, że średnia wieku "erotycznych pisarzy" oscylowała w okolicach drugiej gimnazjum.

Kilka osób próbowało przetłumaczyć gówniarzerii, że to raczej nie miejsce na wypisywanie swoich inspirowanych japońskimi hentajami, yaoicami i równie "ambitnymi" tworami fantazji. W odpowiedzi dostali, rzecz jasna, popis bucery typu "a co, zabronisz mi?!".

Finał jest łatwy do przewidzenia. Ktoś porobił screeny "wesołej twórczości" i powysyłał do rodziców i szkół gimbazy, które, rzecz jasna, przezorne dzieciaki miały pooznaczane na Facebuczku.

Zastanawiam się tylko - jakim inteligentem trzeba być, aby pisać porno na fejsie, pod własnym nazwiskiem, mając w znajomych matkę, ojca, ciotkę, babkę i wychowawczynie z podstawówki?

internety

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (709)

#66041

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różnych klientów poznałam.

Ale oferta "proszę napisać mi 3 teksty synonimiczne na 4000 znaków, na za trzy godziny, jak będą okej, to zapłacę" trafia mi się pierwszy raz.

Kilka szczegółów:
- mail przyszedł koło godziny 20:00
- od faceta, którego nie znałam, więc nie było to tak, że napisał do mnie stały klient, z którym mam umowę i potrzebował czegoś "na już".

internety

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 440 (502)

#65212

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak sprawić, aby z Twojego dziecka śmiano się przez całą podstawówkię i gimnazjum? Wystarczy dać mu imiona Jan Paweł. Uwaga! Działa tylko, gdy masz na nazwisko Papierz.

(Jakby coś - mam na opublikowanie tej historii zgodę kolegi Papierza.)

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 557 (661)
zarchiwizowany

#65265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj o seksie i małych dzieciach. Miejsce i czas akcji: lata '90, małe miasteczko.

W kwestii wstępu: mieszkałam na osiedlu domków jednorodzinnych, gdzie praktycznie wszyscy się znali, a dzieciaki puszczano "samopas", aby korzystały z takich dobrodziejstw okolicy jak plac zabaw czy drogi na tyle bezpieczne, aby podstawówkowicze mogli rozbijać się po nich komunijnymi góralami. Dodam też, że okolica spokojna, niepatologiczna, nie pamiętam ani jednego przypadku bójek wśród rówieśników czy przeklinania (oczywiście, chodzi o okres, w którym dzieją się historie, czyli miałam od 6 do 12 lat).

W tym czasie większość rodziców wychodziła z założenia, że o "tych sprawach" dzieciom się nie mówi, mieliśmy więc o sprawach związanych z seksem i okolicami pojęcie zerowe lub mętne. Oczywiście do czasu.

Historia pierwsza:

Ślepy zaułek na osiedlu, zaraz przy moim domu, znane "bezpieczne" miejsce zabaw dzieciarni w Power Rangers. Większe zbiegowisko dzieciaków w różnym wieku, przewodzone przez "dużą", chyba trzynastoletnią dziewczynę. Dziewczyna przyprowadza siostrę, na oko pięcioletnią i... każe jej tańczyć z opuszczoną bielizną. Młodsze dzieci albo patrzą z ciekawością, albo odjeżdżają, starsze - te, które rozumieją, co się właściwie dzieje - śmieją się z małej dziewczynki, która widocznie nie do końca wie, z czego, ale cieszy się, że tyle osób ogląda jej "taniec".

Za pięciolatką oczywiście to ciągnęło się jeszcze przez lata - praktycznie wszyscy "widzowie" chodzili do tej samej szkoły. O ile wiem, sprawa nigdy nie dotarła do dorosłych.

