Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaszczurzony

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 18:23
Ostatnio: 3 maja 2018 - 22:59
Gadu-gadu: 11909198
O sobie:

Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam:
GG:11909198
www.facebook.com/zaszczurzony - tu FP Zaszczurzonego. ;) Zapraszam. ;)
Mój blog: http://ratgod.blogspot.com/
---
FAQ:
-Czy pójdę na piwo/zaproszę do swojej stacji?
Nie.
-Czy kobieta powinna iść na RM?
Przejdź się po wszystkich miejscach gdzie zatrudnia się RM,sprawdź w ilu zatrudniają kobiety.
-Coś mi się zrobiło-co to?
Nie wezmę odpowiedzialności za twoje zdrowie.
-Dlaczego dziennikarze szukali cię na piekielnych?
Przez jedną z historii.
-Nie przyjechaliście!Czemu!?
RM nie odpowiada za odmowę wysłania karetki.
-Za nieudzielenie pierwszej pomocy coś grozi?
Pierwszej pomocy - nie, pomocy ogólnie Art.162.KK i 93.KW.
-Czemu nie wystawiliście mandatu za bezpodstawne wezwanie?
Ratownik medyczny NIE MOŻE wystawić żadnego mandatu.

  • Historii na głównej: 151 z 163
  • Punktów za historie: 164652
  • Komentarzy: 1824
  • Punktów za komentarze: 17142
 

#12274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostaliśmy wezwanie na karetce P. Kobieta bardzo źle się czuje. Naopisywała od chol... Znaczy, dużo objawów opisywała dyspozytorce, więc ta niezwłocznie nas wysłała.
Nadmienię z pełnym wkurzeniem, że adres tej pani znajdował się na samiutkim końcu naszego rejonu, dojazd ok 7 minut bez korków. Ale grzejemy na sygnale. Bo być może to coś groźnego, tyle tych opisów, objawów i bóli nam przekazali, że wolimy dmuchać na zimne.

Na miejscu wita nas kobieta, lat 35, wyglądająca całkiem zdrowo. Pytamy co boli, co się dzieje. Cały czas mówi:

-Ah, jak boli! I tu mnie boli i tu mnie boli...

Badamy, wymyślamy, mierzymy. Nawet EKG zrobiliśmy. I siedzimy i myślimy, co to może być. No nic, zapadła decyzja, że zabieramy panią do szpitala (może jakieś wyrostek?). My tu nic nie możemy wykryć, a boli i boli. Brzuch normalny, ciśnienie w porządku, serce jak dzwon, temperatura wręcz książkowo idealna, a pani skręca i zwija się z bólu.

W momencie kiedy podzieliliśmy się z panią tą informacją podskoczyła i pobiegła (dosłownie, zerwała się z kanapy i pobiegła) ubrać buty. Wtedy zaświeciła się nam lampka z napisem IDIOCI. Wzięliśmy panią jeszcze raz na kanapę, i badamy te same miejsca. Okazało się, że boli już gdzie indziej. Za chwile badamy znów, boli jeszcze gdzie indziej. Doszło do nas, że pani symuluje... Zaczęliśmy się denerwować bo zmarnowaliśmy 30 minut już.

-Pani nic nie jest! - wyrwało mi się w końcu.
-Jak to nie? Do szpitala muszę jechać!
-Ale nie ma potrzeby jednak.
-Była i nie ma!? Ja chora jestem, boli mnie, o tutaj! I jeszcze tu! - zaczęła wydawać dźwięki jakby miała za chwilę umrzeć.
-Nic pani nie jest, nie wolno nam pani zabrać... Zajmuje nam pani tylko karetkę i zabiera czas!

Przepychanka słowna trwała jeszcze chwilę. Byliśmy już całkowicie wkurzeni.

-Ale ja na COŚ cierpię! - krzyknęła w końcu zrozpaczona.
-Tak, na hipochondrię! - odkrzyknął jej kolega.
-WIDZI PAN! A JEDNAK!

Po chwili jednak dotarło do niej na co cierpi. ;) Kara była już tylko formalnością.

Pogotowie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 902 (962)

#11581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Babsi86 o traktowaniu na porodówce przypomniała mi kolejną historię z początków mojej pracy. Byłem na trzecim roku studiów, dostałem wtedy moja pierwszą pracę w pogotowiu jako ratownik. Jeździłem na eSce w składzie: kierowca (który nie był związany z medycyną), dwóch ratowników i doktor. Jako, że to były moje pierwsze tygodnie pracy to raczej spełniałem taką rolę podaj to, przynieś tamto i generalnie stałem z boku - czyli typowe zajęcia osoby wciąż uczącej się.

