Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#10114

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia Ciasteczka o nietolerancji wobec wegetarian ( http://piekielni.pl/10047 ) postanowiłam opisać historię wręcz odwrotną - jednak dotyczącą wegan.

Na pierwszym roku studiów mieszkałam z wegetarianką - i wszystko układało się jak najlepiej, ona nie wyjadała moich parówek, ja nie ruszałam jej lecza, specjalnych jogurtów itp. Po roku niestety rozstałyśmy się i na jej miejsce przyszła nowa koleżanka - tym razem weganka (dla niewtajemniczonych - weganie całkowicie odrzucają produkty zwierzęce, czyli mleko, sery...). Początkowo było ok, ale po kilku tygodniach zaczęło się robić nieprzyjemnie.

Najpierw do naszej malutkiej kuchni (miałyśmy dosłownie jedną szafkę, w której musiały się zmieścić naczynia, produkty mączne i inne kuchenne rzeczy) przytargała nowy zestaw garnków i talerzy. Na moje zdziwione spojrzenie odpowiedziała, że ja w swoich naczyniach gotuję i jem mięso, a ona to czuje potem w swoim jedzeniu i naprawdę jej to nie odpowiada. Ok, pomyślałam, nie szkodzi, zabrałam część talerzy i zbunkrowałam je w kanapie. Potem jednak było już tylko gorzej.

Współlokatorka zaczęła trzymać przy łóżku wszelkiego rodzaju wegańskie suche jedzenie - cukierki bez dodatków odzwierzęcych, jakieś kiełki, proszki, bo obawiała się, że ze złośliwości będę jej podjadać albo dorzucać do środka np. mleko w proszku. Nie było to miłe, ale machnęłam jeszcze ręką. Komentarze o "mięsojadach" i "mordercach" też przecierpiałam. Pękłam dopiero, gdy okazało się, co dziewczyna robi, gdy wyjeżdżam do domu lub do dziadków.

Otóż sprytna współlokatorka w trakcie każdego mojego wyjazdu (a trwały one po kilka dni) wyjmowała z lodówki i kładła w torbach gdzieś obok... moje jedzenie. A dokładnie mięso, wędlinę, pół biedy, że ser i jajka, bo nabiał akurat przeżywał... I nie były to śladowe ilości: mam pół rodziny na wsi, zajmują się hodowlą świnek i kur i dostawałam czasem łącznie po kilogramie, dwóch różnego mięsa. Wiadomo, że w wyższej temperaturze to wszystko robiło się po prostu śliskie, a czasem i śmierdzące. Kiedy miałam wracać, dziewczyna wkładała wszystko do lodówki, żebym się nie zorientowała. Wpadła, gdy wróciłam dzień wcześniej niż zwykle z okazji całorocznego kolokwium.

Tłumaczyła się potem, że nie mogła wytrzymać smrodu mięsa (zapakowanego przecież w foliowe reklamówki czy folię aluminiową, a najczęściej leżącego w zamrażalniku), który przenikał do jej jedzenia. Kilka dni po tym wydarzeniu pożegnałyśmy się chłodno i ozięble.

Od razu zaznaczę - nadal nie przeszkadza mi szykowanie na imprezie dodatkowego, wegetariańskiego zestawu kanapek, zupy czy ciepłego obiadu, sama lubię kuchnię bezmięsną, chociaż do wege mi daleko. Jednak tolerancja powinna działać w obie strony!

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (780)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…