Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

vera

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2013 - 21:39
Ostatnio: 10 października 2017 - 21:55
  • Historii na głównej: 22 z 26
  • Punktów za historie: 6743
  • Komentarzy: 187
  • Punktów za komentarze: 1984
 

#72206

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różne ciekawe propozycje zleceń dostałam, jednak to "zadanie rekrutacyjne" wszystko pobiło.

Agencja kreatywna proponuje współpracę. Zadanie rekrutacyjne: re-design ich własnej strony internetowej, łącznie z dziesięć podstron, rzecz jasna, wszystko ma być kreatywne i niesztampowe. Aha - w dwóch językach.

Oczywiście, nie zamierzają za to płacić, ale jeśli im się spodoba, mogę podobno liczyć na stałe zlecenia. Stawek, rzecz jasna, nie podali, zbyt zajęci drobiazgowymi wyliczeniami, co ma być na tej ich stronie.

Tego samego maila dostało jakieś 20 osób. Świetny sposób na przebieranie w projektach bez konieczności płacenia.

uslugi

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (178)

#76970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja się zastanawiam, czemu na Facebooku jak pokażesz kawałek cycka to zdjęcie od razu leci, jak przeklniesz, to też... Ale grupy zrzeszające schizofreników stoją i mają się dobrze.

Już wyjaśniam - w pewnych typach schizofrenii pojawiają się np. urojenia prześladowcze. Ważnym elementem leczenia jest zrozumienie, że jest się chorym, a urojenia o tym, że np. ktoś cię zabić za pomocą chipowania są nieprawdziwe. I niestety wszystko bierze w łeb, jeśli chorzy się "grupują" i napędzają wzajemnie we własnych urojeniach. A tak się dzieje, właśnie za pomocą portali społecznościowych - nieleczeni schizofrenicy wciągają leczonych, pisząc o tym, że ich choroba nie istnieje, to tylko światowy spisek, kontrola umysłów i inne bzdury.

W rezultacie powstają grupy, gdzie ludzie chorzy chwalą się np. zaprzestaniem leczenia mimo próśb rodziny, dodatkowo karmiąc chorobę wynurzeniami o tym, że są ciągle śledzeni czy torturowani za pomocą niewykrywalnych fal. I jak facebook czepia się o wszystko, to takich autentycznie szkodliwych grup nie kasuje. Bo nie.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (242)

#76365

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z poczekalni o akwizytorach zbierających na rysie przypomniała mi moją przygodę. Będzie trochę tym, co sama zaobserwowałam, trochę informacji od kolegi, który pracował w tym procederze. Piszę to głównie dla przestrogi.

Mam doświadczenie w reklamie i copywritingu, szukałam więc pracy w tym sektorze. Odpowiedziałam na kilka ogłoszeń, w tym jedno, niespecjalnie podejrzanie, chociaż mało konkretne, coś o prowadzeniu "kreatywnych kampanii marketingowych".

Zadzwoniono do mnie już następnego dnia, prosząc o przybycie nazajutrz na rozmowę kwalifikacyjną. Pomyślałam, że coś szybko, ale cóż - może akurat była to końcówka ich procesu rekrutacyjnego? W każdym razie, na rozmowę przybyłam, biuro dość małe, ale ładne, nikogo prócz mnie i pani w garsonce, która zaproponowała mi kawę. Ona też prowadziła rozmowę ze mną.

Zasadniczym problemem było to, że pomimo trwania rozmowy... nie miałam zielonego pojęcia, na czym miałyby polegać moje obowiązki, prócz tego, że ma to coś wspólnego z UNICEF-em i ochroną gatunków. Gdy się zapytałam, jaki miałabym zakres obowiązków, pani powiedziała mi, że... oni nie prowadzą kampanii reklamowych, bo to nieopłacalne, nie daje efektów i w ogóle be. Czyli w sumie dowiedziałam się, że firma, która zaprosiła mnie na rozmowę w kwestii prowadzenia kampanii marketingowych... nie prowadzi kampanii marketingowych. No świetnie.

Nie podłamałam się, może chodziło im o to, że nie wyświetlają reklam, ale prowadzą jakieś kampanie uświadamiające, nie wiem, spotkania dla szkół odnośnie ochrony zwierząt, rozdawanie puszek Coli w imię ginących rysi czy innych koszulek z Harambe. Pani w garsonce jednak była bardzo zacięta w niemówieniu mi, co właściwie miałabym robić, w końcu więc uznałam, że chrzanię to, niekoniecznie chcę pracować w firmie, która albo mnie robi w wała, albo zatrudnia do rekrutacji aż tak cudownie kompetentnych ludzi. Pożegnałam się, pani w garsonce powiedziała, abym czekała na telefon, pokiwałam głową i poszłam w ciul. I tak nie zadzwonią.

