Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaszczurzony

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 18:23
Ostatnio: 3 maja 2018 - 22:59
Gadu-gadu: 11909198
O sobie:

Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam:
GG:11909198
www.facebook.com/zaszczurzony - tu FP Zaszczurzonego. ;) Zapraszam. ;)
Mój blog: http://ratgod.blogspot.com/
---
FAQ:
-Czy pójdę na piwo/zaproszę do swojej stacji?
Nie.
-Czy kobieta powinna iść na RM?
Przejdź się po wszystkich miejscach gdzie zatrudnia się RM,sprawdź w ilu zatrudniają kobiety.
-Coś mi się zrobiło-co to?
Nie wezmę odpowiedzialności za twoje zdrowie.
-Dlaczego dziennikarze szukali cię na piekielnych?
Przez jedną z historii.
-Nie przyjechaliście!Czemu!?
RM nie odpowiada za odmowę wysłania karetki.
-Za nieudzielenie pierwszej pomocy coś grozi?
Pierwszej pomocy - nie, pomocy ogólnie Art.162.KK i 93.KW.
-Czemu nie wystawiliście mandatu za bezpodstawne wezwanie?
Ratownik medyczny NIE MOŻE wystawić żadnego mandatu.

  • Historii na głównej: 151 z 163
  • Punktów za historie: 164652
  • Komentarzy: 1824
  • Punktów za komentarze: 17142
 
zarchiwizowany

#24839

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie czytam gazet, ale poczytuję pismo znane jako "Uważam Rze". Nie bardzo idzie dostać tę gazetę w byle pierwszym kiosku, więc umówiłem się z miłą panią z kiosku obok bloku, że będzie mi sprowadzać. W pewien piękny wtorek z rana poszedłem odebrać moje pisemko, w kiosku jednak siedziała inna pani niż zazwyczaj.

-Dzień dobry, ja po uważam rze.
-Aaa... To pan jest tym frajerem co kupuje to prawicowe oszołomoństwo... - rzuciła pod nosem wywalając gazetę na blat.
-Tak... Zdaje się, że to ja...

Wychodząc słyszałem jaki muszę być zdesperowany i przygłupi, że czytuję coś takiego. Cóż, nie czuję się z powodu czytania tego pisma ani trochę gorszy.

Kiosk

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 332 (534)
zarchiwizowany

#20269

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie jest to historia moja, może słyszeliście ją w TV lub czytaliście o niej gdzieś. Jako pracownik powiązany z tym co tu opiszę muszę tu wspomnieć o tym, bo to już przechodzi wszelkie pojęcie.

Słyszeliście o sprawie Zenona Klupczyńskiego? Pan Zenon jechał 136 km/h w miejscu gdzie ograniczenie było do 50 km/h. Złapał go fotoradar i dostał 400 zł mandatu.
Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że... Pan Zenon jechał karetką na sygnale z pacjentką na operację.

Komendant straży miejskiej, wielce inteligentny człowiek, stwierdził, że skoro na zdjęciu z fotoradaru nie błyska lampa (gdyby ktoś nie skumał, lampy w karetce błyskają i gasną) to znaczy, że kierowca sobie ot tak jechał prawie trzykrotnie za szybko. Nie wziął pod uwagę ani tego, że zdjęcie mogło nie uchwycić akurat błysku koguta ani dokumentów potwierdzających wyjazd w tym dniu o tej godzinie po tej ulicy. Dlatego pan Zenon ma obowiązek zapłacić mandat, który dostał.

Najpierw się śmiałem... Później złapałem za głowę.

Przyjaciele ze straży miejskiej

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (660)
zarchiwizowany

#19569

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziwna sytuacja... Siedzę w aucie, czekam, jedno z większych rond w moim mieście. Przede mną biały citroen. Właśnie wybieraliśmy się z kolegą z pracy do domu. Miałem go podwieźć. Obrazując coś podczas rozmowy machnąłem ręką i strąciłem pendrivea, który był podłączony pod radio. Schylam się, aby sięgnąć...

-Uw...!

Łup! Czuję jak auto się zabujało. Uderzyłem się w kierownice. Spanikowany prostuję się i co widzę? Citroen na mojej masce. Zszokowany patrzę na sytuację przede mną, po chwili na kolegę i znów na przód. Ja pojechałem czy kierowca z przodu się cofnął?