Dostaliśmy wezwanie do kobiety, która zaczyna rodzić, "dodatek" do zgłoszenia był taki, że ciąża ta zagrożona była i kobieta leżeć ma, tylko i wyłącznie - w pierwszej chwili zastanawiałem się co przy zagrożonej ciąży robiła w domu? Nieważne. Jedziemy.

Na miejscu lekarz po "badaniu" stwierdził łaskawie, że faktycznie (cytuję): chyba rodzi. Zaproponowałem, że przytacham nosze. Ale lekarz machnął ręką i dodał: eee, nie, sama pójdzie...
Upierałem się przy noszach widząc posturę kobiety, która nie miała z pewnością więcej niż 145cm wzrostu, a więc przy zaawansowanej ciąży była szersza niż wyższa (nie obrażając niskich kobiet!). Lekarz jednak swoje, że "ona sobie przejdzie się do karetki".

Jako świeżynka w tym zawodzie bałem się postawić, a drugi ratownik przez cały czas nawet nie drgnął. Pomogłem pani zejść ze schodów (pierwsze piętro) trzymając ją kurczowo pod ramię. Obok jej - jak zrozumiałem - matka ciężko przeżywa to co się dzieje. Przepuściłem ciężarną pierwszą w drzwiach i... w tym momencie lekarz mnie pociągnął (a raczej szarpnął) za ramię do tyłu i wepchnął się przede mnie. Szedł za ciężarną trzymając rękę na jej lędźwiach i wyraźnie popychał ją, aby szła szybciej. Kobieta kompletnie nie widziała tego co ma pod nogami z racji naprawdę imponującego brzucha i w pewnym momencie potknęła się o taki próg przed furtką od podwórka. Na szczęście się nie przewróciła.

Lekarz dopchnął (dosłownie) pacjentkę do karetki i stali obok... czekając aż podejdę i otworzę drzwi (sic!). Po raz kolejny wepchnął się między mnie, a pacjentkę i czekał aż ona sama wejdzie do środka. Nie wiem czy wiecie, ale dla tak niskiej osoby, w dodatku w ciąży, więc z ograniczonymi ruchami, próg w takiej karetce jest nieosiągalnie wysoki. Widziałem jak kobieta siłuje się żeby postawić w ogóle nogę na podłodze karetki nie mówiąc już o tym, że nie miała żadnych szans się tam wspiąć. Widać było, że lekarzowi całkiem podoba się ten "teatr".

Siedziały we mnie dwie opcje - pomóc jej i narazić się doktorowi (który wsławił się tym, że lubił koloryzować przełożonym nasze niby postępki, przez co mogłem dostać potrącenie z pensji albo w ogóle stracić pracę) czy pomóc biednej kobiecie. Po chwili wahań postanowiłem nie zważać na konsekwencje i podsadzić ją.

W środku pojazdu próbowałem cały czas uspokajać ją i podtrzymywać na duchu, jednak byłem co chwilę uciszany... Po takim stażu pracy już inaczej traktuję uwagi wszelkich lekarzy i pacjentów. Jednak jak tak sobie pomyślę, że jakiś gnojek kiedyś potraktuje w ten sposób moją dziewczynę... Nawet nie chcecie wyobrazić sobie w jakich podskokach by na rękach zanosił moją lubą do tej karetki.

Oczywiście czuję się współpiekielny w tej historii, ale raczej ze strachu niż z wyboru.

Karetka

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (787)

#12047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy już kojarzą, że jestem ratownikiem.
Czytającym może się wydawać, że naciągam swoje historyjki. Pracując już 10 lat w budzie karetki mogę spokojnie stwierdzić, że kompletnie niewiarygodne i głupie wezwania zdarzają się przynajmniej raz w tygodniu na jedną załogę, a 3-4 wyjazdy na dobę są kompletnie niepotrzebne i niezasadne.

Dla tych, którzy nie wiedzą:
-karetka "S" - czyli specjalistyczna, w składzie lekarz, dwóch ratowników i kierowca (lub lekarz, ratownik i kierowca, który również jest ratownikiem).
-karetka "P" - czyli podstawowa, w składzie dwóch ratowników i kierowca (lub ratownik i kierowca, który także jest ratownikiem).

