Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaszczurzony

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 18:23
Ostatnio: 3 maja 2018 - 22:59
Gadu-gadu: 11909198
O sobie:

Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam:
GG:11909198
www.facebook.com/zaszczurzony - tu FP Zaszczurzonego. ;) Zapraszam. ;)
Mój blog: http://ratgod.blogspot.com/
---
FAQ:
-Czy pójdę na piwo/zaproszę do swojej stacji?
Nie.
-Czy kobieta powinna iść na RM?
Przejdź się po wszystkich miejscach gdzie zatrudnia się RM,sprawdź w ilu zatrudniają kobiety.
-Coś mi się zrobiło-co to?
Nie wezmę odpowiedzialności za twoje zdrowie.
-Dlaczego dziennikarze szukali cię na piekielnych?
Przez jedną z historii.
-Nie przyjechaliście!Czemu!?
RM nie odpowiada za odmowę wysłania karetki.
-Za nieudzielenie pierwszej pomocy coś grozi?
Pierwszej pomocy - nie, pomocy ogólnie Art.162.KK i 93.KW.
-Czemu nie wystawiliście mandatu za bezpodstawne wezwanie?
Ratownik medyczny NIE MOŻE wystawić żadnego mandatu.

  • Historii na głównej: 151 z 163
  • Punktów za historie: 164648
  • Komentarzy: 1824
  • Punktów za komentarze: 17139
 

#19588

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że opiekuję się szczurami, czasem oferuję swój dom jako tzw. DT (czyli dom tymczasowy) dla szczurów, których właściciele nagle muszą wyjechać lub jak maluchy są do adopcji (np. z laboratoriów - wtedy dają np. 7 dni na znalezienie domów dla X szczurów albo czapa). Choć teraz coraz rzadziej to robię, bo zdarzało mi się mieć nieprzyjemności, a nawet kłopoty z nadprogramową ilością szczurów przez długi czas.
Z góry przepraszam Was za ilość wulgaryzmów. Pewnego wieczora dostaję smsa z nieznanego mi numeru:

-Cześć, słyszałam, że dajesz DT, mam 3 dorosłe samce i nie mam co z nimi zrobić.
-Tak, jasne. Możesz je do mnie podrzucić, na jak długo?
-Na stałe, możesz je sobie wziąć.
-Niestety na stałe już szczurów nie przyjmuję, bo liczba dawno przekroczyła dziesięć, mogę zaproponować DT do czasu aż znajdziesz właścicieli.
-Dobra nieważne, przyjedź po nie (tu adres).
-Przykro mi, nie ma mowy, mogę dać DT, ale sama musisz je dostarczyć do mojej koleżanki, bo ja jestem w pracy.
-Albo odbierasz je teraz albo wywalam je gdziekolwiek.
-Wybacz, świata nie zbawię, jestem w pracy, możesz podrzucić je pod wskazany przeze mnie adres.
-Ja pier..., ale Ty jesteś kur... miłośnik jeb... szczurów! Tak kur... pomagasz, że aż w dupie szczypie. Jakiś jeb... jesteś, pozwalam ci uratować jeb... szczury, a ty kur... wybrzydzasz. Masz tu adres (tym razem inny niż wcześniej!) i zapier... po te szczury, kur...

Na to już nie odpisałem. Oczywiście sprawę olałem, bo może staram się pomagać zwierzętom, ale bez przesady. Nie będę zwalniał się z pracy i jechał na drugi koniec miasta. Jednak dziewczyna nie odpuściła, za dwie godziny sms.

-Ja pier..., skończyłeś już pracę? Ile mam czekać do chu... te szczury mi tak kur... śmierdzą, że ja pier...
-Skąd w ogóle je masz?
-Kur... Kupiłam bo myślałam, że będzie fajnie, ale ja pier..., weź je kur..., albo ja się już nimi zajeb... zajmę.

Nie odpisałem. Miałem wezwanie. Telefon zostawiłem w stacji, po powrocie sześć smsów z różnych numerów.
Numer pierwszy (ten co wcześniej):
-Jedziesz?
-Kur..., jaja sobie ze mnie robisz palancie?
Numer drugi:
-Co kur..., fajnie się tak nabija? Zaje... ci?!
-No, zajeb... kochasz szczury. Jesteś chu... jakich mało! Zobaczysz, że się nimi zajmę jak ich dziś nie odbierzesz!
-WYŚLIJ KOGOŚ PO TE SZCZURY DO CHU...!!!! (tak, było napisane z dużych liter)
Trzeci numer:
-Cześć, mam trzy szczury do oddania. Chcesz po nie przyjechać?

Tak i niby się miałem nie domyśleć, że to ta sama osoba...? Tak czy siak, nie odpisywałem już.
Po dwóch dniach przychodzi mms, na nim trzy dorosłe, bardzo duże szczury w malutkiej klatce. Dosłownie jeden siedział przy drugim. Pod spodem podpis: weźmiesz je? Numer się nie zgadzał z żadnym z poprzednich.
Odpisałem, że jeśli zostaną dostarczone pod wskazany adres to mogę zaproponować DT. Sms zwrotny:

-Ja pier... do ciebie nic człowieku nie dociera. Kur... weź te szczury, no ja pier... co ci szkodzi?
-Możesz napisać na jednym z szczurzych forów, tam na pewno ktoś od ręki je weźmie.
-Ja pier... jaki ty jesteś jeb... Nie możesz ich po prostu zabrać? Ja nie mam internetu.
-Idź do kafejki.
-Weź ja nie mam kasy na kafejkę, ja pier... Weź je.

Cisza kolejne trzy dni. Po tym czasie sms:

-Dobra, kur... Z tobą nie idzie się dogadać. Daj mi adres to je przywiozę tylko je kur... weź ode mnie.