Historia druga:

Kolega, lat ok. siedmiu, znalazł "gdzieś" wielkie znalezisko - gazetkę pornograficzną. Znalezisko zainteresowało osiedlową brać (przypominam, wiek 5-10 lat) i przez dłuższy czas "świerszczyk" był przeglądany przez dzieciarnię, która z zapałem podchodziła do kontemplacji tak niecodziennych zjawisk jak facet z kolczykiem w penisie w kształcie dzwonka czy gołe panie prezentujące swe wdzięki. Dział ogłoszeń, gdzie Janusz lat 45 poszukiwał "chętnej nieogolonej z okolicy Warszawy" dla większości z nas był pierwszą stycznością z ludzką seksualnością.

Historia trzecia:

Kościół. Tu chwila wyjaśnienia: otóż ta świątynia organizowała w niedzielę o konkretnej godzinie mszę dla dzieci. Z uwagi na to, że nie każdy rodzic na mszy pilnował swojej pociechy, często osobniki wyjątkowo znudzone przebiegiem mszy (między innymi ja) wychodziły na zewnątrz, aby w dwójkę-trójkę "dezerterów" grać w klasy czy coś podobnego.
Tego dnia byłam jedynym "dezerterem", chodziłam więc sobie koło drzwi, próbując zabić czas. Po kilkunastu minutach podszedł do mnie typowy przykościelny żebrak i... zaczął namawiać, abym gdzieś z nim poszła, to "da mi na cukierki".
Teraz to brzmi może naprawdę głupio i naiwnie, ale będąc sześciolatką nauczoną, że praktycznie każdy dorosły, którego spotkam, jest godny zaufania i powinnam go słuchać, potraktowałam propozycję wyjątkowo poważnie. Całe szczęście, że żebraczek szybko został przepędzony przez starszą panią, bo nie wiadomo, jak by to się skończyło.

Kiedyś na Piekielnych była historia, w której autor oburzał się, że w jakimś innym kraju w szkole na zajęciach informują dwunastolatków, czym jest wibrator. Mnie dziwi, że istnieje ktoś, kto uważa, że teraz, gdy do znalezienia dowolnego rodzaju i ilości porno potrzeba jedynie chwili w internecie, dzieci nigdy na taką informację nie trafią. Piekielne jest całkowite ignorowanie faktu, że jeśli dziecko nie zostanie "uświadomione" w odpowiedni sposób, na pewno uświadamianiem zajmą się inni.
Tylko to może się źle skończyć.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (399)

#65201

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja zrozumiem prawie wszystko.

Ale faceta wysyłającego CV z adresu "sultan.lechtaczek@costam.pl" jednak nie rozumiem.

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (957)
zarchiwizowany

#63653

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak pisałam w poprzedniej historii, recenzuję książki i komiksy na blogu. Są to wyłącznie książki i komiksy bardzo złe, taki papierowy odpowiednik filmu The Room czy chociażby bardziej znanego Rekinada. W poprzedniej historii pisałam o reakcji na recenzję jednej z autorek. Dla tych, którym się nie chce szukać tamtej historii, pozwolę sobie zacytować kawałek:

" Autorka, o dziwo, dość znana, wydawana w "porządnym" wydawnictwie. Książki - złe bardzo, z gatunku harlekinów najgorszego sortu, ukrytych pod szyldem "literatury kobiecej". Reakcja na recenzje:

- post na jej własnym blogu, z którego dowiedziałam się, że napisałam recenzję, aby się "promować na jej blogu", a poza tym wszystko piszę z zazdrości
- rola drugoplanowa w jej następnej książce. Postać, mającą PRZYPADKIEM na imię tak samo jak ja (nie mam popularnego imienia, jakby coś) jest wiedzioną zazdrością dziewczynką, która pisze "złe" komentarze pod wierszami swojej niepełnosprawnej koleżanki. Niepełnosprawna dziewczynka płacze, ponieważ dostała złe komentarze, "zła hejterka od recenzji" jest zachwycona, bo to takie "cool". Nawet uznałabym, że to jednak jest przypadek, gdyby nie fakt, że "ta zła" posługuje się... moją własną wypowiedzią, którą zamieściłam na jednym forum (odnośnie tej właśnie recenzji), jedynie malowniczo przekręconą...
- w kolejnej książce tej pani jest opowieść o złej, zawistnej dziewczynie, która nie umiała pisać, więc została krytykiem literackim :)"

Historia drugoplanowej bohaterki "hejterki" (wzorowanej na mnie, a też prawdopodobnie na kilku innych osobach, które wyraziły niedostatecznie lizodupczą opinię o książce) ma swoją kontynuację w innej książce tej pani.