Pierwsze się nawet spodobały, więc wypiszę kilka kolejnych:

1. Zgłoszenie na Pe: Silne bóle w klatce piersiowej. Niemożność złapania oddechu. eSka jest niedostępna, przy innym wezwaniu, więc jedziemy. Na miejscu otwiera nam kobieta, wyglądająca dobrze, więc zakładamy, że to nie pacjentka. Pani nagle się wyrywa:

-Który z panów jest lekarzem?
-Nie ma lekarza, przyjechał zespół podstawowy, w razie potrzeby zabierzemy pacjenta do szpitala.
-Jak to nie ma lekarza?
-Proszę nas zaprowadzić do pacjenta.
-Jak mógł DO MNIE nie przyjechać lekarz!? To JA jestem pacjentką!
-A co pani dolega? Proszę usiąść.
-Nic mi nie dolega! Receptę chciałam! Pada deszcz, mam w TAKIM DESZCZU do przychodni iść!? A wy mi nawet lekarza nie przywieźliście! No szczyt wszystkiego! To skandal, że przyjeżdża karetka, a w niej nie ma lekarza!
-Do czego pani do ch*ja podała bóle w klatce piersiowej!? - wyrwał się mój kolega
-Jak to czego!? Bo inaczej byście nie przyjechali!

Czyli pędziliśmy w deszczu 100km/h, łamiąc wszelkie przepisy drogowe, przez środek ronda wyjeżdżając na czerwonym świetle ponieważ pani chciała receptę... A na koniec zrugała nas, że do niczego się jej nie przydaliśmy.

2. Zgłoszenie na Pe: Dziecko wpadło do basenu i uderzyło główką o kafelki. Wymioty, ból i zawroty głowy. Jedziemy. Na miejscu dziewczynka faktycznie wygląda słabo, blada, cały czas wymiotuje. Choć naszą uwagę przyciągnęła rana, która jak na chwilę po wypadku była całkiem zeschnięta, dziewczyna również niezbyt mokra. Pakując dziecko do karetki wypytujemy matkę, co się stało. W swojej opowieści wymknął jej się jeden, bardzo "nieistotny" szczegół... Mianowicie, wypadek ten miał miejsce... Dzień wcześniej! Ale matka myśląc, że córce przejdzie nie zapewniła jej opieki medycznej...

3. Zgłoszenie na eS: Bardzo silne bóle brzucha, wymioty, zawroty głowy, omdlenia. Z takim opisem zadzwoniła jedna pani, do której natychmiast nas wysłano. Na miejscu okazało się, że pani od trzech dni ma biegunkę. Na pytanie dlaczego nie poszła do lekarza, bo do tego pogotowia się nie wzywa (tym bardziej, że wcale ani nie wymiotowała, ani nie mdlała, ani nie miała zawrotów głowy...) odpowiedziała nam, że... Nie chciało się jej ubierać żeby pójść do przychodni.

4. Historia, którą opowiedział mi kolega. Zgłoszenie na Pe: Opuchnięte ciało, prawdopodobnie silny wstrząs anafilaktyczny (występujący przy atakach alergii, może być powodem bezpośredniego zagrożenia życia). Z braku eSki jadą Pe. Na miejscu okazuje się, że pani była na grillu i komary strasznie pogryzły jej ręce i nogi. Alergii nie miała, ale myślała, że jak tak powie to przywiozą jej jakąś maść na te pogryzienia...

5. Kolejna historia kolegi. Zgłoszenie na Pe: Ciężarna ma skurcze, krwawi. Jadą. Na miejscu okazuje się, że pani nie rodzi, ale ma termin za trzy dni i chciałaby żeby ktoś zawiózł ją i jej męża do szpitala... Na wyraźna odmowę ratowników pani wpada w szał. Koledzy tłumaczą, że skoro nic jej nie jest, nie będą jej wieźć do szpitala, a nawet gdyby była konieczność, to by nie zabrali jej męża. Musiałby on dojechać we własnym zakresie. Tu kolejna fala oburzenia. Szkoda, że nikt nie pomyśli, że w razie wypadku karetki ubezpieczeni są tylko pracownicy i pacjent, ale mąż pacjentki niekoniecznie... Już oczywiście pomijając, że taka buda to mała przestrzeń i w razie potrzeby nagłej pomocy dodatkowo osoba BARDZO krępuje ruchy i zastawia dojście do sprzętu medycznego.


Uwierzcie, że czasami jak dojeżdża się do takich wezwań to stają nam łzy w oczach. My naprawdę narażamy życie żeby dojechać na sygnale. Pomijam kwestię, że ktoś NAPRAWDĘ potrzebujący w takiej sytuacji musi czekać aż karetka się zwolni lub dojedzie inna z innego rejonu (co zajmuje jej dwa razy dłużej o ile jest dostępna ponieważ karetki z innego rejonu w pierwszej kolejności przyjmują zgłoszenia ze swojego rejonu).