Wysłałem jej adres. Po kilku godzinach sms:

-Ja pier... Zaraz będę. Gdzie to kur... jest...

Po pół godzinie dzwonek do drzwi. Otwieram... I co widzę? A właściwie co zobaczyłem dopiero po schyleniu głowy wprost w stronę podłogi... Dziewczynkę, jak dla mnie dziecko, na oko 14 lat. Cienkie, krzywe nóżki były ozdobione wysokimi szpilkami i krótką spódniczką. Na jej tułowiu luźno spoczywała różowa koszulka z jakąś postacią Disneya. W jednej dłoni klatka, w drugiej papieros. Na twarzy nierówno położony podkład o odcieniu daleko odbiegającym naturalnemu kolorowi cery. Wokół oczu odbite od za grubo pomalowanych rzęs kreski. Zaśmiałem się w duchu ledwo powstrzymując się, żeby nie zaśmiać się jej w twarz.

-Weźmiesz je, kur...?
-No daj, teraz mogę wziąć.
-Ja pier..., musiałam jechać przez całe miasto?
-Jeżeli chcesz zostawić je tu na stałe, musisz podpisać ze mną umowę, ale chyba nie masz 18 lat?
-Ja pier... Weź je kur... po prostu nie będę tu teraz starych ciągnąć przez jeb... szczury.
-Mam ci zaufać na słowo, że nie będziesz chciała oskarżyć mnie o kradzież?
-Ja pier..., miałam się ich pozbyć, ok? Kur... nie mogłam zabić, bo jak się z takiego bagna wyspowiadam? Przestań pier... chłopcze i je weź i chu...

Odwróciła się i poszła zostawiając mnie słaniającego się ze śmiechu. Szczurki faktycznie były w fatalnym stanie, bardzo otyłe (przez brak ruchu i niewłaściwe żywienie - w klatce znalazłem resztki pasztetu!) i poranione (na małej powierzchni były trzy same, oczywiste, że dochodziło do bójek).

Po wyleczeniu znalazłem im nowe domy, ale piekielna dziewczynka zawsze jakoś poprawia mi humor. :)

Szczuraśny świat

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (953)

#19426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy już tu wiedzą, że mam dość piekielną teściową. To taka kobieta, która wie wszystko najlepiej i nigdy się nie myli.
Niestety jakoś ominął ją fakt, że... Mam rodzeństwo. A konkretnie mam tu na myśli siostrę, która tak się składa, jest moim o 10 minut młodszym klonem. Moja dziewczyna dużo czasu spędza we Wrocławiu (tam studiuje), ja w naszym rodzinnym mieście. Moja siostra Patrycja mieszka na stałe w Niemczech w mieście na L. bardzo oddalonym od polskiej granicy. Postanowiła na urlop przyjechać odwiedzić rodzeństwo, tak wykombinowała sobie loty, że lądowała na lotnisku u nas w mieście. Z braćmi ciągnęliśmy zapałki no i padło na mnie, musiałem ją odebrać z lotniska.

Pati, jak to ma w zwyczaju, koniecznie chciała zajrzeć do sklepu. To podjechałem... No i niestety spotkała mnie tam moja teściowa. Dodam, że w ogóle jej nie zauważyłem na początku aż nie usłyszałem znajomego "ty potworze!" (tak, teściowa nie jest specjalnie delikatna). :)
No i zaczęło się: wiedziałam, że zdradzisz moją córkę, wiedziałam, że jest dla ciebie za młoda, wiedziałam, że masz takie coś w oczach, że zdradzisz - i podobne niedające mi dojść do słowa określenia.

Patrycji nagle udało się wtrącić: dzień dobry, nazywam się Patrycja Szczurnięta (siostra ma wciąż to samo nazwisko co ja)... Reakcja teściowej była niestety nieco odmienna niż myśleliśmy, że będzie bo nagle krzyknęła:
-No nie wierze! Ten cham ma ŻONĘ!

Spojrzeliśmy z siostrą na siebie i po 10 minutach krzyków i interwencji ochrony (to wszystko działo się na sali w sklepie) udało nam się przekonać teściową, że Pati jest moją siostrą, a nie żoną. Nie trafiał do niej nawet argument, że jesteśmy dość podobni do siebie (co prawda nabrać nikogo nie nabierzemy, że jedno jest tym drugim, ale podobieństwa po prostu nie da się nie zauważyć).

Nie do końca przekonana, zawinęła się i poszła... Ale z relacji dziewczyny wiem, że później rozmawiała z córką i wyzywała mnie od zdrajców. :)
Jednak nie powinienem narzekać na teściową... Podobno mogłem trafić jeszcze gorzej. ;)

Teściowa ;)

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 751 (811)

#19414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, przyznam się szczerze, jestem allopatą, takim na fest, i przeciwnikiem homeopatii. Nikt mi nigdy nie przemówi, że woda pamięta i wystarczy trochę (a właściwie dużo) potrząsania lekiem w etanolu żeby zaczęła leczyć.
Uwaga! Ten wpis nie ma na celu odwieść Was od homeopatii, przedstawiam tylko swój punkt widzenia i trochę praktyki wyrabiania homeopatycznych leków (odwodzenia od homeopatii jest przestępstwem wg prawa farmaceutycznego :)).

Wzburzyła mnie ostatnia wizyta. Miałem wezwanie w środku nocy do chłopca lat 11 (w ogóle trzeba Wam wiedzieć, że homeopaci wolą leczyć dzieci bo nie są "skażone"). Na miejscu okazało się, że jego oskrzela są już tak skurczone, że dzieciak po prostu się dusi. Jego zapalenie oskrzeli powoli już było astmą. Jak zobaczyliśmy tego malucha to trochę byliśmy przerażeni, wezwanie było do duszącego kaszlu... A tu chłopak prawie siny... Jak dobrze, że dyspozytor zdecydował się wysłać karetkę po krótkim "wywiadzie" przez telefon...