I nie wiedziałabym, o co chodzi, gdyby akurat kolega mi nie wytłumaczył, czego byłam świadkiem.

Otóż właśnie byłam na rozmowie kwalifikacyjnej do wyjątkowo koszmarnej akwizytorki. Firma, która mnie przesłuchiwała, to jakaś miliardowa firma-córka grupy Appco, zajmującej się pośredniczeniem w akwizycji. Sztuka polega jednak na tym, że:

- nie dowiadujesz się, co to za praca do chwili, gdy w "dniu próbnym" idziesz "w teren". To ważne, bo przedtem mamią cię połowę dnia na szkoleniu, obiecując złote góry, o ile będziesz usłużnie zapieprzał dla nich wciskając różne rzeczy po blokach. Standardowa wizja to własne biuro po kilku miesiącach intensywnej pracy, ogólnie wmawianie, jaka to wielka szansa człowieka spotkała, że akurat tam trafił i że jeśli będzie zdeterminowany, szybko awansuje na "ownera", czyli kogoś w stylu zarządzacza tymi malućkimi zapieprzającymi po blokach. Ot, typowa piramidka, zrekrutuj się, potem rekrutuj innych.

- firmy zatrudniają na umowę o dzieło, jednocześnie wymagając dyspozycyjności czasami po 12h dziennie, z sobotą włącznie. Oczywiście, tego nie mówią od razu, dopiero po przepraniu mózgu wizją mercedesa. Jedyna wypłata to prowizja od sprzedaży - 40% od razu i jakieś 60%, jeśli klient nie zrezygnuje przez kilka miesięcy z subskrypcji abonamentowej. W dziwny sposób klienci zazwyczaj rezygnowali wtedy, gdy ktoś miał wszystkiego dosyć i chciał rzucić tę robotę.

- dojazdy do nieszczęsnych ofiar... znaczy, klientów załatwiasz sobie samodzielnie na swój koszt. Firma uczy cię najgorszych socjotechnicznych sztuczek, aby wciskać towar każdemu. Otoczka podobno tego całego szajsu jest niesamowita, ciągłe spotkania "motywacyjne", parcie na coraz więcej umów, wciskanie, że jeśli na tych koszmarnych warunkach nie zarabiasz kokosów, to sam jesteś sobie winien, widocznie się nie nadajesz. Ciągle powtarzanie, że oni w tej firmie będą mieli przed sobą świetliste kariery, a jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia co do samej polityki firmy, to pewnie skończy na kasie w McDonaldzie czy innej Biedrze.

Nie będę więcej się produkować, jeśli ktoś jest ciekawy praktyk, wpisanie w google "Appco", "GQ Marketing" odkrywa zakamarki internetów pełne oszukanych pracowników.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (179)

#76058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia randkowa, tym razem krótka, a trochę śmieszna.

Ważne: mam imię trochę kojarzące się ze wschodem (nic jednoznacznego jak Nadieżda czy Oksana, raczej z zestawu Nadia, Olga czy Lena). Co jakiś czas trafiają się mi wiadomości jak dzisiejsza:

"Wracaj na Ukrainę!"

"Wyp... z Polski, ty ruska (wstaw jakiś obraźliwy epitet)".

I ja się zastanawiam - odpisywać im, że nigdy nawet na Ukrainie nie byłam, czy wystarczy, że poradzę wszystkim obcokrajowcom, aby znaleźli sobie jakieś milsze miejsce do życia, bo skoro mi się obrywa za "nieprawilne" imię, to nie chcę nawet myśleć, co mają prawdziwe Ukrainki...

adult

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (284)

#76049

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzina. Będzie trochę prywatnie.

Ogólnie miałam takie sobie dzieciństwo - ojciec miał problem alkoholowy i wpadał w ciągi picia. Dla historii istotne jest, że mieszkaliśmy (ja z ojcem) na tej samej posesji, co rodzina brata ojca (jedna działka, dwa domy). Ważne jest też, że mój ojciec od lat nie żyje, a wujek toczy dziki bój w sądzie o te dwa domy (szczegóły sprawy nieistotne).

