Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

timo

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 11:05
Ostatnio: 10 sierpnia 2020 - 1:03
  • Historii na głównej: 51 z 80
  • Punktów za historie: 19326
  • Komentarzy: 2185
  • Punktów za komentarze: 17241
 

#69644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znów, a jakże, historia z trasy. Droga powiatowa, niby boczna, ale świeżo (max 2 lata temu) przebudowana, stan idealny, gładko i szeroko, poza terenem zabudowanym, można niby spokojnie i bezpiecznie jechać. Jako, że ruch praktycznie żaden, to poruszam się z prędkością 80-90 km/h, bo droga sucha, mimo ciemności warunki dość sprzyjające i bezpieczne.

Z daleka zauważyłem pieszego (bądź rowerzystę, nieistotne) w kamizelce odblaskowej i z latarką - szedł w moją stronę, więc zmieniłem światła na mijania. I to mnie nieomal zgubiło. Oto bowiem z ciemności nagle wyłoniła się czarna bryła. Tym razem nie koparka (jak w poprzedniej historii), ale nieco mniejszy obiekt: samochód z przyczepką. Bez ani jednego światła na przyczepce, nawet odblaskowego. Czarna/ciemna plandeka, przyczepa stara, drewniana, też ciemna (zapewne większość czytelników-kierowców kojarzy te nowe, ocynkowane, srebrno-błyszczące, które nawet pozbawione świateł samą powierzchnią burt odbijają sporo światła, robiąc za jeden wielki odblask), totalnie niewidoczna.

No ale ok, prędkość względnie niewielka, więc hamowanie do około 50 km/h, kierunkowskaz, lewy pas i wyprzedzam (linia przerywana), dodatkowo wyrażając klaksonem swoją opinie o jakże odpowiedzialnym kierowcy. I na tym historia mogłaby się skończyć, ale byłoby mało piekielnie.

Otóż idiota postanowił w tym momencie skręcić W LEWO, tuż przed moją maską (byłem przodem na wysokości tyłu przyczepki). W drogę szutrową, prowadzącą do dwóch domów, tak nieistotną, że na "skrzyżowaniu" nie było nawet ciągłej linii. Manewr wykonał oczywiście bez kierunkowskazu. Nawet, jeśli nie spojrzał w lusterko i mnie nie widział (karygodne!), to nie wierzę, że nie słyszał klaksonu, bo akurat w moim aucie jest głośny. Uratowała mnie niewielka prędkość, refleks, sucha nawierzchnia i szerokie utwardzone pobocze.

Cichociemny, psia jego mać. Bo przecież "on tu codziennie skręca" i cały świat powinien o tym wiedzieć. Cała reszta kierowców powinna też zapewne korzystać z noktowizji i radarów.

Sprawdziłem na allegro: kompletny nowy zestaw oświetlenia do przyczepki samochodowej, gotowy da zamontowania i tak prosty, że może go zainstalować każdy, kto wie, którą stroną trzyma się śrubokręt, kosztuje... 49 zł. Cóż, dla niektórych zdrowie i życie własne i innych użytkowników dróg nie jest tyle warte.

polskie drogi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (333)

#69350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znów będzie "drogowo". Historia z dzisiaj. Jadę sobie drogą wojewódzką, już po zmroku, ruch z przeciwka dość spory (jechałem niejako pod prąd szczytu), więc większość czasu na "krótkich" światłach (mijania). Dobrze, że dość wolno, znacznie poniżej limitu. Oto bowiem w poprzek drogi majaczy mi jakiś duży ciemny kształt - ot, ciemniejsze plama na tle ciemności. Zauważyłem go głównie dzięki temu, że kontur został podświetlony przez auto z przeciwka. Hamowanie prawie na styk i bliższe przyjrzenie się obiektowi utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzka głupota jest nieskończona.

Cały pas ruchu - i kawałek drugiego - zajmowała KOPARKA. Owszem, miała włączone światła pozycyjne, ale wieżę (dla laików: ta górna część koparki, z ramieniem, która się obraca wokół podwozia - nie chodzi o koparko-ładowarkę, która jest podobna do traktora i ma z przodu łyżkę, a z tyłu ruchome ramię) miała ustawioną w poprzek jezdni, więc świateł nie było widać z drogi, a jedynie z pola obok niej...