W każdym razie, sytuacja wyglądała tak: Jesteśmy na miejscu, próbujemy dzieciakowi przywrócić oddech i bach! Nie wolno nam mu podać leków (my w swoim karetkowym składzie mamy leki wyłącznie allopatyczne)! Dlaczego? Bo mama jest zwolenniczką homeopatii... Oczywiście szok, szukanie wsparcia w ojcu dziecka - uff, udało się. Chłopak odzyskał trochę oddech. Pakujemy go do szpitala bo takie zapalenie oskrzeli to już tylko hospitalizacja.

Pytam mamę jakie leki dostawał (to ważne i musi być w karcie)... I kolejny szok: Oscillococcinum! Złapałem się za głowę... Miałem ochotę zrąbać te kobietę, że naraziła własne dziecko na utratę zdrowia! Kto daje dziecku Oscillococcinum na takie objawy!? Mama się tłumaczy, że była u lekarza homeopaty (ciekawostka: taka specjalizacja nie istnieje, są tylko kursy dla lekarzy, po których można być "homeopatą") i ten powiedział jej, że oscillococcinum wystarczy... Zdziwiony pytałem czy nie pomyślała, że diagnoza jest błędna skoro synowi się pogarsza, odpowiedziała, że doktor stwierdził, że najpierw musi się pogorszyć żeby się polepszyło (to prawda, lekarze "homeopaci" twierdzą, że np. jak leczą z astmy to ta przemienia się w wysypkę - czyli pogarsza się, a później astma znika...).

Dla niewiedzących dlaczego jestem taki wzburzony. Trochę homeopatycznej praktyki:
Wiecie jak robi się oscillococcinum? Jest to wyciąg z serca i wątroby kaczki, bierze się 1 gram, zalewa w próbówce 9 gramami etanolu i 10 razy wstrząsa (w "specjalny" sposób). Następnie bierze się z tej próbówki trochę, przenosi to następnej i zalewa się 9 gramami etanolu, wstrząsa 10 razy, następnie z tego bierze się trochę, przenosi do następnej próbówki, zalewa 9 gramami etanolu.... I tak w kółko, np. 200-2000 razy (zależy od leku, oscillococcinum akurat jest chyba 200K). W praktyce, z naukowej strony, po tych kilkuset razach zostaje... Sam etanol! Ale to co wychodzi nalewa się w kilku kroplach(!) na tabletki (czyli uformowane w kształcie tabletek inne substancje do tego służące, ale nie mające wpływu na zdrowie), wysusza (tu etanol wyparuje...) i mamy gotowy lek.

A trochę homeopatycznej teorii:
Homeopaci wierzą, że... "woda ma pamięć" czyli ten etanol, wytrząsany kilka tysięcy razy pamięta, że kiedyś miał w sobie 1 gram kaczej wątroby i serca... I leczy nas ta "pamięć wody"...

I właśnie stąd moje wzburzenie. Bo jak można własne dziecko na coś takiego narazić?

Jeszcze jedna ciekawostka na koniec: leki homeopatyczne żeby zostać dopuszczonymi do sprzedaży wcale nie muszą mieć potwierdzenia działania. :)

Pogotowie

Skomentuj (124) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 899 (967)

#19233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
HellRider napisał o szczerym księdzu. Zaraz skojarzyło mi się z wydarzeniami w klatce mojego bloku. Pisałem kiedyś o kobiecie, która ma dużego psa, teraz znów o niej napiszę, ponieważ jest to kobieta, która chętnie szarpie wszystkim nerwy, a zwłaszcza jednemu sąsiadowi, który tak się składa, że jest... Księdzem.
Dość rzadki widok, póki się tu nie wprowadziłem wydawało mi się, że księża nie mieszkają tak po prostu w bloku. Człowiek zdecydowanie z 10 lat starszy ode mnie, ale spokojny i miły, kompletnie inny obraz niż stereotypowy ksiądz. Mieszka na tym samym piętrze co ja, właściwie drzwi w drzwi, to też często go widuję.

Facet ogólnie pracuje charytatywnie w jakiejś parafii przyszpitalnej czy wewnątrzszpitalnej - nie znam się szczerze mówiąc - w szpitalu dziecięcym. Często zaczepia mnie na klatce i wypytuje o różne choroby, ponieważ w szpitalu średnio chcą mu cokolwiek tłumaczyć, a jak wiem to i dzielę się wiedzą.

Sąsiadka za to jest głęboko zadeklarowanym wrogiem księży. Właściwie nie wiadomo dlaczego uczepiła się właśnie tego księdza, ale wg niej to, że w naszej klatce mieszka ksiądz oznacza, że wszyscy będziemy mieli nieszczęście. Jest to też osoba z gatunku osób, które coś podsłyszą na klatce (np. z moich rozmów z nim), coś podpytają po okolicy, coś dopowiedzą sobie i wychodzi jej niezła historia na temat każdego wokół.