Dziełko opowiada o dziesięcioletniej Ani, sierocie, która przybyła na Jabłoniowe Wzgórze adoptowana... eee... plagiat allert! Dobra, nieważne.

W każdym razie, Ania, która przypadkiem wygląda zupełnie jak autorka, ma swoje nemezis, swojego Moriarty'ego w postaci złej hejterki o moim imieniu. Dowiadujemy się, że zła hejterka doprowadziła jedną dziewczynę do samobójstwa złymi komentarzami pod jej artykułami na blogasku (pomyślcie o tym, zanim zminusujecie komuś historię, możecie mieć czyjąś śmierć na sumieniu!) Poza tym jest wredną, grubą lesbiją, której nikt nie lubi i nikt nie może znieść. Na końcu książki podpala Ani dom, ponieważ jest wredna (i gruba, i lesbijka) oraz zyskuje przydomek "musztardówa", ponieważ, jak czytamy, "zalewa ją żółć zazdrości".

Książka zawiera inne smaczki, chociażby to, że pomimo tego, że akcja dzieje się +/- 15 lat w przyszłości mogłaby się dziać w Roku Pańskim 2010 czy złego hakiera/cyberterrorystę, który jest podobno tak znany, że jego facjata była pokazywana we wszystkich wiadomościach (jeśli zastanawiacie się, co takiego zrobił, odpowiadam, że w sumie do końca nie wiadomo, ja obstawiam, że zmienił stronę główną Onetu na fotę poseł Pawłowicz topless). Znajoma mówi, że sądząc po wyglądzie, backstory i zawodzie wykonywanym, ten bohater był mocno wzorowany na villainie z ostatniego Bonda, mamy więc do czynienia dość fascynującą kombinacją zżynek.

A ja mam tylko pytanie - czy to naprawdę wizja świata autorki? Czy naprawdę wierzy, że każdy, kto uważa, że jej książki do pereł literatury nie należą, to tępe, maksymalnie zawistne osoby, obowiązkowo brzydkie i samotne? I czy wierzy, że taka "zemsta" na stronach powieści może wywołać inną reakcję, niż czystą bekę z czytania tych głupot?

PS Nie jestem lesbijką
PS 2 Nie jestem gruba
PS 3 W sumie raz podpaliłam obrus koleżanki, ale niechcący i zapłaciłam, więc nie wiem, czy się liczy

bardzo śmieszna książka

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (458)

#62435

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Afryce szaleje ebola, a w Polsce... cóż, na razie nic. Ale by mogło.

We wrześniu nagle zaczęła mnie swędzieć dłoń. Najpierw delikatnie, potem paskudnie, jeszcze później wyskoczyły ropne krosty.

Idę z tym do lekarza pierwszego kontaktu, ten drapie się w głowę i mówi, że to chyba półpasiec. Tylko dziwnie umiejscowiony. Robi zdjęcia zmiany, przesyła do znajomego dermatologa, ten potwierdza diagnozę. Dostaję receptę, polecenie zgłoszenia się do jeszcze jednego dermatologa celem potwierdzenia. Zwolnienia nie dostaję, bo jeszcze wakacje, do roku akademickiego powinno przejść, jeśli nie, to na początku października mam się zgłosić.

No to idę do kolejnego lekarza, ten kiwa głową, że ciekawy przypadek półpaścca. Siedzę sobie więc w domu grzecznie chorując i starając się nie drapać krost. Przychodzi październik, półpasiec trzyma się dzielnie.