Nikt z tamtego samochodu nie wysiada... No więc awaryjne i ja idę. Pukam w szybę, pan totalnie zaskoczony otwiera:

P-Słucham?
J-No jak słucham?
P-Co pan robi na środku ronda?

Jestem kompletnie zdezorientowany. Nie poczuł? Może to faktycznie ja w niego wjechałem? Ale nie zauważyłby?

J-Chyba mieliśmy właśnie stłuczkę...
P-CO!?
J-Pana tył siedzi na mojej masce...

Ja cały czas w szoku. Przecież to był ułamek sekundy.

P-Jak to się stało!?!?
J-Nie wiem... - nic mądrzejszego do głowy mi nie przyszło.
P-Jak to pan nie wie!?

Nie, niemożliwe żeby nie poczuł! Szarpnęło dość mocno.

P-No co pan zrobił!? To auto żony!
J-No przykro mi bardzo, ale nie jestem pewien czy to ja w pana wjechałem...
P-Oczywiście, że pan! Ze mnie taki głąb nie jest!
J-A jednak pan nie poczuł...
P-Nosz kurrr...! No samochód żony! Łep ci urwę!

Przed śmiercią pod gilotyną uratowała mnie jakaś kobieta z auta obok, która potwierdziła, że to jednak pan pojechał do tyłu...
Najpierw się bronił, że to jakaś moja koleżanka i stoi po mojej stronie. Ostatecznie skapitulował. "Dogadaliśmy się" ponieważ zniszczenia nie były duże.
Wróciłem do samochodu. Dobra, to było dziwne...


Cała sytuacja była na tyle absurdalna, że cały czas zastanawiam się, co się właściwie stało?

rondo

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (418)
zarchiwizowany

#19164

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam jedną, dość specyficzną, koleżankę - Asię. Ma ona trzyletnią kotkę o imieniu Róża. Tak się stało, że kotka zachorowała, zrobił jej się guz, weterynarz zdecydował, że kot musi przejść operację inaczej się udusi (guz był umiejscowiony przy przedniej łapie i rósł do góry i w pewnym momencie już zasłaniał połowę szyi). Ciągle zwracałem koleżance uwagę, że powinna z kotem chodzić do weterynarza i zdecydować się na operację bo kotka cierpi, ma trudności z oddychaniem i jedzeniem. W odpowiedzi słyszałem tylko, że nie ma pieniędzy na leczenie. W końcu zaproponowałem, że zaadoptuje tego kota i sfinansuje jego leczenie (moje trzy kotki też na takich zasadach adoptowałem - że w zamian za adopcje zobowiązywałem się do finansowania leczenia). Koleżanka oburzyła się i wyrzuciła mnie z mieszkania - no bo jak ja śmie w ogóle odbierać jej kota!?

Przegryzałem to kilka dni, ale temat tego kota spędzał mi sen z powiek. W końcu, w przypływie desperacji, zaproponowałem, że wezmę tego kota na czas leczenia, sfinansuje całość i jej oddam. Kręciła i kręciła, ale w końcu stwierdziła, że "jak już tak bardzo nalegam to mi POŻYCZY tego kota"... Kot trafił do mnie, od razu został poddany leczeniu. Przeszedł dwa zabiegi. Zaczął przybierać na wadze (ponieważ wcześniej prawie nic nie jadł bo po prostu nie mógł). Ja, moja znajoma, która opiekuje się naszymi (moimi i mojej dziewczyny) zwierzakami kiedy ja jestem w pracy, a moja dziewczyna w innym mieście na studiach i moja ukochana włożyliśmy mnóstwo serca w to, żeby tego kota przywrócić do "życia". Kotek był nawet prowadzany do fryzjera bo ma bardzo długie futro, w początkowej fazie każdy posiłek miał mielony na papkę żeby mógł przełknąć, jeździliśmy z nią na zastrzyki, kontrole, sfinansowaliśmy wszystkie szczepienia (których kot oczywiście nie miał), kupiliśmy jej własne legowisko, miski. No ogólnie full wypas jak to się mówi. Kotka mieszkała z nami przez trochę ponad pół roku. Zobowiązaliśmy się także do opłacania co 3-miesięcznych wizyt u weterynarza. No szkoda nam było tego kota...