Pewnego ranka, jak ksiądz jechał na mszę, a ja do pracy, schodziliśmy razem na dół rozmawiając o zespole Turnera, bo obiecałem, że czegoś się dowiem na ten temat. Sąsiadka wyskoczyła z psem na klatkę i zaczęło się:

S-Piotr! Ty znowu gadasz z tym księdzem! Ty wiesz, że on zarabia na chorych dzieciach!?
J-Wie pani, jestem ratownikiem, jakby się tak uprzeć, to można powiedzieć, że ja też zarabiam na chorych ludziach.
S-Ale co ty gadasz! - Chwilowa pauza, podczas której dalej schodzimy na dół, ale leci za nami! - Ale ty nie wywołujesz chorób!
J-Uf, to dobrze, bo już myślałem, że jak jeżdżę do ludzi to akurat zawsze coś im się dzieje na mój widok...
S-Piotrek, ale ty sobie ze mnie nie żartuj! Jak ty możesz z tym złodziejem rozmawiać? Przecież to pijak, całe skrzynki wina do domu znosi!

Prawda, ksiądz kiedyś zgrzewki wina przynosił do domu, ale nie było to wino dla niego. ;) Kiedyś była zorganizowana aukcja charytatywna, a że alkohole schodzą najlepiej, ludzie licytowali "poświęcone" butelki wina "z górnej półki", które ksiądz dostał od różnych firm sponsorujących aukcję, nie miał gdzie tego trzymać to przywoził do domu, a plotkarnia się nakręca.
Tak czy siak wyszliśmy przed klatkę, ale sąsiadka nie poddawała się, wyleciała za nami.

S-Piotruś! Przywołuję cię do porządku! Zlituj się, taki dobry człowiek z ciebie, nie daj się zmarnować! Takie nieszczęście... Ja już ci tyle razy mówiłam, prosiłam, błagałam. Pisma piszę do spółdzielni, żeby tego degenerata wywali stąd, żeby nieszczęście się nie stało w naszym bloku.

Ksiądz zatrzymał się, odwrócił i najspokojniej w świecie odpowiedział:

K-Ah... Bóg tak panią słucha i pewnie za głowę się łapie...
S-Aaa! Boga namawia przeciw mnie! - I ciężko oburzona wróciła do klatki.

Sąsiedzi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 846 (924)

#18500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obiecałem kiedyś opowiedzieć o jeszcze jednym nieudanym wynajmie pokoju. To było na początku studiów, a właściwie jeszcze w szkole policealnej. Ponieważ zajęcia miałem tak dogodnie ułożone, że mogłem pracować, zdecydowałem się wynająć pokój dla siebie, żeby uniezależnić się całkiem od rodziców. Można powiedzieć, że moja pierwsza tego typu "transakcja" nie była specjalnie udana.

Bo obszukaniu tony gazet z setkami ogłoszeń, w końcu mam!
Mieszkanie dzielone ze studentami, w dodatku remontowane i całkiem niedrogie.

Pojechałem obejrzeć, poznałem współlokatorów - wszystko świetnie.
Zapłaciłem żeby zarezerwować sobie miejsce przez tydzień (dopiero po tygodniu mogłem się wprowadzić). Po tygodniu przyjeżdżam załadowany w samochodzie, wchodzę, a tam remont w pełni...
Spotykam Darka (współlokatora, który mieszkał tam od pół roku) i pytam:

J-Cześć Darek, co tu się dzieje?
D-Zapłaciłeś, to kupił farby.
J-I ot tak remontuje?
D-Pytałem go czy zamierza sprzedać to mieszkanie czy co, że tak się ostatnio za remont wziął, ale twierdzi, że nie...

Spotykam właściciela, bo wersja ze sprzedażą mieszkania, w którym dopiero co wynająłem pokój, zdała mi się niepokojąco realna.

J-Proszę pana, czy remonty długo potrwają?
W-No trzeba przedpokój i kuchnię od zera zrobić, później wykafelkować łazienkę.
J-Ale to pod sprzedaż czy jak?
W-Nie! Absolutnie nie! To dla wynajmujących!
J-Czy w takim razie więcej będziemy płacić?
W-Absolutnie nie! Ja to dla waszej wygody! To mieszkanie nieremontowane od jakiś 8 lat, tak o postanowiłem odświeżyć!

No dobrze...
Każdego dnia łazili nam robotnicy po mieszkaniu, dało się to zdzierżyć. A nawet to, że nie zakręcali wody, nie zamykali lodówki (w ogóle, to grzebali nam w lodówce!), nie spuszczali po sobie wody w toalecie (obrzydliwe!), spijali nam wodę mineralną i piwa... Darek się zdenerwował, postanowił zgłosić skargę najpierw do właściciela żeby "wyrównał" niesfornych robotników, a jeśli to nie poskutkuje zamierzał zgłosić skargę firmie. Asia (która również z nami mieszkała i wynajmowała w tym samym czasie co ja - wcześniej mieszkał tam tylko Darek) była notorycznie "podrywana" (choć nie wiem czy te obleśne i świńskie uwagi typu "niezła dupa", "niezły kawał ciacha", "cycki jak u dojnej krowy" można uznać za podryw), zdarzyło się, że panowie robotnicy pod jej nieobecność oglądali jej bieliznę!! Przyłapał ich Darek i zgłosił do ich firmy co u nas się dzieje.

Nie obeszło się bez zemsty. Przez kolejne dwa dni nikt nie zajrzał do nas, zostawili nas z syfem i porozwalanymi narzędziami. Na trzeci dzień przyszli, ale wszystko robili taaak wolno, nie sprzątali po sobie całkiem, "niechcący" wysypywali wszelkie możliwe do wysypania cementy i podobne, wylewali farby na nasze rzeczy, po zgłoszeniu do firmy słyszeliśmy, że to remont i trzeba się spodziewać, że coś się zniszczy...

Po ponad dwóch miesiącach skandalicznych warunków mieszkaniowych z dziesięcioma facetami, którzy byli na nas obrażeni i niszczyli wszystko w zasięgu wzroku KONIEC... Oczywiście zanim koniec nastąpił musieliśmy wyczyścić mieszkanie od desek podłogowych po sam sufit, bo robotnicy nie raczyli sprzątnąć po sobie NIC. Odetchnęliśmy. Teraz będziemy mieszkać w czystym, ciuchutkim mieszkanku i nawet jak cena nieco podskoczy wciąż jest to opłacalne.