Pogotowie

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (942)

#11565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia raczej zabawna.

Kilka lat temu w pracy dostałem potwornego zapalenia ucha. Tzn. pobolewało już wcześniej, ale zignorowałem objawy - jak to się mówi, szewc bez butów chodzi.

W pewnym momencie zobaczył mnie szef, ja ze łzami w oczach z lekko spuchniętą twarzą. Natychmiast kazał mi wracać do domu i iść do lekarza. Nie miałem siły się nawet przebierać, więc zostałem w mundurze ratownika. Zadzwoniłem do kolegi żeby po mnie przyjechał (tego dnia samochód wzięła moja dziewczyna, która nie mogła akurat mnie odebrać, a rano do pracy po drodze zabrał mnie kolega ze zmiany). Zajechaliśmy do szpitala.

Po drodze łyknąłem sobie troszkę świeżego powietrza i nabrałem normalnych kolorów twarzy, więc siłą rzeczy wyglądałem lepiej.
Wszedłem z kolegą na oddział chcąc pójść do znajomego lekarza, który akurat miał dyżur, a dzwoniłem do niego po drodze, że na chwilę wpadnę. Na korytarzu jednak zaczepiła mnie pielęgniarka.
J - ja, P - pielęgniarka, K - kolega.

P - (zwracając się do mnie) Ja już wezmę pacjenta.
J - Ale nie, nie.
P - Tak, tak. Ja wezmę.
J - Nie rozumiemy się, ktoś inny jest pacjentem, nie ten pan.
P - Taaak? - rozejrzała się jakby szukała trzeciej osoby z nami.
J - Proszę pani, ja jestem pacjentem. Mam chyba zapalenie ucha.
P - Jaaasne, jaaasne. Wy to zawsze musicie sobie jaja z nas robić!
J - Proszę pani, mam zapalenie ucha, przyszedłem do doktora X.
P - Nie dam się nabrać! Bo później znowu będą krążyły legendy po karetkach o głupiutkich pielęgniarkach! (do kolegi) Proszę za mną.
K - Ja go tylko przywiozłem bo nie miał jak przyjechać.
P - Pewnie! Bryczką zrobioną z dyni na pewno! Nie dam się nabrać!! Sami sobie radźcie jak nie chcecie pomocy!

I poszła. Wygląda na to, że ratownicy robią sobie wyjątkowo często żarty z pielęgniarek na tym oddziale. ;)

Szpital

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 828 (920)

#11974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już tu opisywałem w swoich historiach, że moja ukochana w wyniku wypadku straciła dwa palce u jednej ręki. Jako, że szykowaliśmy się na ślub znajomych, a moja dziewczyna od kilku dni podrzucała mi dowody na to jak "baaardzo, baaardzo" chciałaby sobie zrobić ładne pazurki (np. "zobacz kochanie, w takim i takim salonie mają bardzo interesującą promocję, jakie to tanie, prawda?") to wymiękłem w końcu i podwiozłem ją do kosmetyczki. Sam z nią nie zostałem tylko kazałem zadzwonić jak skończy żeby ją odebrać.

Teraz z opowieści mojej lubej:

Weszła do salonu, wybrała wzór i udała się na odpowiednie stanowisko. Tutaj nadszedł moment, gdzie musiała zaprezentować wygląd swoich... ośmiu paznokci. Kobieta, najwyraźniej niechcący, powiedziała ze zdziwieniem: tylko osiem? Ale po chwili chyba dotarło to do niej i przepraszając udała się na "zaplecze", które znajdowało się obok stanowiska i to była taka kanciapa za zasłoną. Tu relacja z rozmowy, którą moja dziewczyna podsłuchała:

-Ty, moja klientka nie ma dwóch palców. Mam jej zaproponować jakąś zniżkę? Bo wiesz, normalnie się płaci za dziesięć...
-Jak to nie ma palców?
-No nie wiem, przecież nie zapytam...
-No to chyba zniżkę...
-Ale jak to zaproponować? Bo jakoś tak głupio...
-Nie wiem, może normalnie...
-Ale jak normalnie? Co mam powiedzieć? Że ma szczęście bo dziś dla osób bez palców taniej?