Panowie robotnicy od kanalizacji nie uznali za słuszne ustawienia jakiegokolwiek oznakowania. Operator nie wpadł na pomysł, żeby włączyć chociaż "koguta" (dla laików: migające pomarańczowe światło na dachu). Nie było odblaskowych barier, nie było znanych kierowcom pulsujących lampek na słupkach, nie było znaku "roboty drogowe". Nic nie było. Koparka nie miała żadnego elementu odblaskowego. Panowie beztrosko łazili sobie po ruchliwej drodze - żaden nie miał ani kawałka odblasku na ubraniu, kamizelki odblaskowej, po prostu nic.

Sytuacja miała miejsce we wsi, ale uprzedzając pytania: nie ma tam terenu zabudowanego ani ograniczenia, więc dopuszczalna prędkość to 90 km/h - wieś leży praktycznie obok drogi, po jednej stronie, a po drugiej są tylko 2 czy 3 domu, więc i specjalnych powodów do ograniczenia nie ma.

Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak kończy się dla osobowego auta uderzenie w stalową, praktycznie nieodkształcalną, a więc i niepochłaniającą energii, bryłę o masie kilkunastu ton z przepisową w tym miejscu prędkością 90 km/h, a nawet przy 50 nie byłoby to raczej przyjemne doświadczenie dla kierowcy...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (293)

#68260

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie http://piekielni.pl/68223.

W moim miasteczku, jak zapewne w wielu innych, jest park. Park, pewnie nie ten jedyny, ma to do siebie, że odbywają się w nim "imprezki". W tym konkretnym parku istnieje fizyczna możliwość wjazdu samochodem, w związku z czym policja czasem patroluje go radiowozami (łamiąc przepisy, ponieważ przy wjazdach jest zakaz ruchu, a policja, dopóki radiowóz nie jest pojazdem uprzywilejowanym, tj. nie ma włączonych sygnałów świetlnych i dźwiękowych, musi przestrzegać przepisów).

Na czym polega problem? Ano właśnie na rodzaju interwencji, jaki podejmują panowie w mundurkach. Siedzą na ławce 2-3 osoby, pełnoletnie, z których każda ma 1 piwo, nie są pijane, rozmawiają po cichu, obok jest czysto, butelki/puszki trafiają do kosza, ogólnie kulturka - panowie śmiało podjeżdżają i "walą" po 100 zł od osoby. Ok, maja prawo. Został złamany przepis, kara również zgodna z przepisem, wszystko ok. Ale parę ławek dalej 3-4 sąsiednie ławki okupuje ekipa 15-30 osób (zależnie od dnia), z których przynajmniej połowa nie ma 18-lat (małe miasteczko, zna się ludzi, poza tym mam brata w zbliżonym wieku, więc dodatkowo kojarzę wiele osób), kilku stałych bywalców mimo młodego wieku ma już nieźle "nasrane w papierach" ("zawiasy", kuratorzy itp.), większość nawalona jak szpadle, darcie ryja na cały regulator, tłuczenie butelek, pełno petów i słonecznika na alejce, ogólnie syf, malaria i patologia. Bydło do kwadratu.

Co robi policja? Omija ten rejon parku szerokim łukiem. Bo po co potem pisać raport za wybitą szybę w radiowozie, po co mieć porysowane auto albo dziecko zaszczute przez rówieśników w szkole? Albo w zęby dostać... Tylko po co nam tacy "stróże prawa"?

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (449)

#67917

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Telemarketing - temat wałkowany tu do znudzenia. Ja rozumiem, że biedny student na słuchawce. Ja rozumiem, że robią, co im każą, sami tego nie wymyślają. Ja nawet rozumiem, że outsourcing i dzwoni jakaś tam firma w imieniu operatora sieci, banku czy czegoś tam.