Nie było jednak kolorowo. Po tygodniu zjawił się właściciel.
Poinformował nas, że mamy trzy dni żeby się wyprowadzić... Bo on ten remont robił jednak pod sprzedaż, ale nie chciał nam mówić bo chciał żeby przez ten czas jeszcze ktoś płacił mu za wynajem...
Zapytaliśmy więc czy dostaniemy zwrot pieniędzy za ten miesiąc (był to dopiero czwarty dzień miesiąca), w odpowiedzi usłyszeliśmy, że nie ma mowy, bo on te pieniądze przeznaczył na reklamę w gazecie dotyczącą sprzedaży mieszkania.

19 lat miałem, głupi i młody byłem. Nigdy już takiego błędu, żeby bez jakiejkolwiek umowy wynajmować cokolwiek, nie popełniłem. I przestrzegam!

Pokoje

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 748 (786)

#18447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słynne są tu opowieści o piekielnych matkach. Niestety i mojego zawodu one nie omijają... Pamiętam pewną sprawę kiedy to zostaliśmy wezwani do kilkulatki w kiepskim stanie. Dojechaliśmy na miejsce (dodam, że dzielnica wcale nie jakaś zapuszczona). Najpierw nikt nam nie otwierał, zadzwoniliśmy do sąsiadów czy może wiedzą gdzie są właściciele bo może nie chcieli czekać na karetkę, "zapomnieli" odwołać i sami pojechali na SOR (zdarza się).
Nie, nikt nie widział, nikt stąd nie wychodził, ale w sumie to pani sąsiadka wezwała pogotowie bo "oni to by nie mieli chęci"...

W głowie zapaliła mi się lampka "będzie ciężko" i nie całkiem się myliłem. W końcu usłyszeliśmy płacz dziecka zza drzwi. Wykombinowaliśmy, że sąsiadka zadzwoni bo niby coś chce i udało się. Otworzyli. Jak już nas mamuśka zobaczyła to łaskawie pozwoliła wejść i zobaczyć co z córką. A córka... Cóż, 4 i pół roczku, zapuchnięta od płaczu, z wymiocinami wokół i siedzi. Mamuśka nawet nie zainteresowała się, po wpuszczeniu nas do środka wróciła oglądać TV.

Zdecydowaliśmy zabrać małą do szpitala.

J-Przepraszam, musi pani udać się z nami. Córkę trzeba koniecznie zawieźć do szpitala, podejrzewamy, że zjadła coś niedozwolonego ponieważ zaczęła wymiotować krwią (zdarza się, że dzieci w pewnym wieku łykają różne dziwne przedmioty, które później ranią im przewód pokarmowy, w dodatku dziewczynka powtarzała "boli od misia" - jak się okazało później w szpitalu był to mały, metalowy miś, breloczek do kluczy).
M-A muszę? Wie pan, zaraz mój serial bę...
J-Proszę pani, pani córka wymiotuje krwią, musi pani jechać z nami...
M-A za 30 minut możemy? To nie trwa długo.

Spojrzałem na kolegę bardzo wymownie...

K-Wie pani co? Pani córka łyknęła jakieś badziewie, krwawi z przewodu pokarmowego, a pani chce oglądać serial!? Poje... Normalna jesteś kobieto!?
M-Jak pan śmie!?
K-JA!? Twoja córka się wykrwawia!

Małą spakowaliśmy do karetki, wróciłem na górę upewnić się, że mamuśka zaraz do nas dołączy. Na górze niespodzianka bo pani powywalała ciuchy z szafy i przebiera się... Stanąłem w kuchni i czekam ponaglając ją. Po chwili weszła do kuchni w prawie kompletnym negliżu i pytała jaką bluzkę powinna ubrać, nie wytrzymałem...

J-Jeśli chce pani robić sobie żarty z ratowników kosztem krwawiącej wewnętrznie córki to proszę bardzo, równie dobrze ten czas możemy stracić na wezwaniu policji i opieki społecznej i wtedy na pewno nie skończy się to tak jakby pani chciała. Już pani teraz zapowiadam, że zostanie pani obciążona kosztami całej akcji, a i mandat na pewno panią nie ominie bo to, proszę pani, jest utrudnianie pracy ratownikowi. Uważa pani, że to zabawne? Może dla zabawy łyknie pani ze dwie żyletki? I poczuje się jak czteroletnia dziewczynka, której w żołądku zbiera się krwawa bulgotanina? Nie mówiąc o tym, że możliwym jest wydostanie się ostrego przedmiotu z przewodu pokarmowego i poranienie innych organów.

Miałem nadzieję, ze po takim wywołującym poczucie winy u większości ludzi wywodzie pani złapie pierwszy lepszy ciuch i poleci do córki, ale... Pani rzuciła tylko:
- A to ja nie jadę, bo pewnie nie wrócę do 20...
Obróciłem się i poszedłem do karetki.

W szpitalu zgłosiliśmy wszystko ordynatorowi, który powiadomił odpowiednie "władze". Mamy nadzieję, że dziewczynka nie wróciła więcej do mamy...

Pogotowie

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1597 (1639)

#18271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w rodzinie osobę niepełnosprawną, która zaczęła właśnie studia. Ta osoba to moja kuzynka, jeździ ona na wózku. Ponieważ jest to płatny kierunek postanowiła złożyć papiery o dofinansowanie nauki w PeF (niektórzy może się domyślą cóż to za przybytek), a że instytucji tej od jakiegoś czasu nie ma już w naszym mieście poprosiła mnie -jako kierowce- abym w wolnej chwili podjechał z nią do innego miasta, aby mogła to złożyć.