Moja dziewczyna już podśmiewała sobie pod nosem. Panie chyba to usłyszały i zrozumiały, że przecież siedzi obok i wszystko słyszy. Panie jednogłośnie zdecydowały, że pójdą w tej sprawie do szefowej. Po chwili na cały salon było słychać coś takiego:

-Zniżka!? Jaka zniżka!? Co mnie obchodzi, że jakaś baba uj*bała sobie palce!? Robi paznokcie to niech płaci, a nie użala się nad sobą! A jak nie chce to może sobie uj*bac całą resztę i nie będzie miała potrzeby!

Zszokowane panie wróciły na stanowisko do równie zszokowanej mojej dziewczyny. Po cichu, żeby szefowa nie usłyszała, zaproponowały, że zrobią to 50% taniej, a w ostateczności w ogóle nie wzięły pieniędzy i przepraszały za zaistniałą sytuację.

Salon kosmetyczny

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1103 (1165)

#11293

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu miałem złamaną rękę. Wtedy mój genialny szef żeby nie dawać mi wolnego przerzucił mnie na dyżurkę bo jakaś babka miała wolne, to on nie będzie musiał nikogo na zastępstwo szukać.

To będzie piekielne wzywanie pogotowia - czyli instrukcja jak pogotowia nie wzywać, bo w ten sposób zamiast kogoś uratować przyspieszamy jego zgon.

Poszedłem, inne dyspozytorek, one mnie przeszkoliły. Dzwoni telefon:
(przesadzona ilość wykrzykników w historii jest uzasadniona)

-Dzień dobry, sta...
-Wypadek był! Proszę przyjechać!!!!
-Proszę pani, mogę prosić pani godność?
-Kasia Stampa (oczywiście wymyślone, bo nie pamiętam)! Wypadek był!!! Szybko!!!
-Proszę pani, gdzie mam wysłać zespół pogotowia?
-Tu! No szybko!! Wypadek jest!!!
-Proszę pani, niech mi pani powie na jakiej ulicy się pani znajduje?
-Eee... To Grunwaldzka!!!
-Proszę pani proszę podać jakiś punkt charakterystyczny, Grunwaldzka jest bardzo długą ulicą, niech pani poda numer, który widzi pani na najbliższym budynku.
-Nie widzę!!! Proszę przyjechać!!!
-Proszę pani, nie wiem gdzie dokładnie mam wysłać zespół pogotowia, proszę mi podać jakieś przybliżone miejsce.
-No Grunwaldzka!!! Proszę szybko! WYPADEK!!!
-Proszę pani, powtarzam, że Grunwaldzka jest jedną z najdłuższych ulic w naszym mieście, proszę podać numer albo jakiś znak charakterystyczny miejsca, w którym pani przebywa.
-No wypadek tu jest!!!
-To proszę mi powiedzieć ilu jest poszkodowanych? Muszę wiedzieć ile zespołów wysłać. Czy są przytomni?
-Eee.... widzę dwie osoby w samochodzie. Nie trzy!! Tu wypadek jest!!
-Trzy osoby ranne? Czy samochód jest mocno zniszczony i jest potrzebna interwencja straży pożarnej?
-Nie, nie!! Oni wyszli sami, ale leżą tu!! Chyba się nie ruszają!!

W tym momencie przekazałem żeby trzy zespoły pogotowia udały się w kierunku ul. Grunwaldzkiej, miałem im za chwilę przez radio podać dokładne miejsce.

-Proszę pani, wysłałem trzy zespoły pogotowia. Proszę mi powiedzieć gdzie DOKŁADNIE się pani znajduje?
-No na Grunwaldzkiej!!!
-Ale w pobliżu ronda Grunwaldzkiego? Czy z drugiej strony przy wyjeździe z miasta? Gdzieś na środku?
-Grunwaldzka, ku*wa!
-Ale które miejsce? Jaki odcinek tej ulicy?
-No Grunwaldzka!! Blisko ronda!

Tu przekazałem informację.

-Dziękuję. A czy próbowała pani lub ktoś inny udzielić tym osobom pomocy?
-Nie!! JA!? JA NIE UMIEM!
-Proszę niech pani podejdzie i sprawdzi w jakim stanie są osoby poszkodowane.
-Nie!!!!!

I huk słuchawką... To zgłoszenie mogłoby zająć dosłownie jedną minutę, gdzie po 15 sec wysyła się już zespoły.