W końcu umówiliśmy się z koleżanką, że przyjedzie go odebrać (przez to pół roku tylko kilka razy przysłała smsa co z jej kotkiem i ani razu go nie odwiedziła). Na pożegnanie moja dziewczyna zaprowadziła kicię do fryzjera i kupiła śliczną, diamentową obróżkę, aby ta dobrze prezentowała się kiedy pani ją odbierze.

Aśka przyszła, spojrzała na kotkę, powiedziała: "bardziej pedalskiej obroży chyba nie mogliście jej kupić...". Byliśmy w szoku bo za cały wkład w zdrowie jej kota chcieliśmy usłyszeć tylko "dziękuję", ale nie było nam dane. Asia zabrała kota, nie omieszkała pozabierać wszystkiego co było dla kota kupione (transporter, miski, legowisko - oddaliśmy to bo miało wygrawerowane/naszyte "Róża"). Na końcu odwróciła się i wyszła z mieszkania nie mówiąc nawet "cześć".

Gdyby nie to, że chodziło o dobro kota...

Urocza znajoma

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (615)
zarchiwizowany

#14705

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zawsze jak widzę na ulicy jak jakaś nastolatka czy nastolatek zwraca się do rodziców na "ty", krzyczy na nich, jest wredne, a nawet wyzywa przypomina mi się historia z mojego wieku nastoletniego i to ja czuję się tu piekielny z lekka.

Wiadomo, 16 lat, bunt przede wszystkim. Kiedyś idąc z mamą w mieście zobaczyłem kolegę, który krzyknął do swojej mamy: "ej, weź mi kup coś". Nie chcąc być "gorszy" no i kierując się kuszącą możliwością "popisania się" przed kumplem krzyknąłem do swojej mamy: "weź chodź do tego sklepu i kup mi coś".

Niestety (wtedy niestety, dziś myślę, że na szczęście) moja matula nie była tak łagodna jak matka kolegi i krzycząc "o ty gówniarzu!" trzasnęła mi przez łeb tak, że do końca życia będę mówił "mamo". :)

I jak tak patrze na niektóre dzieci... Mam wrażenie, że przydałaby im się podobna terapia szokowa, a nie bezstresowe wychowanie, na którym najgorzej wychodzą właśnie rodzice.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (501)
zarchiwizowany

#12622

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś seria najsłynniejszych i najbardziej piekielnych (dla ratowników) tekstów/zachowań pacjentów.

1. Tabletki.
Wezwanie do jakiejś kobiety. Robimy wywiad.

-Dzień dobry, czy bierze pani jakieś lekarstwa? Lub brała w ostatnim czasie?
-Tak.
-Jakie?
-Żółte, czerwone i białe.
-Ale jakie żółte, czerwone i białe? Jak się nazywają?
-Nie wiem, jedne są w takim kwadratowym opakowaniu, a jedne w słoiczku, a jedne w takim małym...
-Czy to są leki na receptę?
-Tak, te czerwone są. Córka mi przynosi od jej lekarza. Aaa i jeszcze jedne! Ale są takie zielonkawe, wyglądają jak sklejone rzygi!
-Słucham???
-No takie zielone i na nich są różne kropki i wyglądają jak resztki jedzenia.
-Aha... A mogłaby pani mi pokazać te lekarstwa?
-No są w szafce.
-Nie wolno nam grzebać po szafkach. Mogłaby pani pokazać?

Pani drepta do kuchni. Za chwilę wraca z ibuprofenem pabi (czerwone), Rutinoscorbinem (żółte), magnezem z witaminą B6 (białe) i ziołowymi tabletkami na uspokojenie ("rzygowe").

2. Zwierzęta.
Wchodzimy do mieszkania. Biega sobie piesek, bydle to jak smok, jakiś wyrośnięty owczarek niemiecki. Ja stanąłem w progu ponieważ boję sie psów, a kolega wszedł i próbował dogadać się z właścicielką.

-Mogłaby pani zabrać pieska?
-Ale on nie ugryzie! Nasz Tutusiek nie gryzie!
-Rozumiemy i cieszymy się z tego, ale mimo to wolelibyśmy, aby zamknąć gdzieś psa. Mamy na sobie zapachy wielu ludzi jak listonosze czy policjanci, psy czują się dość zdezorientowane przez to i mogą zaatakować.
-Nie, nie. Nasz Tutuś nie!
-Proszę pani, to jest zwierze i w ogóle nie powinno kręcić się w pobliżu ratowników i sprzętu medycznego.