Ale, do ciężkiej cholery, czy zlecając kampanię telesprzedaży KONKRETNEGO produktu, nie można wykonawcy kampanii, przekazując listę klientów (oferta skierowana wyłącznie do obecnych klientów, więc musieli mieć listę kontaktów od zleceniodawcy) ograniczyć ją do tych, którzy nie posiadają danej usługi? W ciągu 4 dni 7 razy dzwoniono do mnie próbując mi sprzedaż usługę, którą posiadam. Nie wierzę, że przy obecnym zaawansowaniu systemów teleinformatycznych nie da się wyekstrahować w parę sekund takich danych. Oszczędziliby sobie kosztów (po co dzwonić do kogoś, kto już ma daną usługę/produkt? strata czasu telemarketera) i popsutej opinii, a klientom czasu i nerwów. Niech żyje mBank.

mBank

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (308)

#67534

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę sobie dzisiaj przez spore osiedle domków jednorodzinnych w moim miasteczku, które charakteryzuje się tym, że wszystkie skrzyżowania są równorzędne (dla osób nie mających styczności z ruchem drogowym: jak nie ma znaków, to pierwszeństwo ma ten z prawej).

Wyjeżdżam z jednej z uliczek na inną, ze względu na widoczność ograniczoną przez ogrodzenia tuż przy jezdni (brak chodników) zatrzymuję się, patrzę w prawo (w sumie lewą stronę mógłbym olać, bo to jadący stamtąd mają patrzeć na mnie, czyli w swoje prawo, i ustępować pierwszeństwa), potem w lewo jednocześnie powolutku ruszając (ledwo zacząłem się toczyć na tzw. półsprzęgle) i widzę babę ładującą mi się pod maskę rowerem z dzieckiem w siodełku. Widzę (zamknięte szyby, więc nie słyszałem), że baba coś do mnie drze ryja (sorry, innych słów nie znajduję - kompletnie nie miała powodu), więc otwieram okno. Grzecznie pytam: "o co pani chodzi? przecież skrzyżowanie jest równorzędne, a ja jechałem z pani prawej strony".

Odpowiedź otrzymałem cokolwiek zaskakującą: "to trzeba wolniej jeździć!" (z oburzeniem w głosie). No serio, wolniej jeździć? Jak stałem w miejscu? Najgorsze jest to, że taka kretynka wozi dziecko na rowerze, nie mając najmniejszego pojęcia o przepisach i zasadach ruchu drogowego.

Reasumując: baba mi wymusza pierwszeństwo jadąc rowerem z małym dzieckiem, a potem drze na mnie mordę, że za szybko stoję. No, ku*wa, super po prostu. I oczywiście zero samokrytyki i poczucia winy. Gratuluję.

Na wszelki wypadek już się cieszę z posiadania kamery w aucie.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (573)

#67040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do http://piekielni.pl/67037, ale wyszło zbyt obszernie, więc będzie nowa historia.

Miałem kiedyś podobną sytuację. Zaparkowałem sobie spokojnie pod blokiem, fakt faktem prawie na styk do innego auta, którego kierowca stanął jak ostatnia pi*da, zostawiając bardzo wąskie miejsce (w dodatku nie miał prawa tam stać - parking wyraźnie na dwóch znakach opisany jako "dla mieszkańców", a numery z sąsiedniego powiatu - państwo poszli do sklepu obok). Zostawiłem jakieś 5 cm luzu, przez co kierowca musiał wsiadać przez drzwi pasażera, ponieważ stał tyłem, czyli swoją lewą do mojej lewej (uprzedzając pytania, parkowałem busem, mając ciasno również z prawej spokojnie wyszedłem przez odsuwane drzwi w prawym boku).

Jakieś 40 minut później wyszedłem z domu, aby znów gdzieś pojechać. Zastałem moje auto zastawione z tyłu w poprzek autem uprzednio stojącym obok. Państwo ani myśleli odjechać, gadając jakieś bzdury o rzekomej obcierce. Spieszyło mi się, więc zadzwoniłem (będąc pewny swego) na policję, że jakieś pajace blokują mi wyjazd z parkingu. Dyżurny odpowiedział, że patrol już jedzie wezwany przez nich.