Ludzie, taka nauczka na przyszłość - nie krzyczymy, nie opluwamy dyspozytorów oni chcą Wam pomóc... I przede wszystkim - nie odkładamy, nigdy przenigdy, słuchawki pierwsi! Zawsze rozłącza się dyspozytor. Jeśli nie odłożysz słuchawki może on/ona podać Ci jak zająć się poszkodowanym. Zawsze należy spokojnie odpowiadać na pytania dyspozytora, on przekazuje wszystko zespołom, które jadą na miejsce. Najważniejsze dane zawsze: imię i nazwisko zgłaszającego, miejsce zdarzenia, rodzaj zdarzenia, ilość poszkodowanych, ich stan, czy udzielono im pomocy jeśli tak to jakiej - później następują ewentualne pytania i rady z dyspozytorni.

Dyżurka pogotowia

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (960)

#11248

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To historia, którą teraz wspominam z uśmiechem, ale przyznam, że przez kilka miesięcy psuła mi nerwy.

Jak niektórzy wiedzą moja dziewczyna nie ma dwóch palców. Ja właściwie dzięki utracie tych palców się z nią poznałem bo to ja byłem z pogotowiem na miejscu i zabierałem ją do szpitala - ot, wezwanie na służbie na P takie dostaliśmy. Kilka dni później wróciliśmy z wezwania, a w dyspozytorni czekała na mnie karteczka z numerem telefonu - "jakaś dziewczyna była i kazała zostawić" taka relacja dyspozytorki. Zadzwoniłem z ciekawości, w ogóle nie łączyłem tego z pacjentką sprzed kilku dni. Pogadaliśmy. Następnego dnia spotkaliśmy się. Po krótkim czasie zostaliśmy parą. Historia piękna do momentu... kiedy poznałem moją teściową.

Teściowa kobieta ogólnie trudna. Gorzej niż stereotypowa teściowa z kawałów. Wszystko jej się należy, wszystko wie najlepiej i tak dalej. Dziewczyna ostrzegła mnie żebym pod żadnym pozorem nie wyjawiał swojego wieku bo się wścieknie (jestem starszy od mojej dziewczyny o 10 lat). Niestety przy kolacji po pięćdziesiątym pytaniu o to ile mam lat wymsknęło mi się, że (wtedy) 27. W tym momencie przemiła kolacja zamieniła się w ostrą kłótnie. Zostałem zwyzywany od pedofilii, naciągaczy(?!), cwaniaków i innych takich. za chwilę dostało się mojej dziewczynie, że dziwką jest, że starym facetom(?!) się sprzedaje(?!?!?!) i jeszcze śmie ich do domu przyprowadzać. Ogólnie nic przyjemnego.

Później zaczęła nachodzić mnie w pracy, że bałamucę jej córeczkę i tak dalej. Przychodziła nawet jak mnie w pracy nie było i wymuszała mój adres domowy - oczywiście nikt jej nie dał bo nie mieli takiego prawa. To wymyśliła sobie, że będzie córkę śledzić jak będzie do mnie szła... I oczywiście po kilku dniach udało jej się namierzyć moje miejsce zamieszkania. Ja akurat tego dnia sprzątałem w papierach, moja dziewczyna mi pomagała. I dzwonek do drzwi, ledwo otworzyłem, a teściowa wpadła do mieszkania, zaczęła krzyczeć, machać rękoma... Takie ogólne, że urządzamy orgie, że ona wie co tu się dzieje (naprawdę, sprzątaliśmy w papierach), że to nielegalne, że pornobiznes robię na jej córce. Generalnie niefajne to było. Ciągnęło się to do momentu kiedy... Zobaczyła wycinek z mojej wypłaty. Totalnie się zdziwiliśmy bo nagle zmieniła ton, zaczęła mówić, że tak to mogę utrzymywać jej córkę i wyszła...

Nie wiemy do dziś co tam takiego zobaczyła, bo zarabiam tyle ile przeciętny ratownik medyczny w Polsce, czyli prawie nic...
od tamtej pory wymyśla na mnie ciągle coś nowego. I tak już kilka lat. :) Ale cóż, teściową trzeba kochać bo mogła trafić się gorsza... podobno :)

teściowa ;)

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (822)

#11235

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy już z komentarzy pod moimi historiami wiedzą, że moja teściowa to trudna kobieta.
Jestem honorowym krwiodawcą. Krew oddaję od ok. 13 lat już. Moja dziewczyna młodsza ode mnie o 10 lat nigdy krwi nie oddawała. Postanowiłem ją zabrać ze sobą i namówić na krwiodawstwo.