Wujek po latach zaprosił mnie do siebie, proponując "pojednanie". Pojednanie polegało według niego na tym, że dostałam herbatkę i ciastka, a wujek bite pół godziny rozprawiał w tonie:

"Pamiętam, jak wczoraj, że na rozprawie w roku 2010 byłaś i NAM DZIEŃ DOBRY nie powiedziałaś, my tam staliśmy, a ty przeszłaś i ciotkom X i Y powiedziałaś i prawnikowi wujka Z też, a nam nie, a kuzynka A ci powiedziała, no wiesz jak się wtedy czuliśmy, taka potwarz i odrzucenie od rodziny..."

W pewnym momencie miałam dość i się wtrąciłam, że skoro wujek taki rodzinny, to czemu przez lata nie zareagował, gdy widział, że jego brat, kompletnie pijany, zajmuje się kilkuletnim dzieckiem.

"Aaaaa... bo ja się w takie rzeczy nie wtrącam".

Chyba jednak nie pójdę na żadną ugodę z rodzinką.

PS. Nie, nie pamiętam, czy sześć lat wcześniej powiedziałam "dzień dobry" kuzynom Yksińskim, a Igrekowskim nie.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (276)

#75949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność moich rodziców.

Pierwsza komunia. Dla dzieciaków wielkie wydarzenie - zazwyczaj nie ze względów duchowych, ale ponieważ szumu dużo, no i prezenty będą. Przechodziłam to, jak spora część ośmiolatków w Polsce.

Z tym, że dzień czy dwa przed pierwszą komunią zachorowałam na ospę.

Tragedia wielka, w końcu tyle przygotowań na marne, rodzina miała się zjechać, miała być biba! Ale to nic, nawalmy dzieciakowi podkładu na szybko wyskakujące krosty i poślijmy i tak do kościoła!

Podobno choroba skosiła spory odsetek wiernych i kolegów ze szkoły. Niewiele pamiętam, bo, na szczęście, rodzinka odpuściła sobie "tydzień pokomunijny" (chyba jest coś takiego, że się przez ten tydzień chodzi do kościoła, poprawcie mnie, jeśli się mylę) i po rozsianiu bomby biologicznej, mogłam jednak chorować w spokoju w łóżku.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (258)

#75725

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami prowadzę gry fabularne. Nie jest to klasyczne RPG, szczegóły rozgrywki nie są jednak ważne. Ważne, że nie każde jest przeznaczone dla niepełnoletnich, z różnych powodów - najczęściej to po prostu erotyka.

I tym, co mnie niemożliwie wkurza, jest że o ile do "ogólnych" gier zgłaszają się prawie wyłącznie ludzie dorośli, tak oznaczenie 18+ przyciąga głównie dzieciaczki w wieku 13-15 lat. Zazwyczaj dziewczynki.

Każda ogłoszona sesja sprawia, że muszę odrzucać takie kwiatuszki i wysłuchiwać:

- ale ona już coś takiego pisała z koleżanką
- ale ona czytała w internetach opowiadanie o tym, jak Hari Poter uprawiał seks z Drako, więc się zna i ogólnie obcykana jest w tematach
- ale ona czyta yaoi (jakby ktoś nie wiedział - rodzaj japońskiego komiksu gejowskiego, częstokroć pornograficznego, zazwyczaj niemającego też dużo wspólnego z jakimkolwiek realizmem)
- jak jej nie przyjmą, to i tak będzie to robić, tyle że z innym gówniakiem
- a tak w ogóle to ona nie wiedziała, że 18+ znaczy, że ona musi być pełnoletnia, no ludzie...

Zazwyczaj takie odpuszczają, gdy piszę im, że sesja raczej nie przypomina hentajowych poruchanek. Gdy dochodzi do tego, że rozgrywka zawiera np. hard sci-fi, politykę, wojnę, jakoś dzieciaki tracą zapał.

Kto tu jest piekielny? Dzieciaki, które nie widzą nic złego w tym, że właśnie zgłaszają się do obcej, dorosłej osoby z zamiarem pisania porno? Rodzice, którzy pozwalają, aby ich potomstwo chowało się na przypadkowym porno znalezionym w sieci?

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (207)

#75630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam starszą krewną ze schizofrenią. Krewna ta, z racji choroby, zawsze mieszkała "przy rodzinie", rodzina jednak się wykruszyła i zostałam tylko ja. Warto zaznaczyć, że [k]rewną przed nastaniem takiej sytuacji ostatni raz widziałam mając 12 lat i niewiele nas łączy poza faktem, że dziedziczymy na spółkę dom po innym zmarłym pociotku.

[K] mieszkała sama w tym domu jeszcze gdy byłam niepełnoletnia i, szczerze powiedziawszy, doprowadziła go do ruiny. Kapało do chałupy przez dziurę w dachu. Nie było ogrzewania ani gazu, meble zniszczone, wszystko śmierdzące moczem, normalnie melina. Gdy zobaczyłam taki "spadek", popłakałam się, bo pamiętałam, że kiedyś to był całkiem normalny dom - gdy jeszcze żyli ludzie, którzy się nim zajmowali.