Idę po zwolnienie, "mojego" lekarza nie ma, rejestruję się więc na chybił-trafił.

Lekarka przyjmuje mnie i od razu wypala:

- A pani czego chce?
- Zwolnienia, mam półpaścca, doktor M. powiedział mi...
- Gdzie ma tego półpaścca? To?! To nie jest półpasiec!
- Ale byłam u dwóch dermatologów, mam zdjęcia tego, jak to wyglądało wcześ...
- Pójdzie pani na zajęcia, drugą ręką będzie pisać...

Zwolnienia oczywiście nie dostałam. Przeszłam się do innego lekarza, wypisał zwolnienie od razu, gdy zobaczył wpis w karcie.

Niby nic takiego - tylko nieuprzejma lekarka. Ale co by było, gdybym uwierzyła i poszła na uczelnię, rozsiewając radośnie wszędzie wirusy ospy? Którą dorośli ludzie przechodzą dużo ciężej niż dzieci i która może prowadzić do paskudnych powikłań?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (487)

#60806

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szarlatani są coraz bardziej zmyślni. I, niestety, coraz trudniej się przed nimi uchronić. Dzisiaj dostałam na maila reklamę ostrzegającą przed Straszną Chorobą, na którą trzeba koniecznie kupić Niesamowity Preparat Usuwający Straszną Chorobę. Mail przestrzegający przed tym niesamowitym nieszczęściem rozsyłany jest przez międzynarodowego dystrybutora leków i suplementów, innymi słowy, grubą rybę w przemyśle farmaceutycznym. Przeanalizujmy go.

Reklama zaczyna z grubej rury:

"Kandydoza niszczy zdrowie ponad 70% ludzi."

Po pierwsze - czym jest kandydoza? Otóż to, jak mówi pubmed, dość rzadka w naszych stronach choroba grzybiczna, wywoływana przez grzyby z rodzaju Candida. Candida to grzyb, który normalnie występuje u 50-70% populacji, całkiem spokojnie i bezobjawowo siedząc sobie w różnych zakamarkach ludzkiego ciała, nie powodując absolutnie żadnych chorób. Czasami, bardzo rzadko, gdy zajdą do tego odpowiednie warunki (awitaminoza, osłabiona odporność organizmu) może powodować infekcje. Jak wygląda infekcja grzybiczna chyba nie muszę nikomu tłumaczyć - otóż infekcja Candidą objawia się podobnie jak większość chorób grzybicznych, czyli na konkretnym, zarażonym obszarze pojawiają się różne bolesne czy swędzące zmiany. Tak przedstawiają kandydozę opracowania.

Czy wobec tego według twórców reklamy 70% ma swędzące i nieprzyjemne zmiany grzybiczne? Cóż... eee... nie.

Dalej czytamy:

"Jej objawy to:
niestrawność i wzdęcia,
problemy z nadwagą,
alergie,
bóle i zawroty głowy,
pieczenie w przełyku, zgaga, żółty nalot na języku,
drażliwość,
depresja i złe samopoczucie,
brak energii,
bolesne miesiączki,
niedobór niektórych niezbędnych witamin,
bóle mięśni"

Porównajcie sobie tę listę do tego, co pisałam o objawach kandydozy na górze. Jakieś pytania? Cóż, może skądś to wzięli? Akurat tu odpowiedź jest prosta - trzeba wmówić jak największej grupie ludzi, że chorują na wymyśloną chorobę. Stąd mamy listę "objawów" składającą się ze schorzeń i uciążliwości tak powszechnych, że prawie każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy więc niestrawność i zgagę, które mogą nas dopaść, gdy się przejemy. Wzdęcia, które są naturalną reakcją organizmu na nagromadzenie się w układzie pokarmowym gazu (co również jest całkiem normalne). Bolesne miesiączki, które niestety, zazwyczaj również są całkiem naturalnym zjawiskiem. A poza tym typowe objawy przepracowania czy niekorzystnego trybu życia - bóle mięśni, bóle głowy, nadwaga, brak energii.