Faktycznie, za jakieś 2 minuty pojawił się radiowóz. Panowie wysłuchali bredni państwa, mojej opinii, obejrzeli auta, stwierdzili na ich aucie przykurzoną (!) obcierkę koloru mojego, odcieniu innego. Na moim aucie (fakt, leciwym, więc i nieco przyrdzewiałym na rantach nadkoli) nie znaleźli nic, co odpowiadałoby kolorowi ich auta. Pomierzyli wysokość uszkodzeń na ich aucie oraz wysokość elementów mojego i stwierdzili, że nijak nie pasują. W dodatku tor jazdy mojego auta przy wjeżdżaniu na miejsce parkingowe nie odpowiadał uszkodzeniom. Państwo się uparli, panowie policjanci nie mogli mi przypisać winy, ja się nie przyznawałem (bo i do czego), sprawa do sądu.

Pierwszy absurd jest taki, że ponieważ winy nie stwierdzono (gdyż nie stwierdzono w ogóle śladów kontaktu obu pojazdów), to niejako z automatu wnioski do sądu poszły na obu kierowców - mnie i tamtego pana. Jako, że był koniec roku, także statystycznego/sprawozdawczego, sąd błyskawicznie wydał wyrok nakazowy (czyli, po ludzku, zaoczny), żeby tylko zamknąć sprawę przed końcem roku i mieć fajną statystykę. Wyrok absurdalny: współwina. O tyle debilne stwierdzenie, że jak ja wjeżdżałem na parking, to auto państwa stało i nie było ich w aucie, a jak oni wyjeżdżali, to ja byłem w domu, a moje auto stało. Zatem nie było możliwości, aby auta były w ruchu jednocześnie, co jest warunkiem zaistnienia współwiny zdarzenia drogowego czy też szkody parkingowej.

Wniosłem sprzeciw od wyroku nakazowego, państwo nie, przez co automatycznie przyjęli karę - 400 zł mandatu, 320 zł kosztów sądowych. Wyjaśniam, że w przypadku sprzeciwu od wyroku nakazowego sprawa jest rozpatrywana w trybie normalnym, ale tylko wobec strony, która wniosła sprzeciw. Tak więc rozprawa dotyczyła już tylko mnie, a państwo byli świadkami. Oczywiście przesłuchiwani byli także policjanci, którzy potwierdzili swoją ocenę z miejsca zdarzenia - obcierka przykurzona, odcień lakieru inny, brak śladu na moim aucie, kontakt obu pojazdów bardzo wątpliwy, trajektoria jazdy raczej wyklucza "spotkanie" samochodów. Jako obwiniony (w wykroczeniach nie ma oskarżonego) mam prawo zadawania pytań świadkom - państwo.

Pytanie pierwsze: czy są pewni, że wcześniej tej obcierki nie było? Nie są. Jak wyglądała według nich sytuacja, kiedy wyszli ze sklepu i zauważyli szkodę? "Wyszliśmy z zakupami, włożyliśmy do bagażnika i jak ruszałam... tzn. mąż ruszał..." - aha, to kto w końcu ruszał? Rzekomo szkodę zauważyli dopiero, jak wyjechali z miejsca parkingowego - po co się więc zatrzymali? Moje podejrzenie: usłyszeli/poczuli, że coś przytarli. Obok auto trochę przyrdzewiałe w zbliżonym kolorze do śladu na ich lakierze? "O, będzie jeleń". No sorry, nie tym razem.

Oczywiście sąd oczyścił mnie z zarzutów. Podobno państwo mieli później spore przeboje za składanie fałszywych zeznań, ale to znam tylko z plotek, więc nie opisuję.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (406)
zarchiwizowany

#66959

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie mojej poprzedniej historii (piekielni.pl/66777) - nastąpił ciąg dalszy. Po kontakcie z Lenovo Polska okazało się, że sklep X-KOM.pl (teraz już celowo podaję nazwę) bezczelnie kłamał przedstawiając swoje stanowisko w sprawie. Okazuje się, że producent bez żadnego problemu zgadza się na wysyłanie do reklamacji komputerów bez dysków, oczywiście o ile reklamacja nie jest związana z dyskiem (np. matryca, klawiatura itp.) - dotyczy to nie tylko przypadku z danymi niejawnymi, ale każdego klienta, który nie chce wysyłać dysku. Mało tego - producent zezwala na samodzielny demontaż dysku i udostępnia instrukcję, jak to zrobić w konkretnym modelu.