Oczywiście wszystko się udało, oddaliśmy krew, złożyliśmy papiery żeby przysłali jej książeczkę - po pierwszym oddaniu u nas jest tak, że przysyłają książeczkę do domu. Przeboje zaczęły się dopiero jak pojechaliśmy do jej mamy... Najpierw zobaczyła na moim zgięciu dziurę (według jej relacji to dziura wielka jak smok, a nie po igle ;)). Zaczęła na mnie krzyczeć, że w tym pogotowiu to ćpam tylko i pewnie po to tam pracuję żeby darmowe ćpanie mieć. Naskoczyła na swoją córkę, że powinna mnie zostawić bo ja narkoman jestem i nagle dostrzegła na jej zgięciu podobną dziurę (akcentowała cały czas tą DZIURĘ). Wtedy już dostało się wszystkim z mojej rodziny, znajomym mojej rodziny i przodkom moich przodków i przodków znajomych rodziny i przodków osobnych i wspólnych. Przez 1,5 tygodnia robiła wycieczki do naszego mieszkania i demolowała nam je w poszukiwaniu strzykawek, narkotyków i igieł. Odgrażała się policją i sądem. Przeszło jej w momencie jak przyszła książeczka krwiodawstwa mojej dziewczyny. Pokazaliśmy jej ją, pieczątkę z datą w środku. Uspokoiła się i rzuciła:
- Macie szczęście! - I poszła sobie...
A nas zostawiła w bałaganie, pozrzucanych z mebli przedmiotów i powywalanym z lodówki jedzeniem...

Teraz na wszelki wypadek po oddaniu krwi nie jeździmy do niej przez kilka dni...

teściowa ;)

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (754)

#11273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To jest jeden z dni, których nigdy nie zapomnę. Każda osoba na kierunku medycznym ma taki moment, w którym myśli, że jednak nie podoła, że może lepiej zmienić studia, bo od nas zależy czy ktoś przeżyje czy nie i tak dalej.
Ta historia miała miejsce w czasach, kiedy byłem na trzecim roku studiów. Dostałem wtedy swoją pierwszą pracę jako ratownik. Miałem właśnie wtedy taki czas, w którym obawiałem się o swoje kompetencje, od których zależy życie innych ludzi.

Dostaliśmy wezwanie do faceta, który wpadł pod tramwaj. Wtedy jeszcze nie jeździły Ski, tylko Rki czyli tzw. reanimacyjne w składzie ratownik, lekarz i kierowca (najczęściej też ratownik, jak było w naszym przypadku). Byłem okropnie zdenerwowany, na dworze ciemno, ciemno, a radio co chwilę podawali, że mamy się spieszyć bo facet się nie ruszą, ktoś podobno sprawdził i nie oddycha, ale nikt nie podjął się pierwszej pomocy, bo za dużo krwi. Dojechaliśmy na miejsce, dopadliśmy do tego gościa. Jako, że byłem osoba uczącą się to spełniałem taką rolę podaj to, przynieś tamto. Faktycznie, facet mooocno krwawił. Jak "odzyskaliśmy" go to pędem do karetki. W karetce wszystko zalane krwią, tamowaliśmy czym się dało. Im bliżej szpitala tym mocniej się staraliśmy. Jedziemy tak szybko, że z tyłu nami lekko rzucało aż, zwłaszcza mnie, bo nie miałem takiego obycia w utrzymywaniu się bez trzymanki w pędzącym pojeździe. I jesteśmy już naprawdę niedaleko, mała uliczka po drodze i... nagle karetka się zatrzymuje. I to gwałtownie. Pytamy co się stało, dlaczego stoimy, a kierowca do nas, że jakiś idiota stoi na drodze, z boku zaparkowane samochodu i nie da się ominąć. Niewiele myśląc wyskoczyłem z tej karetki, okrwawiony, z przerażeniem i wkur... wkurzeniem w oczach i dopadłem do tego samochodu, otworzyłem drzwi i krzyczę:

-Panie, ku*wa! Co pan najlepszego odpier*alasz!?
-Eee, myślałem, że chcecie sobie drogę skrócić i dlatego na sygnale - widać było w jego oczach strach po tym jak zobaczył mnie wpół czerwonego.
-Spie*dalaj pan stąd!

W ten sposób straciliśmy ponad minutę. Facet zmarł przed dojazdem do szpitala, na miejscu jeszcze próbowano go odratować, niestety utrata krwi była zbyt duża. Pluję sobie w brodę, że nie spisałem z nerwów numerów rejestracyjnych tego samochodu. Podaliśmy policji opis wozu i kierowcy, niestety stwierdzili, że "po takim opisie nic nie zrobią".
Wtedy pierwszy raz spotkałem się z głupotą ludzką, która przeszkadza zespołom karetek w pracy. Oczywiście za śmierć pacjenta nas prokuratura ganiała. To był mój pierwszy zgon i nie zapomnę go do końca życia. Tak samo widoku tego gościa w samochodzie, który nie zjechał karetce z drogi bo myślał, że "chcemy sobie tę drogę skrócić"...