To wszystko niby ma powodować grzyb. Podobny do tego, którego można złapać na basenie.

(Żeby było jeszcze ciekawiej, w niektórych przypadkach pomylono tu skutek z przyczyną - otyłość czy niedobór witamin mogą być PRZYCZYNĄ infekcji, a nie jej SKUTKIEM)

Dobra, idziemy dalej.

"Grzyby Candida namnażają się w naszym organizmie z powodu częstego stosowania antybiotyków, antykoncepcji, terapii hormonalnej, nieodpowiedniej diety."

Co ciekawe, to akurat jest (w większości) prawdą.

"Rozwiązanie jest jedno!"

WYWAL KASĘ!

"Pozbądź się kandydozy w 30 dni z programem 30 Days Candida Solution. GRATIS otrzymasz suplement Algae Power, który przyspieszy detoksykację organizmu i dostarczy cennych składników odżywczych."

Przerażona faktem, że mogę chorować na supergrzyba, od razu poszłam na stronę producenta Niesamowitego Środku (tylko 100zł za opakowanie). Co tam czytamy?

"Dwuetapowy program 30 Days Candida Solution to połączenie 2 produktów:
Symbiotic+ zawiera probiotyki i prebiotyki, które uniemożliwiają namnażanie się drobnoustrojów chorobotwórczych, a także pozytywnie wpływają na trawienie oraz układ odpornościowy.
Candilex zawiera naturalne składniki o udowodnionym działaniu przeciwgrzybicznym. Dzięki temu zapobiega rozwojowi Candida i w ten sposób eliminuje wszystkie objawy z nim związane."

Muszę wspominać, że kandydozę leczy się zazwyczaj miejscowo, a nie połykając podejrzane tabletki?

Dalej dowiadujemy się:

"Jak można samodzielnie wykryć obecność Candida?
Ułatwi Ci to prosty test. Rano, na czczo i przed umyciem zębów wypluj trochę śliny do szklanki z wodą, a następnie obserwuj, co się stanie. Jeśli po ok. 10-15 minutach ślina zacznie się rozwarstwiać lub opadać na dno, oznacza to, że w Twoim organizmie rozprzestrzeniły się grzyby Candida. Zdrowa, niezainfekowana nimi ślina pozostanie na powierzchni wody."

Ciekawa jestem, czy w podobny sposób można diagnozować raka. Zadanie dla czytelników - wyjaśnić, czemu ślina moczona 15 minut w wodzie może się rozwarstwiać czy opadać na dno. Hint: nie z powodu tego, że grzyb ma grubą dupę.

Dalej dowiadujemy się naprawdę ciekawych rzeczy - że Niszczące Supergrzyba glony zalecane jako suplement przy odgrzybianiu są bardzo zdrowe, bo zawierają chlorofil. Niestety nie wiem, na czym polega zdrowość chlorofilu w kontekście zjadania go - może po posiłku trzeba wsadzić sobie latarkę w gardło i trochę poświecić, aby zaczął działać?

Rozłożona na czynniki pierwsze reklama środka do odgrzybiania wydaje się głupawa... ale ilu ludzi nie ma pojęcia, czym objawia się kandydoza i da się przekonać? Zwłaszcza, że to nie pokątny spamik nie wiadomo skąd, tylko coś rozsyłanego przez wielką firmę, mającą w ofercie również sensowne suplementy, chwalącą się "współpracą z naukowcami" i certyfikatami.

Ja nie lubię być robiona w bambuko. Nawet tak nieudolnie. Niech sobie tego grzyba w dupę wsadzą i tam niech im powoduje zgagę i opadającą ślinę.

uslugi

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 492 (626)

#60700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widziałam w poczekalni ze dwie historię o recenzowaniu, dodam więc swoją, może uda się stworzyć nową falę.