W końcu nastał taki dzień, że mam wolne. Wykorzystując sytuację "zapakowaliśmy" się do samochodu i wyruszyliśmy na naszą wycieczkę. Na miejscu kłopoty zaczęły się przy windzie ponieważ nie chciała ona za nic w świecie zjechać na dół, a musieliśmy dostać się na trzecie piętro. Jak już odstaliśmy swoje, czyli jakieś 15 minut, zjechała. Okazało się, że winda jest tak ciasna, że ledwo mieści się sam wózek... No ok - myślę sobie, ona pojedzie, a ja skocze schodami. Ciekawy jestem tylko jakie wyjście mają matki z chorymi dziećmi, np. z porażeniem mózgowym? Kiedy ich wózki są masywniejsze, a nie sądzę żeby któraś z mam puściła swoje dziecko samo windą... Ale nieważne. Byłem na trzecim piętrze pierwszy, o zgrozo, musiałem nawet czekać na tę windę. Wyciągnąłem kuzynkę z windy, ponieważ była tak ciasna, że kuzynka nie mogła złapać za kółka. Następna przeszkoda pojawiła się tuż za rogiem - drzwi. Drzwi były bardzo wąskie, miałem wrażenie, że za nic w świecie nie przeciśniemy wózka w tej "szparze". Na szczęście mimo kłopotów udało się. W końcu po trudach podróży przez budynek dotarliśmy do upragnionego korytarza. Tam zaczęło się...

Sekretariat - pytamy czy pani mogłaby zerknąć na formularze (których jest z 15 stron) bo jesteśmy z innego miasta i w razie pomyłki musimy wygrzebać pół dnia żeby tu dojechać. Odpowiedź: pani się nie zna, ona nie wie, ona tylko przyjmuje, ona pierwszy raz widzi itp. Oczywiście obok niej sterta tych samych papierów, ale -jeszcze wtedy w miarę spokojni- przemilczeliśmy. Wysłała nas do pokoju 312, ale ona nie wie czy znajdą dla nas czas... Tam siedzą pan i pani. Wchodzę, grzecznie pytam czy ktoś pomoże bo nie wiemy jak niektóre rzeczy uzupełnić (formularze były naprawdę skomplikowane...), a niektóre nie wiemy czy dobrze. Nie, nikt nam nie pomoże, nikt nie ma czasu, im nie wolno itp. Tłumaczę więc jeszcze raz, że my z innego miasta, że ciężko będzie przyjechać na poprawki. Nie, oni tym bardziej nie mogą (...) bo oni zajęci. Nie wiem, może ludzie z innego miasta zajmują więcej czasu skoro TYM BARDZIEJ nie mogą? Grzecznie więc zwróciłem uwagę, że chyba jeszcze więcej pracy będą mieli jeśli okaże się, że jest błąd i wtedy będą i tak musieli wzywać na poprawki, wysyłać pisma, dzwonić, umawiać się itp.
Nie, oni nie mogą wypełniać tych druków i koniec.
Po raz setny tłumaczę, że my nie stąd, że tylko kilka rzeczy ma sprawdzić - jak grochem o ścianę. W końcu powiedziałem, że oni tu są od tego żeby osobom niepełnosprawnym pomagać, zarabiają dzięki nim i nie będę tolerował odmowy. W końcu pan łaskawie odstawił kawę i papiery - po raz kolejny te same, o które nam chodziło, ale podobno pan na to nie ma czasu. Pani nawet nie drgnęła. Pan "przeczytał" z prędkością światła papiery:

P-Są ok.
J-Jak są ok, jak nie są wypełnione do końca!? Co pan idiotę ze mnie robisz!?
P-Ehhh... Dobra, pan pokaże jeszcze raz.

Przejrzał papiery ponownie, oglądając rzucał komentarze:

P-Nie no, to proste do wypełnienia. No tak, tu wszystko napisane. Tu sam pan może. A tu uczelnia wypełniła, dobrze. Nie no, sam sobie pan poradzi.

Mój wzrok w tym momencie mógłby zabijać. Wyrwałem mu te papiery i udałem się w kierunku wyjścia z pokoju. Facet z miną zwycięzcy odprowadził mnie wzrokiem do drzwi.
Ale nie poddałem się. Zaszedłem do pokoju dyrekcji z prośbą o pomoc w wypełnieniu tych dokumentów ponieważ najwidoczniej pracownicy sobie kompletnie nie radzą. A co zrobiła głowa tego budynku? Zaprowadziła mnie... Do pokoju 312, do "zwycięskiego" (a raczej teraz "zwyciężonego") faceta, który w ostateczności musiał pomóc mojej kuzynce wypełnić te dokumenty.

Czegoś tu nie rozumiem.. Instytucja, która istnieje dzięki niepełnosprawnym, dzięki temu, że składają oni tam takie dokumenty nie chce pomóc osobie niepełnosprawnej dopełnić formalności? I ogólnie ta osoba niepełnosprawna, na której oni zarabiają, jest dla nich problemem... Niektóre kierunkowe instytucje powinny chyba zatrudniać tylko osoby ukierunkowane, w tym przypadku osoby niepełnosprawne...

Pewna instytucja...

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (679)

#18369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak sobie siedzę i z uczniami wspominam czasem moje przygody jako ratownika. Podczas ostatniej dyskusji przypomniała mi się akcja sprzed kilku lat.