Zastanawia mnie tylko cel takiego działania sklepu (cóż, stracili klienta - może nie hurtowego, ale też nie takiego, który kupuje jednego laptopa z dolnej półki na 5-8 lat; z mojej rodziny i znajomych mają klientów na co najmniej 2-3 laptopy rocznie i zwykle jest to górna lub średnia półka). Wydaje mi się, że po prostu skala działania przerosła firmę, kiedyś znacznie mniejszą, i teraz klient detaliczny stał się dla nich śmieciem, wobec którego nie warto zachowywać się uczciwie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (170)

#66730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z zakładaniem firmy, dokonywałem dość licznych zakupów sprzętu. Głównie przez internet - allegro, ceneo itp. Większość zakupów poszła bez najmniejszych problemów - wszystko w terminie, bez żadnych pomyłek, zgrzytów itd. Nie byłoby jednak tej historii, gdyby nie było wyjątku.

Sklep internetowy etanto.pl (podaję nazwę z premedytacją, w prokuraturze leży zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, więc nie boję się ewentualnych oskarżeń o pomówienie itp.) miał w dobrej cenie jedną z rzeczy, których potrzebowałem. Rzut oka na popularny serwis z opiniami o firmach i produktach, opinia ok, kupuję. Towar zapłacony od razu przelewem internetowym. Termin realizacji zamówienia: 5 dni.

Trzy dni później po zalogowaniu do sklepu, status zamówienia widniał jako "oczekuje na wpłatę". Przelew internetowy wpłynął do nich najpóźniej następnego dnia po wykonaniu. Napisałem więc maila z uprzejmym pytaniem, co się dzieje, załączając potwierdzenie wykonania przelewu. Jednocześnie poszperałem głębiej w internecie i okazało się, że sklep jednak nie ma dobrej opinii. Okazuje się, że co najmniej 2 serwisy z opiniami mają, uwaga, konta premium (dla ocenianych firm), które oferują możliwość moderacji opinii (!). Jaki zatem sens takiego serwisu, skoro każdą negatywną opinię można usunąć? Odpowiedź nasuwa się sama...

W każdym razie sklep jest zarejestrowany w USA (choć konto ma podane polskie dane i adres w Warszawie), podobno ma tam działalność zamkniętą za zaległości podatkowe (aczkolwiek to informacja z netu, więc nie do końca pewna, choć z więcej, niż jednego źródła). Numery telefonu na stronie zmieniają się prawie codziennie.

Kolejnego dnia w sklepie komunikat, że uzupełniają stany magazynowe i nie można zamawiać, zapraszają za kilka godzin. W międzyczasie kolejny mail, że jestem zaniepokojony sytuacją, że upływa termin dostawy i proszę o wyjaśnienie (na poprzedniego maila oczywiście odpowiedzi brak). "Kilka godzin" w sklepie przeciąga się do około 5 dni. W tym czasie nieaktywne są niektóre zakładki, np. kontakt. Telefony milczą. Po kilku dniach sklep "wstaje", więc dzwonię (znów nowy numer - cud, dodzwoniłem się), wyjaśniam sytuację i pytam co dalej. Bardzo arogancki pan informuje mnie, że jutro dostanę informację mailem, a do piątku (był poniedziałek lub wtorek) będę miał towar, a przynajmniej go wyślą). Kiedy wspominam o prokuraturze, pan zaczyna próbować mnie zastraszać, że zgłoszenie niepopełnionego przestępstwa jest przestępstwem (no ok, ale to nie ten przypadek - poza tym uprawnienie do ścigania ma wyłącznie organ, a nie strona). No ok, wstrzymuję się z przygotowanym już zawiadomieniem do prokuratury. Wysyłam maila, że czekam w takim razie do jutra na kontakt, w przeciwnym razie zawiadamiam.

Wobec braku kontaktu w terminie składam zawiadomienie. Piszę kolejnego maila, że odstępuje od umowy (to już czwarty). Telefony ponownie milczą. Moje konto klienta w sklepie zniknęło. Do dzisiaj zero kontaktu, choć w międzyczasie zawiadomienie zdążyło dotrzeć na policję, gdzie byłem zeznawać (bardzo szybkie działanie służb!). Ciekaw jestem rozwoju wypadków... Najgorsze jest to, że zakup jest z pieniędzy z unijnej dotacji i muszę go rozliczyć w terminie, co w tym przypadku wiąże się z kosmiczną biurokracją, żeby wyjaśnić sytuację.