Recenzuję książki i komiksy na blogu. Swoją niszę mam dość oryginalną jak na blogi o tej tematyce - biorę na warsztat głównie koszmarki, z wyszczególnieniem złej erotyki i kiepskiej fantastyki. Średnia ocen na blogu to jakieś 2,5/10, a czasem zdarzy się nawet "ziemniak/10", gdy uznam, że skala nie oddaje piękna recenzowanego dzieła.

Jak można się domyślić, mając takie kryteria wyboru nie mogę liczyć na żadną współpracę recenzencką z wydawnictwami, "łup" zdobywam się za własne pieniądze, ewentualnie za pomocą portalu, przez który czytelnicy mogą wpłacić cegiełkę na rzecz kolejnej recenzji.

Recenzowane przeze mnie dzieła bardzo często są niesamowicie wręcz niszowe, wydawane przez wydawnictwa będące wydawnictwami tylko z nazwy, często puszczane bez korekty, z kiepskim składem, w nakładzie marnych kilkaset sztuk, często bez dystrybucji stacjonarnej. Co to oznacza w praktyce? Że moja recenzja często jest pierwszą, może drugą pojawiającą się w sieci, ponieważ te książki praktycznie nikogo nie interesują. A to z kolei prowadzi do niesamowitego zjawiska, jakim jest, taaada:

OBRAŻONY AUTOR.

OA najczęściej przybywa z otchłani google'a, gdzie po wpisaniu własnego nazwiska wyskoczył mu mój blog. OA własną piersią będzie bronił swojego magnum opus, nawet jeśli jest to, powiedzmy, komiks na podstawie Harry'ego Pottera, w którym Snape gwałci głównego bohatera, ten zachodzi w ciążę i zostaje asasynem rodem z AC, tylko bardziej... no, lamerskim.

(Przykład prawdziwy, dla zilustrowania, co dokładnie mam na myśli, pisząc, że to "bardzo złe" twory.)

Przykłady najlepszych OA:

1. Autorka, o dziwo, dość znana, wydawana w "porządnym" wydawnictwie. Książki - złe bardzo, z gatunku harlekinów najgorszego sortu, ukrytych pod szyldem "literatury kobiecej". Reakcja na recenzje:

- post na jej własnym blogu, z którego dowiedziałam się, że napisałam recenzję, aby się "promować na jej blogu", a poza tym wszystko piszę z zazdrości
- rola drugoplanowa w jej następnej książce. Postać, mającą PRZYPADKIEM na imię tak samo jak ja (nie mam popularnego imienia, jakby coś) jest wiedzioną zazdrością dziewczynką, która pisze "złe" komentarze pod wierszami swojej niepełnosprawnej koleżanki. Niepełnosprawna dziewczynka płacze, ponieważ dostała złe komentarze, "zła hejterka od recenzji" jest zachwycona, bo to takie "cool". Nawet uznałabym, że to jednak jest przypadek, gdyby nie fakt, że "ta zła" posługuje się... moją własną wypowiedzią, którą zamieściłam na jednym forum (odnośnie tej właśnie recenzji), jedynie malowniczo przekręconą...
- w kolejnej książce tej pani jest opowieść o złej, zawistnej dziewczynie, która nie umiała pisać, więc została krytykiem literackim :)

2. Autorka wyżej wymienionego komiksu o Harrym Potterze. Jej komiks jest do tej pory autentycznie NAJGORSZYM, co recenzowałam, zgarnął wręcz punkty ujemne.