Dostaliśmy wezwanie do wypadku samochodowego. Przez radio jeszcze leci komunikat, że mamy jechać szybciutko bo z samochodu prawie nic nie zostało, zapowiada się masakra i mamy się uzbroić w siły bo może być niesmacznie (jak to zwykle bywa w takich sytuacjach).

Dojeżdżamy na miejsce jako pierwsi (przed strażą i policją). Doskakujemy do kompletnie zmiażdżonego samochodu i... W środku nikogo nie ma! W pośpiechu zaczęliśmy rozglądać się po okolicy (mógł wypaść podczas wypadku). Jakby było mało nerwów to koło miejsca wypadku stał jakiś podchmielony gościu i komentował wszystko głośno (ze względu na ilość wulgaryzmów w jego wypowiedzi zastąpiłem je czymś łagodniejszym lub pominąłem):

- Co za idiota prowadził to auto! Pewnie był pijany, mógł kogoś zabić!! Nie szukajcie go! Niech zdycha kretyn! Kto mu dał prawo jazdy!? Kurza twarz, takich powinno się wieszać za jaja! Albo to jakaś baba! Blondynka pewnie, kurza twarz!

I tak krzyczał i krzyczał. My ogarnięci poszukiwaniami zaczęliśmy być podirytowani jego krzykami, a gość nie przestawał, wręcz nakręcał się coraz mocniej.

-Albo znajdźcie go! Ja się z nim rozprawię! Dajcie mi go tu! GDZIE JESTEŚ, KURZA TWARZ!? Wyłaź tchórzu, idioto! Dajcie mi go, załatwię gnoja!

Przyjechała policja, włączyli się w poszukiwania, a strażacy zajęli się samochodem (wyciekało paliwo, był włączony itp.). Podano komunikat przez radio, że poszukiwany ranny w okolicach wypadku ponieważ nie było go w wozie, że podejrzewamy urazy czaszki i może mieć poranioną twarz, bo prawdopodobnie wypadł przez przednią szybę, itp. W tym czasie zebrało się pełno gapiów. Kilku przyłączyło się do poszukiwań - wypadek miał miejsce na trasie między naszym miastem, a pewną małą miejscowością, tuż przy wjeździe do niej, a obok las. Facet mógł być wszędzie.

Minęło jakieś 30 minut. Irytujący koleś nadal wyzywał, gapie się wkurzali, dochodziło do kłótni. Na szczęście policja panowała nad wszystkim. Nerwy były, bo w końcu chodzi o ludzkie życie. W poszukiwania włączono jakieś 20 osób już (my, policjanci i mieszkańcy tej miejscowości - nie wiem od czego to zależy, ale w mieście nie moglibyśmy liczyć na pomoc ze strony mieszkańców...). Po okolicy jeździł radiowóz i poszukiwał kogoś kto "wygląda jakby przed chwilą wjechał w słup".

W tym czasie strażacy kończyli rozprawiać się z autem, tzn. zabezpieczać je. I wynaleźli w schowku dokumenty kierowcy.

Co się okazało... Piekielnym kierowcą był irytujący koleś, który wysiadł i miał nadzieję, że jeśli stanie obok i powyzywa na tego, kto to zrobił, to nikt się nie domyśli i nigdy go nie znajdą - co oznacza, że uniknie kary za spowodowanie wypadku oraz prowadzenie pod wpływem...

Dodatkowo został oskarżony o utrudnianie przeprowadzania akcji ratunkowej - w końcu straciliśmy bardzo dużo czasu.
Najlepsze jest to, że z całkowicie zmiażdżonego auta wyszedł właściwie bez szwanku, dlatego nie podejrzewaliśmy, że to on. Pijani za kierownicą jednak są niezniszczalni...

Pogotowie

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1129 (1157)

#18142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na wstępie tylko powiem, że po tylu latach służby i tylu "wspólnych" wezwaniach znamy się ze strażakami i policjantami.

Pamiętam jak jakiś czas temu dostaliśmy wezwanie do ewakuacji budynku (nie pamiętam dokładnie, ale chodziło o zatrucie czymś, w każdym razie nie pożar). Na miejscu spotkaliśmy już straż pożarną (ratowników chemicznych, którzy są także strażakami). Podszedłem więc do dowódcy w celu zdobycia dokładnych informacji ile mniej więcej poszkodowanych, czym się zatruli, którędy będą ich ewakuować, itp. Przywitałem się podając mu rękę na co jakaś kobieta przebiegła pod taśmą (wiecie, taką która odgradza miejsce zdarzenia) i do nas doskoczyła...

K-To co!? Teraz panowie pogawędki będą sobie prowadzić!?
D-Przepraszam panią, niech pani nie podchodzi.
K-Tak! Tam ludzie umierają, a wy sobie ploteczki wymieniacie!?
D-Ostrzegam panią, niech pani odejdzie.
J-Może pozwoli pani, że pomogę pani wrócić za taśmę?
K-Jasne! Proszę bardzo! To mają być służby porządkowe!? - Tu podbiegła do dowódcy i dosłownie wykrzyczała mu to w twarz (nie wiedzieć czemu, głównie jego się przyczepiła). Po chwili zaczęła krzyczeć do gapiów -No ludzie, widzieliście!? Ploty sobie urządzają! - Gapie oczywiście zaczęli potakiwać i żywiołowo przyznawać rację buntowniczce.
J-Co pani teraz, jakąś publiczną egzekucję tu przeprowadza!? Przez panią tracimy niepotrzebnie czas!

Z daleka sytuację zobaczył znajomy policjant, więc szybko do nas podbiegł, ale narwana kobieta nie dała za wygraną.

K-No, pan też pogawędzić!? Widzicie, widzicie! Honoru nie mają!!
P-Proszę udać się ze mną za taśmę i przestać się awanturować lub będę zmuszony panią aresztować za przeszkadzanie w czynnościach ratunkowych.
K-Haha! Czynności ratunkowe!? A kogo dziś obgadujemy!?