W każdym razie polecam się trzymać z dala od sklepu etanto.pl

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (408)

#65591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj założyłem działalność gospodarczą. W formularzu podałem swój, pieczołowicie chroniony przed podawaniem gdzie popadnie, adres mailowy. Do wczoraj nie było na nim ani krzty spamu. Dziś rano już 47 niechcianych maili. Na formularzu nie ma żadnej informacji, że e-mail będzie upubliczniony, nie ma też zaznaczonej zgody na udostępnianie moich danych. Naiwnie wpisałem go po to, żeby urzędowi łatwiej i szybciej było się ze mną skontaktować. Ot, z cyklu "zakładanie firmy w Polsce" - podejrzewam, że to będzie bezdenny wór opowieści na piekielnych.

P.S. Numeru telefonu nie podawałem nigdzie, a odebrałem już dziś 3 telefony z tekstem "dzień dobry, ponieważ otworzył pan działalność, chciałbym zaoferować..." - Ciekawe, skąd ta wiedza?

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (651)

#65098

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsze dwie sytuacje z polskich dróg, obie z udziałem pojazdów nauki jazdy:

1) Bytom, ruchliwe skrzyżowanie, ruszam na zielonym i właściwie od razu muszę hamować, bo z bocznej ulicy, ewidentnie na czerwonym (skoro ja zdążyłem być już prawie w połowie niemałego skrzyżowania, nie ruszając zbyt dynamicznie), wjeżdża małe czerwone autko. Jakież było moje zdumienie, kiedy na jego tylnej klapie odczytałem dumne słowa "jazda egzaminacyjna"... Ale o ileż większe było moje zdziwienie, kiedy autko jakby nigdy nic toczyło się dalej, chociaż po drodze były co najmniej 2 stacje benzynowe i przystanek z zatoką, na które egzaminator mógł kazać egzaminowanemu zjechać celem zamiany miejsc z wiadomym wynikiem egzaminu.

Za moich czasów za wjazd na czerwonym świetle i wymuszenie pierwszeństwa egzamin przerywało się natychmiast, w pierwszym miejscu umożliwiającym bezpiecznie zatrzymanie. Czyżby niż demograficzny dotknął już nawet WORDy?

2) Powiatowe miasteczko, tak się złożyło, że miałem coś do załatwienia w centrum, więc mimo istnienia obwodnicy musiałem wjechać w wąskie uliczki pomiędzy starą miejską zabudową. Przez te uliczki toczy się przede mną zestaw nauki jazdy kategorii C+E (ciężarówka z przyczepą). I nie mam pretensji, że toczy się w porywach 20 km/h, w końcu każdy kiedyś zaczynał naukę (choć moim zdaniem instruktor nie powinien wypuszczać na miasto W GODZINACH SZCZYTU kogoś, kto ewidentnie sobie nie radzi, pozwalając mu się najpierw oswoić z zestawem przy mniejszym ruchu). Pretensje mam o to, że:
a) w przyczepie nie działają OBYDWA tylne światła pozycyjne
b) w przyczepie działa tylko jedno światło hamowania
c) przy włączeniu kierunkowskazu robi się tzw. "choinka", czyli świeci/miga wszystko bez ładu, składu i logiki, będąc całkowicie nieczytelne dla kierowcy z tyłu.

Kiedyś również miałem okazję robić prawo jazdy kat. C+E i wówczas każda jazda rozpoczynała się od kontroli oświetlenia pojazdu (i paru innych rzeczy), co zresztą jest podstawowym zachowaniem kierowcy każdej kategorii (wymaganym przepisami). Zastanawia mnie jakość kształcenia w tej szkole jazdy, bo z jednej strony przecież niesprawny sprzęt to dla nich antyreklama, a z drugiej wpajanie przyszłym kierowcom (tym bardziej zawodowym!), że po co dbałość o światła, hamulce, płyny, stan techniczny itp. - ważne, żeby do przodu jechało. A w razie czego "wal po osobówkach".

Jakbym miał podsumować jednym słowem: żenada.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (258)