Tu pies zaczyna szczekać. Nikt go nie ucisza... Właścicielka zaczyna podnosić głos, aby było ją słychać.

-Nie! Tutuś nic nie zrobi! On tylko będzie się przyglądał!
-Widzi pani, że pies zaczął szczekać, my możemy uznać to za agresywne zachowanie. Powinniśmy zająć się dawno pacjentem, a użeram się z panią i pani psem! Psa nikt nie ucisza, nikt nie zwraca uwagi, skąd mamy wiedzieć, że pies nie jest agresywny jak nikt go tu nie trzyma, tylko może sobie robić co chce?
-To tylko piesek!
-Raczej bydle z mordą jak kaloryfer...

Pani oburzyła się lekko za nazwanie Tutusia w "tak bestialski sposób" i zaprowadziła do innego pomieszczenia. Czasami negocjacje o zwierzęta zajmują nam nawet 5-10 minut ZANIM dojdziemy do pacjenta.

3. "No bo ja wiem".
U nas w stacji znani jako: "jawiemy". Na takiego pana Jawiema trafiliśmy jakiś czas temu (i co jakiś czas na podobnych trafiamy).
Podczas zbierania wywiadu sugerujemy panu, co może być przyczyną dolegliwości. Ale pan w kółko powtarza "ja wiem, że to nie to jest". Żadne argumenty od logicznych, przez medyczne po fantazyjne nie poskutkowały. Pan "wie" i nie mamy nic do gadania. To po co wzywał karetkę skoro wiedział co mu jest...? Dla przeciwwagi - nie wiemy. Bo dodam, że pogadał sobie, pochwalił się "wiedzą" i nie zgodził się na zabranie do szpitala. Bo wiedział. :)
Często takimi "jawiemami" są przyjaciele lub rodzina pacjenta. To nic fajnego jak nam jakaś babcia czy ojciec zaglądają przez ramię i poprawiają wszystko co robimy. Bo "oni wiedzą co i jak..."

Pogotowie

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (443)
zarchiwizowany

#12144

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem ratownikiem. Sytuacja ta miała miejsce na karetce P (załoga: ratownik, ratownik, kierowca). Dobiegł nas alarm o wyjeździe, słabe samopoczucie, mężczyzna chory na serce, ból w klatce piersiowej.

Jako, że karetka S (z lekarzem) była akurat w rozjeździe pojechaliśmy P. Na miejscu pan leży w łóżku, badamy go. Proponujemy, że przewieziemy pana do szpitala bo wyniki naszych wstępnych badań (czyli takich na miejscu, EKG, ciśnienie itp.), delikatnie mówiąc, nie były zadowalające. Pan jednak odmówił argumentując, że: "żona wyniesie wszystkie jego rzeczy i musi pilnować"... Wytłumaczył, że są z żoną po rozwodzie, ale nie ma gdzie pójść i muszą mieszkać razem. Zrobiło nam się żal i postanowiliśmy poczekać żeby zobaczyć czy leki działają. W międzyczasie poprosiliśmy żeby podpisał postanowienie, że odmówił zabrania do szpitala (musimy mieć taki dokument jeżeli jest potrzeba zabrania pacjenta, a ten się nie zgadza).
Czekamy, mierzę panu co chwilkę ciśnienie, jednak nic się nie poprawia, ale chociaż nie skacze. W pewnym momencie pan nieśmiało zapytał:

-Przepraszam... Wiem, że nie powinienem, ale potwornie głodny jestem, od kilku dni nie jadłem nic, tylko wodę z kranu piłem... Żona nie chce mi zakupów zrobić, a swojego mi nie daje, a ja sam do sklepu nie pójdę... Mógłby któryś z panów mi skoczyć na dół, sklepik jest, chlebka mi nakupować, suchego takiego, ja pieniążki dam...