Nie wiem skąd w ludziach to przekonanie, że jak jedzie straż, policja lub karetka to "chcą sobie skrócić drogę" albo "nie chce im się stać w korkach"... A "najfajniejsze" jest to, że jak na miejsce wezwania dojeżdżamy długo to jeszcze ludzie na nas krzyczą, że całe 10 minut minęło... Niestety, karetki nie latają i jeżeli ktoś Was kiedyś nie ustąpi takiemu pojazdowi drogi niech pamięta, że możemy jechać do Waszych domów...

Pogotowie

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1302 (1356)

#11559

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia wydarzyła się kilka dni temu.
Mam dobrego kolegę, który jeździ na karetkach T w innej stacji pogotowia niż ja, ale że szef jest jego znajomym to jak ma coś do załatwienia i poprosi mnie o zastępstwo to nie ma problemu. Taka sytuacja miała miejsce również ostatnio.

Ponieważ praca na karetce T wygląda z lekka inaczej zazwyczaj się tam potwornie nudzę. Naszym zadaniem było dowożenie ludzi na dializy, na rehabilitacje, do szpitali na umówione zabiegi jeśli nie miał kto odwieźć i z zabiegów/dializ/rehabilitacji do domu - takie różne taksówkowe sprawy.

Odbieraliśmy (ja i kierowca) pewną starowinkę ze szpitala. Naszym zadaniem było odwieźć babunię pod dom i "wręczyć" rodzinie pilnując, aby cało dotarła do mieszkania. Po drodze kilka rzeczy mnie rozśmieszyło.
J - ja, S - staruszka, K - kierowca.

S - Doktór zapisał mi coś do kupienia. Jakieś lekarstwo. Czy mogę u Was kupić?
J - Nie proszę pani, nie prowadzimy sprzedaży leków.
S - Ale tyle tu tego macie, ja odkupię.
J - Niestety, to niemożliwe. Jesteśmy z tego rozliczani.

Po chwili.

S - Do apteki można by podjechać...
J - Nie robimy takich rzeczy...
K - Można zrobić dla pani wyjątek i tak apteka po drodze jest.

Zajechaliśmy, zrealizowałem starowince recepty. Wsiadam do karetki.

S - A może byś połowę kosztów pokrył?
J - Słucham?? - byłem pewien, że nie dosłyszałem.
S - No za te moje lekarstwa, bo doktór dużo tego ponapisywał.
J - Ale ja nie chcę pokrywać pani leków. To nie jest mój obowiązek.
S - Ale ja mam taką małą emeryturkę...
J - Przykro mi, ale to nie upoważnia pani do takich rzeczy jak refundacja leków przez ratowników...

Tu babunia zmieniła nieco ton.

S - Ale wy jesteście służba zdrowia! To powinniście działać dla dobra mojego zdrowia!
J - Zdrowia tak, ale nie finansów.
S - Jak możecie mi w ogóle odmawiać! Ja taką małą emeryturę mam. Pan (do kierowcy) pewno też mi nie pomoże! SŁUŻBA ZDROWIA WY JESTEŚCIE!?

Nie kontynuowałem bo nie było sensu. Starowinka do końca trasy krzyczała na nas, że jesteśmy wyrodną służbą zdrowia skoro my szastamy jej pieniędzmi i jeszcze nie chce jej oddać... Nie poczuwałem się do refundacji recept staruszki bo niby z jakiego powodu? Na miejscu zeszła po panią jakaś dziewczyna, na oko sporo młodsza ode mnie. Mieliśmy nadzieję, że ona wytłumaczy staruszce, że wcale nie mamy obowiązku płacić za jej recepty. Niestety...

S - Wyobraź sobie, że musiałam zapłacić za CAŁĄ receptę? A oni mi nie dali nic!
D - JAK TO, NIE ZAPŁACILIŚCIE ZA TE LEKI!?

Z kierowcą spojrzeliśmy na siebie, poprosiliśmy o pokwitowanie "dostarczenia" starowinki do domu i szybko uciekliśmy.
Jeszcze by kazały do mieszkania się dołożyć... ;)

Karetka Transportowa :)

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1120 (1150)