Mimo tego rozumiałam, że [k] to osoba chora, postanowiłam więc przyjechać na wakacje i coś pomóc. Na nieszczęście, [k] zajmowała się już pomoc społeczna.

Czemu piszę na nieszczęście? Pierwszym, o co mnie zapytała w czasie wizyty pani z pomocy było napastliwe "A pani ma jakiś dochód, czy będzie pani ciągnąć na rencie [k]?". Później było jeszcze gorzej, pytania typu "czemu tu jest tak brudno?" (bo to dom chorej psychicznie osoby, niesprzątany od lat i nikt by go nie posprzątał nawet w tydzień, wierzcie mi.) [k] zrobiła się agresywna, miała paranoję, że jej ukradłam jakieś dokumenty. Panie z opieki wezwały policję, przy okazji zarzucając mi, że chcę ukraść [k] dom, który... i tak zgodnie z prawem będzie należał do mnie po śmierci [k]. Gdy przyjechała para posterunkowych i próbowałam wyjaśnić, że [k] jest chora, panie z opieki zaczęły mnie przekrzykiwać, że przecież [k] się leczy! Co z tego, że ma omamy, paranoję i one dobrze o tym wiedzą...

Był to chyba jeden z gorszych okresów w moim życiu. [k] była nie tylko chora, była też agresywna, kłótliwa i nie chciała się leczyć. Pochodziłam po psychiatrach, próbowałam coś ruszyć, ale nic z tego, nie dało się. Sąsiedzi opowiadali o tym, że [k] ciągle pisała jakieś pozwy do sądu na swoją rodzinę, gdy jeszcze z nią mieszkała. Bałam się, że będę miała podobne problemy.

Wakacje się skończyły. Panie z opieki szczerze zdziwione, że wracam znowu do siebie, kontynuować studia. Olbrzymi oburz, że nic nie wyremontowałam (nawet nie miałam czasu wiele zarobić przez wakacje z powodu opieki nad [k]).

Jeszcze większy, że za tę garstkę zarobionych pieniędzy kupiłam sobie komputer, który jest moim podstawowym narzędziem pracy.

Kto tu jest piekielny? Zapewne trochę ja, bo nie miałam za bardzo jak pomóc [k], ona tej pomocy nie chciała, a nikt mi nic nie ułatwiał.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 304 (322)

#75599

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Serdecznie pozdrawiam pomysłodawcę cudownego rozwiązania na światła w toaletach na moim wydziale. Otóż zamontowano tam czujnik ruchu, co oznacza, że jeśli masz pecha, to ciemność cię zastanie ze spuszczonymi gaciami i nic się nie da zrobić do czasu, gdy poskaczesz sobie na desce klozetowej.

Niby nic takiego, ale... serio ktoś uznał, że to będzie dobry pomysł?

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (223)
zarchiwizowany

#75582

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W dawnych czasach, gdy nie było jeszcze facebooka, a lokalni hipstery mogli poczuć się lepszym jedynie poprzez nieużywanie śledzika na Naszej Klasie, moja koleżanka spotkała chińskiego handlarza.

Jako że wtedy nie było Aliexpressu czy podobnych cudów, fakt, że piętnastoletnia A. nabyła jakieś tam podróbki znanych kosmetyków za grosze okazał się wielkim hitem w okolicznej gimbazie. Gimnazjalistki kupowały to na tony, czując powiew luksusu za ułamek kieszonkowego wydębionego od rodziców. Lata mijały, większość tych dziewczyn zaczęła kupować kosmetyki w drogeriach, które stawały się coraz bardziej dostępne.

Ale nie A. gdy jeden Chińczyk wyjechał, znalazła drugiego, przez lata chełpiąc się posiadaniem dużej ilości podkładów z wyższej półki za kilka złotych czy pomadek za dychę pięć sztuk. Klientek miała nadal sporo, te jednak przychodziły i odchodziły.

Gdzie piekielność? Teraz A. ma 25 lat, jednak z twarzy wygląda co najmniej na czterdzieści. Dermatolodzy rozkładają ręce, widząc, że jej twarz sprawia wrażenie, jakby wręcz spływała z czaszki. W sumie nie wiadomo, co gorsze - durnota nakładania latami czegoś takiego, czy bezwzględność hurtowników, opychających szkodliwy chłam dzieciakom z gimnazjum.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (38)