- zaraz po recenzji wysmarowała na swojej stronie długą rozprawę na temat tego, że moja recenzja to nie recenzja, tylko ubliżanie jej (w recenzji nie było ani słowa skierowanego przeciwko autorce), po czym podsumowała na podstawie tejże recenzji całe moje życie... a właściwie jego brak, bo wg niej negatywna ocena jej tworu jest równa zaburzeniom psychicznym z nołlajfizmem na czele
- gdy w komentarzach ktoś napisał, że powinna powstrzymać język, bo w recenzji nie było napisane nic o niej, tylko o jej komiksie, wyskoczyła z gromkim argumentem: "JAK ŚMIESZ OCENIAĆ MNIE, NIC O MNIE NIE WIEDZĄC???!!!" Od tej pory, rzecz jasna, w kilku miejscach jeszcze porozpisywała się na temat jakości mego życia i posiadanych przeze mnie zaburzeń psychicznych.

3. Od jakiegoś czasu nic nie piszę na blogu, udzielam się głównie na fanpage'u na facebooku. Powodu nie rozgłaszałam jakoś namiętnie, ale też nie ukrywałam za bardzo - cierpię na chorobę nowotworową. Czasami zdarza mi się z tego powodu zażartować w sposób "A jak mówili, że od czytania tego koszmaru można dostać raka, to nie wierzyłam..." czy podobnie. Myślicie, że istnieją jakieś granice przyzwoitości, wg których nie wypadałoby wyciągać choroby recenzenta jako argumentu? A taki...

- komentarz obrońcy bardzo kiepskiej antologii komiksowej: "Nie denerwuj się tak, bo ci się chemia nie przyjmie"
- notoryczne komentarze sugerujące, że moja choroba w jakiś sposób przyczynia się do mojej opinii, głównie na zasadzie "to, że cierpisz, nie oznacza jeszcze, że musisz się przelewać swoją irytację". Nie, moje wypowiedzi wcale nie stały się bardziej negatywne, od kiedy choruję.
- wyższościowy ton niektórych "obrońców", że przez swoje żarty na temat raka... obrażam osoby chore. Jakby ktoś pytał - nie, "rakowe kawały" to nie leitmotiv recenzji, pojawiły się może całe dwa odniesienia do mojej choroby

4. Jedno wydawnictwo jest szczerze przekonane, że wszystkie, absolutnie wszystkie negatywne komentarze o nich w sieci to moja sprawka. Tak, wszystkie. I have an army...

Praktycznie każda recenzja powoduje sporej wielkości gównoburzę rozpętywaną przez krewnych i znajomych królika, którzy po wylaniu tony ścieku strzelają, że "wcale ich ten hejt nie obchodzi" i idą się produkować w kolejnym zakątku sieci. W lipcu wychodzi kolejna, wyjątkowo smakowicie zła antologia komiksowa. Będzie się działo.

internety

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 555 (697)
zarchiwizowany

#60971

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja historia o recenzjach wywołała całkiem miłą dyskusję, dodam więc drugą część, z rozwinięciem uzasadnienia, czemu według Obrażonych Autorów Książek, a także ich niezwykle obiektywnych znajomych jestem pyłem marnym i niegodnam patrzeć na ich "opusy magnumy".

Zainteresowanych pierwszą częścią historii zapraszam tutaj: http://piekielni.pl/60700. Reszcie przypomnę tylko, że prowadzę hobbystycznie blog z recenzjami NAPRAWDĘ złych książek i komiksów, z wyszczególnieniem kiepskiej erotyki i fantastyki. Zazwyczaj biorę się za dzieła, khem, "niszowe" (czyli takie wychodzące zazwyczaj w minimalnym nakładzie). Ta niszowość sprawia raz, że jestem Naczelnym Hipsterem Internetu, dwa, autorzy dzieł często wyczuwają pojawienie się Bluźnierstwa przeciwko ich Dziełom i przybywają sensownie dyskutować o literaturze.

Haha, nie. Zazwyczaj przychodzą trochę porzucać gówienkiem w wiatrak. Oto garść argumentów, z którymi spotykam się co najmniej dwa razy tygodniowo:

1. Argument najpowszechniejszy: hejtujesz z zazdrości. W końcu kto by nie chciał zasłynąć jako autor wydanego w pokątnym wydawnictwie dzieła traktującego głównie o męsko-męskich igraszkach analnych albo zyskać wieczną sławę za sprawą cytatu o złowróżbnym członku wyskakującym z gaci.