Kolega skoczył i zrobił panu zakupy. Ja cały czas siedziałem, ciśnienie nie poprawia się, serce też nie, ale pan w pełni świadomy i nie możemy go zmusić żeby się zgodził na transport do szpitala. Siedzieliśmy tam chyba z godzinę. Panu w końcu się poprawiło, więc zaczęliśmy zbierać się do bazy.

W bazie zgłosiliśmy sytuację w zaprzyjaźnionym domu opieki. Obiecali, że się tym zajmą, nie wiemy jednak czy coś z tym zrobili...

Pogotowie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 500 (516)
zarchiwizowany

#11928

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niektórzy już pewnie kojarzą, że jestem ratownikiem. Opiszę tu najdziwniejsze rzeczy, jakie przytrafiły nam się na służbach w sylwestra (nie licząc tu wszelkich urwanych rąk i nóg przez petardy).

1. Moja zmiana.
Sylwester 2008/09. Dostajemy zgłoszenie o pijanym rowerzyście, który przewrócił się i stracił przytomność. Przez radio dostajemy informacje, że równolegle z nami jedzie radiowóz (coś w końcu trzeba zrobić z rowerem jak my zabierzemy pacjenta). Dojeżdżamy na miejsce pierwsi. Gość słysząc gwizdki zerwał się (podejrzewam, że nie był nieprzytomny tylko zamroczony od alkoholu) i zaczął uciekać przed "policją". Jakaś kobieta macha rękoma, że do lasu uciekł... Ciemno jak cholera bo już późno było, zatrzymaliśmy karetkę i latarkami (takimi służbowymi, "mocnymi") oświecamy brzegi lasu. Nadjeżdża radiowóz. Po 10 minutach decydujemy, że wejdę na karetkę (nasza eSka ma prostokątną budę), będziemy jeździć wzdłuż lasu i z megafonem od nich spróbuję pana zawołać. No i wołam, że nie jesteśmy z policji tylko z pogotowia, że chcemy mu pomóc, że ma wyjść... Po kilku minutach chyba się poddał i zaniechał dalszej ucieczce bo wyczłapał się z lasu bardzo chwiejnym krokiem i udał się w naszym kierunku...

2 Zmiana kolegów.
Sylwester 2007/08. Telefon z jednego z barów w naszym mieście. Pijany nastolatek porozcinał sobie ręce rozbitą szklanką i mocno krwawi. Na miejscu zastają chłopaka przywiązanego kablem do krzesła bo "był agresywny". I faktycznie, chłopaki mieli wielki problem żeby mu pomóc, bo oprócz tego, że wyklinał ich, a wokół biegała jego rozhisteryzowana dziewczyna, to jeszcze chłopak rzucał się strasznie. W końcu w trakcie walki po prostu usnął. Dopiero wtedy dali radę położyć go na nosze i zanieść do karetki.

3. Zmiana kolegów.
Sylwester 2005/06. Wezwanie do silnego bólu w klatce piersiowej i utrat przytomności. Jadą. Na miejscu okazuje się, że pani ma ogromne bóle głowy, a wiedziała, że jak tak powie to nie przyjedziemy... Nie wiedziała niestety, że w takich przypadkach trzeba wezwać policję i kobieta dostała mandat za nieuzasadnione wezwanie pogotowia.

4. Moja zmiana.
Sylwester 2003/04. Wezwanie do duszącego się 9-latka. Dyspozytorka instruuje matkę dziecka co ma robić kiedy my już jedziemy na miejsce. Na miejscu okazuje się jednak, że dziecko niczym się nie dusi, połknęło tylko jakąś petardę (korsarza małego) i matka bała się, że wybuchnie mu w brzuchu... Zabraliśmy młodego do szpitala żeby prześwietlili mu wnętrzności.


W innym wpisie opisze najgłupsze wezwania jakie pamiętam.

Sylwestrowe pogotowie.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (433)
zarchiwizowany

#11583

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze trzy lata temu lubiłem się "pobawić" w Ochotniczej Straży Pożarnej, która znajduje się w pobliskiej wsi. Jako, że jestem z daleka zostałem uzbrojony w pager i własny mundur, który woziłem w samochodzie i jak było wezwanie to dowiadywałem się co i gdzie i jechałem swoim samochodem (często przebierając się w mundur na parkingu przed domem ;)). Wyrobił się u mnie taki głupawy zwyczaj rzucania się na pager, gdy zapiszczy - rzucania się dosłownie, bo kiedy zapiszczał instynktownie leciałem w jego stronę nie zważając na to, co jest po drodze.