Nie wiem czy pani miała jakieś niemiłe wspomnienia z akcji ratunkowych, ale nie poddawała się. Doszło do szarpaniny z policjantem. Tłum zaczął być agresywny, musieliśmy wzywać dodatkowe patrole bo doszło do tego, że ludzie podbiegali do karetek i krzyczeli na ratowników, którzy "pakowali" poszkodowanych do budy. Zrobiło się zamieszanie, a pani najwyraźniej była z siebie dumna. Połowa strażaków zamiast ewakuować ludzi z budynków, musiała pomagać policji w uspokajaniu tłumu, nie wspominając, że między gapiami zaczęło dochodzić do bójek i zaczęło nam brakować karetek.

W ten oto sposób zwykła ewakuacja zamiast trwać 2h trwała ponad 4. Zdarzenie to miało miejsce chyba 3 lata temu, a do dziś wspominam je bardzo niemile. W ogóle takie podburzanie ludzi wokół akcji to jedna z najgorszych rzeczy, które mogą przydarzyć się na akcji (chodzi tu i o ratowników wszelkiej maści jak i policjantów czy strażaków). Myślę, że każdy w tym zawodzie przyzna mi rację, najgorzej niestety ma policja, a ludzie nie zdają sobie sprawy, że to wszystko zagraża życiu poszkodowanym, do których przyjechaliśmy..

Pogotowie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 799 (859)

#18183

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno zostałem nauczycielem w medycznej szkole policealnej. Fajna sprawa, można uaktualniać na bieżąco własną wiedzę, której rzadko się używa - wiadomo, że nie wszystko czego uczymy się na studiach używamy na co dzień. M.in. zostałem nauczycielem w klasach przyszłych farmaceutów.

Grupy ogólnie trafiły mi się świetne, wiadomo na kierunek farmaceutyczny generalnie idą ludzie NAPRAWDĘ tym zainteresowani (90% farmacji to pamięciówka, dużo pamięciówki, właściwie wszystko trzeba zapamiętywać żeby kogoś nie zabić), oprócz jednej 26-letniej gwiazdy w pewnej pierwszosemestralnej grupie...

"Rok szkolny" zaczął się trzy tygodnie temu, czyli były dopiero trzy zjazdy (co tydzień). W tym czasie zrobiłem jedną kartkówkę, taką wejściową, żeby ocenić sobie poziom klasy/grupy. Uczę m.in. anatomii, więc to gdzieś tam przewijało się wcześniej w szkole. Nic w tym chyba dziwnego, że chciałem na wstępie wiedzieć jaka jest ich wiedza, co za tym idzie od czego powinienem zacząć i czy tłumaczyć wszystko po kawałku czy klasa coś tam jednak wie.

Nasza Gwiazda wyraźnie dała mi znać, że nie podoba jej się pomysł takiej kartkówki, głośno wzdychając i jęcząc (dosłownie) nad pustą kartką. Kiedy rozdałem pytania z "jej" końca sali, można było usłyszeć głośne: o jezu, skąd ja mam to wiedzieć, to chyba kpina - i podobne stwierdzenia. Później biegała do mnie co chwilę na przerwach i na przemian pytała czy "ciągle tak zamierzam" oraz "ona wie gdzie się na mnie poskarżyć". Bawiło mnie to, bo za zrobienie kartkówki nie mogła mnie o nic oskarżać.

Śmiałem się aż do piątku, kiedy to przegięła kompletnie, gdy w drzwiach "mojej" sali stanęła kobieta koło 50.

K - Ekheeem!
Ja - Tam, słucham?
K - Pan Szczurnięty!?
J - Tak, to ja.
K - PIOTR Szczurnięty!?
J - We własnej osobie.
K - Jestem mamą pana uczennicy - Zosi Wkurzającej. Chciałam zapytać jak to możliwe, że w pierwszym dniu zajęć zrobił pan EGZAMIN!?
J - Po pierwsze mam do tego prawo, a po drugie nie egzamin, a kartkówkę.
K - Ale to pierwsze zajęcia, skąd moja córka miała to wiedzieć!? Pan jest jak dupa od srania żeby ją nauczyć!
J - Pani posłucha, badałem poziom grupy, jak widać niektóre osoby mocno go zaniżają, po to właśnie ta kartkówka. A taką wiedzę córka mogła mieć z liceum, ponieważ anatomia była częścią biologii.
K - No SZCZYT CHAMSTWA! Co za cham! No cham! - Pani żywo gestykulowała przerywając swoje wywody pufnięciami i jękami. - Ja się poskarżę... WSZĘDZIE!! Będzie pan miał!

Pani żywiołowo groziła mi palcem przed samą twarzą. Sytuacja wydała mi się nieco absurdalna, aby do szkoły policealnej przychodziła mama w sprawie 26-letniej córeczki i urządzała sceny o wejściówkę. Jej głównym argumentem było to, że inni nauczyciele tak nie zrobili, ale nie brała pod uwagę, że takich przedmiotów jak farmakologia czy farmakognozja nie było w szkole średniej, a anatomia jak najbardziej...

W tym momencie do dyskusji włączyła się grupa, z którą akurat miałem i używając mniej cenzuralnych słów niż mnie wolno, "grzecznie" wyprosili panią z sali. Na odchodne rzuciła, że "wszystkich się tu pozbędzie za to CHAMSTWO!"...

Podobno była z tym u dyrekcji. :)

No dajcie spokój, żeby ktoś nie potrafił wymienić trzech przykładowych układów własnego ciała?

Med. Szkoła Policealna

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1015 (1071)