2. Czemu udajesz faceta/kobietę/obojnaka! Skoro to robisz, to oznacza, że to, co napiszesz, nie ma żadnej wartości!!! - Na blogu nie podaję swojej płci, piszę raz w rodzaju męskim, raz w żeńskim (nijakim jeszcze się nie zdarzyło). Z jakiegoś powodu pomimo tego, że jest to otwarcie napisane w trzech miejscach na blogu Obrońcy Uciśnionych nigdy nie rozumieją konwencji i posługując się logiką "recenzent nie pisze jakiej jest płci = recenzje są złe = ziemniak" próbują udowodnić swoją rację.

3. "Skoro masz czas, aby zajmować się czymś takim, to pewnie nie masz życia, przyjaciół, twój kot cię nie lubi itp." - napisała osoba, która przeznaczała swój czas na rysowanie komiksu, w którym Severus Snape gwałci Harry'ego Pottera (sorka za psucie dzieciństwa).

4. "Sama narysuj lepiej!" - nie narysuję, bo nie jestem rysowniczką. Przy recenzjach komiksów posiłkuje się w sprawach techniczno-rysunkowych zdaniem znajomej, która akurat JEST rysowniczką komiksową. Co od samego początku do końca jest ignorowane.

5. "Narzekasz, a sama nic nie wydawałaś!" - Raz, wydałam. Dwa, wydam jeszcze więcej, bo akurat nad czymś pracuję. Trzy - Obrońcy nie prowadzą blogów o książkach, więc jak śmią krytykować blog o książkach, samemu takiego nie prowadząc? Cztery - czemu muszę akurat mieć ambicję wydawania czegokolwiek? A jeśli wolę zostać zawodową tancerką samby i wygrać Eurowizję, to co?

6. "Autorce może być przykro!" - To zazwyczaj pada w komplecie z przeróżnymi inwektywami lecącymi w moją stronę. Oczywiście, mi nie może być przykro. Znaczy nie, żeby jakoś bardzo było.

7. "Hejtujesz z jakichś enigmatycznych powodów osobistych, wobec których nienawidzisz autorki X/Wydawnictwa Y". Nie znam (ani osobiście, ani internetowo) żadnego autora recenzowanych przeze mnie książek. Z wydawnictwami zazwyczaj stykałam się już wcześniej i o ile rzeczywiście zdarzyło się, że jakieś mi odrzuciło np. opowiadanie do antologii, to... nie było to żadne z tych, których twory recenzuje. Z jakiegoś powodu jednak ciągle jakiś Obrońca pisze, że mszczę się, ponieważ mi czegoś nie przyjęli. Do tej pory nie mam pojęcia, czy ktoś po prostu to zmyślił, czy chodzi o jedno wysyłane bite kilka lat temu opowiadanko, które mi pewne wydawnictwo przyjęło, ale nie wywiązało się z umowy i nie wydawało.

8.
- Ta recenzja komiksu nie ma w sobie ani trochę obiektywizmu!!!
- Ale zobacz, tu jest strona z komiksu, pozaznaczałam błędy anatomiczne na czerwono...
- ALE TA RECENZJA NIE MA W SOBIE ANI TROCHĘ OBIEKTYWIZMU!

I tak dalej, od roku, dwa razy w tygodniu. Dodajmy do tego grupę zapaleńców, którzy powzięli sobie za punkt honoru odkryć moją "prawdziwą tożsamość" i... robi się niepokojąco. Dla pewności zablokowałam dostęp do prywatnego fejsbuka.

Pogróżki na fanpage'u bloga są dość śmieszne, ale mam dziwne wrażenie, że gdybym podała jakiekolwiek prywatne dane, nie miałabym życia do samego końca świata.

blogi

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (317)

1