Jednego dnia moja dziewczyna (studiująca w innym mieście) wysłała mi rano wiadomość, że wieczorem przyjedzie i spędzimy sobie wspólnie wieczór (nie widzieliśmy się wtedy długi czas). Tego dnia od rana byłem w OSP, więc cały dzień chodziłem i gadałem wszystkim o wieczornym spotkaniu.

Nadszedł wieczór, otwieram wino ze swoją dziewczyną ;) jest miło, pięknie i nagle.... pikpikpikpik! Ja, no cóż, niewiele myśląc przeskoczyłem przez stół wywalając wszystko na nim i odebrałem pager. Wkurzyłem się bo wypiłem lampkę wina i nie mogłem jechać. Dziewczyna się obraziła, a ja do rana łaziłem w kółko zachodząc w głowę co się mogło palić.

Rano dowiedziałem się, że koledzy chcieli mnie podkurzyć i pojechali na sygnale ściągnąć z drzewa kota. :) Luba jak się o tym dowiedziała okazała się tym faktem tak rozbawiona (w przeciwieństwie do mnie), że mi odpuściła grzechy zeszłej nocy. ;)

OSP

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 338 (398)
zarchiwizowany

#11562

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze jedna historia z transportówki. Z wyjątkowo upierdliwym młodzieńcem. Chłopak lat 15, miał być dowieziony na dializy.

Pierwszy problem był już pod domem. Wyleciała jego matka, która powinna jechać z nami z racji, że chłopak jest niepełnoletni, z malutką dziewczynką na rękach. Zaczęła tłumaczyć, że nie przyjechała jeszcze opiekunka i syn sam musi jechać. Kilka telefonów czy w ogóle tak możemy - ja nieobeznany z karetkach T bo bardzo rzadko jeżdżę, kierowca, który jeździ na co dzień twierdzi, że samego niepełnoletniego nie można - w końcu po usilnych błaganiach matki razem z szefem ustalamy, że pani da nam na piśmie, że syn z powodów takich i takich nie może być w towarzystwie opiekuna prawnego i takie tam.

Wychodzi chłopak. Na oko skrzyżowanie punka z emo - takie stereotypowe zmieszanie tych dwóch kultur. W ustach guma. Kazałem mu wypluć - wiadomo, karetka podskoczy na jakimś wyboju, chłopak gumę połknie, wina nasza bo nie dopilnowaliśmy. Chłopak, że nie, nie wypluje i koniec. Matka zaczyna go błagać(!), że idziemy im na rękę, żeby nie robił znowu kłopotów. Wszystko trwało niemiłosiernie długo, zaczęliśmy się niecierpliwić. W radio co chwilę pytanie czy już, czy wracamy, bo czekają następni. Matka prawie na skraju załamania wnet przed chłopakiem klęka, "synkuje" i "kochaniuje" mu. W końcu jakimś cudem udaje nam się nastolatka wpakować do karetki bez gumy do żucia.

Jednak nie mieliśmy najmniejszych nadziei, że to koniec kłopotów. W karetce chłopak zaczął siarczyście kląć. Bóg wie na co, bo raz na państwo wstrętne i wredne, a raz na służbę zdrowia, za chwilę na wyrodną matkę. Koniecznie chciał nas przekonać o niesłuszności idei państwa. Próbowaliśmy nie reagować, ale przekleństwa aż piły w uszy. Po chwili do wulgaryzmów dołączyło machanie rękoma, próbowałem go uspokoić, ale zanim się udało zdążył zahaczyć i wyrwać rurkę od tlenu. Na szczęście żadnego poważnego zepsucia nie dokonał.

Przekazując go pielęgniarkom słyszeliśmy jak to źle go traktowaliśmy i deprawowaliśmy po drodze. Jedna z studentek powiedziała nam, że on zawsze się tak zachowuje, a matka nie daje sobie z nim rady.

Nie dziwię się. Jak była gotowa przed nim klęknąć zamiast rozkazać... I nawet nie chcę wiedzieć na kogo ten młody wyrośnie... Bo być może na któregoś z tych polityków, na których teraz narzeka.

Karetka Transportowa :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 370 (404)